niedziela, 10 marca 2013

Fasola - o' le!!!

Bajka
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
˜”*°°*”˜
Codziennie robimy ćwiczenia
10 przykazań gimnastyki w łóżku według lekarzy tybetańskich
˜”*°°*”˜
Dzisiaj na obiadek serwuję;
Robiłam porządki w szafkach i odkryłam w sporym słoiku różne fasole – od tradycyjnego Jasia, poprzez czarną fasolę dużą, czerwoną małą, ciecierzycę i różne takie, których nazw nawet nie znam.
Kupiłam w ubiegłym roku wiosną 2 małe opakowania w markecie. Wsypałam do słoiczka po kawie no i siedziały sobie tam i czekały hi, hi na porządki.
U mnie to nie ma gwarancji, kiedy takie rzeczy dostrzegę, bo zwykle bujam w obłokach i umykają one mojemu zainteresowaniu.
Tym razem jednak fasola miała szczęście.
Biorąc pod uwagę, że miałam w lodówce po pół małej puszeczki fasolki szparagowej żółtej i zielonej.
Wszystko razem zagrało + jeszcze pyszna zupa cytrynowa, której nawet z Szabajem całej nie daliśmy rady zjeść. Postanowiłam zrobić fasolę w ostrym sosie cytrynowo - pomarańczowym.
Postanowienie, postanowieniem, ale gdybym wiedziała ile czasu ta fasola będzie się gotowała – to chyba bym się za to nie wzięła.
To jest najdroższa ze wszystkich moich potraw, ze względu na zużycie prądu.
Wczoraj była próba smaku –
Fasola była wyśmienita!!!
Niektóre ziarna jeszcze troszkę niedogotowane, mimo,  że całość z małymi przerwami gotowała się cały dzień.
Wczoraj po doprawieniu sosem/zupą cytrynową i koncentratem pomidorowym/, pieczarkami kiełbaską i tą fasolką szparagową z puszki oraz kilkoma jeszcze owocami goji i żurawiny spieprzeniu całości cytrynowym pieprzem poszłam spać.
Miałam zapachowe sny, troszkę mnie to dziwiło, bo zapachy były cudowne – a po fasoli wiadomo raczej takie nie są.
Rano wchodzę do kuchni a tam moja fasola dalej się gotuje na maleńkim ogniu.
Stąd te zapachy, jeszcze pół godziny bym pospała i garnek szlag, by trafił, bo sos odparował prawie do zera, – ale jak to teraz smakuje?
MARZENIE!!!
Wieczorami czasem rozmawiam z młodym rysownikiem indyjskim i chciałabym mu opowiedzieć o smakach, ale on coraz częściej złości się na mnie, bo Gogle, źle mu tłumaczą i gdy ja się śmieję on uznaje, że szydzę z niego czy coś w tym rodzaju.
Rozmawiać o smakach można tylko z kimś, kto dobrze zna język.
Nawet posmakowanie nie daje obrazu doznań, bo przecież warto by smak porównać a tu zaczynają się schody nawet Polak nie zawsze potrafi dokonać porównań, gdyż często ma ograniczoną wyobraźnię, do rzeczy znanych.
Ugotowałam po ciężkiej kolacji dzisiaj na obiad rosół na kaczej szyjce.
I jestem zachwycona, bo wpadłam na pomysł jak, dodać do rosołu marchewkę, bym ją mogła zjeść.
Cukrzyk nie powinien jeść gotowanej marchwi, bo ona wyzwala zły cukier.
Jednak przecież nie muszę jej gotować, mogę wrzucić jak makaron do miski i zalać gorącym rosołem.
Ugotowałam do mojego rosołu makaron ryżowy – średnio cienkie pasemka.
 ˜”*°°*”˜
Pierwszy raz w życiu jadłam taki makaron zaproszona na obiad z grupą młodzieży przez redakcję tygodnika „Na przełaj”.
Byliśmy, jako prowincjonalni korespondenci zaproszeni do Warszawy na 10 lecie istnienia tygodnika.
„Na Przełaj” było czasopismem współredagowanym przez czytelników, którzy mogli prezentować w nim swą twórczość poetycką (rubryka KMA – Klub Młodych Autorów), reporterską i fotoreporterską (KMF – Klub Młodych Fotoreporterów). Czytelnicy, których twórczość została opublikowana, stawali się członkami klubu.

Tygodnik organizował bądź współorganizował festiwale piosenki i kultury alternatywnej oraz imprezy skierowane do miłośników twórczości poszczególnych autorów (Stachuriada)

W ciasnych pomieszczeniach redakcyjnych na jednym z pięter Komendy ZHP (dawnej YMCA) w Warszawie na Konopnickiej 6 łatwo było o zbliżenia „Pierwszego stopnia”.

Poznałam wtedy wielu wybitnych ludzi. Profesora Mikołaja Kozakiewicza, Marka Kotańskiego, naczelnego Wojciecha Pieleckiego, fotografa Mirka Stępniaka, którego powaliła moja cyfrowa lampa błyskowa, kupiona we Francji za bardzo ciężkie pieniądze i nie wiem czy ktoś wtedy miał podobną w Polsce.

Edwarda Ediego Pyrka - podróżnika, antropologa, autora książek podróżniczych i wiele innych osób, Ewę Charkiewicz, Ewę Żychlińską, która zabrała nas na wspomniany obiad do chińskiej restauracji i pamiętam nasz szok na ten makaron w rosole, który nie wiadomo było czy jeść czy to tylko dekoracja. Ewa Żychlińska prowadząca rubrykę Wolę Być - nawet przyjechała później do nas.

 ˜”*°°*”˜ 
Cieszy mnie też nowy nabytek – szklany garnek.
Ma wiele zalet, ale najważniejsza jest taka, że nie łączy się jego powłoka z potrawami i wszystko, co się w nim dzieje pięknie widać a smaki mają wyrazistą barwę.
Szkoda tylko, że jest taki mały – może jednak znajdę jeszcze gdzieś większy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga