piątek, 18 grudnia 2015

Chwila przed Świętami

Bajsza
Rozdział 158
18 grudnia.
Czasami sobie myślę, że żyję jak „mysz pod miotłą”, jestem tam sama nikt mi głowy nie zawraca, mogę sobie spać pół dnia, lub 8 godzin jeździć rowerem.
Mogę przepuścić prawie całą emeryturę i nikt mi nie robi z tego tytułu wyrzutów. Czy ja tak naprawdę potrzebuję zmian – chyba nie.
…………………..
Oczywiście tęsknię za taką romantyczną miłością, której nigdy nie przeżyłam, ale czy w moim wieku wogóle wypada marzyć i do tego o miłości, skoro przez tyle lat jej nie znalazłam znaczy, że marzenie jest do bani.
Może to, co ja uważam za miłość, nikt już oprócz mnie za miłość uważa. Czy dawanie 2 człowiekowi tego, co mamy w sobie najlepszego jest naprawdę miłością i czy WARTO to czynić?
Co zaś z tymi naszymi ciemnymi stronami?
Potrafimy je okiełznać, uporać się z nimi, gdy pokochamy szczerze.
Gdy miłość nas omami.
Nie wierzę już tak naprawdę, że uczucie, którego szukam istnieje, z drugiej strony na podstawie zachowań a zachowania wiadomo są delikatnie określając byle, jakie. Te wszystkie moje spotkania przypominają rozmowy biznesowe i to do tego prowadzone przez biznesmenów typu właściciel budki z burakami na bałuckim rynku.
Trzeba sobie chyba dać spokój i tyle.
…………………..
Tęsknoty zajadam słodyczami, albo gotuję coś, na co właśnie mam apetyt – jak dzisiaj np. zrobiłam pyszne gołąbki.
Ostatni raz robiłam je jak M tu mieszkał.
Tym razem zrobiłam naprawdę pyszne z grzybami Portobello. Mimo wszystko oksytocyna powstająca w mózgu i wywołująca szaloną empatię pod wpływem tych grzybów jakoś mi nie przyrasta a kilogramy niestety tak.
Znowu ktoś, komu próbowałam zaufać dotknął mnie - co ja, komu zrobiłam, że wszyscy, którym próbuję zaufać dotykają mnie. Może jestem za wrażliwa a może ludzie stali się tacy grubiańscy, że ja tego nie ogarniam sama już nie wiem.
Godzinę temu zadzwonił Jacek z propozycją spotkania. Matko słodka znamy się bardzo długo już nie pamiętam ile to lat. Raz kiedyś mieliśmy się spotkać, ale się popitoliło i nic z tego nie wyszło.
Co jakiś czas tak raz na miesiąc czasami częściej przysyła SMSa, kilka razy dzwonił, ale miał pecha a ja do niego nie oddzwaniam. Tak sobie obiecałam. Dzisiaj miał szczęście, bo przyszłam z gołąbkiem żeby go spałaszować i zadzwonił. Ciekawa jestem czy tym razem dojdzie w końcu do tego spotkania – zaplanowano na początek przyszłego roku. Zobaczymy, jeśli chodzi o niego jest jedynym mężczyzną, któremu z różnych powodów nie odmówię spotkania.
Ok zobaczymy, co przyniesie Nowy Rok. Dzisiaj po tym telefonie mnie natchnęło, że poszłam biegać w deszczu.
Jestem kompletnie stuknięta Przebiegłam 1 km i ciekawa jestem czy będzie mi się chciało – jeszcze kiedyś to powtórzyć. Damkę już wyniosłam do atelier fotograficznego. Zimą będę jeździła góralem.
Teraz dopiero zobaczyłam, gdy postawiłam obok siebie rowery, że damka jest o wiele większa i o dziwo ma większe koła. Mój góral wydawał mi się gigantem a tu masz wyglądał przy niej jak młodzieżowy. Ostatnio kiepsko się czuję, dziś jak jechałam do sklepu miałam zawroty głowy. Teraz po tym bieganiu przeszła mi słabość – może właśnie potrzebuję więcej ruchu.
Wszystkim, którzy tu zaglądają życzę;

wtorek, 8 grudnia 2015

Pajęczynowa, imieninowa nostalgia.

Rozdział 4
8 grudania.

Leżę rozebrana na rozkwieconej tysiącem kwiatów rumianku łące. Skąd się tam wzięłam nie wiem, ale nie mam więcej niż 17 lat – czuję się o wiele piękniejsza niż kiedykolwiek byłam a to z powodu oszalałej woni unoszącej się tuż nad moimi nozdrzami. 
Woni niedawno skoszonej trawy, kraszonej brzęczeniem pszczół i os pracowicie uwijających się między kwiatami margaretek. Ten zapach przypomina mi słodkie chwile z Jerzym.
Na czystym błękicie w odcieniu aqua widzę pyzate brzuszki i oprószone pyłkiem nóżki zwisające bezwolnie w czasie lotu. 
Chyba nie mogę się ruszyć jakbym wrosła czy była tym wonnym fragmentem natury. Tylko to brzęczenie przyczółek bardziej przypomina wątłe chrapanie zmęczonego mężczyzny śpiącego obok. Leżę sobie i zastanawiam się, czemu świat zmienia się w taki sposób, nie sądziłam przecież, że tak to będzie wyglądało. 
Wyobrażenia - moje wyobrażenia były zupełnie inne.
……………………
Początkowo podobało mi się tutaj.
Wszystko było takie nadzwyczajne,
takie bajkowe.
Trawa taka zielona,
i taka nieprzebyta.
Drzewa takie ogromne.
Domy takie prawdziwe.
Ludzie wielcy, wspaniali
i tacy życzliwi.
Dni słońcem pachnące
a noce takie czarne
i takie gorące.
Najpiękniejsze było wszystko pierwsze;
pierwszy kwiat w ogrodzie znaleziony,
pierwszy zrozumiany dotyk dłoni,
pierwsze serca bicie odkryte,
pierwsze odczytanie pragnień z głębi oczu,
pierwszy spacer przez łąki za miasto daleko,
pierwszy pocałunek nad rzeką,
pierwszy chrzest miłości w wartkim nurcie rzeki,
pierwszy odlot ptaków,
pierwszy taniec,
pierwsze krótkie pożegnanie.
``````````````````````````
Potem lata mijały,
drzewa dziwnie zmalały,
domy urok straciły,
ludzie się zmienili.
Druga miłość i trzecia,
kolejne spotkania,
milczące bez uścisków
suche pożegnania,
koncert wróbli na dachu
późny odlot ptaków
smutna jesień bez liści,
mokre lato bez maków.
`````````````````````
Patrzę dzisiaj po latach
na te same zdarzenia,
małej śmiesznej dziewczynki
z kokardami już nie ma,
nie ma też tej dziewczyny,
co bezwstydnie się śmiała,
wszystko gdzieś odpłynęło,
co tak bardzo kochała.
……………….
Kiedyś to napisałam, ale wtedy, jeszcze tak naprawdę nie znałam zawiści.
Sądziłam nawet, że ludzie są z natury bardzo dobrzy tylko życie im daje w kość i próbują sobie to jakoś zrekompensować. 
Wtedy napisałam inny wiersz dziecięco naiwny, wręcz słodki jak te margaretki nad głową.
………….......
Kiedyś w bezgranicznym zachwycie
wierzyłam naiwnie i skrycie,
że z natłoku historycznych zdarzeń
stworzę dla wszystkich fabrykę marzeń.

I w wielkich sennych kadziach,
U-ważę  marzeń tyle,
by nimi móc umilić,
każdemu smutną chwilę.
Cudownie było myśleć jak życie się odmieni,
że  strażak marząc będzie wskakiwał do płomieni,
a nauczyciel w szkole nie bojąc się obciachu
pomarzy o Hawajach i plaży pełnej piachu.
że ekspedientka w sklepie rozmarzy się z ogórkiem
a góral się rozckliwi w kapelusiku z piórkiem
Nocą, gdy wszyscy zasną w małych miasteczkach i wioskach,
porozsyłam marzenia na latających spodkach.
...........................
lecz dziś w natłoku wrażeń
nikt już nie pragnie marzeń.
Wszyscy myślą o sprawach przyziemnych,
O głębokich studniach…, bezdennych.
…………………………
 Czuję jak aż buzują we mnie oszalałe myśli, na co komu terroryzm, czy gorsza jest kulawa plotucha, która nazywa się koronczarką a dzierga tylko wredne intrygi i przez to nabiera pikanterii pojęcie terroryzmu, od turkucia podjadka, który potrafi jednej nocy zjeść wszystkie korzonki wzrastających dopiero wątłych roślinek margaretkowego pola.
Czemu? A no, dlatego, że masz ochotę wysadzić jej margaretkowy świat w powietrze razem z jej pszczółkami, chrząszczykami i nawet z Bogu ducha winną Bożą krówką. 
Miałam wczoraj z okazji imienin dawno niewidzianego gościa. 
Nawet spał u mnie jedną noc – oczywiście to czysto platoniczna wizyta. 
Pozwoliła mi ona uświadomić sobie jak bardzo nie lubię już gości w moim świecie. To mi wszystko rujnuje nic mi się nie chce i wpadam w apatię. 
Pół dnia spałam wstawałam tylko przygotować jedzenie, później jeszcze sprzątnąć po posiłku i znów zasypiałam. Jakbym tym snem chciała sprawić, by czas mijał szybciej. 
Najgorsze było to, że znamy się jak łyse konie i w jakimś tam momencie powiedział mi, że ta jego kumpela, której nawet na oczy nie widziałam plotowała na mnie do naszego wspólnego znajomego, później jeszcze powiedział mi, że cytuję „zabije mnie” jak napiszę o czymś, co mi opowiadał o swojej siostrze w blogu. Po diabła przyjechał i opowiada mi te bzdury.
Wreszcie zakończył moją uwagę, że za dużo zrobił sobie kawy i rozleje nim doniesie do 2 pokoju, że jestem jak jego siostra, która wszystkich poucza, co mają robić. 
Kurka wodna, czemu ja mam takich znajomych, którzy jak do mnie wpadną to zawsze mnie wkurzają. 
Nie potrafią cieszyć się spotkaniem, tylko wszystko psują. 
Już chyba nie potrafię cieszyć się wizytami innych. Nie potrafię chyba już NIE. Na koniec nawet nie podziękował za pyszne jedzenie, które dla niego przygotowałam.
.........................
To był sen z tymi kwiatami na łące i dobrze, bo wizyta mnie dobiła, gdyż mimo, że kolejny raz wyciągam rękę do człowieka, któremu powinno się pomóc on tego zupełnie nie docenia. Wręcz zachowuje się jakby to on zrobił mi łaskę, że zechciał mnie odwiedzić. 
Na szczęście mam to już za sobą a sen był fajny i jakoś zrekompensował mi nieciekawy czas.
’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’’
Pająk tka pułapkę pracowicie.
Wiatr za oknem gałązkami postukuje,
księżyc błyszczy tak niesamowicie,
ciasto pachną aż w głowie wiruje.
A mnie jakoś tak smutno niezmiennie.
Nic nie bawi mnie, nic nie cieszy.
Napisałam kolejny wierszyk,
dla marudnych, złośliwych dzieci.
………………………………………….
Jakiś smutek wiatr nosi po świecie.
Kawa z kubka już nie smakuje.
W sercu zima a tam na świecie
jesień wątła ogrody maluje.
…………………………………………………
Chodź pajączku przycupnij tu obok
Powiedz co Ci w serduchu gra?
posłuchajmy koncertu Ba;)cha?
Muszki chyba już poszły spać.
………………………………
Zostałam z pajączkiem i dobrze, bo on przynajmniej nie sprawia  przykrości. Po imieninach i Mikołajkach - ja przynajmniej starałam się innym dać okruszek dobra od siebie a oni – to już ich problem. 

piątek, 27 listopada 2015

Psychiczna samotność. Nad otwartą trumną

Istnienie 9
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 4
27 listopada.
Ćd
Smutno mi – PADA i z roweru nici, nie dobrze, bo coś ostatnio mam za wysoki cukier.
Wczoraj wieczorem byłam w szoku, co prawda pogrzeszyłam, no, ale w końcu życie nie może być platynowe - zimne i szare a 5 ptasich mleczek to nie aż taki grzech jak na całe miesiące rygorów i wyrzeczeń.
Gdybyś, choć usta miał słodkie Ty, za którym tęsknię od tej nocy listopadowej, gdy deszczu krople zastygły milcząco na parapecie. Troszkę szeleściły jak próbowałam zważyć czy mam prawo i zamilkły na zawsze, gdy uznałam, że go nie mam.
Nigdy nie miałam prawa do niczego. 
Nawet wtedy, gdy dostawałam prezent – taki na zawsze", czułam gdzieś podskórnie, że był podarowany mi z litości a nie z miłości.
~~~~~~~
 Pomyśl czy dostałeś w życiu cokolwiek z miłości?
Ciekawe pytanie trzeba by poszperać we wspomnieniach a przecież najczęściej wracają te bolesne, bo ból był pod spodem każdej radości.
Nawet wtedy, gdy wiedziałam, że zapracowałam/celowo unikam słowa zasłużyłam/na wyróżnienie, nagrodę, pochwałę, czy wysoką ocenę zawsze mimo zadowolenia był ból, bo nie było, z kim podzielić się tym sukcesem.
Nie miałam nigdy nikogo, kogo by to obchodziło, kto umiałby ze mną zaśmiać się, lub choćby zadumać. 
To był zwykle taki chłód jak Królowej Śniegu intencje humanitarne, ale nie czułam w nich okruchu serca.
Zimy zawsze były chłodne i smutne wtedy, gdy miałam 9 lat też.
Robiło się smutno z pierwszymi jesiennymi deszczami.
Nie można było wchodzić na kosztelę, gdzie liście otulały spokojem i ciszą, nawet zamocowana dykta udająca dach nie wytrzymywała deszczu.
Worki od ziemniaków, trochę chroniły przy mżawce, ale zimno się robiło ręce grabiały i nawet książek nie dało się czytać.
W przedszkolu tak naprawdę było nie do wytrzymania dzieciaki wrzeszczały, śpiewały, hałasowały a ja lubiłam spokój.
Trzeba było się zaszywać w najczarniejszy kąt, żeby odciąć się od tego zgiełku.
To zabawne właściwie ja zawsze zimą byłam taka wycofana, ukryta – zawsze – nawet później u cioci. Nawet jeszcze później we własnym domu – zimy zawsze były ciężkie i takie są do dzisiaj.
Lato pozwalało na kontakt z przyrodą, którą zawsze kochałam – zima ograniczała te możliwości.
~~~~~~~
Przysyłasz mi raz na miesiąc sms’a, zawsze jakieś życzenia, albo lakoniczną informację.
Ostatni „<3 od zakochanego Jacka”.
Zastanawiam się, co Ty sobie wtedy myślisz, może masz jakiś grafik, że np. 26 wysyłasz do mnie a w inne dni do innych.
Jeśli to nie sprawi kłopotu – przysyłaj mi 27 – może uda Ci się zahaczyć o moje urodziny. 
Byłoby miło, bo na urodziny już nikt wierszy do mnie nie pisze.
Choć ja kiedyś pisałam z serca. - Jak to było?
…………………..
„Na urodziny wierszy się nie pisze
One są w naszych sercach
i naszych marzeniach,
a gdy jesteśmy bardzo starzy,
to się nam wtedy tylko zdaje,
że świat posmutniał i poszarzał
i że poezji nie ma wcale
w naszych duszach.”
~~~~~~~
Zimą gra smętna muzyka w płatkach śniegu, co kraczą za oknem i gdy drewno trzaska iskrami w kominku żałośnie swój ostatni senny koncert. A myśl się tłucze jak ćma po nocy, gdzie dziś są te kochane oczy, gdzie serce bije smutne lodowate, gdzie wiatr przygina do ziemi tę chatę, która już stara spróchniała i licha? Gdzie jesteś ojcze tych samotnych dzieci, którym dziś gwiazda już żadna nie świeci.
…………………
Przewędrowałeś świata szmat,
przybyło znowu parę lat.
Włosy szronem się pokryły,
buty się dziwnie skoślawiły.
Pragnąłeś ognia pod kominkiem,
chrupiącej kromki chleba z kminkiem.
Powiedz mi, co dziś z tego masz?
Jakieś marzenia utracone
nadzieje całkiem zagubione.
Swój własny świat w jakimś M3,
Szare, wyblakłe niczyje sny.
Tych kilka wspomnień z młodych lat.
Strudzoną zatroskaną twarz.
……………………….
Powiedź mi, kiedy ostatni raz,
 poczułeś wątły miłości smak?
Kiedy sprawiłeś, że czyjeś oczy,
Rozbłysły jak brylanty gwiazd w nocy?
A Twoja WOLNOŚĆ zdradź kochany,
W jakie ją dziś oprawiasz ramy.
Co jest Ci wolno, a co nie?
Wiesz jeszcze, co się szczęściem zwie?
Wiesz, czym jest miłość, gdy pamięć wraca?
Wiesz, komu służy Twoja praca?
……………..
Smutny jest znowu ten mój wiersz,
może takiego właśnie chcesz?
................
Spróbuj odnaleźć
pośród wspomnień - takie
co śmiechem twarz wyzłoci
i rozpromieni szare oczy.
A później wróć do swego życia
i licz dokładnie chwile te,
w których nie będzie Ci już źle.
Cóż Ci poradzę na Twą biedę,
może po prostu,
znów kochaj siebie.
~~~~~~~
Jakie to proste – proste jak sztuka samotności, gdy takie masz, życie, że miłość nie jest Tobie przeznaczona i nikomu się nie chce Ciebie kochać, musisz kochać siebie samego i ja to już wtedy wiedziałam, wtedy, gdy miałam dziewięć lat.
Wtedy jednak była jeszcze wątła nadzieja, że może przyjdzie do mnie niespodziewanie jakiegoś pięknego dnia, przycupnie obok i pozwoli się do siebie przytulić, pocałuje we włosy.
Wiara w to pozwalała przetrwać nie jedną koszmarną zawieruchę.
~~~~~~~
Dzieci zwykle przeżywają o wiele silniej każdą porażkę, gdy nie mają nikogo, kto by tę ich rozpacz utulił. Muszą się trzymać, nie dają poznać po sobie jak bardzo je boli psychiczna samotność, bo boją się, że nawet Ci, którzy mają dla nich odrobinę sympatii, mogą przestać je lubić i już wtedy nawet pies z łysą nogą się za nimi nie obejrzy, gdy się gdzieś potkną, czy ktoś rzuci w nie kamieniem – nikt nie poda im przyjaznej dłoni. 
Będą całkowicie sami skazani tylko na siebie. 
Psychiczna samotność jest bardzo okrutna, wiedzą to Ci, których dotykała swym lodowatym ramieniem.
~~~~~~~
Ni stąd ni zowąd spadł z kredensu krucyfiks Jezusa na krzyżu. 
Obie z babcią siedziałyśmy w pokoju. Światło było zgaszone, bo babcia tak lubiła wypoczywać i właśnie wtedy spadł.
Ręce oderwały się od krzyża i zawisł nogami do góry.
Wtedy babcia powiedziała – chyba ktoś umarł.
~~~~~~~
Nie dość, że byłam sierotą - mama gdzieś w świecie a ona mi tu z taką wyrocznią – przeraziłam się.
Dopiero, co niedawno byłyśmy na pogrzebie cioci Wikty a tu babcia takie rzeczy mówi.
Babcia jak coś takiego powiedziała należało się bać. 
Ona wyczuwała takie rzeczy. Faktycznie 2 dni później dowiedziałyśmy się, że ciocia Kobuska tak wszyscy na nią mówili umarła.
Lubiłam ją, bo zawsze jak przychodziła przynosiła mi jakieś słodycze. Tego roku ciągle ktoś znajomy umierał, jakiś trefny rok to był.
Babcia miała taką bardzo inteligentną i zadzierającą nosa rodzinę Poleskich, ze strony jej zamordowanego w Oświęcimiu męża a mojego dziadka, którego nie dane było mi poznać. 
Mieszkali w pięknej kamienicy na rogu Poniatowskiego i Armii Czerwonej – wtedy – wiadomo później zmieniono ją na Zamkową. Pamiętam, bo raz do roku chodziłyśmy tam do kogoś na imieniny. Babcia wtedy ubierała i mnie i siebie bardzo odświętnie. 
Kupowała kwiaty i jakiś prezent. Byli tam chłopcy – jeden w moim wieku drugi starszy. 
Obaj chodzili na prywatne lekcje muzyki i zawsze grali Szopena na ogromnym fortepianie stojącym na środku wielkiego salonu. 
Ze mną nigdy tam nikt nie rozmawiał, traktowano mnie jak ubogą krewną. Najczęściej siedziałam jak trusia obok babci. Czasami dostawałam jakiś pyszny kawałek ciasta na talerzyku – słuchałam dorosłych a w rozmowach i wyczuwałam jakiś gigantyczny szpan rozmówców. Tylko babcię, to nie brało ona zawsze była sobą.
Mnie było to jednak kompletnie obojętne, bo w tym domu była nie wiem ciotka chłopców, – czyli może siostra taty Poleskiego. 
Chyba to on miał takie największe aspiracje artystyczne.
Ta ciotka miała na imię Renia i gdy ją pierwszy raz zobaczyłam mogła mieć ok 18/20 lat maksymalnie. 
Miała okropnie skrzywioną twarz, nigdy wtedy ani nigdy później nie widziałam nikogo z taką twarzą.
Nie było na niej śladów jakiegoś wypadku. 
Wyglądało jakby była tylko na twarzy bardzo sparaliżowana, choć mówiła trochę nosowo, jak ludzie z zajęczą wargą, ale mrugała, uśmiechała się normalnie. Patrzyłam na nią i bardzo jej współczułam. 
Była jedynym człowiekiem, który mógł według mnie być człowiekiem bardziej ode mnie nieszczęśliwym.
Wtedy, jako dziecko myślałam, że pewnie nie pożyje za długo, bo psychicznie tej swojej szpetoty nie wytrzyma.
Myliłam się jednak, żyła bardzo długo czasami wiele lat później spotykałam ją w mieście. Udawała, że mnie nie zna nigdy nawet nie uśmiechnęła się do mnie. Była bardzo posępna.
Była tam też śliczna dziewczyna z bardzo kontrowersyjną urodą, bo miała wyjątkowo długi nos, ale reszta była tip, top. 
Wysoka, szczupła, długie kasztanowe włosy, piwne oczy – studiowała w ASP i jak każda studentka tej uczelni była kompletnie szalona. Później gdzieś wyjechała, może zmieniła nazwisko – nie mam pojęcia. 
Piszę o tej rodzinie, bo zupełnie dzisiaj nie pamiętam twarzy pana domu, nawet nie wiem czy on wtedy żył jeszcze czy nie. 
Chłopców pamiętam - szare garniturki, białe koszulki, wełniane pulowerki w kratę. Ojca nie. 
Któregoś dnia w tej właśnie 3 klasie babcia powiedziała mi, że idziemy do Poleskich na pogrzeb. Chyba zapytałam, kto umarł. Chodziłam z babcią na pogrzeby rodziny, póki, co tej dalszej, więc nie byłam zaskoczona. Śmierć była mi znana teoretycznie. Tego dnia, gdy weszłyśmy do domu Poleskich panował już na klatce schodowej jakiś dziwny zaduch. Pierwszy raz byłam na tzw. wyprowadzeniu zwłok z domu. Trzymałam babcię kurczowo za rękę, żeby się nie zawieruszyć, bo ludzie stali już na schodach na pierwsze piętro. Babcia przepchnęła się przez czekający tłum i weszła ze mną do mieszkania. W życiu nie sądziłam, że poprowadzi mnie do otwartej trumny tego nieboszczyka. Pamiętam jego bladą martwą twarz z taką kompletnie obojętną miną. To był moment, gdy z zaskoczenia niechcący skierowałam wzrok na tę trumnę i jego twarz znalazła się może pół metra ode mnie. Nic więcej z tego pogrzebu nie pamiętam, nawet nie wiem czy byłyśmy na nim.
Straciłam przytomność i chyba długo mnie cucili i uspokajali, bo dostałam jakiejś histerii i nie mogłam się uspokoić.
Gorzej ten człowiek śnił mi się po nocach przez wiele lat. 
Jak mi się śnił zawsze budziłam się z bólem kującym serca. Długo nikomu o tym nie mówiłam. Jednak któregoś dnia serce zaczęło mnie kłuć w ciągu dnia i to kłucie było tak silne, że nie mogłam aż oddychać. 
Położyłam się na pianinie w przedszkolnej bawialni, bo myślałam, że za chwilę umrę. Oczywiście znalazła mnie pani Maria z talerzem zupy. Bajeczko, czemu tak leżysz na pianinie? Z trudem wydukałam, że serce mnie boli i nie mogę nic jeść, bo mnie mdli. 
Pani Maria zabrała mnie do kuchni, dała mi „złotych kropli” na serce i musiała powiedzieć babci, bo ta zabrała mnie do doktora Pieszaka, który mieszkał niedaleko przedszkola na Partyzanckiej – tego samego, który odbierał poród mojego brata i mnie w Łodzi u dziadków. Tego, któremu mój ojciec zagroził, że jak „zmarnuje mu 2 dziecko, żywy z tego porodu nie wyjdzie”. Ponoć siedział pod drzwiami pokoju, w którym mama mnie rodziła z naładowanym pistoletem. Doktor Pieszak przebadał mnie, osłuchał stetoskopem i stwierdził, że chyba mam nerwicę serca, dał mi skierowanie na dalsze badania w szpitalu. Babcia codziennie pytała mnie czy serce mnie jeszcze kłuje, mimo tabletek, jakie jadłam a ja byłam przekonana, że w tym szpitalu nic mi nie pomogą. Kłamałam babci, że mi przeszło całkiem, choć nie całkiem mi przeszło, ból zelżał i rzadziej się zdarzał, ale szczególnie, gdy miałam jakieś traumatyczne przeżycia wracał i często się nasilał przez kilka dni.
 Trzeba było sobie jakoś z tym radzić,/robiłam to również jak już byłam wiele starsza/ 
zamykałam oczy i wyobrażałam sobie galopujące konie, to było cudowne uczucie i po chwili zwykle ból przechodził.

wtorek, 17 listopada 2015

Mój nowy stary zwierzak.

Istnienie 9
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 4
17 listopada.
Ćd
 Wrócę jeszcze do cioci Wikty, tej damy z Łodzi, u której ściągnęłam sobie na buzię rozgrzaną maszynkę z gotującym mlekiem. 
Widzicie jak to jest przy takich traumach zapominamy o sympatycznych momentach, które zdarzają nam się w tych samych miejscach. 
Ciocia Wikta, która jak pisałam już chyba, że jeśli faktycznie była moją bardzo daleką cioteczką a nie tylko mamą wujka Leszka przyjaciela mojego taty od kart, więc ona jak teraz sądzę miała jakieś wyrzuty sumienia od czasu tego nieszczęsnego mleka, które mnie poparzyło i starała się zawsze jakoś mi wynagrodzić cierpienie tamtego dnia. 
Już rok po tym zdarzeniu podarowała mi najmniejszego słonika z kolekcji na pianinie, bo widziała, jak na te słoniki patrzę. 
Następnego roku dostałam od niej cudną lalkę śpiącą, która zdobiła jej kanapę w salonie. 
Później dała mojej mamie cudny materiał na sukienkę dla mnie. Został z jej sukienki i miałyśmy dzięki temu takie same sukienki. Pierwszego roku, gdy mama później wyjechała i przyjechałyśmy do cioci Wikty z babcią po cmentarzu dostałam od niej mój pierwszy złoty pierścionek. 
Pamiętam go dobrze, choć chyba w 3 klasie jedna z moich koleżanek wyłudziła go ode mnie. Niby na jeden dzień, później powiedziała, że jej zginął i straciłam go na wieki. A na klasowym zdjęciu wygląda na takie niewiniątko – fotografia dzieci, często jest złudna.
Już nie pamiętam dalszych prezentów, ale wierzcie mi każdego roku coś od cioci dostawałam i zawsze były to cenne prezenty. 
Na komunię dostałam cudny łańcuszek z matką boską z kryształu. Jednak to, co mi przypomniało ciocię Wiktę to ten lis na jej wybujałym biuście. 
Ze 3 dni temu miałam taki sen, że ciocia dała mi tego lisa. Obudziłam się i zaczęłam się zastanawiać jak to było? 
Tak, tak. Dała mi lisa i ja go chyba gdzieś mam jak go mole nie zjadły. 
Pamiętam, że jak szłam do cioci to babcia mi go zapakowała w taką torbę foliową, co się z niej rurką wyciskało powietrze i ten lisek wyglądał po tej operacji bardzo biednie. 
Natomiast teraz przypomniało mi się jak to było z tym liskiem. Przyjechałyśmy do cioci, gdy byłam w trzeciej klasie a ona cała w skowronkach już od drzwi uśmiechnięta zaczęła mnie całować, gdzie popadło i mówiła – mam cudny prezent dla ciebie. Kazałam go zrobić mojemu kuśnierzowi – teraz będziesz Bajeczko prawdziwą damą. Wręczyła mi małego liska – był mnie więcej o połowę mniejszy od tego jej, ale był taki cudny, że się popłakałam. 
"Czemu płaczesz zapytała?" Tak mi go żal. No, co ty on i tak nie żyje a teraz, chociaż możesz się nim bawić i polubić go nawet po śmierci. Masakrycznie to brzmiało, ale w dniu Wszystkich Świętych wszystko uchodziło. 
"Chcesz go zapytała cioteczka?" Tak bardzo dziękuję – ucałowałam ją. 
Gdy poszłam wiele lat później do cioci Todźki lisek był w tej torbie bez powietrza na półce ciocinej szafy. Gdy się od niej wyprowadziłam liska zabrałam i trafił w końcu do dębowej szafy w garażu, cały czas bez powietrza. Wiecie, co odpakowałam tę torbę po blisko 50 latach wyglądał strasznie, ale mole go nie jadły. Powiesiłam na sznurku w garażu a gdy tam zajrzałam po 2 dniach myślałam, że padnę – wyglądał jak nowy.

Życie ciągle nas zaskakuje – po tylu latach i tak fajnie wygląda. Wiem, wiem, że to niehumanitarne traktowanie zwierząt - ale nigdy go nie wyrzucę, bo to jest mój prezent z dzieciństwa.
Jadę na rower jak wrócę dopiszę dalszy ciąg.
Ćd
 Smutno mi – PADA i z roweru nici, nie dobrze, bo coś ostatnio mam za wysoki cukier. 
Wczoraj wieczorem byłam w szoku, co prawda po grzeszyłam, no, ale w końcu życie nie może być monotonne i 5 ptasich mleczek to nie aż taki grzech przecież.
O matko, jakie to nie sprawiedliwe, ale wymyśliłam, że będę się traktowała elektro ukłuciami, co ponoć zmniejsza ilość cukru. Chciałam też kupić morwę białą w tabletkach może to obniży mi cukier dodatkowo. 
Moje tabletki chyba znudziły się mojemu organizmowi i po prostu chyba przestały działać. Chciałam dzisiaj też pojeździć wysiłek ma zmniejszać cukier. Aż się boję go zmierzyć. No 154 jak cię mogę wczoraj wieczorem było więcej niż 2 x tyle.
………………………..
Wrócę do liska i cioci Wikty, bo wpisuje się w moje 9 Istnienie. Latem byłyśmy z babcią zaproszone na weekend na Kały, gdzie cioteczka Wikta miała małą murowaną chatkę na ogromnej działce przypominającej sad. 
Wujka Leszka, czyli syna cioci znałam już od dawna pojawiał się i znikał w czasie moich wizyt u cioci. Był już żonaty. Miał 2 córki. Córki i żonę poznałam później, bo ciocia Wikta jakoś nie przepadała za Lucynką, żoną Leszka. Pamiętam, że wujek Leszek przywiózł mnie na Kały swoim samochodem z ogromną ilością jedzenia, które było poukładane na mnie, bo było go tyle. Babcia miała szczęście i komfort, bo jechała na przednim siedzeniu. Wujek Leszek miał jakiś dziwny ten samochód, pamiętam, że był to pierwszy samochód z otwieranym dachem, jaki widziałam. Choć wtedy wujek nie chciał go otworzyć, bo mówił, że mu zakupy wyfruną. 
Wujek był zabójczy, miał niesamowite poczucie humoru – zawsze jak pamiętam się w nim kochałam, choć był prawie w wieku mojego ojca. 
Jak można było się w nim nie kochać, był taki przystojny. 
Wysoki, zgrabniutki, zawsze uśmiechnięty, czasami zamyślał się i mówił – Jurek byłby taki szczęśliwy jakby mógł Cię teraz widzieć. 
W jego oczach zawsze wtedy był taki smutek, jakby krył w nich najczarniejszą tajemnicę śmierci swojego najlepszego przyjaciela. Tylko wtedy był smutny, gdy go pytałam o ojca - czasami opowiedział jakąś wesołą historyjkę 2 młodych jeszcze chłopaków – znali się od zawsze. 
Ciocia kochała syna bez pamięci, pod warunkiem, że nikt przy niej nie zaczynał mówić o jego żonie. 
Jedyny raz widziałam we wczesnym dzieciństwie żonę wujka na cmentarzu. Wujek, gdy ja poszłam do liceum został prezesem ŁKS, – u, ale to już było troszkę później.

Wtedy na Kałach było super ogromny sad mnóstwo śliwek i winogron, bo lato było późne. 
Gdy wróciłyśmy do domu, dowiedziałyśmy się, że ciocia Wikta poparzyła się wrzątkiem, który wylała sobie na brzuch. W 2 tygodnie po tym umarła - pamiętam, że strasznie wtedy płakałam. 
To była bardzo smutna wiadomość. Pamiętam, że zadzwoniła do nas Lucynka, żona Leszka. To niesamowite kilkanaście lat później Lucynka poparzyła się nie wiem nawet, czym i dostała po tym raka krwi – umarła po niecałym roku. 
Dziwne prawda. 

Będę tu dopisywała ćd więc zaglądaj.

Archiwum bloga