piątek, 15 lipca 2016

Nicea rzuca znów cień smutku.

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści - jest zabronione – objęte prawem autorskim. Inny mój blog 
15 lipca 2016
Patrzę w wiadomościach na kolejny zamach tym razem w Nicei.
Znam dobrze to miejsce. Każdego dnia przez 2 tygodnie mojego pobytu w Nicei jeździłam tą promenadą na łyżworolkach w obie strony kilkanaście kilometrów.


Uwielbiałam ten nastrój panujący na Promenadzie Anglików. Ludzi biegających, młodych chłopców trenujących akrobatykę na rowerach. Ludzi spacerujących promenadą z lodami z wózkami i dziećmi.
Nicea jest takim miejscem we Francji, gdzie mieszka bardzo wielu obcokrajowców. Tak było już wtedy, gdy ja tam byłam w lipcu 1998.
Pamiętam dokładnie tę datę, 12 lipca Francja wygrała mistrzostwa świata z Brazylią i tej nocy z 12 na 13 lipca Francuzi przez całą noc świętowali właśnie na Promenadzie Anglików. W przylegających do Promenady uliczkach właściciele kawiarenek wystawiali całe skrzynki wina dla przechodniów. Można było pić tej nocy za darmo właściwie we wszystkich knajpkach w Nicei.
Miałam wtedy moment grozy. Wracałam ze swojego codziennego rolkowego treningu, gdy ucztowanie zaczęło się, po zakończeniu meczu z Brazylją. Promenadą jechały setki samochodów jeden za drugim i jeden obok drugiego całą szerokością drogi tej przy promenadzie. Wszystkie były pełne świętujących i pijących wino młodych ludzi. Z samochodów wyrzucali odpalone petardy i butelki po winie. Pamiętam, że przeraziłam się, gdy petarda przeleciała obok mojej głowy i upadla kilka metrów dalej. Próbowałam przejść z promenady na drugą stronę by dostać się do Hotelu i pamiętam, że nie było to łatwe. Wtedy właśnie poczułam bardzo dotkliwie, jak można stracić zaufanie do mężczyzny, z którym człowiek znajdzie się w sytuacji zagrożenia.
Mój mąż zostawił mnie samą na Promenadzie i uciekł z miejsca, które było niebezpieczne. Myślał wtedy tylko o własnym bezpieczeństwie. Ta sytuacja między innymi miała niewątpliwy wpływ na moje decyzje związane z dalszym wspólnym życiem. Po raz kolejny przekonałam się, że nie mogę na niego liczyć, gdy potrzebuję wsparcia.
Sama Nicea przepiękna i godna podziwu przez te właśnie zdarzenia bardzo źle mi się kojarzy do dzisiaj.

środa, 13 lipca 2016

Kiełbasa chłopska lekiem na deszczową melancholię...

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści - jest zabronione – objęte prawem autorskim.
~~~~~~~~~~~~~~
13 lipca 2016
Tak sobie myślałam, że gdybym tam wyjechała, pewnie już nigdy nie wróciłabym stamtąd.
Życie jest dziwne stawia przed nami różne wyzwania, barujemy się z trudnościami, bo widzimy w tym jakiś sens – mamy nadzieje, że każdy kolejny udany krok przybliża nas do jakiegoś wyimaginowanego szczęścia i brniemy jak ślepcy po omacku na nos tam gdzie dają kluchy z truskawkami i młodą kapustą, bo zwyczajnie kochamy te smaki i nie mów mi, że w kraju, gdzie jada się na przykład homary, czy ośmiorniczki, jako danie narodowe czułbyś te smaki życia, do których przywykłeś.
Ja teraz wiem, czemu starych drzew się nie przesadza.
Byłam u mojej kumpeli, którą lubię, ale, z którą nam się drogi jakiś czas temu rozeszły. Nie ważne, czemu. Uważałam ją za kogoś bliskiego, nie oceniałam brałam w ramiona taką, jaka była i sądziłam, że zasługuję na wzajemność – jednak z samotnymi ludźmi tak jest, że mają okresy, gdy stają się nadwrażliwi i byle, co ich rozstraja.
Roztroiłyśmy się i lepiej było nam oddzielnie niż razem.
Mówiła o sprawach ostatecznych jakoś mnie to nie zakręciło.
Zwyczajnie wolę się w takie myśli nie zagłębiać.
Dawniej jak był jeszcze Szabaj martwiłam się, że odejdę przed nim i będzie musiał mnie napocząć z głodu.
Nie chodziło mi o mnie, bo mnie to wsio rawno, co „potem”, chodziło mi o niego, żeby go nie napiętnowali później.
Na szczęście dla niego tak się stało, że przyszło mu pierwszemu odejść, więc unikam myśli, co będzie potem.
To zabawne, nie mam oszczędności, raczej długi, więc jakby, co sępy będą nękać ewentualnych spadkobierców. Oczywiście, że chciałabym zostawić im czyste konto, ale czy mi się to uda wątpię. Jestem typową pod tym względem kobietą i mam potrzeby większe niż możliwości.
Moja kumpela jest w innej sytuacji, ciułała i teraz musi to, co uciułała zagospodarować sensownie.
Ma, więc dylematy i powody, do zmartwień.
Wyciągałam ją na spacer i przypomniała mi się na trasie moja babcia, która nosiła na szyi w płóciennym woreczku cały swój majątek. Wiadomo, konta bankowe były wtedy mało popularne. Pamiętam, że srebrne monety utykała po fotelach, bo było ich za dużo i były za ciężkie, żeby nosić je na szyi.
Utykała po fotelach, póki moi mali i nieświadomi wartości monet przyrodni bracia, nie przejęli srebrnego skarbu i nie rozdali go kuplom z podwórka na tzw. szajby, które służyły do gry w odbitkę.
Nie wiem, na czym ta gra polegała, ale rzucało się szajbą, czyli najlepiej ciężkimi srebrnymi monetami, a czym były większe tym lepiej o ścianę i wygrywało się pieniądze jakieś drobne współczesne wówczas, dla tych, którzy srebra nie mieli J.
Zadzwoniłam do brata, żeby zapytać jak gra się nazywała, mówi mi, że „Szpany”, ale jakoś zawahał się niestety obawiam się, że dobrze nie pamięta.
Znalazłam w necie taki opis tej gry, ale bez nazwy
„Gra rozgrywana jest przy ścianie.
1. Wszyscy ustawcie się w jednej linii w odległości
kilku kroków od ściany budynku.
2. Kolejno rzucajcie monetą o ścianę.
Stańcie w miejscu, gdzie ona spadła.
3. Jeżeli w zasięgu waszych rąk znajdują się monety
innych graczy, możecie je zabrać.
4. Wygrywa ten z was, który zbierze najwięcej monet.”
W każdym razie babcia moja przez te szajby straciła ze 2 kg srebra najmniej w monetach.
Przerzuciła się na banknoty. Nosiła je w tym wspomnianym woreczku całkiem pokaźnych rozmiarów, spała nawet z nim pod poduszką.
Wiem, że jej najstarszy brat często przychodził, pożyczał od niej te pieniądze.
Oczywiście nie wszystkie, bo babcia do nikogo nie miała zaufania, zostawiał jej, jako poręczenie jakieś pierścionki, które udawały złote a były podróbkami z tombaku i w ten sposób z części uciułanego majątku babcię oskubano.
Gdy zabrano ją do szpitala w kolejnym ataku cukrzycy, gdzie dokonała żywota, przewracając się na metalowy kant łóżka, przy próbie pójścia do toalety. Magiczny płócienny woreczek zniknął.
Ostatnie miesiące swojego życia mieszkała z nami znaczy w domu swojego brata i cioci jej siostry, która mnie wychowywała. Piszę, o tym, dlatego, bo chyba z pół roku wujek najmłodszy jej brat, poszukiwał owego płóciennego woreczka, wierząc, że babcia go gdzieś ukryła przed pójściem do szpitala.
Gdyby nie ciułała, zrobiłaby radość z pieniędzy najbliższym a tak naraziła ich na koszmary, które chyba śnili po nocach.
Mnie, gdy umarła nie było.
Byliśmy z ciocią i braćmi na obozie sportowym, więc oczywiste było, że zapamiętaliśmy babcię taką, jaka była i nie myśleliśmy o jej pieniądzach.
Cieszę się, że nie mam żadnych oszczędności, bo jakbym miała nosić je przy sobie, to bym się bała, że ktoś mnie dla nich zakatrupi i to, żeby bezboleśnie to pal sześć, ale mógłby mnie okaleczyć i doprowadzić do kalectwa a to byłoby już straszne. Zatem sprawy ostateczne mnie ciągle jeszcze nie dotyczą i nie przejmuję się nimi. Po babci mam karty tarota i cudowne wspomnienia. Karafkę z kieliszkami do nalewek z pięknego kolorowego kryształu. Nalewki uwielbiała robić, choć sama nie piła ich prawie nigdy.
Miałam też wzory do haftów, które sobie opracowywała sama na milimetrowym papierze, ale gdzieś mi się zawieruszyły i bardzo starą książkę kucharską „Kucharz Polski” – to w sumie najcenniejsza oprócz cudownych wspomnień i zdjęć rzecz..
~~~~~~~~~~~~~~
Ze spraw przyziemnych. 
Mam apetyt od wczoraj na kiełbasę chłopską z Intermarche. 
Od rana leje i szansa, że będę mogła pojechać po kiełbaskę pół kilometra w jedną stronę jak na razie jest nierealna. Miałam jechać też na badania do Zgierza, ale wyjazd chyba ze względu na kiepską pogodę i lokalne podytopienia - odwołali.
W lasach będzie za to wysyp grzybów. Pojadę po kurki i zrobię sobie barszczyk jak pogoda się unormuje. Nie ma jak przejmować się jedynie sprawami doczesnymi.
  

niedziela, 10 lipca 2016

Goedemorgen :)

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści - jest zabronione – objęte prawem autorskim.
~~~~~~~~~~~~~~
10 lipca 2016
Po długiej przerwie, piszę, choć chyba nie powinnam.
Przedramiona mam poparzone do łokci pokrzywami, bąbel, na bąblu.
Pieką mnie jak jasna cholera. Podobno jest to dobre na reumatyzm – okaże się.
Jestem załamana, bo kolejka na kurację nie skraca się zupełnie. Szansa na dostanie we wrześniu jest kompletnie nierealna. Może w listopadzie uda mi się wyjechać - w najlepszym razie.
Chciałam nad morze, ale jak to będzie zimą wolałabym góry.
Zimą, choć na nartach bym pojeździła a tak to mogiła – w listopadzie nad morzem można tylko trafić jakiegoś bałwana.
Dostałam od Playa nowego smartfona fajne obcje ma przy robieniu zdjęć. Można robić panoramy. 
Tylko kolory mi się za bardzo nie podobają, jakieś takie sine, ale może jeszcze nie odbadałam wszystkich opcji.
Smartfon jest na kartę, więc chyba opłacało się.
Do tego ma system android, co pozwala na kupienie w sklepie różnych programów, póki co to na razie nic nie kupuję, bo nie mam kasy. 
Stary zaczynał mi padać.
Uwielbiam przygodę i powinnam mieć rezerwę na takie przygody, jakie mi się lęgną w mózgu a tu bryndza totalna. Jeszcze ten ostatni wyjazd.
Mam takiego młodego super kolegę anglistę, który z dnia na dzień podjął decyzję przeniesienia się do Holandii ze swoją dziewczyną.
Dostał mieszkanie w Amsterdamie w takim wieżowcu na 11 piętrze, trzeba było je pilnować, żeby nikt mu się do niego nie wprowadził, bo tam jest niezła kowbojka z tymi mieszkaniami.
Poprosił mnie, żebym mu przez kilka dni popilnowała nim się z Mery nie sprowadzą na dobre. Zaproponował mi kilku dniową wycieczkę.
Dla mnie osoby, która całe dni spędza sama w domu i nawet przez telefon ostatnio rzadko rozmawia, to była prawdziwa frajda.
Nie pracuję, więc się zgodziłam, choć nie byłam pewna, czy wolno mi będzie wychodzić do miasta, żeby troszkę pozwiedzać. Z tymi mieszkaniami, to podobno miasto przeznaczyło je dla obcokrajowców, którzy są po studiach i którzy gotowi są podjąć naukę języka, oraz super kreatywną pracę – jakiś projekt UE. Cały ogromny wieżowiec a w nim 10% mieszkań czekający na tych, którzy się zgłoszą i są gotowi i zdecydowani podjąć wyzwania.
Przez 5 lat nie płacą za te mieszkania nic – są refundowane całkowicie z mediami dzięki pieniądzom UE i chyba mera miasta.
Wielkość metrażowa też jest nieograniczona, co sobie wybierzesz np. apartament 100 m możesz tam mieszkać. Perspektywicznie powinieneś mieć pomysł na utrzymanie mieszkania, gdy minie okres refundacji.
Już pierwszego dnia poznałam Polkę z Krakowa, która próbuje rozkręcić na swoim metrażu pracownię fotograficzną. 
Uśmiechnęła się jak mnie poznała – potrzebują pomocnika, musimy tylko ogarnąć język, bo bez tego ani rusz.
Wybierz sobie mieszkanie zarejestruj, ja Ci pomogę załatwić i popilnuję. Leć po swoje bety i przypływaj razem ze swoimi kolegami.
Matko jedyna mam świra jak mało, kto, ale żebym, aż tak szurnięta była nie sądziłam.
Zapomniałam napisać, że oni znaczy moi koledzy mają swoją łódź motorową dość sporą i chcą nią przypłynąć do Amsterdamu.
Ona też ma na początku odegrać rolę w kreatywnym projekcie tej szalonej pary.
Emma moja nowa znajoma zarezerwowała dla mnie cudne 4 pokojowe mieszkanie na 2 piętrze – nie lubię wysokości. Ona ma na 22 piętrze, bo uważa, że pracownia fotograficzna nie może być za nisko.
Obmyśliła sobie, że u mnie mogłoby być biuro dla tych, którzy boją się jeździć windą.
Ja właśnie zauważyłam, że na pewnej wysokości panikuję. 
Nigdy wcześniej nie jechałam na 22 piętro. Na tarasie u niej czułam się jakby postawili mnie w drzwiach samolotu bez spadochronu.
Sama widzisz, jesteś dla mojego projektu nieodzowna - stwierdziła.
Hi, hi powiedziałam jej, że jeszcze nic nie wiem.
Tam trzeba podpisać jakieś zobowiązania. Nie znam języka nie wiem, co podpisuję, Zresztą jakby nawet dokumenty były przetłumaczone na Polski, to przecież ja jestem już w wieku nie poborowym, muszę mieć ubezpieczenie zdrowotne i wiele innych świadczeń. To jest kompletne szaleństwo - zawsze takie wyzwania nakręcały moją wyobraźnię. Zawsze, – ale nie teraz. Idę na długi spacer, żeby wszystko przemyśleć. Myśli tłuką się jak fale o falochrony. Zrywają się jak mewy na wietrze szybują w bryzgach słonej wody i pikują po prawdopodobną rybę.
Kim ja jestem w tym nowoczesnym świecie nowych możliwości? Czemu one zjawiają się teraz, gdy tak trudno podejmować mi jakiekolwiek decyzje. Ogarniam smartwona udaje mi się przenieść kontakty przy pomocy Bluetooth na drugi telefon. Jednak czy ma sens zaczynanie wszystkiego od nowa.
Teraz zaczynam bać się ewentualnych błędów.
Pamiętaj Basiu, że błędy nie istnieją. Tylko my podejmujemy zbyt ryzykownie wyzwania, które nie mogą się powieść.
Jestem 1 dzień w domu. Emma już 3 raz dzwoni, żebym przyjechała – zaimponowałam jej moją znajomością montażu filmów i obróbki zdjęć w Photoshopie.
Patrzyłam na siebie w lustrze w kuchni i doszłam do wniosku, że nie mogę już tak radykalnie zmieniać swojego życia.
~~~~~~~~~~~~~~
Kupiłam sobie mały prezent,
głośnik wielkości 2 pudełek zapałek z radiem i możliwością odtwarzania plików audio z pendrive oraz J miejscową dyskoteką. Coś na pamiątkę z tego niezwykłego miejsca.

Archiwum bloga