poniedziałek, 19 marca 2018

Psia przygoda w pieską pogodę

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
18 marca 2018 r
~~~~~~~~~~~~~
Ostatnio kiepsko się czuję. Mam jakieś problemy z żołądkiem czy wątrobą a może trzustką nie wiem.
Jem tylko świeże i delikatne rzeczy a mimo to cokolwiek zjem zaczyna mnie boleć. 
Miałam tak jak wiele lat temu, gdy chorowałam na żołądek. Właściwie jedynym jedzeniem, po którym nie mam sensacji jest sucha bułka z masłem.
Tragedia polega na tym, że jak długo nic nie jem mam bóle głodowe i żeby je osłabić, muszę coś zjeść.
Samych bułek nie mogę, bo bardzo podnoszą mi cukier.
Po prostu obłęd.
~~~~~~~~~~~~~
W piątek pojechałam do sklepu po paluszki rybne i mineralną. Wracałam rowerkiem, zrobiło się bardzo zimno, tak, że musiałam szalik zawiązać sobie wokół ust a i tak jazda pod wiatr była prawie niemożliwa. 
Pod górkę prowadziłam rower ul. Myśliwską po chodniku, bo jest tam zawsze ogromny ruch, więc jezdnią przy takim wietrze i śniegu, który właśnie zaczynał padać strach jechać. 
Byłam zła, bo najwidoczniej znowu robi się zima. 
Na szczęście byłam ciepło ubrana, więc jakoś wyrabiałam przy silnych podmuchach wiatru. 
Tak czy inaczej 2 duże butelki wody zarzucały rowerem, bo wsadziłam je do koszyka na kierownicy. 
Przy krawężniku zauważyłam ślicznego pieska. 
Szedł sam i zastanawiał się czy przejść na drugą stronę jezdni. Przypominał trochę Shih Tzu, ale ja za bardzo się na psach nie znam.  Przypominał trochę tego znalezionego w Internecie, szkoda, że nie zrobiłam mu zdjęcia, ale jakoś nie przyszło mi to do głowy, martwiłam się o niego.
Był wypielęgnowany, miał ładną obrożę, świeżo był ostrzyżony, więc trząsł się jak osika na wietrze. 
Zawołałam go podszedł, ale z taką małą rezerwą na odległość dwóch dłoni. Nie chciałam go spłoszyć, bo bałam się, że w popłochu może wpaść pod samochód. Odstawiłam rower i ukucnęłam, oprócz tych paluszków rybnych nie miałam nic, czym mogłabym go zwabić. Zawołałam go jeszcze raz podszedł bliżej pogłaskałam go. 
Nie ukrywam, że trochę miałam pietra, bo takie rasowe pieski bywają czasem wredne. 
Przypomniała mi się moja spanielka. Jej czasami odbijało. Mnie nigdy nie ugryzła, ale w domu pogryzła prawie wszystkich. 
Pogłaskałam go, trząsł się z zimna niesamowicie. 
Wzięłam go na ręce. Gdyby był troszkę mniejszy wsadziłabym go pod kurtkę i zabrała do domu. Był jednak za duży sięgał mi powyżej połowy łydki. Zadzwoniłam do najbliższego domu. Pomyślałam, że może jego mieszkańcy, będą wiedzieli czyj to piesek. 
Niestety nikt nie otworzył drzwi, wyglądało na to, że nikogo nie było w domu. 
Po drugiej stronie ulicy była taka niewielka wytwórnia wiskozy. 
Z przeciwka szła jakaś kobieta. Poprosiłam ją, by wzięła pieska i przeszła z nim do wytwórni, bo ja bałam się zostawić tak samopas roweru. 
Kobitka, obruszyła się. Powiedziała coś, żebym sobie głowy nie zawracała cudzymi psami i zadeklarowała się, że może mi rower podprowadzić do do rogu Wschodniej. Co było robić doszłam z pieskiem na rękach do najbliższego domu. 
Furtka posesji była uchylona, Puściłam pieska do ogrodu i przymknęłam furtkę. On jednak wyraźnie chciał do mnie na rękach było mu chyba cieplej. 
Zadzwoniłam wszystkimi 4 dzwonkami. Po chwili wyszła starsza pani. Tłumaczę jej żeby zeszła, bo wpuściłam do nich pieska i chciałabym, by się nim zaopiekowała, boję się, że wpadnie pod samochód na Myśliwskiej, jest zmarznięty. Ja zaś do domu mam jeszcze spory kawałek i jestem rowerem. Na to ona, że to ich piesek. 
Jak to wasz i puściliście go tak samopas, żeby biegał po ulicy. 
Niech go pani zawoła. Piesek najwyraźniej chciał do mnie na ręce i zupełnie nie reagował, na „choć tu” 
Pani o dziwo nie wołała go po imieniu i to mnie zaniepokoiło. 
Piesek nie miał zamiaru wbiec po schodach do domu, mimo, że znów się trząsł. Weszłam na posesję i wbiegłam po schodach do wejścia, pobiegł za mną i wszedł za mną do holu. 
Pani złapała go za łepek i czochrała go powtarzając, "gdzie ty łobuzie się włóczysz". Piesek odskoczył od niej i szybciutko za mną uciekł z domu. O rany, co jest on tam nie chce zostać pomyślałam. 
Gdybym miała sznurek zabrałabym go do domu. 
Wróciłam raz jeszcze do holu i wychodząc szybko zamknęłam za sobą drzwi, jednak nie byłam pewna, czy to był ich pies. 
Pogoda zrobiła się wredniejsza, śnieg zacinał ostro a wiatr wiał niemiłosiernie.
Było paskudnie i tak czy inaczej piesek miał schronienie w domu, ja zaś musiałam przejechać jeszcze ok kilometra, żeby zagrzać się gorącą wodą z cytryną. 
Wróciłam szczęśliwie do domu. Zmarznięta na sopel. Ugotowałam wodę i usmażyłam mintaja. Zjadłam obiadek 2 filety mintaja, nawet pomidorka nie chciało mi się dodać. 
Może i dobrze, bo gdy znów zaczęło mnie boleć po jedzeniu – wiedziałam, od czego. Mimo bólu uświadomiłam sobie, że na bagażniku miałam przypiętą gumę i mogłam pieska zabrać do domu.
Z drugiej jednak strony w taką pogodę nie byłoby fajnie prowadzić go na smyczy przez kilometr. 
Jak się pogoda poprawi pójdę go odwiedzić, żeby mieć pewność, że wszystko jest ok.


poniedziałek, 12 marca 2018

Szalona decyzja

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
12 marca 2018 r
~~~~~~~~~~~~~
Pełnia była 5 dni temu. To była ta noc, gdy zamustrowałam się na transatlantyku Magnifica. Mój serdeczny przyjaciel wybierał się w ten kilku miesięczny rejs ponoć w określonym celu. Miałam robić mu zdjęcia do książki, którą prawie ukończył, lecz ciągle brakowało mu pomysłu na jej zakończenie.
Rejs miał zacząć się w Civitavecchia we Włoszech.
Ja zaś miałam dołączyć 3 dnia w Marsylii. Bilet przysłał mi Internatem. Wszystko, czego się dowiedziałam to tyle ile można było wyczytać na stronie rejsu. Tłumaczył mi, że to może potrwać dłużej, kazał mi zaopatrzyć się w leki na minimum pół roku. Początkowo nie chciałam się zgodzić. Widziałam tysiące problemów, które w takiej podróży mogą mi się wydarzyć. Zapytał mnie czy nie marzyłam przypadkiem o takiej podróży. Oczywiście każdy marzy.
Więc, o co chodzi może to twoja jedyna szansa, by zrealizować to marzenie.
Byłam przerażona, ale….,zgodziłam się licząc na to, że jak zwykle w takich razach, gdy coś cudownego przytrafia mi się szlag wszystko trafia a ja ląduję ze skręconą nogą w łóżku, lub rozbitym nosem na betonie.
Było jeszcze sporo czasu. Zadzwonił i powiedział mi, że bilet jest zarezerwowany. Mam zobaczyć cenę i nawet nie myśleć o ewentualnym wycofaniu się, bo kurczę normalnie mnie obciąży kosztami. A i mam załatwić sobie paszport. Jak zaś się zgodzę dostaję pełne ubezpieczenie. Mam zagwarantowane wszystko, co finansowo trzeba dodatkowo opłacić. Żebym czuła się pewnie. Wpłaci na moje konto 2 tyś $, jako zaliczkę za pracę, jaką miałam dla niego wykonać i ew. prawa do wykorzystania zdjęć w jego książce. Ostatnio, gdy trafiła mi się podobna gratka, to było w 2007 roku i też w grę wchodziło ok. pół roku pracy, ale zaplata była równa tej zaliczce. Kurczę myślałam sobie byłabym wariatką, gdybym nie skorzystała z takiej niesamowitej okazji. Wtedy w 2007 roku też zaryzykowałam. Skończyło się to pożarem w moich mieszkaniach, ale czy pożar miał z tym coś wspólnego?.
Może raczej jego powód był zupełnie inny.
……………….
Wtedy od samego początku sądziłam, że to była zemsta czarnych mocy, za to, że kiedyś komuś bliskiemu, pokazałam, że nie do końca jego intencje są szczere.
Tak wtedy sądziłam a i dzisiaj jestem pewna, że faktyczny powód był właśnie taki. Do dzisiaj, gdy przechodzę nocą obok schowka, w którym pożar się zaczął, czuję obecność złej mocy.
Coraz słabszą, ale wyczuwalną.
Nie boję się jej, bo nie boję się już niczego, ale wiem, że muszę mieć się na baczności. Nie trzeba pakować się w niepotrzebne kłopoty. Myślę teraz sobie, że czasem warto swoje odczucia zachować dla siebie, bo ujawnienie ich może okazać się dla nas bardzo niefortunne, delikatnie to ujmując.
Rzadko, kiedy ludzie nawet pozornie bliscy rozumieją nasze nawet najszczersze intencje. Każdy z nas jest w określony sposób ukształtowaną osobowością, każdy ma swoje wartości, choć nie każdego wartości są równo gatunkowe. Zastanawiałam się też nad innym moim koleżeństwem. W sumie nie łączyło nas nic, czego nie dałoby się zastąpić. Nie mam zwyczaju tak po cichu wycofywać się z towarzyskich układów, ale, po co robić problem z czegoś, co praktycznie nie istnieje. Tak, więc przemyślałam wszystko i podjęłam decyzję na tak. Zbliżały się kolejne Święta Wielkanocne i wyglądało na to, że jeśli nie zdecyduję znów zostanę sama w łóżku z cukierkami wypełnionymi rumem. Sama zdegustowana, gdy wszyscy moi znajomi będą ze swoimi rodzinami dzielili się Wielkanocnym jajkiem, gdy obok mnie nie będzie nawet psa z kulawą nogą, bo i relację z psem z jego powodów zdrowotnych szlag trafił. Przewróciłam się na drugi bok z trudem dźwigając wilgotne wełniane kołdry. Perspektywa oderwania się od tego była niezwykle kusząca
Termoregulator ogrzewacza cyknął, przypominając o „tu i teraz”. W sumie sporo w życiu już przeżyłam i jeśli to ma być ostatnia moja życiowa przygoda – to, czemu nie. 
Zawsze fajnie jest pozwolić ponieść się fali wyobraźni i 
pokołysać się w ciepłym klimacie na pokładowym leżaku w księżycową noc. 
Zostały jeszcze 2 tygodnie i trzy dni – zobaczymy co z tego wyniknie.

sobota, 3 marca 2018

O kuźwa!!!

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
3 marca 2018 r
~~~~~~~~~~~~~
Spałeś kiedyś w wełnianych rękawiczkach, ja nawet teraz w nich tu piszę o innych ciuchach nie piszę, bo mnie dreszcze biorą.
Nie wiem nawet, jaką mam temperaturę w mieszkaniu, bo mój termometr popełnił samobójstwo.
Urwał się z zaczepu i roztrzaskał na płytkach. Całkiem jak w tym dowcipie, ktoś puka w okno. Kto to? To ja termometr wpuść mnie kuźwa do mieszkania, bo już nie wyrabiam.
Pani była premier apeluje do bezdomnych, żeby w czasie tych mrozów nie wychodzili z mieszkania.
Ja zaś chyba zacznę modlić się w tych rękawiczkach do zarządzającego pogodą, żeby podniósł temperaturę, prosiłam Jarka Kreta, ale on ma swoje kłopoty, żona go rzuciła i popada w lodowatą depresję. 
Muszę, zatem zdać się na czary, albo inne sztuczki. 
Dzisiaj w nocy paliłam liść laurowy, żeby się zrelaksować. 
Przy tym wszystkim cukier skacze mi momentami prawie do 400 obłęd.

Archiwum bloga