niedziela, 30 września 2012

Skrzat z piłą?

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* *
Opowieść Puszczy Białej/2010/
Działka Asi coraz piękniejsza, jej koleżanka ściąga fajne rośliny i potrafi o nie zadbać.
 Takie cudne kwiatki rosną tuż nad mchem w Puszczy
 Dzisiaj wypuściłam się na długą wycieczkę.
Wyszłam z domu o 7.30 sama bez psów i M.
Spacer z aparatem zaczęłam marszem wzdłuż brzegu Narwi w kierunku Pułtuska.
Poprzednim razem zrobiłam tam kilka cudownych zdjęć.
Smutek mój był ogromny, gdy zobaczyłam jak wygląda brzeg.
Wszędzie walają się śmieci po wędkarzach - gorzej kolejni wędkarze w tych śmieciach rozbijają swoje obozowiska - masakra.
Uciekłam stamtąd, czym prędzej.
Zapuszczając się w teren, którego dotąd nie znałam.
Był moment, że gdyby nie słońce straciłabym całkowicie rozeznanie.
Miejsce jest piękne przypomina jedno ogromne wrzosowisko.
Jak opis Zielonego Wzgórza - tyle, że tu podłoże jest dość suche i piaskowe - a wrzosy i inne roślinki mocno przesuszone przypominają teren na pograniczu pustyni - wzgórki wszystko ubarwiają.
Trafiłam w końcu na świeżo zżęte pole z położonym bardzo marnym zbożem - gdzie jaskółki urządziły sobie loty tuż nad rżyskiem.
Położyłam się na rżysku i próbowałam choćby jedną chwycić w locie w miarę z bliska.
Oczywiście nic sobie ze mnie nie robiły i latały jak oszalałe w końcu chwyciłam jedną w kadr.
Poszłam dalej nie przerywając im w zabawy.
Dotarłam w końcu do dość magicznego miejsca - gdzie kiedyś na białej zwalonej potężnej olsze pozowała mi wygrzewająca się w słońcu jaszczurka.
Miejsca, do którego przyprowadziłam Jacka S. ostatnim razem jak tu był, aby mu pokazać, że są tu miejsca, które po prostu oczarowują człowieka.
Rosły tam jak mówiłam 2 na wpół żywe ogromne chyba 100 letnie olchy i dwie już zwalone leżały pod nimi.
Trzeba przyznać, że tu te ogromne drzewa padają spróchniałe i nikt ich nie sprząta, co stwarza niesamowity klimat.
Za nimi rozciągała się polana pełna kwiatów, motyli, żuczków, pajączków wszelkiej maści i maleńki stawik, nad który ponoć czasem przylatują czaple purpurowe - niestety nigdy ich tam nie widziałam, choć kiedyś nad Narwią sfotografowałam w locie ptaka, który był albo czarnym bocianem albo czaplą purpurową, niestety był za daleko, żebym była pewna a do tego był złoty świt, więc trudno powiedzieć.
Trzeba stwierdzić, że jest to miejsce, gdzie naprawdę bardzo rzadko przychodzi człowiek.
Pochodziłam po różnych zakamarkach nad stawem i doszłam do wniosku, że niczego nowego tu nie spotkam - postanowiłam wejść w część lasu, której zupełnie nie znałam.
Już na skraju zahipnotyzowały mnie cudne sosny chyba syberyjskie - ale pewna nie jestem, bo trochę za jasną korę miały.
Za to okazy niesamowite ogromne i cudownie pokręcone /wyglądały na jakieś 150 może więcej lat/ - właśnie jak w takich magicznych miejscach.
Może to jakieś czarcie kręgi, choć przyznam, że nie czułam tam złej energii. 
Wracając kiedyś od Sławka z obozu AWF w Pięknej Górze trafiliśmy z Maćkiem na trasie na taki czarci krąg i powiem Wam, że nie miałam odwagi tam wejść do środka - tak bardzo czuło się złą energię. 
Kiedyś o tym pisałam.
Tu można by kręcić film z czarownicami - miejsce jak z sabatu czarownic - ale czułam się w nim bezpiecznie.
Fotografowałam jak opętana i kompletnie traciłam poczucie rzeczywistości - zawsze tak jest jak coś tak mnie opęta.
Wchodziłam w las coraz dalej aż dotarłam do kolejnej polany.
Nigdy tu nie byłam - najbliższa ludzka siedziba tak na oko jakieś 5 km.
Cholera - pomyślałam powiedziałam Maćkowi, że za godzinę najdalej półtorej wrócę - nie wzięłam telefonu w sumie nie znam miejsca.
Polana zaś czaruje mnie cudownymi żuczkami, motylami błękitnymi, na które od dawna czatuje z obiektywem - trudno, położyłam się na wilgotnym mchu przypominającym nieco torfowisko i cykam.
Nagle za moich pleców słyszę głos.
" Pierwszy raz widzę, żeby ktoś fotografował las".
Obracam się i widzę faceta w stroju moro z piłą w ręku.
Rany, co on tu robi i na co mu ta piła?
Twarz przypomina nieco Żyda albo Araba - bardzo smagła cera, oczy w 6 groszy jak mówię - piwne osadzone bardzo blisko nosa.
Podnoszę się, lepiej nie leżeć przy facecie z piłą.
Zaczynam z nim rozmawiać udaję, że myślę, iż jest leśnikiem w duchu kombinuję trochę wyrośnięty skrzat z piłą i twardo pytam o drzewa - co to za gatunki i takie tam - w sumie po to, żeby nabrać odwagi, bo troszkę mi przywiędła.
W pierwszej chwili miałam pietra, ale gdy wstałam pomyślałam sobie, że nie taki diabeł straszny.
Po co panu ta piła?
Uśmiecha się - złamała mi się rurka od anteny i szukam jakiegoś prostego patyka, póki nie kupię nowej.
Żegnam się i wycofuję w kierunku jak sądzę domu.
* *
Siedzę tak długo, bo wyjęłam z lodówki półtorakilogramowy karczek i trzeba było coś z nim zrobić.
Troszkę jak zwykle poeksperymentowałam – miałam otwarte białe wino, więc wymyśliłam, że najpierw obsmażę go lekko pod marnowanego na masełku a później poduszę w tym winie.
Wyszedł super, jutro wrzucę szczegółowy przepis, bo teraz jestem już senna.
Do tego jak zaczęłam pisać o tych czarcich kręgach, to mi coś stukać w garażu zaczęło, ze złymi mocami nie ma żartów.
A kysz!!! Garaż na wszelki wypadek zamknęłam od strony mieszkań na klucz, ale co tam dla ciemnych mocy zamknięte drzwi?
* *
 Już się rozbudziłam na dobre, może mi ktoś nie uwierzyć, położyłam się spać.
Włączyłam na sekundę telewizor pilotem, żeby sprawdzić, która godzina i czy mogę już wziąć tabletkę.
Zgasiłam go i układałam się do snu, nagle jak coś nie gruchnie. Zerwałam się na równe nogi.
Patrzę a półka z książkami spadła na telewizor – mam taki płaski na obrotowej podstawce. Wygiął się tak bardzo, że musiałam go nogą podtrzymywać, gdy zdejmowałam z niego książki. Szabaj spał na fotelu, 3 m od miejska katastrofy.
Półka spadła sama, nikt z żywych jej nie pomógł. Na szczęście telewizor działa, ale jak się trochę zdrzemnę muszę cały ten bajzel uprzątnąć. Tak to jest jak się pisze o „złym”.
Pa idę spać mam nadzieję, że to koniec strachów.
Karczek uduszony w winie
Czas przygotowania:
15 minut + kilka godzin marynowania + około godziny smażenia i duszenia.
Składniki:
- ok. kilograma karczku,
- dwie cebule,
- duży ząbek czosnku lub 2 małe/czosnek w czasie duszenia w tej przedostatniej skórce nacięty przez środek, chodzi o to, by sos nie zgorzkniał/ na koniec możemy go przepuścić przez maszynkę jak ktoś lubi/.
- 3 borowiki suszone
- przyprawa do grilla ziołowa ale pikantna,
- nać selera pokrojona bardzo drobno,
Żurawina suszona garstka, śliwka suszona 3,
stołowa łyżka miodu,
 - masło + Olej bazyliowy.
- białe wino ale może być też czerwone wino.
Wykonanie:
Karczek myjemy i nacieramy przyprawą.
Cebule kroimy w krążki.
 Mieszamy z cebulą, i kropimy olejem bazyliowym.
Przykrywamy i zostawiamy w chłodnym miejscu na jakiś czas (najlepiej z dnia na dzień).
Po tym jak karczek się zamarynuje, w garnku rozpuszczamy masło i odrobinę oleju bazyliowego.
Doprowadzamy do bardzo wysokiej temperatury.
Karczek wyjmujemy z cebuli, dokładnie oskrobujemy z resztek cebuli i wkładamy do garnka w którym stopiliśmy masło z olejem bazyliowym na ostry tłuszcz, żeby nie pryskał delikatnie obcieramy papierowym ręcznikiem.
Obsmażamy na dużym ogniu ze wszystkich stron, tak, żeby mięso się zrumieniło.
Jak karczek będzie zrumieniony, skręcamy ogień.
Podlewamy winem, dodajemy cebulkę, seler, żurawinę i resztę składników prócz miodu i przykrywamy.
 Dusimy karczek aż do uzyskania całkowitej miękkości co jakiś czas obracając i podlewając winem.
Zazwyczaj karczek jest miękki wtedy kiedy cebula jest mięciutka na 15 min przed końcem dodajemy miód.
Podajemy z ziemniakami lub z kluseczkami kładzionymi, pieczonym jabłkiem z dżemem żurawinowym w środku.

Zdjęcie nie najlepsze wyszło, ale karczuś jest pyszny a sosik rewelacja!!!

sobota, 29 września 2012

Kulawa kura i potrawy Jacka.

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* *
Przeczytajcie warto!!!
http://wolnemedia.net/zdrowie/prawdziwe-przyczyny-chorob-serca/
Opowieści 
z Puszczy Białej.
Wspomnienia
z urlopu/sierpień 2009/refleksje z serca Puszczy i aktualne z mojego ogrodu.
* *
Zakisiłam znów zaczyn na chleb za pięć dni będzie wiadomo czy się udał.
Mam troszkę za zimno w domu i może nie wyjść dlatego wrzuciłam do podanego wczoraj przepisu kawałeczek skórki z razowca/chodzi o to by fermentacja wystartowała – jutro ją wyjmę/.
* * * *
Wróćmy z chaszczy do opowieści Puszczy Białej
A erotyka w przyrodzie - jest wszędzie - popatrz, jakie śliwki rosną a niby skąd w Puszczy śliwki a jak się te ważki w takie wygibasy nakładają mówi Jacek z Torunia – sieciowy kumpel z Foto.moona, którego wraz z Madzią zaprosiliśmy na plener fotograficzny.
Madzia jak nam później się przyznała scykorzyła, no bo my obcy wszyscy/sieciowi/ i w lesie ma z nami mieszkać;P   
Mam ochotę czasami tak się rozchichotać czy rozrechotać - boję się jednak, że wypłoszę wszystkie żaby w pobliskim stawie.
* * * *
Jacek nie miał wtedy samochodu i poprosił kumpla taksiarza, żeby go przywiózł do Pułtuska – to od niego tylko 200 km. 
Nie mógł do samej Puszczy Białej, bo mało kto trafia do Szygłówka a trzeba jeszcze dalej podjechać do naszego Edenu.
znaczy Eden jest Sławka i Joasi siostry Maćka ale i tak czujemy się tam jak u siebie.
Umówiliśmy się, że przejadą Narew i my czekamy pod mostem. 
Był tam taki zjazd/za mostem nad rzekę/.
Czekamy i czekamy po Jacka telefonie, że już są blisko.
Trzeba jeszcze napisać, że nigdy go nie widzieliśmy, nie wiedzieliśmy nawet jak wygląda.
Poznałam go w galerii fotograficznej zakolegowaliśmy się i stąd to zaproszenie - miałam jeszcze kogoś zaprosić na kim mi naprawdę bardzo zależało/ze względu na umiejętności fotograficzne/, ale intuicja mi mówiła, że nic z tego nie będzie.
Puszcza Biała to raj dla fotografów, a chatę mieliśmy całą do dyspozycji z 3 sypialniami i ogromnym salonem.
Znudzeni mocno sobą po 3 tygodniach doszliśmy z M do wniosku, że przydałoby się kogoś zaprosić.
M spiknął się z Madzią w moonie już wcześniej.
Ja znałam Jacka, więc wpadliśmy na pomysł, że zaprosimy ich oboje.
Stoimy pod tym mostem a tam co rusz jakaś parka z biur, chyba na bara, bara nad rzekę zjeżdża – już traciliśmy nadzieję, gdy nagle takxi a w niej…..- M mówi przyjechał!!!
Ja - no co ty? To jakaś starsza cyganka.
Hi, hi – Jacek okazał się wyglądać jak cyganka.
Było super. 
Jacek od razu zadeklarował, że tylko on gotuje dla nas. 
Ucieszyłam się, bo ktoś mnie wreszcie wyręczył po trzech tygodniach pichcenia.
Łaziliśmy na zdjęcia. 
Tam się wraca trochę na wyczucie patrząc na słońce – tym bardziej, że ja od lat nie noszę zegarka.
To chyba wynika z mojej nieustannej potrzeby poczucia wolności.
Gdy tak chodziliśmy po ostępach.
Zatrzymał mnie walący w drzewo dzięcioł.
Walił tak głośno, że pomyślałam - musi być ogromny albo jakiś górnik z kilofem nasuwa jak potłuczony.
Guzik siedział wysoko i wyglądał jak wypasiony wróbel.
Widzisz a tak głośno wali takie maleństwo.
Coś fuknęło w krzakach i jakby przewaliło swe wielkie cielsko na drugi bok, siejąc wokół trzask łamanych gałązek.
Postanowiłam tym razem nie sprawdzać - przeorana ściółka mogła wskazywać na obecność dzika - nie miałam nastroju na przesiedzenie połowy dnia na drzewie.
Po cichutku oddaliliśmy się z wiatrem, żeby nie budzić złego z chaszczy.
Po drodze znalazłam jeszcze fioletowe roślinki, których wcześniej nie widziałam.
W domu sprawdzę, co to jest - bo tu można dostać kręćka nim się wejdzie na jakąś stronę.
  Dostałabym choroby sierocej gdybym miała jak M serfować na tym kompie - nim się strona otworzy można upiec ciasto i ufarbować włosy hi, hi.
Wróciliśmy ok. 12 – ej. 
M oglądał siatkówkę w telewizorze i nawet nie zorientował się, że tak długo nas nie było.
Głodny jestem - która to godzina - jak mnie nie ma wszyscy głodni psy też.
Teraz Jacek kucharzył, był w tym naprawdę dobry.
Nim przerzuciłam zdjęcia na pendrive zjedliśmy wołowinkę na ciemnym piwie uprażoną przez Jacka wczoraj, ja sałatkę zrobiłam, gdy on ziemniaki obierał.
Uwielbiam ten moment, gdy mogę zobaczyć na dużym ekranie zdjęcia.
To jest taka magiczna chwila, gdy widzisz, – co potrafisz tak naprawdę.
Nie kombinowałam specjalnie z kadrem, ale ustawiam aparat manualnie/wszystko/, to pozwala stworzyć mi odpowiedni klimat.
Oczywiście jak coś się rusza szybko - np. jaskółki gdzie nie sposób przewidzieć odległości - ostrość daję na automacie.
Zdjęcia są piękne szczególnie te drzew, ale i robaczki wyszły przecudnie.
Jeśli dam radę przejdę się jeszcze raz i spenetruję las po lewej stronie polany - tam jeszcze nie byłam.
Może i Jacek ze mną pójdzie.
Niestety czasu jest coraz mniej - trzeba będzie po jego wyjeździe jeszcze wysprzątać dom.
Staramy się zawsze zostawić go w nienagannym stanie - /przyjeżdżamy tu zawsze gdy M ma urlop a chata jest wolna/.
Chodzi o to, by gospodarze nie czuli, że ktoś nabałaganił a raczej, że zostawił im porządek.
Asia przyjeżdża rano 19-tego a my wracamy zaraz po jej przyjeździe do domu. 
Szkoda czas płynie tu szybciej niż gdziekolwiek indziej.
Podlewaliśmy kwiaty kosiliśmy trawniki/Jacek był w tym mistrzem/ - obejście jest piękniejsze niż je zastaliśmy.
Ja oczyściłam częściowo drzewa z grzybów, które są tutejszą plagą.
Teraz wyglądają pięknie całkiem odżyły mały purpurowy dąbek, który usychał odzyskał wigor i ma się mu na życie - wygląda cudnie.
Zauważyłam ze smutkiem, że przez to zimowe siedzenie w domu straciłam kondycję i jestem skonana po takich jak ta wycieczkach.
Sorrki, ale pieski wzywają mnie na poranny spacer a M i J czekają na mecz ;).
Wróciliśmy a post, który puściłam w net nie poszedł.
* *
Hi, hi pani sołtysowa jeździ na pole maluchem właśnie ją spotkaliśmy.
Przypomniało mi się jak Jacek ją rozbawił do łez i wypadnięcia sztucznej szczęki na ladę sklepową, - gdy chciał od niej kupić kulawą kurę na rosół.
Bardzo chciał nam ugotować prawdziwy wiejski rosół, ale w całym Szygłówku nikt nie chciał mu sprzedać kury, bo mieli tylko nioski. 
Postanowił zatem oczarować sołtysową, która prowadzi tam też sklep. 
Tak ją bajerował, że biedaczka mało ze śmiechu sama nie zeszła a kury kulawej skubana mu i tak nie sprzedała, bo powiedziała, że obiecała jej dożywocie, gdy straciła nogę - mowa o kurze:).
Siedzą w telewizorze - więc mam labę nie trzeba robić śniadania póki, co – 
ej…, już zrobione a to sprawka Jacka, M jest w tym względzie upośledzony lekko .
* * * *
Ta działka w Puszczy zmobilizowała mnie do uporządkowania naszego grodu.
Jak wróciłam w 2009 r. z Puszczy obiecałam sobie, że biorę się za ogródek.
Dziś jak patrzę na ogród, który sobie adoptowałam widzę jak bardzo od tamtego czasu się zmienił a zawdzięczam to tym wyjazdom do Puszczy, bo skoro tam tak cudnie rosły roślinki – to tu też mogą, tylko ktoś musiał o to zadbać.
* *
Maciek kupił dzisiaj Ptasie mleczko i zjedliśmy prawie pół kilo we dwójkę.
Zostało w środku 6 takich sporych kwadracików, – czyli 40 dkg. po 20 dkg. na łebka – przy mojej cukrzycy.
Ja, co prawda dzieliłam się z Szabajem, więc zjadłam mniej.
Oczywiście zaraz po tej uczcie dostałam takiego śpiku, że zasnęłam jak suseł i nie mogłam się obudzić nawet jak Szabaj lizał mnie od ucha do ucha po całej twarzy, bo chciało mu się siku i postanowił swoimi pieszczotami mnie obudzić, żebym go wypuściła.
 Ja już nie spałam, ale nie miałam siły zwlec się z łóżka, tylko z trudem zasłaniałam się od tego lizania.
Wszystko miałam takie ciężkie i bezsilne a on mi głowę zawracał, że chce wyjść.
 W końcu chyba wyślinił się tym lizaniem i odechciało mu się siku.
Zmobilizowałam się z wielkim trudem i wstałam, 3 godziny po tej uczcie słodyczowej zmierzyłam cukier 170 – no to nie tak źle.
Poszłam zrobić sobie mocną kawę, żeby podnieść ciśnienie, bo czułam, że to przez nie tak osłabłam.
Szabaj psiknął na miętę.
Musiałam część przesadzić na drewutnię, bo ciągle ją podlewa, chyba ten zapach go za bardzo drażni.
Maciek chyba jeszcze śpi.
Kupił Ptasie mleczko a zapomniał Smakowitą i dzisiaj suche kanapki jemy.
Ja nie, bo cebulkę usmażę na oleju albo plasterki ziemniaków, które uwielbiam bardziej od tradycyjnych frytek.
Może nic nie zjem, bo tabletkę wzięłam pod maleńką kanapeczkę z żurawiną i dalej chce mi się spać.

piątek, 28 września 2012

Ukisić zaczyn na chleb

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* *
 Opowieści 
z Puszczy Białej.
Wspomnienia
z urlopu/sierpień 2009/refleksje z serca Puszczy i aktualne z mojego ogrodu.
* *
Wiejska kurpiowska chata poskładana z autentycznych bali na granicy Puszczy Białej. 
Słońce piecze będzie upał, więc raczej do lasu nie pójdę, zresztą jest już za późno - takie słońce przepali każde zdjęcie - pozostaje mi leżak i jakaś gazeta, bo książki nie wzięłam a tu mają tylko kryminały, których nie lubię.
Mieszkając tutaj coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jestem stworzona do życia na wsi.
 Patrzę na gliniane garnki, dzbanki i aż mnie kusi, żeby zaczyn zakisić i upiec chleb.
Czemu ja nie poszłam do jakiejś leśnej szkoły, byłoby mi w lesie wspaniale nawet jakbym miała być przez całe życie sama.
 W sumie i tutaj żyjemy jakby każde sobie.
Kiedyś na początku naszej znajomości byliśmy z M dość blisko.
Poznaliśmy się i ja wyjechałam na całe miesiące do Grecji - pisaliśmy do siebie maile.
Nasza wyobraźnia pracowała - oboje jesteśmy w pewien sposób jak dzieci z tym, że M jest we wszystkich prawie dziedzinach jak dziecko - ja zaś jak chodzi o sprawy egzystencjalne twardo stąpam po ziemi.
Dziś jesteśmy przyjaciółmi, co dość rzadko się zdarza, żeby ludzie byli blisko z sobą a później przyjaźnili się - ale my jesteśmy dość nietypowi i może, dlatego udało nam się.
Ja cóż mam chyba w sercu jakieś wspomnienie, które blokuje mnie na jakiekolwiek bliskie związki.
 Wspomnienia najczęściej przychodzą przed nocą w taki mokry jak ten wieczór.
Bujają się w kropelce deszczu na igle sosny i właśnie wtedy przypominam sobie, czasami marzę.
Ta bliskość, jaka potrzebna jest innym dla mnie nie ma aż takiego znaczenia - tak naprawdę liczy się, żeby czuć tego samego bluesa.
Jazda - 
zaczyna się wtedy, gdy człowiek czuje jak wkręca się w fale drugiego i może tak razem z nim wibrować w przestrzeniach kołysząc się i balansując ponad spojrzeniem ludzkich oczu.

Potrafisz podniecić się chrząszczem, który siada po długim wibrującym locie na gałązce albo zachłysnąć się zapachem krupniku
 wyobrażać sobie smak i miękkość mięska z kości, na której się gotował w taki sposób jak np.pies.
Krupnik dla mnie, to jest w ogóle magia.
Wcześniej go nie jadałam, bo w przedszkolu jadałam, ale nie wiedziałam, że to krupnik.
W przedszkolu były dobre zupki - wszystkie były dobre a ogórkowa od pomidorowej dla mnie różniła się tylko kolorem. 
Zupełnie nie zwracałam uwagi na to, co jem.
No nie całkiem - marchewkę zerwaną w przedszkolnym ogrodzie odróżniałam od śliwki węgierki czy orzecha włoskiego czy porzeczki lub gruszki klapsy.
Zupki jadłam dla pani Marii, bo ona każdego dnia kolebała się mimo swojej jędrnej tuszy z talerzem pełnym zupy jakieś 60 m pod moje drzewo, przez krzaczki, kwiatki i ostępy.
Jak to robiła, że przynosiła prawie pełen talerz – w jednej ręce i przylepkę posmarowaną smalcem w drugiej - tylko ona znała tę tajemnicę.
Później jak już mnie z drzewa ściągnięto w repertuarze Adelci, która pitrasiła dla nas, nie było krupniku.
Dopiero jak wyszłam za mąż – moja teściowa w każdy piątek gotowała właśnie krupnik i był on przepyszny.
Przekonałam się o tym dopiero, gdy kiedyś zjadłam go w spokoju odrzuciwszy poglądy całej rodziny, która uważała, że ten krupnik to jest – kara za grzechy.
Pogląd ten w rodzinie przyjął się, dlatego, że moja teściowa kobitka przy kości w piątki nie jadła – piła tylko mleko w ramach zrzucania nadmiaru tuszy i przykazań biblijnych, – dlatego obiad, był skromny, by ją chyba nie korciło, bo kochała jeść.
Gotowała ten krupnik – cała rodzina dokładnie 9 osób, które teściowa żywiła jadło go z dużą niechęcią.
Ważne też jest też to, że zwykle latem jadło się go w tzw. letniej kuchni, która mieściła się w części budynku na dworze obok krosien teścia.
Tam był też piec chlebowy a na fajerkach nie rzadko w ogromnym garze grzała się nalewka ze śliwek, z której teściowa przy pomocy śmiesznie poukładanych misek i pokryw – pędziła bimber.
Kury i koty ciągle tam wchodziły i latem całe to pomieszczenie pachniało takim wiejskim chlewikiem, który był też, ale w drugim końcu budynku.
Zapach wsi taki słodkawy zapach gnojówki, żywych zwierząt, spoconych ludzi i gumiaków – to działo się w XX w na obrzeżach naszego miasta. 

W piątki w zależności, kto, o której godzinie wracał do domu siadał przy stole w tej letniej kuchni i teściowa serwowała mu krupnik.
Śmiać mi się chce, bo jak oglądam te programy o sprzątaniu mieszkań i słucham tego - jak to dla naszego zdrowia powinno być wszędzie wychuchane i wydmuchane – to ja powinnam już dawno umrzeć na tyfus albo jakąś inną chorobę z brudu - biorąc pod uwagę, w jakich warunkach higienicznych tam się wtedy jadało.
Cerata stołu była czysta, ale po kątach można by znaleźć ususzone myszy albo karaluchy, które umarły ze starości.
Córka mojej teściowej z 2 fakultetami też tam jadła i mimo, że w pracy była bardzo egzaltowaną paniusią, to w tej kuchni widać było, że słoma z butów jej, kiedyś wyjść musi.
* *
Nie ważne – krupnik był zabójczy i choć mój ma nieco inny smak/dominacja selera/tamten krupnik pokazał mi, że można się zachwycić czymś, czym inni od dawna gardzą tylko z powodu własnych nie do końca uzasadnionych przekonań.
Dziś ugotowałam mój krupnik i po lodach to jest druga potrawa, która porusza mnie tak silnie, że osiągam taki poziom endorfin, jakbym właśnie miała orgazm.
Wieś tam w Puszczy
 i tu u mnie w ogródku jest piękna.
Czujesz liście i kwiaty mięty – produkujące w deszczu hi, hi miętówkę.
Czujesz zapach rozmarynu, lawendy czy bazylii w ogrodzie możesz przez godzinę obserwować wróbla kąpiącego się w gorącym piasku o zmierzchu lub zaglądającego do psiej miski z wodą.
Czy potrafisz rozmawiać ze swoim psem i puszczać do niego oko i czekać aż Ci odpuści i ziewać z nim nocą i zasypiać przytulając się do niego.
Jeśli tak to znaczy, że czujesz, choć trochę bluesa, bo gdybym chciała dokładniej Cię poznać mogłabym zadawać pytania do nocy - tylko, kto by to wytrzymał?

Może lepiej ten zaczyn na chleb podam.
Aga to dla Ciebie też - spróbuj raz zrobić coś szalonego - upiecz swojemu kochanemu chleb po polsku;).

Zakwas chlebowy;
Potrzebne są do tego trzy składniki: mąka, woda i czas.

Na początek radzę zrobić zakwas z mąki żytniej.
I tu uwaga: najlepiej do robienia zakwasu nadają się mąki typowo chlebowe, czyli o wyższych typach.
A więc bierzemy mąkę żytnią, powiedzmy jakieś 50-100 gram, mniej więcej tyle samo wody letniej, nie za ciepłej, tak koło 30 stopni, mieszamy dokładnie jedno z drugim w naczyniu dość pojemnym (np. miska plastikowa), przykrywamy i odstawiamy we w miarę ciepłe miejsce (najlepiej w temperaturze między 25 a 30 stopni – nie jest to mój wymysł, w tej temperaturze najlepiej rozwijają się nasi najlepsi przyjaciele: bakterie i grzybki). 
Na drugi dzień, czyli mniej więcej po 24 godzinach, znowu dajemy 50-100 gram mąki i tyle samo letniej wody, mieszamy solidnie naszą masę i odstawiamy.
Co jakiś czas można ciasto przemieszać i znowu odstawić, żeby bakterie mogły spokojnie pracować.
Procedurę powtarzamy przez 5 dni i po 5 dniach uzyskujemy sporo zakwasu, który można użyć do upieczenia pierwszego chleba. 
Należy oczywiście pamiętać, żeby do pieczenia nie zużyć wszystkiego! Część zakwasu, powiedzmy jakieś 50 gram, wrzucamy do słoiczka, zakręcamy i do lodówki. 
To będzie zaczyn do następnego zakwasu na kolejny chleb. 
Jak pisałam wyżej – dzięki temu, że przy każdym pieczeniu zostawiamy trochę zakwasu jako starter na następny raz, zakwas nasz staje się coraz mocniejszy.
Dodatkowe informacje
 Naczynie na zakwas powinno być spore, bo zakwas może(a nawet powinien) trochę urosnąć. 
W ciągu tych kilku dni powinny też pojawić się bąbelki, zakwas może dziwnie pachnieć, ale dopóki nie pojawi się na nim pleśń, wszystko jest ok. 
Proszę się nie martwić, jeśli zakwas nie powiększy zbyt wiele swojej objętości – tak stało się też w moim przypadku, ale wykorzystałam go do pieczenia. 
Wyszło, co wyszło… Piszę o pierwszym chlebie/w Stanie Wojennym/ i tak nie przypominał chleba ze sklepu smakował super. 
Ważne, żeby nie zaprzestać, lecz prowadzić go dalej/zakwas/, dokarmiać, a z czasem nabierze mocy. 
Ja założyłam sobie, że co by się nie działo, to nie dodam żadnych drożdży i tak też zrobiłam. Jeśli pieczemy w miarę regularnie, to zakwas dość szybko zwiększy swoją moc. 
Im częściej pieczemy, tym lepiej – dla nas i dla zakwasu i domowników!


środa, 26 września 2012

Uwielbiam pichcić.

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* * * *
Dzisiaj nie będę wiele pisała.
O afrodyzjakach nie chcieliście nic napisać, widać wstydzicie się.
* *
Ania zapytała mnie jak żyć, żeby unikać lekarzy.
Wszystko zależy od tego, co jemy i jak jemy oraz ile ruchu mamy.
Zatem pokażę jak ja jem.
Cukrzycę mam po babci w genach, więc, ratuję się tabletkami - niestety od grudnia zeszłego roku, ale przez 30 lat nie brałam żadnych leków i nie zamierzam więcej brać.
Unikam produktów szpikowanych chemią. 
Dlatego mam własny ogródek. 
Co mogę sadzę sama i nie używam w ogrodzie żadnej chemii.
Czasami jak mam ochotę trochę zjeść coś poza domem idę na rybę w miejsce gdzie hodują ryby.

Jem to, na co mam apetyt, nauczyłam się słuchać własnego organizmu .
Nasz organizm najlepiej wie, co jest nam potrzebne. Ostatnio – jem po kawałeczku owoce pigwowca – to sama witamina C.
Surowe są pyszne kwaskowe – trzeba tylko dobrze je pogryźć.
Jem też codziennie kilka orzechów włoskich. 
Takie świeże lekko gorzkawe obniżają cukier.
Posadziłam w ogrodzie dużo sałat, kabaczków, cukinii, słoneczników, buraczków, pietruchy a najwięcej selera i pomidorów.
Nie muszę kupować warzyw ani owoców wszystko tu mam.
Staram się, żeby moje potrawy nie tylko były smaczne ale i apetycznie wyglądały.


poniedziałek, 24 września 2012

Co może afrodyzjak?

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* * * *
Afrodyzjaki kulinarne
Oczywiście jedzenie może być stymulatorem uciech w tym również uciech erotycznych.
Pomyśl jesteś dziewczyną i gdybyś chciała swojego partnera, lekko już znudzonego życiem zachęcić do obudzenia wyobraźni, co byś zrobiła?
Mój kolega kiedyś powiedział mi, że mężczyzna jak już jest znudzony kobietą, to „święty boże” nie pomoże.
Jak ma awersję, to nawet jak na krótko w taki sposób uruchomi swoją wyobraźnię, że będzie zdolny do erotycznej – nie zabawy, ale spełnienia powinności, to później czuł będzie się kiepsko. Kiedy jest już tak kiepsko w związku nie ma, co nawet myśleć o afrodyzjakach, bo one tylko mogą odnieść odwrotny skutek.
Afrodyzjaki przydają się wtedy, gdy jesteśmy ciągle jeszcze w sobie zakochani,
lub wtedy, gdy nie mamy partnera i sami chcemy sobie zrobić odrobinę przyjemności poprzez kulinaria.
Hi, hi jeszcze nie fantazjuj.
Kiedyś rozmawiałam z przyjacielem na skype o krupniku o tym, że może on być tak pyszny, że człowiek jedząc go czuje się jak w siódmym niebie.
Oboje jesteśmy zwolennikami wbrew pozorom prostego jedzenia.
Piszę wbrew pozorom, bo jak ktoś obserwował to, co serwuję we własnym domu – może odnieść wrażenie, że to są jakieś frykasy.
Nic takiego, to najczęściej są smaki dzieciństwa troszkę udoskonalone, dzięki lepszemu zaopatrzeniu w produkty no i ładniej podane niż robiły to nasze babcie.
Bazą zawsze jest tradycyjna kuchnia.
Nam się wydaje, że afrodyzjak kulinarny, to musi być coś nadzwyczajnego, np. ostryga – tak?
O rany patrzyłam wielokrotnie jak ludzie jedzą ostrygi powiem krótko, gdybym była zmuszona zjeść straciłabym ochotę na wszystko – uprzedzam nie jadłam.
Tak samo kiedyś mówiłam o flakach czy śledziach – teraz dobrze zrobione bardzo lubię.

Hi, hi właśnie piekę pizzę – to akurat nie jest polskie danie, ale przyjęło się a upieczona w domu może być rewelacyjna.
Oczywiście w kuchni przy pizzy robi się totalny bajzel.
Dlatego nie będę udawała, że traktuję ją jak afrodyzjak – tym bardziej, że przyszedł Maciek od siebie z góry – licząc, że załapie się na jakąś gotową kanapkę.
A ja mówię mu będzie pizza za 20 min, ale zmywasz.
Trzeba było widzieć jego minę –
„kobieto idź stąd, bo mam nerwy”.
Gdyby było między nami – to, czego nie ma, wierzcie mi żadne ostrygi teraz by nie zadziałały.
Dobra pizza natomiast pozwoli mu zapomnieć o tym, że miał stertę naczyń do pozmywania i że gdyby zszedł za pół godziny byłaby tylko pyszna pizza do zjedzenia, bo już bym pozmywała.
Dlatego uważam, że sprawa afrodyzjaków kulinarnych, jest bardzo indywidualna.
* *
Uwielbiam lody i przy dobrych lodach wydziela się u mnie taka ilość endorfiny, że fruwam pod sufitem i jestem gotowa na wszystkie szaleństwa.
 Dlatego jak dla mnie afrodyzjak - to LODY – oczywiście dobre, cudnie podane no i nie za dużo, żebym miała ochotę na jeszcze.
Wiecie, napiszcie jak się nie wstydzicie, co tak uwielbiacie, że jak jest to przed Wami czujecie jak wzbiera w Was endorfina.
* *
Pomyślcie czy przypadkiem jak afrodyzjak nie działa na Was;
·      śmiech a nawet myślenie o śmiechu,
·      wysiłek fizyczny, niektórzy naukowcy twierdzą, iż to udział w rywalizacji sportowej ma na to wpływ.
Przypuszcza się, że przedłużony intensywny wysiłek powoduje wzmożone wydzielanie endorfin, objawiające się euforią biegacza,
·      niedotlenienie - istnieje hipoteza działania euforyzującego alkoholu na organizm poprzez zwiększone powinowactwo tej substancji do tlenu,
·      niektóre (głównie pikantne) przyprawy, np. papryka chili,
·      w niektórych przypadkach akupunktura,
·      czekolada,
·      niektóre substancje psychoaktywne,
·      efekt placebo,
·      orgazm?

Archiwum bloga