BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* * * *
Opowieść Puszczy Białej/2010/
Opowieść Puszczy Białej/2010/
Działka Asi coraz piękniejsza, jej koleżanka ściąga fajne rośliny i potrafi o nie zadbać.
Takie cudne kwiatki rosną tuż nad mchem w Puszczy
Dzisiaj
wypuściłam się na długą wycieczkę.
Wyszłam z domu o 7.30 sama bez psów i M.
Spacer z aparatem zaczęłam marszem wzdłuż brzegu
Narwi w kierunku Pułtuska.
Poprzednim razem zrobiłam tam kilka cudownych
zdjęć.
Smutek mój był ogromny, gdy zobaczyłam jak wygląda
brzeg.
Wszędzie walają się śmieci po wędkarzach - gorzej
kolejni wędkarze w tych śmieciach rozbijają swoje obozowiska - masakra.
Uciekłam stamtąd, czym prędzej.
Zapuszczając się w teren, którego dotąd nie znałam.
Był moment, że gdyby nie słońce straciłabym
całkowicie rozeznanie.
Miejsce jest piękne przypomina jedno ogromne
wrzosowisko.
Jak opis Zielonego Wzgórza - tyle, że tu
podłoże jest dość suche i piaskowe - a wrzosy i inne roślinki mocno przesuszone
przypominają teren na pograniczu pustyni - wzgórki wszystko ubarwiają.
Trafiłam w końcu na świeżo zżęte pole z położonym
bardzo marnym zbożem - gdzie jaskółki urządziły sobie loty tuż nad rżyskiem.
Położyłam się na rżysku i próbowałam choćby jedną
chwycić w locie w miarę z bliska.
Oczywiście nic sobie ze mnie nie robiły i latały
jak oszalałe w końcu chwyciłam jedną w kadr.
Poszłam dalej nie przerywając im w zabawy.
Dotarłam w końcu do dość magicznego miejsca - gdzie
kiedyś na białej zwalonej potężnej olsze pozowała mi wygrzewająca się w słońcu
jaszczurka.
Miejsca, do którego przyprowadziłam Jacka S.
ostatnim razem jak tu był, aby mu pokazać, że są tu miejsca, które po prostu oczarowują
człowieka.
Rosły tam jak mówiłam 2 na wpół żywe ogromne chyba
100 letnie olchy i dwie już zwalone leżały pod nimi.
Trzeba przyznać, że tu te ogromne drzewa padają spróchniałe i nikt ich nie sprząta, co stwarza niesamowity klimat.
Trzeba przyznać, że tu te ogromne drzewa padają spróchniałe i nikt ich nie sprząta, co stwarza niesamowity klimat.
Za nimi rozciągała się polana pełna kwiatów,
motyli, żuczków, pajączków wszelkiej maści i maleńki stawik, nad który ponoć
czasem przylatują czaple purpurowe - niestety nigdy ich tam nie widziałam, choć
kiedyś nad Narwią sfotografowałam w locie ptaka, który był albo czarnym
bocianem albo czaplą purpurową, niestety był za daleko, żebym była pewna a do
tego był złoty świt, więc trudno powiedzieć.
Trzeba stwierdzić, że jest to miejsce, gdzie
naprawdę bardzo rzadko przychodzi człowiek.
Pochodziłam po różnych zakamarkach nad stawem i
doszłam do wniosku, że niczego nowego tu nie spotkam - postanowiłam wejść w
część lasu, której zupełnie nie znałam.
Już na skraju zahipnotyzowały mnie cudne sosny
chyba syberyjskie - ale pewna nie jestem, bo trochę za jasną korę miały.
Za to okazy niesamowite ogromne i cudownie
pokręcone /wyglądały na jakieś 150 może więcej lat/ - właśnie jak w takich
magicznych miejscach.
Może to jakieś czarcie kręgi, choć przyznam, że nie czułam tam złej energii.
Wracając kiedyś od Sławka z obozu AWF w Pięknej Górze trafiliśmy z Maćkiem na trasie na taki czarci krąg i powiem Wam, że nie miałam odwagi tam wejść do środka - tak bardzo czuło się złą energię.
Kiedyś o tym pisałam.
Może to jakieś czarcie kręgi, choć przyznam, że nie czułam tam złej energii.
Wracając kiedyś od Sławka z obozu AWF w Pięknej Górze trafiliśmy z Maćkiem na trasie na taki czarci krąg i powiem Wam, że nie miałam odwagi tam wejść do środka - tak bardzo czuło się złą energię.
Kiedyś o tym pisałam.
Tu można by kręcić film z czarownicami - miejsce
jak z sabatu czarownic - ale czułam się w nim bezpiecznie.
Fotografowałam jak opętana i kompletnie traciłam
poczucie rzeczywistości - zawsze tak jest jak coś tak mnie opęta.
Wchodziłam w las coraz dalej aż dotarłam do
kolejnej polany.
Nigdy tu nie byłam - najbliższa ludzka siedziba tak
na oko jakieś 5 km.
Cholera - pomyślałam powiedziałam Maćkowi, że za godzinę
najdalej półtorej wrócę - nie wzięłam telefonu w sumie nie znam miejsca.
Polana zaś czaruje mnie cudownymi żuczkami,
motylami błękitnymi, na które od dawna czatuje z obiektywem - trudno, położyłam
się na wilgotnym mchu przypominającym nieco torfowisko i cykam.
" Pierwszy raz widzę, żeby ktoś fotografował
las".
Obracam się i widzę faceta w
stroju moro z piłą w ręku.
Rany, co on tu robi i na co mu ta piła?
Twarz przypomina nieco Żyda albo Araba - bardzo
smagła cera, oczy w 6 groszy jak mówię - piwne osadzone bardzo blisko nosa.
Podnoszę się, lepiej nie leżeć przy facecie z piłą.
Zaczynam z nim rozmawiać udaję, że myślę, iż jest
leśnikiem w duchu kombinuję trochę wyrośnięty skrzat z piłą i twardo pytam o drzewa - co to za gatunki i takie tam - w sumie po to, żeby nabrać odwagi, bo troszkę mi przywiędła.
W pierwszej chwili miałam pietra, ale gdy wstałam
pomyślałam sobie, że nie taki diabeł straszny.
Po co panu ta piła?
Uśmiecha się - złamała mi się rurka od anteny i
szukam jakiegoś prostego patyka, póki nie kupię nowej.
Żegnam się i wycofuję w kierunku jak sądzę domu.
* * * *
Siedzę tak długo, bo wyjęłam z lodówki półtorakilogramowy karczek i trzeba było coś z nim zrobić.
* * * *
Siedzę tak długo, bo wyjęłam z lodówki półtorakilogramowy karczek i trzeba było coś z nim zrobić.
Troszkę jak zwykle poeksperymentowałam – miałam otwarte
białe wino, więc wymyśliłam, że najpierw obsmażę go lekko pod marnowanego na
masełku a później poduszę w tym winie.
Wyszedł super, jutro wrzucę szczegółowy przepis, bo
teraz jestem już senna.
Do tego jak zaczęłam pisać o tych czarcich kręgach, to mi coś stukać w garażu zaczęło, ze złymi mocami nie ma żartów.
A kysz!!! Garaż na wszelki wypadek zamknęłam od strony mieszkań na klucz, ale co tam dla ciemnych mocy zamknięte drzwi?
* * * *
Już się rozbudziłam na dobre, może mi ktoś nie
uwierzyć, położyłam się spać.
* * * *
Włączyłam na sekundę telewizor pilotem, żeby sprawdzić,
która godzina i czy mogę już wziąć tabletkę.
Zgasiłam go i układałam się do snu, nagle jak coś
nie gruchnie. Zerwałam się na równe nogi.
Patrzę a półka z książkami spadła na telewizor –
mam taki płaski na obrotowej podstawce. Wygiął się tak bardzo, że musiałam go
nogą podtrzymywać, gdy zdejmowałam z niego książki. Szabaj spał na fotelu, 3 m
od miejska katastrofy.
Półka spadła sama, nikt z żywych jej nie pomógł. Na
szczęście telewizor działa, ale jak się trochę zdrzemnę muszę cały ten bajzel
uprzątnąć. Tak to jest jak się pisze o „złym”.
Pa idę spać mam nadzieję, że to koniec strachów.
Karczek uduszony w winie
Karczek uduszony w winie
Czas przygotowania:
15 minut + kilka godzin marynowania + około godziny
smażenia i duszenia.
Składniki:
- ok. kilograma karczku,
- dwie cebule,
- duży ząbek czosnku lub 2 małe/czosnek w czasie
duszenia w tej przedostatniej skórce nacięty przez środek, chodzi o to, by sos
nie zgorzkniał/ na koniec możemy go przepuścić przez maszynkę jak ktoś lubi/.
- 3 borowiki suszone
- przyprawa do grilla ziołowa ale pikantna,
- nać selera pokrojona bardzo drobno,
Żurawina suszona garstka, śliwka suszona 3,
stołowa łyżka miodu,
- masło +
Olej bazyliowy.
- białe wino ale może być też czerwone wino.
Wykonanie:
Karczek myjemy i nacieramy przyprawą.
Cebule kroimy w krążki.
Mieszamy z cebulą,
i kropimy olejem bazyliowym.
Przykrywamy i zostawiamy w chłodnym miejscu na
jakiś czas (najlepiej z dnia na dzień).
Po tym jak karczek się zamarynuje, w garnku rozpuszczamy
masło i odrobinę oleju bazyliowego.
Doprowadzamy do bardzo wysokiej temperatury.
Karczek wyjmujemy z cebuli, dokładnie oskrobujemy z
resztek cebuli i wkładamy do garnka w którym stopiliśmy masło z olejem bazyliowym na ostry tłuszcz, żeby nie pryskał
delikatnie obcieramy papierowym ręcznikiem.
Obsmażamy na dużym ogniu ze wszystkich stron, tak,
żeby mięso się zrumieniło.
Jak karczek będzie zrumieniony, skręcamy ogień.
Podlewamy winem, dodajemy cebulkę, seler, żurawinę i
resztę składników prócz miodu i przykrywamy.
Dusimy
karczek aż do uzyskania całkowitej miękkości co jakiś czas obracając i
podlewając winem.
Zazwyczaj karczek jest miękki wtedy kiedy cebula
jest mięciutka na 15 min przed końcem dodajemy miód.