sobota, 28 września 2013

Rozdział 18. PARANOJA

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 18
PARANOJA
Ostatnia wizyta lekarska kompletnie mnie dobiła.
Powiem tak niby leczę się u wybitnych specjalistów.
2 lata temu wykryto u mnie cukrzycę typu 2 – jak sądzę spadek po babci.
Prawdopodobnie miałam ją od bardzo dawna, ale…. Gdy skończyłam 30 lat ostatni raz byłam u lekarza.
Później leczyłam się sama, gdy czułam, że jestem przeziębiona lub coś mi dolega.
Nie stosowałam żadnej farmakologii, bo mój organizm źle na nią reagował – mam swoje wypróbowane domowe sposoby pozbywania się dolegliwości.
Gdy wykryto u mnie tę cukrzycę skierowano mnie do szpitala i tam porobiono mi różne badania – wszystko poza podwyższonym cukrem było ok.
W szpitalu podawano mi różne leki, ale mówię szczerze brałam tylko te na obniżenie cukru, reszta lądowała w kosmetyczce, bo nie ufam farmakologii.
Mam podstawy, by nie ufać też przygodnym lekarzom. Może to, co teraz napiszę jest okrutne, może nie do końca sprawiedliwie, ale ja czasem odnoszę wrażenie, że lekarze tak nas leczą, by oni wiecznie mieli pacjentów. Rzadko pozwolą nam wykorkować, ale często swoją INDOLENCJĄ doprowadzają do coraz to nowych chorób.
Nie mówię tego bezpodstawnie. Gdy wychodziłam ze szpitala zmieniono mi na receptach leki na cukrzycę, – czemu nie wiem. Zapisano mi lek na obniżenie cholesterolu, choć nie był powiększony, zapisano mi lek na obniżenie ciśnienia, choć ciśnienie mam ok. 125 na niecałe 80.
Po lekach na obniżenie cukru omal w domu nie dostałam zapaści. Poszłam do lekarza 1 kontaktu, żeby zmienić te leki, bo nie wiedziałam, który mi szkodził. Leków na szczęście na ciśnienie i cholesterol wcale nie brałam. Oczywiście musiałam wykupić, czego bardzo żałuję, bo powinnam sprawdzić w Internecie, na co są te leki, ale zaufałam szpitalnym lekarzom.
Lekarz 1 kontaktu wypisał mi nowe leki, bo kolejka do diabetologa była z miesięcznym wyprzedzeniem. Zaczęłam brać nowe leki nawet nieuświadomiona, który mam brać, kiedy, bo były 2. Wiedziałam tylko, że po 1 tabletce, tuż przed jedzeniem.
W końcu trafiłam do diabetologa ten wypisał te same leki i leczyłam się nimi jak mi kazała doktor 1 kontaktu. Nikt praktycznie nie mówił, mi o diecie, o tym, co mogę a co nie powinnam jeść.
Zaczęła mnie boleć nerka, z nią miałam już kłopoty jak miałam 30 lat – ponoć była wędrująca i były w niej moczany wapnia, ale maleńkie – taki piasek. Ból był tak intensywny, że zmiażdżyłam, 2 ząbki czosnku i obłożyłam bolące miejsce. Nie mogłam iść do lekarza, bo były jakieś Święta i przychodnie były zamknięte. Karetka zaś zabrałaby mnie pewnie do szpitala albo, co gorsza załadowałaby mi jakiś zastrzyk przeciwbólowy. Znając moje alergie na leki mogłabym zejść w samotności, – więc zdecydowałam się na ten czosnek, który wypalił mi dziurę w skórze i spowodował, że rana goiła się 3 tygodnie. O dziwo ból nerki przeszedł, mimo, że były momenty, w których myślałam, że może być źle. Po Świętach poszłam do lekarza, poprosiłam o badania moczu wszystko było ok. Poprosiłam też o ultrasonografię nerek – to było półtora roku temu.
Po 3 miesiącach wyniki moczu bardzo się popsuły, dużo cukru w moczu i jakieś bakterie. Ponownie poprosiłam o badanie ultrasonografem, ale moja doktor stwierdziła, że będę musiała mieć dializowane nerki a może nawet usunięte jak tak dalej pójdzie.
Skierowała mnie ponownie do szpitala, w szpitalu siedziałam od 7 rano do 15 żeby się dowiedzieć, że mnie nie przyjmą, bo nie widzą uzasadnienia badaniami, bym się do szpitala kwalifikowała. Wróciłam do mojej pani doktor z odmową przyjęcia do szpitala
Teraz kazała iść mi do urologa podała nazwisko i tytuł naukowy profesor.
Na 1 wizytę u profesora trzeba było czekać ponad miesiąc a mnie te bakterie w moczu hulały jak się patrzy.
Moje pierwsze wrażenie. Pan profesor siedział i bawił się długopisem, gdy weszłam był zamyślony, jakby nieobecny. Głośno i zamaszyście powiedziałam „dzień dobry”, by wyrwać go z letargu – jednak nie na wiele się to zdało. Beznamiętnym głosem kazał podać mi nazwisko. Widać było w nim jakieś bezgraniczne przygnębienie – wyciągnął kartę, w której nic przecież nie było napisane poza danymi i zaczął się w nią wczytywać. Podałam mu owe fatalne wyniki badania moczu. Spojrzał na mnie jak na intruza, który przeszkadza mu w kontemplacji. Przejęłam inicjatywę, bo doszłam do wniosku, że jak tak dalej pójdzie, to wyjdę z niczym. Zaczęłam mu opowiadać o tym, że już kiedyś miałam kłopoty z tą jedną nerką, że teraz bardzo mnie bolała i co zrobiłam. On cały czas patrzył w tę kartę w końcu wydukał, że trzeba powtórzyć badanie. Zasugerowałam, że może zrobić by ultrasonografię. Nie trzeba najpierw sprawdzić skąd i co to za bakterie. Cukrem widać wcale się nie przejął. Nawet nie dotknął mnie, do tej nerki w ogóle się nie zbliżył nawet wzrokiem, nie badał mnie wcale. Wizyta, gdyby nie liczyć licznych chwil, w których odpływał i był kompletnie nie obecny w gabinecie mogła trwać minutę. Wyszłam, ze skierowaniem na badanie moczu i posiewu.  Kolejny termin wyznaczono mi w recepcji za półtora miesiąca. A bakterie i cukier dalej niszczyły nerkę.
Na kolejnej wizycie pan profesor zachowywał się jak na poprzedniej nie badał – nie chciał zrobić ultrasonografii i był praktycznie nieprzytomny. Zapisał mi tabletki, które miały usunąć bakterie. Bakterie były bakteriami flory trawiennej, tylko nie powinny być w moczu. Zastanawiałam się, co będzie jak mi je zlikwiduje. Przestanę trawić albo wcale nie będę trawiła, nawet nie zapytałam, bo zakończył wizytę, Po używaniu ich przez 2 tygodnie miałam znów zrobić badanie, ale tym razem tylko badanie posiewu moczu. W międzyczasie miałam wizytę u diabetologa, który zlecił mi m. innymi badanie moczu.
Kolejna wizyta u urologa miała być za kolejny miesiąc. Coś mnie jednak tknęło żeby sprawdzić w Internecie, kim jest ów profesor i co znalazłam
„  Ordynator ze szpitala im. Kopernika aresztowana - zatrzymano 26 osób zamieszanych w gigantyczną aferę korupcyjną
2007-09-17, Aktualizacja: 2007-09-21 14:18
Prof. Iwona S., ordynator Oddziału Klinicznego Interny Dziecięcej i Alergologii Katedry Pediatrii UM w łódzkim szpitalu im. Kopernika, wyszła z pracy w sobotę wieczorem.

Prof. Iwona S., ordynator Oddziału Klinicznego Interny Dziecięcej i Alergologii Katedry Pediatrii UM w łódzkim szpitalu im. Kopernika, wyszła z pracy w sobotę wieczorem. Ledwo przestąpiła próg swojego gabinetu, kiedy pojawili się przy niej funkcjonariusze ABW.
Zatrzymali kobietę pod zarzutem przyjęcia łapówki w zamian za ustawianie przetargów na dostawy preparatów medycznych. Wczoraj aresztował ją łódzki sąd. Profesor S. jest znana w środowisku medycznym. To żona Włodzimierza Stelmacha, dyrektora szpitala im. Kopernika, byłego szefa łódzkiego oddziału NFZ.

Prokuratura zarzuca jej przyjęcie 90 tys. zł i telewizora plazmowego w zamian za korzystne dla konkretnej firmy rozstrzygnięcie przetargu na dostawę odczynników do testów alergologicznych. ……. Włodzimierz Stelmach nie ukrywał zaskoczenia, że ABW zatrzymała jego żonę. - Nie miałem pojęcia o jakichkolwiek nieprawidłowościach w moim szpitalu ani o tym, że ktoś wszczął kontrolę. No, ale widocznie żyjemy w takim kraju, w którym nawet profesorów aresztują - powiedział nam wczoraj dyrektor Stelmach. - Pierwsze słyszę, że żona dostała 90 tysięcy złotych i plazmę. Do domu tego nie przyniosła.”
Co do innych artykułów okazuje się, że zostały tylko nagłówki reszta została usunięta. To też jest ciekawe

 Kolejne poręczenia za doktora Stelmacha
Kolejne poręczenia za doktora Stelmacha

Profesor Władysław Bartoszewski i doktor Marek Edelman poręczyli za przebywającego w areszcie Włodzimierza Stelmacha, dyrektora szpitala im. Kopernika. Sąd ma je rozpatrzyć jeszcze w tym tygodniu
„Koniec "aresztu" dla szpitalnej pracowni
szpitalem nadal obowiązywała i tak powstało 8 mln zł długu. Urząd marszałkowski, który nadzoruje szpital, zwolnił dyrektora i skierował sprawę do prokuratury. Nowy dyrektor Włodzimierz Stelmach ogłosił, że zapłaci tylko tyle, ile kosztują rzeczywiście wykonane zabiegi. W ten sposób spółka nie była w stanie
SLD i PSL noworocznie czyszczą

Włodzimierz Stelmach, który pół roku temu stracił stanowisko szefa łódzkiego Narodowego Funduszu Zdrowia. Zmieniono też dyrektorów dwóch innych szpitali. Szefem w Zgierzu został Adam Fronczak, ostatnio kanclerz Uniwersytetu Medycznego i szef jednego z oddziałów w szpitalu. Jest uważany za człowieka
Szpital bez badań

może się znaleźć w trudnej sytuacji, ale słyszeliśmy jak osoby odpowiedzialne za szpital, mówiły, że są w stanie załatwić dla niego diagnostykę w ciągu 10 dni. Jeśli to takie proste, mogą się teraz wykazać. Włodzimierz Stelmach, dyrektor "Kopernika", jest oburzony tą decyzją: - To działanie
Dług szpitala do sprzedania

;Kopernika" - Józefa Tazbira. Nowy dyrektor szpitala Włodzimierz Stelmach zadecydował, że nie będzie płacił Lux Medowi 1,2 mln zł ryczałtu, bo lecznicy na to nie stać. - Zapłacimy tylko za wykonane w pracowni zabiegi - zapowiada. - A umowę trzeba będzie renegocjować. Podobnego zdania jest Urząd Marszałkowski, któremu
Odwołana sesja sejmiku

. Kopernika. Tazbira (kierował szpitalem od 15 lat) zwolniono za rzekomą niegospodarność i nadmierne zadłużenie szpitala, zarząd województwa złożył też na niego doniesienie do prokuratury. Miejsce Tazbira zajął kojarzony z PSL Włodzimierz Stelmach, który pół roku temu stracił stanowisko szefa łódzkiego
Dyrektor Kopernika odwołany

rana spekulowano o tym, kto zastąpi Tazbira. - Pewnie go odwołali, żeby wstawić na to miejsce kogoś z politycznego układu - mówi lekarz. Najczęściej powtarzaną kandydatem był Włodzimierz Stelmach, były dyrektor łódzkiego NFZ. - Mam inne plany, więc odrzuciłem tę propozycję - powiedział nam. Na "

Jak sprywatyzowano kardiologiczną pracownię w "Koperniku"
Jak sprywatyzowano kardiologiczną pracownię w "Koperniku"

korzystna - broni się Tazbir. - Jeśli dług zostałby sprzedany, ponieślibyśmy koszty sądowe i komornicze - według moich wyliczeń aż 3,5 mln zł. Dziesięć dni po podpisaniu ugody zarząd województwa odwołał Tazbira. Nowym dyrektorem szpitala został Włodzimierz Stelmach.
http://info.wiadomosci.gazeta.pl/szukaj/wiadomosci/w%C5%82odzimierz+stelmach
Podobnych artykułów było wiele zniknęły w ciągu 2 tygodni z Internetu.
Nie wiem, może powinnam współczuć panu profesorowi. Poszłam na wyznaczoną wizytę wcześniej o 45 min – tak mi wyszło. Siadłam pod gabinetem i czekam – nikt nie wchodzi i nikt nie wychodzi – dziwne pomyślałam chwyciłam za klamkę – drzwi zamknięte sprawdziłam karteczkę i datę na telefonie czy czegoś nie pokręciłam była 11.00. 18.09.2013 

a wizytę miałam zapisaną na 11.15 – zeszłam do recepcji zapytać, co jest grane?
Pan profesor poszedł już do domu, bo miał mało pacjentów. 
Ja czekam pod gabinetem już pól godziny, więc kiedy poszedł. 
No może z 40 min temu. Myślałam, że mnie cholera trafi. 
Czekałam miesiąc a on sobie poszedł. Niech go szlag więcej do niego nie pójdę. 
Chciałam się zapisać do mojej uczennicy, ale okazało się, że do końca roku już nie ma terminów.
Zapisano mnie do młodego lekarza pewnie bez doświadczenia na następny dzień. 
Poszłam do lekarki 1 kontaktu zapytać jak to jest, czemu od półtora roku nie mogę się doprosić tej ultrasonografii nerki? 
Byłam gotowa iść na skargę do dyrektora. Wiem, jednak, że to jakbym sobie sama nóż w plecy wbiła załatwię się na cacy.
Moja lekarz jak zobaczyła wyniki moczu to znów zaczęła śpiewkę o szpitalu dializach i usunięciu nerek.
Dobijało mnie jeszcze to, że po tym leku na bakterie leki cukrzycowe jakby nie zbijały cukru – były ogromne skoki od 325 do 70 w ciągu dnia. Nawet jej o tym już nie mówiłam, bo weszłam z innym pacjentem na sekundę.
W końcu PILNIE!!! Kazała mi przyspieszyć wizytę u diabetologa, bo hemoglobina glikowana była bardzo wysoka.
Jestem na badaniu u diabetologa, mówię mu o wszystkich moich kłopotach z lekarzami. 
Powiedziałam nawet, że skończę przez nich u psychiatry, bo to fajny człowiek. W końcu zaczyna mi przepisywać leki - jakiś na ochronę nerek
 i mówi Siofor 1000 i ile pasków. Ja mu mówię, że jeszcze ten drugi lek i sięgam po opakowanie, żeby nic nie pokręcić Glibetic 4mg. 
Robi wielkie oczy chwyta mnie za obie dłonie, – ale ja Ci tego nie przepisywałem. Nie możesz go brać!
Nie wiem, kto pierwszy mi go przepisał, pewnie lekarka 1 kontaktu, ale on też go przepisywał jestem pewna.
Po 2 latach używania dowiaduję się, że nie powinnam brać tego leku
Pytam Was kochani czy to jest NORMALNE????? 

˜”*°°*”˜

Od kilku dni nie biorę tego Glibetic 4mg i cukier mam rewelacyjny. Nawet śliwki mogę jeść. Nie podnosi się powyżej 125

niedziela, 22 września 2013

Rozdział 17. Dryfowanie na bananie

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 17
Dryfowanie na bananie
Oprócz bzykania ostatniego obolałego komara dociera jakiś potok słów życia z telewizora. Strzępy obijają się nam o uszy, zabrzęczą jak komar chwilę, zaskrzypią i nikną gdzieś w natłoku medialnego bełkotu. Patrzymy sobie z Szabajem w oczy i żadne z nas nie wie, co powiedzieć, bo najczęściej milczymy rozumiejąc się bez słów.
Zerkam na telefon, który bzyknął jak komar.
Jasiek zadzwonił a to ci dopiero, jak spałam i teraz pobrzękuje przypominajka, że nie odebrano.
Jasiek, który za grosz nie jest intelektualistą i napisał kiedyś „ bul” a ja myślałam, że boli go bardziej, wtedy, gdy to „Ó” się pierniczy w „U” i traktuje te wygibasy, jak kalekie leki na jego gruźlicę i bezsenność.
Dla Janka piszę tę pieśń, któremu nic nie brakuje, prócz zdrowych płuc i polotu.
Niemoc ma wyłupiaste oczy, bo kryje to zdziwienie; że jednak nie „dam rady” a dawniej „udawało się dać radę”
Zdziwienie ludzi bez polotu przeraża, bo co oni niby mogą?
Strach paraliżuje im trzewia.
Co…, tam trzewia nogi stają się wiotkie i nawet uciekać nie potrafią.
Jasiek bardzo chciałby być ciachem intelektualnym, no, bo kto by nie chciał?
Każdy by chciał być ciachem – przynajmniej intelektualnym z braku odpowiedniej postury i umięśnienia to – choćby intelektualnym myśli sobie niejeden.
To jest jak takie lekkie kalectwo na przykład „koślawy palec”. Nie widać za bardzo, nie dyskredytuje, choć uniemożliwia praktycznie bieganie maratonów.
Co tam maraton skoro można całkiem dobrze grać w golfa.
Teoretycznie elitarność golfa nie wymaga od golfisty idealnych kształtów palucha wielkiego – cokolwiek teraz mam na myśli.
Zrobiłam sama pachnąca kawę i nie mam ambicji bycia ciachem, choć intelekt u mnie w porównaniu z tym Jaśka jest jak Czomolungma przy Babiej Górze.
„Nie kcem być CIACHEM mówi Szabaj, bo jakiś matoł, by mnie zżarł jak parówkę”.
O masz – męska logika!
Nic gorszego, nie może się człowiekowi przytrafić jak stać się /końcowym/produktem czyjejś przemiany materii.
Fee… takie skojarzenia i na co komu intelekt?
Żeby psuć sobie smak wieczornej kawy.
Wieczorna kawa taka z okruszkiem jak ja mówię jest doceniana jak najbardziej przeze mnie, szkoda, że sama ją robię.
Kawa jest prezentem za…, no właśnie znów wszystko, co dobrze się zapowiadało popierniczyło się.
Kawa z Wiednia, – niesmak chyba obudził się, gdy powiedziałam mojej nowo zadzierzgniętej przyjaźni, że kiedyś pisał do mnie taki pan, co siedział na żaglówce i coś z Wiedniem miał chyba wspólnego.
A kiedy to było? No jakiś czas temu, kto by pamiętał, kiedy, różni piszą.
Tego zapamiętałam dzięki tej żaglówce i dzięki temu, że przysyłał mi jakieś sympatyczności jak sobie o mnie przypomniał. Nic poważnego.
Bania okazało się, że ów żeglarz wtedy właśnie szykował grota na foczkę mojej kumpeli i do tego moje pagaje dopieszczał, – co prawda sporadycznie, ale jednak.
Wżarło się to w mózg i sprawiło, że kumpela stawała się coraz bardziej agresywna wobec mnie.
Wymyślała mi jakieś swoje przepisy na życie traktowała mnie jak niemotę, moje zdanie zupełnie się nie liczyło a na koniec stwierdziła, że jest wysoce prawdopodobne, że roznoszę zarazki,/bo głupia zwierzyłam się, że jakieś bakterie mam w siuskach i dostałam na nie lek/.
Powiedziała, że nie życzy sobie w swoim domu żadnych bakterii. Zatkało mnie, bo nie było to nic, czym mógłby się ktokolwiek zarazić, to nie to, co prątki Jaśka, a przecież byłam u niego i chyba gruźlicy nie chwyciłam.
Nic tak nie smakuje, jak wieczorna dobra kawa z Wiednia, która była rewanżem za bezprzewodową myszkę i sesję zdjęciową, którą kumpeli zrobiłam, by miała fotki do biura dla zagranicznych kandydatów na męża.
Wszystko było ok., póki byłam potrzebna – cholera skąd ja to znam!!!
A Ty, po co tu przychodzisz mój drogi?
Są miejsca niedopowiedzeń, miejsca gdzie jest jeszcze ten margines na własną inwencję, na polot, na wyszarpanie czegoś od kogoś, tu zostały już tylko moje pikantne kotlety z selerem i niesmak po nieudanej znajomości.
Szukasz inspiracji?
Brawo inspiracja, bywa tak potrzebna do życia jak dobra wieczorna kawa nawet nie koniecznie z Wiednia.
Bez inspiracji – więcej bez uświadomienia sobie potrzeby jej posiadania życie staje się jałowe, bezpłodne a seks przypomina dryfowanie na bananie.
Przecież nie można żyć tylko po to, by zarobić pieniądze na byt – lepszy czy gorszy.
Człowiek, który zapomina, po co zarabia pieniądze, jest jak maszyna.
Wystarczy go naoliwić i uważać, żeby śrubki z niego nie powypadały.
Dla pracodawcy to ideał, nie myśli nie kombinuje robi swoje i odbiera papierki, które pracownik wyda na byle, co.
Jeszcze lepiej jak żona albo jakaś inna kutwa mu zabierze, te papierki, prawda Jacku, nie trzeba wtedy myśleć nawet jak to dzielić, czy w ogóle dzielić.
Nie trzeba ustalać priorytetów.
Ona zarządzi, bo taką rolę przyjęła wtedy, gdy Cię wzięła nieboraka w jednych przetartych w kroku jeansach.
Tylko czy wtedy były jeansy u nas no, bo w Ameryce to wiadomo.
Jak sobie myślę, że u nas wtedy mogło jeszcze nie być jeansów, to od razu widzę długą brodę dziadka Marksa i to wcale nie tego od Spencera.
Za bardzo się zagłębiłam w te niuanse, pójdę chyba zobaczyć ile pomidorów na kolację dojrzało.
Z tym ciachem intelektualnym to jest tak.
Jak chcesz powiesić tak wysoko poprzeczkę, żeby nie można było jej przeskoczyć – to wystarczy coś takiego wymyśleć/jak ciacho intelektualne/ i sprawa jest załatwiona.
Wiem dobrze, bo kiedyś skakałam w wzwyż.
Nawet - wygrywałam.
Ileż to razy wygrywałam w tym czy czymś innym – tyle samo pewnie, co przegrywałam.
Taka równowaga jest potrzebna do życia, do umiejętności oceniania sytuacji do balansowania na linie, do szaleństwa skojarzeń i ewaluowania wyobrażeń.
ŻYCIE? Hi, hi a później i tak kogoś przecenisz.
Masz ten dzień i to, co z nim zrobisz zależy „praktycznie” tylko od Ciebie.
PRAKTYCZNIE, jakie to nie adekwatne do zamysłu.
Sam możesz zdecydować prawie o wszystkim, co nie koliduje z prawem i innymi nakazami i zakazami.
W sumie możesz nawet i je złamać, czyli FAKTYCZNIE – to Ty decydujesz o wszystkim, no chyba, że byłeś kiedyś nieborakiem w jednych jeansach i do dziś spłacasz ten dług zdesperowanej panience, która swe niewątpliwe dziewictwo położyła w swej bezgranicznej desperacji na szali robiąc tym samym iście żydowski interes.
Jeśli tak i dalej czujesz się winny tego, że żyjesz to nie możesz nic – tylko czekać aż czyjaś śmierć zakończy tę koszmarną farsę.
Jeśli zaś nie masz takich dozgonnych zobowiązań – możesz wszystko.
I teraz wieczorem spróbuj sam sobie odpowiedzieć na pytanie.
Co zrobiłem w tym fragmencie życia – DZIŚ.
Co takiego, z czego jestem zadowolony, może nawet dumny, co takiego, czym mógłbym się pochwalić komuś, – kto choćby dla mnie jest ważny.
Czy moje życie jest owocne? Czy daję komuś radość – czy sobie daję radość?
Tysiące takich pytań miej do siebie w ten jeden jedyny wieczór po to, by nie wpaść w tryby tej machiny komercjalizacji, która już pożera Twoje ego.
Hi, hi i nie mów, że można żyć bez niego.
JA jestem ważna dziś tylko teraz i moje życie powinno barwami tęczy malować mój świat.
A może w B&W – to ma być TWOJA decyzja.
I może czasami unikaj, takich cwaniaczków, którzy kombinują jak za jedną kawę wystawić Cię sprytnie do wiatru.

niedziela, 15 września 2013

Rozdział 16 Na zakręcie

Gdodlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 16
Na zakręcie
Wczoraj była poważna chwila grozy i przemiły chłopak, który zajął się mną i autkiem jak prawdziwy profesjonalista.
Po kolei, było zimno deszcz wisiał w powietrzu a ja wpuszczałam krople do ucha, bo ogłuchłam całkowicie po lewej.
To ucho mam felerne z wielu powodów, już na AWF - ie „ Guma” nie mógł zrozumieć, czemu woda wlewa mi się akurat do ucha. Wściekły mówił, to nienormalne - symulujesz a ja wcale nie symulowałam tylko robił mi się w głowie rezonans i słyszałam jakbym stała pod brzęczącym muchą dzwonem. Później była ta operacja na śliniance, która spowodowała zwężenie i pokrzywienie kanału usznego a jeszcze później wystrzelili mi z armaty tuż przy tym uchu i ogłuchłam na kilka dni i nigdy już normalnie nie było.
Ostatnio myłam głowę i tak dopieszczałam włosy, że zupełnie zapomniałam o moim uchu. Prawdopodobnie nalała mi się woda i zaczęło mnie pobolewać.
Jednak doprawiłam je wychodząc z mokrą głową z domu z pieskiem po orzechy. 
Danusia w Iwoniczu przez telefon podyktowała mi jakiś lek przeciwzapalny, dostałam w aptece inny i kurowałam się stając nieomal na głowie, by, choć kropelka dostała się do kanału usznego.
Zadzwoniła Grażka, że jej nudno i chciałaby, żebym wpadła. Ona nigdy nie mówi, że jej nudno tylko, że coś chce, żebym zrobiła albo przy kompie, albo tym razem zdjęcie w sukience. Co było robić ogarnęłam się i pojechałam autkiem w trosce o ucho.
Siedziałyśmy i plotkowałyśmy i przypomniało mi się, że ma być festyn.
Ona najpierw nie miała ochoty a jak ja zmarzłam u niej tak, że mnie telepało nabrała ochoty i po przebieraniu się w 35 ciuchów pojechałyśmy.
Festynu nie było – ma być dzisiaj/słyszałam, że dzwonią …ale mam chore ucho/, za to wracając Grażka chciała mi pokazać jakąś elewację i poprosiła, żebym pojechała troszkę za jej dom praktycznie już na wieś. Skręcałam, gady nagle zapaliły się wszystkie kontrolki samochód zgasł i dym spod maski szedł jakby się autko paliło.

Ja jestem stuknięta, bo zamiast uciekać, to doszłam do wniosku, że musimy je zepchnąć z zakrętu i zobaczyć, co się stało.
Dym szedł coraz większy, więc ustawiłam w czyimś wjeździe do domu.
Podniosłam maskę i zaczęłam odkręcać korki od oleju najpierw, bo z stamtąd szedł dym największy.
Grażka stała przerażona w bezpiecznej odległości a ja postanowiłam dolać oleju, bo pomyślałam, że mogło być go za mało. W jednej chwili wyszedł właściciel podjazdu młody może 30 letni zgrabniutki i ładniutki mężczyzna – jak z żurnala.
Już spychamy - powiedziałam strapiona, ale on pomachał ręką, że nie spieszy się. Nie wiem czy ja czy Grażka miała minę cierpiętnicy, ale obie musiałyśmy wyglądać cudacznie.
Ja jakby na złość pierwszy raz od chyba roku założyłam sukienkę i buty na bardzo wysokim obcasie, wyglądałam jakbym wybierała się na wiejską potańcówkę.
Wiem, że moje nogi nie jednego faceta rozłożyły na łopatki, ale to było 30 lat temu. Sukieneczka tylko dyskretnie zasłaniająca kolana, rozkloszowana, w biało czarne skośne paski wyraźnie podkreślała nogi w czarnych rajstopach. Młody chłopak zaczął oglądanie samochodu od moich nóg.
Co się stało zapytał?
Na zakręcie zapaliły się wszystkie kontrolki i zgasł?
Zrobił poważną minę i mówi – to nie dobrze, mógł się silnik zatrzeć. Nie było oleju? Chyba był, ale mało dolałam litr.
A chłodnica – no właśnie nie wiem nie odkręcałam korka, bo wiem, że musi troszkę przestygnąć nim się odkręci nie mógł, jej odkręcić, bo para szła jak z parowozu, poszedł po rękawiczkę uśmiechał się zalotnie a pod tym uśmiechem było stwierdzenie, „daj kobietce autko to je spsuje i będzie patrzyła jak inni je reperują”.
Ma pani płyn chłodniczy. Mam, ale mało – Grażka okazała się refleksem, tu niedaleko jest stacja benzynowa.
Podrzuci mnie pan – musiałam mieć minę skruszonego psa, bo uśmiechnął się uroczo i powiedział „oczywiście”.
Zapchnęliśmy moje obolałe autko, trochę dalej i pojechaliśmy jego busem. Nie mam pojęcia jak wgramoliłam się na stopień, który był na wysokości moich piersi, ale weszłam. Grzecznie na fotelu poprawiłam spódniczkę sukienki, która uniosła się tak wysoko, że prawie całe uda miałam odkryte. Widziałam jego uśmieszek, robiły mu się takie cudne dołeczki w policzkach.
Na stacji nie było mojego płynu, ale był inny ponoć taki, który można zmieszać z tym, co już wlaliśmy.
Zapłaciłam 56 zł. Kolejny nieplanowany wydatek.
Młody pomocnik był bardzo szarmancki nie tylko nosił baniak, ale jeszcze przyszedł otworzyć mi drzwi swojego busa.
Wie pani, że może mimo wszystko nie odpalić.
Mam świadomość – trudno jak się popsuł na amen przyjdzie nam się rozstać. Bardzo go kocham, mimo, że jest skorodowany i stary. Rozumiem to mój też ma 20 lat. Pomyślałam sobie, że on jest facetem, który na wszystkim się zna a ja jestem kompletnie zielona.
Nie wiem nawet, kiedy należy zmienić olej. Zmieniam jak mi się przypomni nie mówię już o płynie w chłodnicy. Nalał mi płynu do chłodnicy, naciskał na jakieś gumki, by powietrze odeszło, ja bym tego za Chiny nie wiedziała, pokazał zbiorniczek, w którym gromadzi się nadmiar a ja myślałam, że to zbiornik spryskiwacza. Boże, jaka ja jestem gamoniowata.
Niech pani spróbuje odpalić. Tylko na luz trzeba dać – matko słodka aż taki gamoń to nie jestem, żebym na jedynce odpalała.
Jak się mogę zrewanżować zapytałam gdy bezbłędnie odpalił. Nie ma sprawy wszystko ok?
Panie są stąd – tak mieszkamy jedna obok a ja kilometr dalej po prostej. Uśmiechnął się i pojechał obserwując jak podjeżdżamy pod Grażki dom.
Jeszcze raz moje autko wyszło z opresji, ale muszę jechać do mechanika wymienić olej. Bo ten jest czarny jak smoła.  

Obiecałam sobie, że je pięknie wysprzątam i umyję za to, że jest takie kochane.

sobota, 7 września 2013

Rozdział 15 - Alternatywy wcale nie „4”.

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 15
Alternatywy wcale nie „4”
~~~~~~
Byłam odebrać wyniki i są wkurzające, bo się ograniczam nie jem, co lubię a wyniki są do bani. Doszłam po wniosku, że koniec z dietami – żyje się raz i trochę przyjemności należy się każdemu. Tym bardziej, że całe życie myślałam o innych a nie o sobie, teraz mogę niby a lekarze mi mówią, ze już za późno na szaleństwa. Tak jak w Grecji po 3 miesiącach jedzenia wegetariańskiego śnił mi się schabowy z kapustą, tak teraz jak tylko dostanę emeryturę kupię sobie schabowego z prawdziwego sklepu mięsnego i zrobię super smacznego schabowego – mam wszystko w nosie. Przez 2 miesiące jadłam drogą Florę, żeby mi cholesterol spadł, bo mam lekko podwyższony, żadnych mięs z tłuszczykiem i co? Ano nic nawet nie drgnął – jak było 45 za dużo tak jest. Najzabawniejsze jest to, że zrezygnowałam z jajek, które uwielbiam śmietany, którą mogłam jeść z pieczonym chlebkiem, byłam tylko, na warzywach i kurczaku i w ciągu półtora miesiąca namnożyło mi się szczawianów i moczanów – dużo i bardzo dużo. 
Więc albo w tych laboratoriach robią sobie jaja, albo lek, który brałam, by zlikwidować bakterie spowodował narastanie tych szczawianów i moczanów, których nie miałam od kilku lat.
Jem ostatnio na potęgę, ale to od tygodnia orzechy włoskie i zainteresowało mnie, czemu one tak smakują jak są świeże?
~~~~~~
"I tu dopiero się zaczęło: świeże liście orzecha włoskiego zbiera się w czerwcu, zielone orzechy w połowie czerwca – do póki dają się lekko przekuć szpilką, zielone łupiny orzecha - na krótko przed dojrzewaniem, zanim staną się brązowe o dojrzałe orzechy we wrześniu. Herbata z liści jest dobrze działającym środkiem przy zaburzeniu trawienia, a więc zaparciu stolca, braku łaknienia i do oczyszczania krwi.
Jest również skutecznie stosowana w cukrzycy i
przeciwko żółtaczce. Wywar z liści orzecha, jako dodatek do wody kąpielowej jest bardzo skuteczny zarówno w leczeniu krzywicy jak i w gruźlicy węzłów chłonnych, zwłaszcza szyi, a czasami kości i powierzchni stawów szerząca się na tkankę podskórną i na skórę, próchnicy kości i rozszczepienia kości, jak również ropiejących palców rąk i nóg. Przy wypryskach dziecięcych, łupieżu i świerzbie Należy stosować (zmywać) przy schorzeniu dziąseł, szyi, gardła i krtani (płukanie). Wywar z liści należy stosować przy silnym wypadaniu włosów (nacieranie). Dla Pana zaleciłbym - z czerwcowych liści znakomitą nalewkę, która oczyszcza żołądek, krew oraz usuwa zaburzenia żołądkowe. Może Pan częstować ta nalewką osoby cierpiące na gnicie jelitowe, czy ludzi mających gęstą krew. A w domu dam Panu parę stron gdzie jest to wszystko opisane i gdzie podaję sposoby przygotowania: naparu - herbatki, wywaru do kąpieli i obmywań, nalewki orzechowej, likieru orzechowego."

~~~~~~
Teraz wiem, czemu budzę się w nocy, by obejrzeć telewizję. Trafiłam na ciekawe programy.
 „Podczas wywiadu sławy odsłaniają przed widzami intymne sekrety, które czasami szokują, innym razem wzruszają. Każdy odcinek to wnikliwa analiza czyjegoś życia.
 Prowadząca pyta o ważne chwile i wydarzenia, które zmieniły losy jej rozmówców. Spotkanie z gwiazdą dzieli się na trzy części: wyznania dotyczące dzieciństwa, dorastania oraz dojrzałości. Wszystkie rozmowy są bogato ilustrowane zdjęciami z rodzinnego albumu oraz innymi archiwaliami. Wśród publiczności zasiadają najbliżsi i przyjaciele bohatera danego odcinka.
Gościem Magdy Mołek będzie Małgorzata Niezabitowska, polska dziennikarka, która w latach 1989-1991 pełniła funkcję rzecznika prasowego rządu Tadeusza Mazowieckiego. W życiu prywatnym Niezabitowska związana jest z fotografem Tomaszem Tomaszewskim.”
Oglądałam z prawdziwą przyjemnością, choć mam świadomość, że programy są koloryzowane podwójnie dla potrzeb mediów, ale pokazują one lekko skrzywiony obraz tamtych czasów, gdy bohaterzy żyli i dorastali. Biorąc pod uwagę, że były też w pewnym zakresie czasy mojej młodości oglądam programy z pewnym wzruszeniem.
Następny program obudził moje wspomnienia już chyba po krótce o tym kiedyś pisałam. Moje jedyne zresztą prywatne spotkanie z Januszem Głowackim i Andrzejem Dąbrowskim. Talk-show 3:45 i 4: 15, gdy Magda Mołek rozmawia z polskim dramaturgiem, scenarzystą i felietonistą, Januszem Głowackim.
Zadebiutował w 1960 roku opowiadaniem "Na plaży", które ukazało się w "Almanachu Młodych". W 1964 roku rozpoczął współpracę z czasopismem "Kultura". Szybko zwrócił na siebie uwagę, jako autor błyskotliwych opowiadań i felietonów. Jako scenarzysta zasłynął współtworząc z Markiem Piwowskim kultowy obraz pt. "Rejs". Największym sukcesem dramaturgicznym Głowackiego stała się "Antygona w Nowym Jorku". Dramat był z powodzeniem wystawiany na deskach teatrów w Europie i USA. Janusz Głowacki od 1983 roku mieszka w Nowym Jorku. W 2005 został odznaczony przez ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis.
 Ja spotkałam obu panów/Janusza Głowackiego i Andrzeja Dąbrowskiego/ jakiegoś niedzielnego popołudnia na Starówce a właściwie w jakiejś piwnicy oglądałam wystawę fotograficzną. Miałam przy sobie świeżo zakupiony tomik anegdot teatralnych w ręku, mini zieloną/trawiastą/spódniczkę i ubrana byłam raczej bananowo, był rok chyba 1972 pewnie koniec maja, bo było już bardzo ciepło i w głowach ćwierkały skowronki.
Według zasad, które wpajano Małgorzacie Niezabitowskiej nigdy bym nie zaczepiła pierwsza mężczyzny, nawet gdyby mi się bardzo podobał.
Lekceważyłam wyraźnie wszystkich ocierających się zwiedzających wystawę mężczyzn, choć czułam, że chyba fakt, że jestem sama intryguje męską część, która przyszła tu dla fotografii. Wychodziłam właśnie z wystawy, gdy zaczepiło mnie 2 starszych zdecydowanie ode mnie mężczyzn. Pamiętam, że obaj byli opaleni i mieli rozpięte do połowy czarne koszule. „Pani jest bardzo podobna do…..tu wyższy zawahał się – oj przepraszam, nie przedstawiliśmy się. Jan Głowacki i Andrzej Dąbrowski - junior” Zawsze byłam trochę stuknięta, więc na zaczepkę panów, odpowiedziałam bez chwili wahania - Audrey Hepburn. Cięta bestia odezwał się któryś. Mnie intrygowało trochę, który jest „junior” i kim jest „senior”, ale udawałam, że mnie nie interesują. Głowacki, był bardzo przystojnym mężczyzną.
A sztuką znaczy teatrem się pani interesuje?
Jakoś nie bardzo chciałam wdawać się w dyskusję.
Wtedy nazwiska panów, nie wiele mi mówiły.
Jeden był bardzo cyniczny to właśnie Głowacki i to on pierwszy powiedział, że musi iść i zostawił mnie z Dąbrowskim, /Andrzejem Józefem Dąbrowskim/, który nie dawał za wygraną i postanowił jednak mnie wyrwać jak sądzę..
Wtedy był, młodym absolwentem studiów polonistycznych na Uniwersytecie
Warszawskim dostał się na teatralno-literackie studia podyplomowe na Wydziale Reżyserii w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im.
Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. W tym czasie podjął współpracę z dwutygodnikiem „Teatr” i miesięcznikiem „Scena”, gdzie zamieszczał recenzje z przedstawień oraz wywiady ze sławnymi reżyserami a aktorami. Pracował też, jako sekretarz literacki Teatru Dramatycznego miasta stołecznego Warszawy.  
Zaproponował, żebym wdepnęła z nim do Piwnicy Wandy Warskiej, gdzie była próba nowego programu, który jak twierdził miał zrecenzować. Byłam dziewczyną z prowincji i trochę się bałam takich podrywaczy, ale w końcu było dopiero popołudnie, więc pomyślałam, czemu nie. Szliśmy właściwie w drzwiach przepuściliśmy 2 panów niosących panią z gipsem na nodze do lokalu. Jakieś powitanie w wejściu ze strony Dąbrowskiego i komentarz w moją stronę –„to właśnie Wanda Warska i jej mąż Kurylewicz”. Podał jeszcze nazwisko 2 pana, ale go nie zapamiętałam. Nie ukrywam, że próba nudziła mnie i kombinowałam jak się wyrwać, ale mój nowo poznany partner zorientował się i zaproponował, że jak jeszcze troszkę wytrzymam to zabierze mnie na dyskotekę do Bristolu. Nigdy nie byłam na dyskotece i ciekawość zwyciężyła. Nasz znajomość skończyła się nad ranem, pod akademikiem. Podobno nawet kilka razy dzwonił i pytał o mnie portierkę, ale ja jakoś nie kwapiłam się do kontynuowania tej znajomości, bo bałam się kłopotów, byłam już mężatką. 

Archiwum bloga