środa, 30 grudnia 2020

chwile smutku i zwątpienia

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora

„non omnis moriar”- Horacy

~~~~~~~~~~~~~~  

30 grudnia 2020 r

W końcu udało mi się wyregulować cukier.

Bardzo mnie to cieszy, bo mogę bez skrupułów zjeść nawet kawałek ciasta.

Wracam do wierszy i wspomnień z początku lat 60 tych.

*******************

Tyle marzeń, pragnień tyle,

Wiatr po świecie porozwiewał,

Może, chociaż, na tę chwilę,

jedno wróci, będzie milej.

Może, chociaż dziś w kominie,

świerszcz wyszepcze moje imię.

Może, chociaż w blasku świec,


moje imię będzie drżeć.

Może serce... zadrży ech....

Chyba serce raczej nie.

Wieczór nocne szaty wkłada.

Koncert nocny zapowiada

i muzyczny jakiś ton,

rozkołysał się jak dzwon.

W chwilach smutku

i zwątpienia,

czuję szelest

nocy cienia,

może chwycę cichy ton.

Nie

Jest zbyt daleko stąd.

*******

Dzisiaj w dniu Starego Roku,

warto spojrzeć na to z boku.

Marzenia zaś wysiać do doniczek,

by rozkwitły nowym życiem?

********

Początek lat 60 to był czas mojego odizolowania się od kolegów.

Jedyne poza babcią osoby, z którymi miałam kontakt to byli zwykle dorośli. 

Marzyciele, bo nikt inny nie potrafiłby mnie zainteresować i nikt inny ze mną by nie wytrzymał.

Najczęściej byłam sama. 

Latem siedziałam na mojej ulubionej koszteli w babcinym przedszkolu, zimą miałam swoją pakamerę w przedszkolu pod strychem, o której nikt nie wiedział, sądząc, że jest to zagracony schowek nikt do niej nie zaglądał. 

Ja go oczyściłam z gratów, wyjęłam klamkę i poprosiłam woźnego, by mi dorobił klucz. 

Zimą w ciągu dnia tam siedziałam. Miałam swoje ulubione książki, bardzo dużo kredek, farb i kartonów. Z tymi akcesoriami w przedszkolu nie było problemu. 

Dużo rysowałam, marzyłam, czytałam książki i robiłam do nich swoje ilustracje.

Do szkoły chodziłam niechętnie. 

Lubiłam początkowo tylko polski, którego uczyła mnie p. Piotrowska – cudowna nauczycielka, fantastycznie prowadząca lekcje. 

Potrafiła zainteresować przedmiotem, pokazując jak ważna jest umiejętność wypowiadania się.

Sama była według mnie mistrzem słowa. 

Kochała poezję i często deklamowała nam różne wiersze – tłumacząc okoliczności ich powstania i ich znaczenie dla społeczeństwa. 

Do tego miała super przystojnego syna, dużo od nas starszego, ale to nie przeszkadzało dziewczynom o nim marzyć. 

Oprócz polskiego kochałam wf. 

Byłam bardzo sprawna i to była zasługa ciotki Todzi, siostry babci, która kupowała mi sprzęt sportowy, jaki tylko sobie zamarzyłam. Kupiła mi narty, łyżwy, super rosyjski rower dużą damkę, rakiety do tenisa. 

Dostawałam, co roku coś fajnego od niej na imieniny. 

Babcia miała dobre serce, ale wszystkie swoje pieniądze przeznaczała na przedszkole. 

Jeśli zrobiła mi jakiś prezent, to dlatego, że było jej głupio przed siostrą. 

Jednak zwykle były to tanie rzeczy i jakby to powiedzieć użyteczne. Jakieś kołnierzyki do fartucha,


 który kupiła ciocia albo kokardy do moich warkoczy. 

Dzięki cioci jako jedyna w całej dzielnicy miałam własny rower, czy rakiety do tenisa. Zabierała mnie zimą na obozy narciarskie a latem na obozy sportowe do Wolborza, gdzie mogłam w Bogusławicach jeździć konno.

Później już pod koniec 6 klasy, polubiłam moją nauczycielkę historii. Przedmiot średnio mi pasował, ale nauczycielka była spoko. 

Szkoły nie lubiłam przez moich kolegów, bo mnie gnębili, naśmiewali się ze mnie, że nie mam rodziców i wołali na mnie „żaba”, bo zawsze miałam duże oczy. 

Kiedy zerwałam znajomość z Sabką i dziewczynami, gdy wracałam ze szkoły, ktoś rzucił we mnie kamieniem. 

Kamień był duży i trafił mnie w ciemię. 

Upadłam i straciłam przytomność, lekarz powiedział, że mogli mnie zabić. 

Nie było wiadomo, kto to zrobił, ale ja czułam, że to była zemsta dziewczyn, kogoś – jakiegoś chłopaka namówiły. 

Do dzisiaj pamiętam gdzie padłam i gdzie to się stało. Dzisiaj po latach tak sobie myślę, że wiele dzieci jest gnębionych przez kolegów z różnych powodów i do dzisiaj nie ma nikogo, kto by im pomógł. 

Jest niby Rzecznik praw dziecka, czy praw obywatelskich, lecz dobrze wiemy, że tak naprawdę, nikt nie reaguje na mściwość oprawców i dzieci są pozostawione same sobie.


wtorek, 29 grudnia 2020

Bystre oko sprzed 60 lat

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora

„non omnis moriar”- Horacy

~~~~~~~~~~~~~~  

29 grudnia 2020 r

Mija kolejny rok. 

Zawsze sądziłam, że wszystko w końcu się jakoś poukłada. 

Uważałam, że trzeba się cieszyć tym, co mam, bo przecież mam wiele.

Już od dziecka byłam świadoma tego, że mimo wszystko mam więcej niż inni.

Bardzo brakowało mi początkowo ojca.

Byłam przekonana, że kiedyś dowiem się, czemu nie było go ze mną, gdy go najbardziej potrzebowałam. 

Pamiętam z dzieciństwa takie obrazki.

Pierwszy; Miałam 2 a właściwe 3 koleżanki. 

Sabinę i Marylę Rą….skie siostry. Pochodziły z wielodzietnej rodziny. Oprócz nich była jeszcze najstarsza Nina i 3 braci Bronek, Daniel i 3 nie pamiętam jak miał na imię Robert, albo Rysiek.

Ich mama umarła na gruźlicę, gdy z Sabką byłyśmy chyba w 2 klasie a może nawet wcześniej. 

Często bywałam u nich jak mi się już nudziło samej w babcinym przedszkolu. Mieszkały w 4 domu od naszego. Na tej samej ulicy. 

Pamiętam, że jakoś pod koniec choroby ich mamy, przyjechała do nich ze wsi babcia. 

Nie wiem, czy była mamą ojca, czy tej bardzo chorej mamy. Zapamiętałam jednak, że przywiozła ze sobą taki niesamowity kufer, który był zamknięty na kłódkę. 

Często na nim siedziała i to mnie bardzo intrygowało. 

Dla mnie to było dziwne, że w domu cokolwiek zamyka się na kłódkę. U nich to było normalne. 

Pamiętam, że zamknięte były na kłódkę szafki z jedzeniem. 

U babci jak byłam głodna, mogłam jeść, na co miałam ochotę, choć zwykle jadłam w przedszkolu. 

Byłam niejadkiem i trzeba było mnie do jedzenia namawiać. 

Moje koleżanki odnosiłam wrażenie, że były ciągle głodne. 

Ich babcię pamiętam jak obierała ogromny gar ziemniaków i do niego zwykle gotowała jakąś zupę np. kapuśniak. 

Obiad był wtedy, gdy ich ojciec wracał z pracy. 

Był stolarzem w fabryce mebli, jak dobrze pamiętam. 

Było w ich domu dla mnie coś fantastycznego a mianowicie taki strych, na który wchodziło się po spuszczanych schodkach. 

Był on nad kuchnią i można się tam było ukryć. 

Ojciec nie pozwalał kolegom, czy koleżankom przychodzić do ich domu. 

Sądziłam, że martwił się, iż będą ich objadać z owoców, czy warzyw, które rosły w ogrodzie. 

Babcia Sabiny czasami wyciągała z kufra książkę np. Ogniem i mieczem i nam czytała. 

Czasami też opowiadała o swojej młodości. 

Gdy zbliżała się pora obiadu i powrotu ich ojca z pracy musiałam się od nich wynieść, żeby się nie wkurzał. 

Kilka razy jednak zastał mnie u nich w domu. 

Wtedy mówił wracaj do babci, bo my mamy już obiad. 

Nigdy nie poczęstował mnie niczym. 

Dziewczyny uważały mnie za naiwniaczkę. 

Prawda jest taka, że byłam bardzo naiwna. 

W tamtych czasach wymyślało się różne zabawy, np. w Bystre Oko.

Miałyśmy pod fartuchem przyszyte takie kieszonki z narysowanym na płótnie okiem i w nich nosiłyśmy szyfr do szyfrowania wiadomości oraz różne drobne skarby. 

Dziewczyny powiedziały mi o tej organizacji, która z nich wymyśliła szyfr nie pamiętam, ale oprócz naszej czwórki nikt o tym nie mógł się dowiedzieć. To było ściśle tajne.

Oprócz 2 sióstr, do paczki należała jeszcze Hanka Kl…k, której ojciec był szewcem i jak sobie wypił a robił to codziennie z byle powodu lał Hankę szewskim pasem. 

Wtedy właśnie myślałam sobie, że może dobrze, że nie mam ojca.

 Obie moje koleżanki są w środku zdjęcia. Maryla była rok od nas starsza i była w innej klasie.

Przynależność do Bystrego Oka wiązała się ze zdobywaniem różnych sprawności - podobnie jak w Harcerstwie. 

Zdobycie np. sprawności „spryciula”, polegało na tym, by coś ukraść ze sklepu spożywczego. 

Wszystko jedno, co byle Cię nie złapali. Nigdy nie musiałam kraść, więc nie bardzo kwapiłam się do zdobycia tej sprawności. Wszystkie dziewczyny miały już kradzież za sobą, tylko ja niczego. Podchodziłam do zdobycia swojego sklepowego trofeum kilka razy, ale niczego nie umiałam ukraść.

Straciłam przez to babci złoty maleńki pierścionek, bo kazały mi go za karę oddać na rzecz organizacji z obietnicą, że jak już coś ukradnę, to pierścionek mi oddadzą. 

W końcu się odważyłam, bałam się, że babcia zorientuje się, że go nie noszę. 

Dała mi go, bo na nią zrobił się za mały, miał złote półcentymetrowe kwadratowe oczko z babci inicjałami. Sądziłam, że w końcu mi go oddadzą, bo był łatwy do zidentyfikowania. 

Zawiązały mi oczy bym nie widziała, która zdejmuje mi go z palca. 

Takie były zasady organizacji wszystko miało być tajne. 

Zaczęły coś przebąkiwać, że mamy iść na Pliszkę/pola za miastem/, gdzie ponoć grasował pedofil nauczyciel z II LO, który za materiał na sukienkę obmacywał dziewczyny. 

Okropnie się bałam, co one jeszcze wymyślą. 

Bałam się, że może im coś odpalić i wymyślą kolejną sprawność, której nie będę mogła zaliczyć. 

Nie miałam innych koleżanek, martwiłam się, że one postawią się przeciwko mnie, będą mi dokuczać a co gorsza rozpowiedzą innym o tych sprawnościach, które co prawda nie były jakieś karalne, ale były wręcz na granicy, prawa.

Byłam wtedy w 4 albo 5 klasie i nie myślałam o konsekwencjach tego, co może się zdarzyć. 

Poszłam w końcu do sklepu i ukradłam 3 szprotki wędzone z ogromnej tacy leżącej na ladzie. 

Byłam przekonana, że sprzedawczyni widziała, ale udała, że nie widzi. 

Następnego dnia dziewczyny nie oddały mi pierścionka, jak obiecywały. 

Za to wieczorem do babci domu przyszła jej siostra. 

Ciotka Todzia, bardzo rzadko przychodziła do babci wieczorami. 

Zwykle przychodziła wtedy, gdy pokłóciła się z żoną jej brata/mieszkali w jednym domu/ i wtedy przez kilka dni nocowała u nas. 

Wtedy jednak od samego początku czułam, że coś się święci. 

Babcia zrobiła herbatę i usiadłyśmy w dużym pokoju przy okrągłym stole. 

Było już późno pamiętam do dzisiaj jak ogromny księżyc zaglądał przez okno do pokoju. 

Ciotka zaczęła ze mną rozmawiać na temat moich koleżanek, kazała mi przynieść fartuch i wytłumaczyć, co znaczy ta kieszonka z szyfrem i to oko. 

Gdy wróciłam z sypialni, gdzie wisiał fartuch na szafie. 

Ciotka, uderzyła mnie w tyłek dyscypliną nóżką sarnią z 4 skórzanymi troczkami, która od 5 roku mojego życia wisiała, jako prezent od wujka Rabiegi na drzwiach kuchni. Chodziło o to, żebym pamiętała, iż człowiek musi być uczciwy i zdyscyplinowany. 

Nikt nigdy z tych drzwi jej nie zdjął i nigdy mnie nią nie uderzył. 

Choć zdarzało się, że babcia czasem mi ją pokazywała. 

Wiedziałam jednak, że ma za dobre serce i nigdy, by mnie nie uderzyła.

Ciotka zaś była megierą. 

Dawała mi prezenty, ale była surowa i wszyscy się jej bali, nie tylko z powodu zeza. 

Chciała mnie bardziej zlać, ale szybko wskoczyłam pod babcine łóżka, a były to 2 połączone dębowe łóżka i trudno było się tam do mnie dostać. 

W końcu obiecały mi, że jak wyjdę nie uderzą mnie, ale mam przysiąc na krucyfiks, że nigdy więcej nie będę z "NIMI /znaczy z dziewczynami/, się ZADAWAŁA. 

Ciotka zawsze uważała, że ludzie są lepsi i gorsi i że „te dziewuchy to nie jest towarzystwo dla mnie”. 

Musiałam przysiąc na krucyfiks, o nic więcej mnie nie pytały, miałam całkowity zakaz spotykania się z nimi po szkole. 

O pierścionku się nigdy nie dowiedziały, powiedziałam, że go zgubiłam i babcia mi uwierzyła.

  

wtorek, 22 grudnia 2020

Gdy serce płacze :(

 Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora

„non omnis moriar”- Horacy

~~~~~~~~~~~~~~  

22 grudnia 2020 r

Bywa, że wychodzę do furtki, czasami nawet na ulicę i rozglądam się, za bezdomnym zwierzakiem.

Latem nawet wystawiłam pod furtką miskę z wodą a na trawniku przed domem wbijałam takie psie smakołyki, wierząc, że w końcu jakiś samotny zwierzak poczeka pod furtką na mnie.

Szabaj przecież sam wsiadł do mojego samochodu. 

To on mnie wybrał.

Teraz niestety żaden zwierzak do mnie nie przychodzi, więc jestem sama i czasami jest mi b. smutno.

Chciałam nawet adoptować pieska, wysłałam kilka razy ankietę adopcyjną, ale chyba jestem już za stara tak sądzą opiekunowie piesków w schronisku, bo nigdy nawet nie napisali do mnie.

W mojej szkole I Liceum Ogólnokształcącym w Pabianicach też już o starych emerytowanych nauczycielach, nikt nie pamięta. 

Nauczyciele składają sobie nawzajem życzenia, uczniowie sobie i uczącym ich nauczycielom a o emerytach nie pamięta nikt.

Ja to pikuś uczyłam tylko wf, ale przecież żyje jeszcze z 50 nauczycieli poważnych przedmiotów/maturalnych/, im też na stronie szkoły nikt nie składa życzeń ani Świątecznych ani żadnych innych.

I słyszę słowa życzeń, obecnych nauczycieli i moich byłych uczniów, „abyśmy byli otwarci na siebie nawzajem” i dalej „i słuchać innych”

Wstawiłam Mój filmik na stronie szkoły z tekstem;

„A ja pozwolę sobie złożyć życzenia Świąteczne tym wszystkim nauczycielom emerytom, o których niestety w I liceum już nikt nie pamięta...Wiary, która odmieni nasze serca,

Nadziei, że jutro będzie lepsze,

Miłości, która przetrwa najgorsze momenty w życiu.

I zdrowia, którego wszyscy potrzebujemy.

Wesołych świąt Bożego Narodzenia!”

Wiele lat ignorowałam, obojętność pracowników szkoły wobec emerytów, ale to jest bardzo przykre, że robią „kartki świąteczne dla pensjonariuszy pabianickiego DPSu,”a kompletnie nie pamiętają o nas.

Śniła mi się p. prof. Z. Tomaszewska cudowna nauczycielka j. polskiego – tak bardzo było jej przykro, że kiedy odeszła na emeryturę nikt o niej nie pamiętał.

Z nikim ze szkoły nie chciała rozmawiać.

Popadła na tym punkcie w depresję. Nie ona jedna, szczególnie ciężko jest tym, którzy nie mają przy sobie dzieci, wielu zaś z nich żyło życiem swoich uczniów.

Gdy odeszli na emeryturę wszyscy o nich zapominają. Taki piękny zawód i z takim smutnym finałem.

U Gosi S. znalazłam taką grafikę. Jest w niej zawarty ogromny sens życia. 

Smutna prawda, podcinająca skrzydła w końcówce życia i uświadamiająca, że nasze wybory, bardzo często są niezwykle naiwne.

Czas chyba najwyższy to zrozumieć.

 

Jeśli prawdą jest, że w Anglii i nie tylko odkryto nową mutację Koronawirusa.

To, co mogą mówić o przygotowanej szczepionce? 

Wydali miliardy dolarów na szczepionkę, różne kraje ją zakupiły, przecież jej nie wyrzucą.

Trzeba, zatem wyszczepić ludzi, tylko, czy ta szczepionka pomoże, czy bardziej może zaszkodzić.

Jedyny sposób uniknięcia zakażenia, to izolacja od innych ludzi.

„Wszystkie leki, oraz szczepionki mają skutki uboczne”. Tak mówi na briefingu przedstawicielka Europejskiej Agencji Leków /EMA/

„Mają skutki uboczne”, 

badania zaś odbywały się na ludziach zdrowych. 

Co z tymi, którzy na coś chorują?

Jak oni zniosą szczepionkę? Tego nie wie nikt.

Teraz kilka życzeń świątecznych, wybierzcie sobie te życzenia, które Wam najbardziej pasują.

Dzyn, dzyn, dzyn. Słyszysz już?

To renifery pędzą w mróz.

Z Mikołajem wiozą prezentów stos,

niech i pod Twoją choinkę wpadnie coś.

Boże Narodzenie jest piękne, uwierz w to!

Nawet w pandemii ma tę moc!

Kiedy śnieg stopnieje

Gdy choinka zgaśnie

Jak mróz odpuści

I ta zima minie

Te wypowiedziane teraz

Szczere życzenia świąt

Dobrych zdrowych i radosnych

Nadal będą gościć

W naszych sercach

sobota, 19 grudnia 2020

Świąteczny prezent dla starszej pani

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora

„non omnis moriar”- Horacy

~~~~~~~~~~~~~~

19 grudnia 2020 r

Wierzę, że jeszcze kiedyś będzie znów normalnie

Postanowiłam zrobić coś dla rodzimego biznesu, czyli kupować przez ogłoszenia na Facebooku.

Mianowicie zaopatrzyć się w owoce, warzywa może coś jeszcze.

Chciałam zrobić taką przedświąteczną próbę by sprawdzić czy się uda zrezygnować z drogich gdańskich delikatesów.

Trochę mnie wkurzyli, bo zwykle normalnie pakowali jajka a ostatnio, były tak zapakowane, jakby na księżyc je wysyłali.

Nie odpakowywałam ich/robię kilkudniową kwarantannę/, bo miałam jeszcze zapas, ale w końcu postanowiłam zajrzeć do nich.

Co okazało się - potłuczone.

Napisałam im

„Kochani czuję się głęboko rozczarowana, w zamówieniu z dnia        1169397/1

z 2020-10-31. Jajka były dziwnie zapakowane, pooklejane szczelnie firmową taśmą tak jakby pakujący, dokładnie wiedzieli, co robią/wcześniej tego nie robili/.

Kupowałam jajka na świąteczne wypieki, mam piwniczkę, więc zapakowane jajka, włożyłam tam bez rozpakowywania, by czekały na czas wypieków.

10. 11 postanowiłam je rozpakować, na szczęście wcześniej, bo zostałabym bez ciasta na święta.

W obu paczkach jajka były potłuczone w jednej 4 z 10 w drugiej 3 z 10 to po ususzonych pieczarkach w 2 dostawach, o czym już pisałam wcześniej 2 wpadka i to o tyle fatalna, że mogła mi uniemożliwić Świąteczne wypieki. Jestem samotną mocno starszą panią, która nie może chodzić do sklepu.

Biorąc pod uwagę ponad 2 tyś złotych, które w Waszym sklepie zostawiłam te parę złotych jest do przeżycia.

Jednak taka plama przed Świętami dla osoby, która spędzi je sama, pozbawienie możliwości upieczenia sobie czegoś pysznego na osłodę, jest bardzo bolesne.

Mimo wszystko życzę wam zdrowych i radosnych Świąt i tego, byście nigdy nie musieli spędzać ich sami.”

Co się stało wczoraj zadzwonili ze sklepu, pan pytał dokładnie, jakie mam zastrzeżenia? 

Powiedziałam, co i jak, to była miła rozmowa. Zakończył pytaniem, „czy przyjmę od nich prezent?” 

Pomyślałam sobie, że to będzie jedyny prezent, jaki ew. dostanę, więc się zgodziłam. 

Dzisiaj skoro świt obudził mnie doręczyciel z bombonierką.


Dla starszej osoby taki prezent, od obcych ludzi to przemiły gest.

 Szkoda, że życie jest takie brutalne. 

Pomyśl byli ludzie w Twoim życiu, którym coś zawdzięczasz. 

Których kiedyś lubiłeś; dotknąć, pocałować, którzy pomagali Ci, gdy chorowałeś, gdy miałeś problemy, którzy narażali się dla Ciebie, Ci, którzy byli dla Ciebie ważni. Gdyby nie oni, nie znalazł byś tej mądrej drogi, którą idziesz. To bolesne, że gdy się starzeją zostają sami, nikt nie myśli o tym, by ich przytulić choćby wirtualnie, wstydzimy się dla nich słów ciepłych pokrzepiających, dających im odrobinę radości. 

Nie mówię o drobnych upominkach od czasu do czasu, nie koniecznie w Święta. 

Pamiętam jak kupowałam lody moim rodzinnym staruszkom czasami, bo wiedziałam, że nikt inny im ich nie kupi. 

Czasy się zmieniły, mnie już nikt lodów nie kupi a tak je lubię. 

To naprawdę bardzo smutne. Ech...., sentymenty mi powiędły.

Przygotowałam wczoraj zamówienie do facebookowych sprzedawców.

Tak, czy inaczej trzeba uzbroić się w cierpliwość i można kupować również tu w okolicy.

Pierwszy sklep okazał się niewypałem.

Co prawda wszystko było świeżutkie i niby z gratisem, ale po przeliczeniu wszystkiego „gratis” znaczy sałata kosztował ok. 30 zł.

Trochę głupio no nie, tym bardziej, że ceny nie były biedronkowe?

Jest konkurencja,

zatem znalazłam nowego dostawcę i jak na razie wszystko jest ok.

Mam wszystko na Święta jeszcze w poniedziałek mam dostać ostatnie owoce i chlebek.

Miałam, co prawda zamówiony w Sereczynie ten drogi i pyszny, ale kiedy zmniejszyłam u nich zamówienie, nie odpowiedzieli mi ani me, ani be, więc zabezpieczyłam się, bo albo się obrazili, albo nie przyjęli do wiadomości.

Zrezygnowałam z szynki i z rybek, bo rybki kupiłam w innym miejscu o wiele taniej.

Mam nawet węgorza, którego uwielbiam.

Rachunek w Sereczynie był dla mnie za duży. Prosiłam o zmniejszenie porcji, ale to i tak wyniosło 180 zł.

To jak na samotną osobę za dużo, te kilka rzeczy nie są tego warte.

Trudno jakoś ten przepyszny sereczyński chlebek przeżyję, znalazłam nawet przepis na podobny, ale nie wiem jak u Was u mnie niestety nastały już zimowe chłody, zatem w kuchni staram się przebywać najmniej.

Jednej nocy nawet w tym pokoju tak mi zmarzły ręce, że obudziłam się w nocy i musiałam szukać rękawiczek, bo bym nie zasnęła.

Cały czas mam silny katar i jak sadzę nie jest on grypowy, bo ogólnie czuję się dość dobrze.

Wygląda na to jakby zatoki nadprodukowały jakiś śluz, bo muszę ciągle się go pozbywać.

Może to uczulenie na otoczenie, tak czy siak jest męczący szczególnie po przebudzeniu i czasami napadowo np. w trakcie jedzenia ciepłych posiłków. 

No cóż do lekarza nie pójdę, trzeba mieć nadzieję, że kiedyś sam przejdzie.

Może nie, bo to sprawa ciągnąca się od lat.

Skłoniła mnie nawet do przebadania wcześniej przed zarazą płuc, ale tam nic wtedy nie znaleziono.

Z okazji

zbliżających się Świąt życzę wszystkim, zdrowia i spełnienia marzen w

Nowym 2021 roku 



Archiwum bloga