czwartek, 26 kwietnia 2018

Babcia Apolonia cd

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
26 kwietnia 2018 r
~~~~~~~~~~~~~
Babcia
Pojechałyśmy z mamą i ciotką Julią nad morze.
Może to niesprawiedliwe, ale jak dzisiaj o tym myślę to ciotka Julia wcale nie lubiła mojej mamy.

Początkowo utrzymywała z nią kontakt, bo chyba była ciekawa, co dzieje się u babci a wprost jej nie mogła pytać, szczególnie o pracę zawodową. 
Mama była młodsza od ciotki Juli i straszna klepa, mówiła, o co ją pytano i nie pytano.
Była rezolutna i bardzo wysportowana.
Pamiętam, że robiła salto w przód i w tył na plaży w piasku. Jeździła figurowo na łyżwach.
Ciotka Julia, mimo, że skończyła warszawski Centralny Instytut Wychowania Fizycznego (CIWF) nigdy takiej sprawności nie miała.
Było jeszcze coś, w młodości przeszła nieudaną operację oczu i miała zeza, co stanowiło jej ogromny kompleks. To wpływało bardzo na jej charakter. 
Była nieufna wobec ludzi i czasami bardzo despotyczna szczególnie wobec rodziny, ale nie tylko. 
Była wieczną panną, bała się trwałych więzi.
Babcię i trzpiotkę mamę w większości ludzie lubili, Juli się bali.
Uważam, że początkowo trzymała mamę w odwodzie na wypadek, gdyby koleżanki się od niej odsunęły.
Mama ma sporo zdjęć z koleżankami.



Julia nie, chyba, że w towarzystwie mamy. Jak to.
 
Która z nich Julia czy mama Halinka 
wymyśliła ten wyjazd do Dziwnowa nie wiem w każdym razie zabrały mnie i pojechały.

Mama tam poznała marynarza 7 lat od niej młodszego, dla którego kompletnie straciła głowę i w pół roku później zabierając z sobą wszystko, co było cenne/wagon towarowy dobytku/ - pojechała do niego. 
Pośpiesznie pobrali się i urodziła mu 3 chłopców.
1 umarł przy porodzie, więc mam 2 przyrodnich braci z tego małżeństwa.

Na moje szczęście wtedy w Dziwnowie była tylko 4 klasowa szkoła podstawowa i rodzina zdecydowała, że mam zostać z babcią.

Piszę na moje szczęście, bo marynarz był krewki pił, zdradzał i dręczył mamę a później i dzieci - tak, że 3 razy od niego uciekała z dziećmi oczywiście zostawiając wszystko, co z domu wywiozła.
 Za 3 razem już nie wróciła i ponownie zamieszkała u babci tym razem z 2 małych dzieci i bez środków do życia. 

Ja już wtedy mieszkałam u cioci.
Wcześniej ciotka Julia 2 razy w roku w wakacje i na Święta Bożego Narodzenia woziła mnie do Dziwnowa do mamy.

Nie raz uczestniczyłyśmy w takich awanturach robionych przez mamy męża, że za każdym razem ciotka zaklinała się, że już więcej ze mną tam nie pojedzie. 
Raz w Sylwestra, gdy starszy brat miał roczek a z młodszym mama była w ciąży, gdybym do ciotki kalosza nie schowała jego spluwy, pewnie by nas wszystkich wystrzelał, takiego dostał pijackiego amoku.
Był ładnym mężczyzną – typu Banderas twarz miał nawet ładniejszą, był przy tym wyjątkowym sadystą. 
Czemu mama męczyła się z nim przez tyle lat, nikt z rodziny tego nie rozumiał.
Do tego był wredny, próbował mnie molestować.
Kilka razy z trudem mu się wywinęłam.
Dopiero jak ponowił próbę molestowania na mojej kuzynce powiedziałam o wszystkim mamie i ciotce Juli i wtedy się wystraszył, że pójdzie siedzieć i wyrzucą go z marynarki.
Miał tam super posadę, był szefem magazynów żywnościowych.
Nie musiał hańbić się pracą, do tego miał młodych marynarzy, on tylko zarządzał.
Po 3 powrocie mamy do babci, on w obawie przed tym, że wyrzucą go z marynarki i pójdzie siedzieć za dręczenie rodziny rozerwał sobie nogę rakietnicą, tak, że mało mu jej nie amputowali.
Uniknął sądowej kary, bo sam sobie ją wymierzył.

Mama musiała iść do pracy, żeby utrzymać chłopców.
Podjęła pracę bufetowej w najlepszej pabianickiej restauracji.

Babcia Apolonia cały czas prowadziła przedszkole, zaś w miesiącach wakacyjnych organizowała kolonie i półkolonie.
Mali chłopcy chodzili z innymi dziećmi do babcinego przedszkola. Cdn.



środa, 25 kwietnia 2018

Babcia Apolonia - cd

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
25 kwietnia 2018 r
~~~~~~~~~~~~~
Babcia
Mała Basia zaczęła się uczyć sama poznawać świat.
Ktoś ją zabrał do fotografa, pewnie babcia, bo ona miała kompletnego fisia na punkcie dokumentowania wszystkiego zdjęciami.
Stary i chyba najlepszy wówczas fotograf Kabza miał chyba przedszkolny etat, bo zjawiał się nie tylko w przedszkolu, ale również w plenerze - jeździł z przedszkolakami na wycieczki i robił zdjęcia.
Jak np. to zdjęcie z ZOO.
 To zdjęcie małej Basi zrobiono w atelier.

Patrzę na nie i tak sobie myślę, ktoś mi kupił to futerko i lalkę i zabrał do fotografa – nie wiem, kto nie pamiętam i teraz nawet nie ma już, kogo o to zapytać.
 Babcia nie lubiła kupować mi ubrań, więc chyba mama.

Sądzę, że po śmierci ojca, dostała od dziadków jakieś pieniądze.
Wiem, że dostała towar, bo później jak mama wyjechała rodzina się o niego kłóciła.
Mama przekazała go do wujka najmłodszego brata babci, bo jego żona szyła, ale jakoś się stracił, czyli wsiąkł.
Okres po wojnie był dla wszystkich trudny.
Mama z tego krótkiego małżeństwa miała wiele cennych rzeczy, które w większości zabrała ze sobą wyjeżdżając nad morze.
Mój ojciec kolekcjonował porcelanę, obrazy, biżuterię.
Kupował mamie dywany, futra, chciał żeby żyła jak księżniczka. Po ucieczce z robót w Niemczech nigdy już nie pracowała i nawet nie zamierzała zacząć pracować.  Zastanawiałam się, z czego żyła. Może coś sprzedawała.
Sądzę, że śmierć ojca tak ją zaskoczyła, że nie potrafiła się w tej sytuacji odnaleźć.

Chyba również roztroiła ją wiadomość, że ojciec, jako kawaler miał synka, na którego płacił kobiecie, której nawet nie znała.
Takie rzeczy wówczas trzymano w największej tajemnicy.
Mama jak twierdziła wiele lat później nic o tym nie wiedziała i dowiedziała się na 3 miesiące przed śmiercią ojca.
Pamiętam, że nawet powiedziała, „Bóg go ukarał”, bo pierwsze dziecko, które urodziła, było martwe i to był chłopiec.
Mój starszy braciszek.
Dziś po latach myślę sobie, jako dojrzała już kobieta, że zarówno mamę jak i ojca cała ta sytuacja kompletnie przerosła. 
Ojciec młody mężczyzna świeżo po przeżyciach obozu zagłady. Mama zaś po jego śmierci wpadła w taką fazę pozornie kojącej rozrywki.
Była młoda, miała zaledwie 26 lat. Urodziła 2 dzieci, jedno martwe, straciła męża.
Z beztroskiego życia została praktycznie na krawędzi z półroczną córeczką. Bez wsparcia rodziny i przyjaciół. 
Miała jedną nową przyjaciółkę, mamę Janusza. 
Razem organizowały sobie rozrywki. Nie było to nic zdrożnego. Jednak bardziej były zajęte sobą niż dziećmi.

O ile babcia uciekła w podobnej sytuacji w pracę i jej się całkowicie oddała rezygnując praktycznie z prywatnego życia. Chciała być użyteczna dla innych, zaniedbując niewątpliwie też wychowanie mamy wtedy jeszcze młodej dziewczynki.
Mama postanowiła odebrać od życia to, co straciła i naiwnie wierzyła, że jej się to uda.
Opiekowała się mną jak umiała.
Byłam laleczką, którą ładnie ubierała, żeby mogła się mną pochwalić,

ale nie pamiętam, żeby poświęcała mi jakoś specjalnie czas.
Miałam kumpla rówieśnika i nie cierpiałam z tego powodu.


Dopiero, gdy wyjechała, uświadomiłam sobie jak bardzo jestem samotna, tym bardziej, że mój kumpel też przeprowadził się do Tomaszowa Mazowieckiego.

Babcia organizująca nowe przedszkole w poniemieckim pałacyku,

że tak to określę „miała oko na mnie”, ale czasu dla mnie nie miała.
Tak naprawdę czułam się jak piąte koło u wozu.
Nikomu nie byłam potrzebna.                     
Moja obecność w ich życiu/mam na myśli mamę i babcię/ nie była im na rękę.
Babcia z czasem nauczyła się czerpać korzyści z tego, że miała mnie, obok, ale to było już dużo później

Wielką troską za to darzyli mnie niektórzy pracownicy przedszkola.
Kucharka pani Maria Ciszewska i woźny Józek Woźniak. 
Oni dbali o to bym coś jadła, odrabiała lekcje, mieli czas ze mną rozmawiać.
Woźny zrobił mi domek na drzewie.
Wieczorami rysował ze mną i opowiadał mi niesamowite historie.
 Mieszkał na wsi pod Pabianicami, przyjeżdżał zawsze na swój dyżur kilka godzin wcześniej na rowerze a czasami po prostu spał w przedszkolu.
Czytałam mu często na głos różne przygodowe książki. 
Gdy mówiłam, żeby mi poczytał on śmiał się i mówił „no, co Ty ja jestem ze wsi, nie umiem czytać”.
To jednak nie było prawdą. Doskonale czytał.

Babcia miała dobre podejście do ludzi.
Pozwalała pracownikom przyprowadzać do przedszkola własne dzieci, nawet te, które chodziły już do szkoły.

 Nigdy nie robiła z tego problemu, zawsze był dla nich gorący talerz zupy i kromka chleba ze smalcem. 
Pracownicy w zamian wykonywali różne prace, typu prowadzenie sporego warzywniaka dla przedszkola, czasami wraz z rodzicami z Komitetu Rodzicielskiego, odnawiali budynek malując okna, rynny, czy nawet ściany sal i piękne dębowe parkiety.
Remonty wewnątrz robiono w przedszkolu we własnym zakresie.
Babcia organizowała ludzi i pieniądze na takie prace. 
Robiła loterie fantowe dla okolicznych ludzi i rodziców dzieci, z których pieniądze przeznaczane były najczęściej na remonty, czasami na koniec roku przedszkolnego na nagrody dla tych, którzy kończyli przedszkole i szli do szkoły.
Pamiętam, że przez wiele lat przewodniczącym Komitetu Rodzicielskiego był pan Owczarek. Zaś pracownicy i ich dzieci stanowiły coś w rodzaju dużej rodziny.

Nie wiem, jak ale babcia organizowała również dla dzieci przedszkola różne „dary” z USA. 
Wiem, że na sąsiedniej ulicy mieszkała taka pani, nie pamiętam nazwiska, ale pamiętam twarz jej wnuczka.
To ona miała syna w USA, który przysyłał paczki z ubraniami i jedzeniem z Ameryki. Były też paczki z UNRY United Nations Relief and Rehabilitation Administration. Żartobliwie nazywanej „ciotką Unrą”. Pamiętam, nie tylko masło w wielkich metalowych błyszczących kubłach, cukierki, czekolady, suchary i inne artykuły spożywcze, leki, ubranka dla dzieci, ale największą frajdę sprawiały zabawki.
Wśród nich przysłali takie super drewniane 2 osobowe drezyny. Jeździło się nimi, pedałując prawie jak na rowerze a do tego była taka wajcha na ręczny napęd. 
Były to takie miniatury prawdziwych drezyn, tych, których używano na kolei.
Dla dzieci była to niebywała frajda.
Przedszkole nr 1 na Partyzanckiej było wtedy najlepiej wyposażonym przedszkolem w mieście.
Byłam przecież dzieckiem babcia początkowo nie wtajemniczała mnie w prace organizacyjne, ale widziałam jak często spotykała się z rodzicami. 
Do domu wracałyśmy zwykle o 21.
Babcia nawet w niedziele czasami chodziła do pracy, bo miała albo umówione z kimś spotkania, albo sprawdzała, czy w budynku wszystko gra.
Przez tyle lat jej pracy nie było nigdy żadnego wypadku wynikającego z usterek urządzeń w budynku.
Zajmowała się przedszkolem jakby było jej prywatną firmą. 
Z tego, co wiem miasto wtedy nie za wiele pomagało w utrzymaniu tego przedszkola. 
Pamiętam, że już kiedyś pisałam o orzechach włoskich, które co roku były zbierane z 2 ogromnych drzew i później przez cały rok wykorzystywanych do deserów i ciast. 
Jabłka, gruszki, czereśnie, śliwki – to wszystko wzbogacało przedszkolne posiłki. 
Niestety do dzisiaj nie ocalało żadne z tamtych drzew a nowych już nie posadzono. Cdn.

wtorek, 24 kwietnia 2018

Babcia Apolonia - cd

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
24 kwietnia 2018 r
~~~~~~~~~~~~~
Babcia
Zamieszkałam z mamą u babci, gdy miałam 4 miesiące. Wcześniej urodziłam się i mieszkałam w Łodzi u rodziców mojego ojca na Al. Tadeusza Kościuszki 37, ten adres początkowo znałam tylko z rewersu tego zdjęcia,
 które mój ojciec podstemplował swoją pieczątką już, jako dorosły przedsiębiorca.
 
Sądzę, tak twierdziła babcia Apolonia, że jest to zdjęcie mojego ojca, gdy był niemowlakiem.
Przyjechałyśmy z mamą do babci ponoć, dlatego, że byłam chorowitym dzieckiem a Łódź była miastem mocno uprzemysłowionym z różnymi zanieczyszczeniami w powietrzu.
Sądzę jednak, że to był ciężki czas zarówno dla dziadków, jak i dla mojego ojca, ponieważ upaństwowiono ich rodzinną fabrykę, która była źródłem utrzymania dla całej wieloosobowej rodziny.
Ojciec, co prawda we własnej już upaństwowionej fabryce dostał posadę prezesa, ale nie bardzo było wiadomo, z czego będzie utrzymywała się reszta rodziny, dziadek babcia, brat ojca i 3 siostry z rodzinami. 
Atmosfera w rodzinnym domu dziadków, musiała być mocno napięta. 
Do tego panowie przyzwyczajeni do luksusowego życia, by koić swe troski niewątpliwie zaglądali do kieliszka, w tle przemykały się kobiety chętne ukoić złamane serca popadających w ruinę fabrykantów.
Nie wiem, jaki dokładnie był powód naszej przeprowadzki do babci, ale widać rodzice uznali, że tak będzie lepiej dla wszystkich a w szczególności dla mnie.

Babcia chętnie nas przyjęła u siebie, ojciec przyjeżdżał z Łodzi na weekendy, jednak ja nie bardzo pamiętam tamten czas.
Nie pamiętam wcale ojca.
Znam go tylko ze zdjęć.
Mama wtedy studiowała w Studium Nauczycielskim, ojciec kończył Wyższą Szkołę Handlową
Umarł, gdy miałam pół roku.
 Na akcie zgonu napisano, że 29 letni mężczyzna, /który przeżył niemiecki obóz zagłady/ umarł na zawał serca. 
Wiem, bo wiele lat temu wyciągnęłam ten akt zgonu.

Mama twierdziła, że bardzo bolało go upaństwowienie ich rodzinnej firmy i jego serce tego nie wytrzymało.
Ja też w dzieciństwie miałam nerwicę serca.
Jak to możliwe nie wiem, bo nerwica mi przeszła w wieku pokwitania.

Babcia Apolonia w tym czasie organizowała przedszkole przy parafii NMP. 
Zdjęcie użytkownika Barbara Kruszyńska.
Z księżmi miała poprawne relacje, ale nigdy nie popadała w dewotyzm.

Bardzo ją później za to ceniłam, że nie dała się zaprząc do żadnego wozu.
Była kompletnie niezależna.
Grożono jej, że jak nie zapisze się do partii, to pozbawią ją stanowiska szefowej.
Nie ustąpiła i nigdzie się nie zapisała.
Pierwsze 5 lat w antraktach między własnymi rozrywkami wychowywała mnie mama, wtedy, gdy nie podrzucała mnie babci do przedszkola.
To zdarzało się dość często, bo w sumie ok. 50% moich wspomnień dotyczy przedszkola, reszta to różne powiedzmy imprezki domowe, spacery do parku. Wycieczki po mieście, lub zabawy na podwórku.
To zdjęcie z moim kumplem Januszkiem i jego mamą. 
Januszku! Gdzie jesteś?

Gdy ojciec jeszcze żył przywiózł mi z Łodzi owczarka niemieckiego Dianę.
To ona miała mnie pilnować, by nie porwali mnie cyganie.
Nie wiem czy była do tego jakoś szkolona, ale do domu wpuszczała np. listonosza, jednak, gdy chciał wyjść rzucała mu się na klatkę piersiową i nie mógł się ruszyć. 
Mama musiała założyć jej kaganiec i na smyczy odciągnąć ją od delikwenta.
Gdy byłam mała pamiętam jak leżała przy moim łóżeczku.
Gdy podrosłam, znaczy, gdy miałam jakieś 3 lata wchodziła ze mną pod kozetkę w kuchni i tam ukrywałyśmy się przed mamą.
Babcia wracała zwykle późno do domu, kompletnie wypompowana z energii a Diana przynosiła jej kapcie i warowała również przy niej z wzrokiem utkwionym raz na babcię, raz na mnie.

Rodzice moi wiedli dość beztroskie życie nim się urodziłam, co widać na zdjęciach. 
Mieli pieniądze i nie wiele trosk. Mama stroiła się. 


Wtedy jeszcze dziadek prowadził firmę – ojciec tylko czasami mu pomagał wdrażał się na przyszłego szefa. 

Schody zaczęły się, gdy dziadek przekazał mu w 1948 roku fabrykę.

Babcia Apolonia w tym czasie organizowała różne uroczystości, 
teatr, święta, jasełki, prowadziła z dziećmi 
kolonie i półkolonie. 
Żyła całkowicie pochłonięta pracą zawodową. 
Trzeba powiedzieć, że nie bardzo miała kontakt ze swoją rodziną spotykała się z nimi na imieninach rodzeństwa i w Wigilię, która tradycyjnie zawsze była na Reymonta. 
No i na ślubach rodzeństwa. Tu ślub Adasia. 
Patrzę na babci stopy i nogi na zdjęciach, też miała cukrzycę, ale chyba bardzo źle leczoną. 
Nogi zawsze miała mocno opuchnięte i obolałe, pamiętam jak wieczorami moczyła je w jakimś kwasie. 
Zawsze bardzo ją kochałam i było mi jej żal, że cierpiała a mimo to w sumie nie narzekała. Cdn.

Archiwum bloga