sobota, 27 lutego 2021

Róża

 Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora

„non omnis moriar”- Horacy

~~~~~~~~~~~~~~  

27 lutego 2021 r

❤.

Trzeba mieć ogromną odwagę, by przeżyć zbliżające się wydarzenia.

Znam ludzi, którzy twierdzą, że Świat już nie jest w stanie uporać się z kolejnym zbliżającym kryzysem.

To, co nastąpi całkowicie zmieni nasze podejście do życia.

Oglądałam dzisiaj Festiwal Piosenki i Kultury Romów w Ciechocinku z czasów, gdy jeszcze festiwale były.

Lubię tę muzykę, bo powoduje, że całe ciało zaczyna falować i no nie wiem, żadna muzyka tak szybko nie jest w stanie mnie rozruszać jak właśnie ta.

Budzą się jakieś prymitywne emocje i człowiek pragnie się im poddać.

Dwa zdarzenia z mojego życia a w sumie to może nawet trzy świadczące o mojej słabości do tej muzyki i do urody romskiej.

❤.

Pierwsze to sobie właśnie uświadomiłam, że mój kolega ma coś z takiego tańczącego Roma.

Przetańczyłam z nim wiele wieczorów i nocy i uwielbiałam ten czas.

Byliśmy parą stworzoną do tańca. Rozumieliśmy się w tańcu jak mało, kto i to tak kręciło nas, że było w stanie zastąpić nam wszystkie inne podniety świata. Nikt nigdy nie potrafił wydobyć ze mnie takich pokładów energii jak on.

Oboje tak zatracaliśmy się w tańcu, że świat wokół przestawał istnieć, byliśmy jak na haju.

Stawaliśmy się tańcem i tylko to się liczyło.

❤.

Nieco wcześniej powiedzmy kilka lat wcześniej, bo jakoś tak zaraz po tym jak urodziła się Aga wróciłam do pracy i nie miałam jeszcze samochodu.

Więc codziennie chodziłam na przystanek tramwajowy, by dojechać do pracy. 

Autobusy wtedy jeszcze w moich okolicach nie jeździły.

Jedynym sposobem dostania się do Liceum był tramwaj.

Zauważyłam, że na przystanek tramwajowy zaczął podjeżdżać Rom pięknym zawsze wypucowanym białym mercedesem.

Stawał na wprost mnie i czasami otwierał drzwi jakby zapraszając mnie do wejścia. O różnych godzinach jeździłam do pracy a on podjeżdżał jakby znał mój plan lekcji i wiedział, o której godzinie będę jechała.

❤.

 Obok naszej dzielnicy domków jednorodzinnych zaczyna się słynna dzielnica cygańskich willi.

Wcześniej nigdy Romowie nie zaczepiali kobiet.

Oni mają swoją kulturę i własne obyczaje.

Bardzo rzadko zdarzało się, by któryś zainteresował się nie cyganką.

Była u nas nieco później jedna taka historia miłosna, która zakończyła się tragicznie. 

Rom zakochał się w córce mojej koleżanki z Liceum. Jechali gdzieś samochodem. Mieli wypadek, ona bardzo poturbowana przeżyła, on zaś zginął. 

Mówili, że ponoć byli po cygańskim ślubie, ale szczegółów nikt nie znał.

Moja koleżanka pielęgniarka wyprowadzała ją z paraliżu stąd znam tę historię.

Ten zaś zaczepiający mnie Rom przyjeżdżał na przystanek chyba przez pół roku.

Nie był nachalny, ale i ja nie wykonałam przez ten czas żadnego gestu, żeby uświadomić mu, moje jakiekolwiek zainteresowanie.

Byłam oczywiście już mężatką, ale później często zastanawiałam się, co by się stało gdybym kiedyś wsiadła do tego samochodu.

Tylko tak teoretycznie zastanawiałam się. 

Miałam już Agę i choćby z tego powodu nie mogło to się zdarzyć, ale ciekawość pozostała do dziś.

❤.

Inne podobne zdarzenie miało miejsce nieco później, czasami jak czułam się zmęczona po pracy łapałam taksówkę, żeby dojechać do domu.

Kiedyś zatrzymał się biały mercedes, nawet przez moment pomyślałam, że może to ten Rom, ale taksówka miała koguta takiego jak mają taksówki, więc wsiadłam.

Mężczyzna taksiarz, był piękny jak marzenie o czarnych szałowych włosach, wysoki zgrabny, to odkryłam nieco później. 

Nie ukrywam, że do dzisiaj mam słabość do wysokich zgrabnych brunetów, o bujnych czuprynach.
Ciągle nie wiedziałam, czy to nie ten sam z przystanku, ale tamten nie miał koguta na samochodzie.

Szczerze mówiąc twarzy tamtego nie pamiętałam, ale od czasu poznania taksówkarza on już sam przyjeżdżał po mnie pod pracę i nie chciał zapłaty za kurs, co mnie peszyło.

Zawsze w samochodzie leżała dla mnie cudna czerwona róża.

Trwało to może z pół roku. Woził mnie do domu z pracy a ja głupio się czułam, że nie chciał pieniędzy za kursy.

❤.

Kiedyś była to piękna wiosna zaproponował mi, że porwie mnie na troszkę za miasto w jakiś ciekawe miejsce, bo chciałby ze mną porozmawiać.

Był naprawdę piękny i pewnie schlebiało mi, że taki piękny mężczyzna jest mną zainteresowany.

Oczywiście nie miałam w planach, żadnej zdrady, ale byłam ciekawa, o czym chce ze mną rozmawiać/moja słodka naiwność/.

Przy całej tej swojej fantastycznej urodzie miał jedną wadę

s e p l e n i ł, co powodowało, że jakoś mnie rozśmieszał.

Myślałam sobie jak można być tak pięknym i seplenić?

Pojechałam z nim wtedy, za miasto, opowiadał mi różne rzeczy, ale to seplenienie powodowało, że nie wiele z tego pamiętam. Dowiedziałam się, że jego żona chodziła ze mną do ogólniaka i była w równoległej klasie i że jest właśnie w ciąży.

Pomyślałam wtedy, że nie mogę się z nim więcej spotykać, bo to byłoby nie fair z wielu powodów.

Oczywiście do niczego między nami nie doszło nawet się nie pocałowaliśmy wszystko pewnie przez to seplenienie.

Trzy lata temu ponownie zupełnie przypadkowo się spotkaliśmy.

Pomagał mi wtedy naprowadzić z trasy znajomego, który nie wiedział jak zjechać na Pabianice. 

Później, gdy wróciłam z nad morza zadzwonił do mnie i zaprosił mnie do siebie do domu.

Byłam w szoku, miał ogromne gospodarstwo, z różną zwierzyną za miastem. 

Dom „dziwny” tak to określę. Wypiliśmy kawę i jakiegoś chyba drinka. 

Znowu opowiadał mi o swoim życiu w minionych latach i znowu nieodparcie miałam wrażenie, że ma ochotę na coś więcej, ale…., nie ma odwagi mi tego okazać a ja wolałam udawać, że tego nie zauważam.

❤.

 Ciągle jest piękny mimo upływu lat, 

jego czarna czupryna troszkę się oszroniła, ale dalej można się by przy nim zatracić, gdyby nie to, że wciąż sepleni a to mnie niestety bardzo rozśmiesza. 

Tak sobie myślę, że to ogromna niesprawiedliwość, by być tak pięknym i do tego mieć tak rozśmieszający feler. 

Gdyby, choć potrafił opowiadać swoje historie w postaci dykteryjek, mój nieustający śmiech miałby uzasadnienie, ale on jest niezwykle poważny i romantyczny.

Mój śmiech jest po prostu nie na miejscu, choć jest naprawdę szczery i dobrotliwy a pohamowanie go nie jest zwyczajnie możliwe. 

On tak jakoś mówi/ma taki tembr głosu/ jakby był dzieckiem, co jeszcze bardziej wydaje się być śmieszne. 

Jestem okropna to drugi mężczyzna, który rozśmiesza mnie do łez właściwie bez powodu. 

Pierwszym był mój kolega z pracy, ale on był przeciwieństwem tego pięknego mężczyzny.

Mały, beczułkowaty z zawsze ulizaną lichą fryzurą.

Zaczepiał mnie np. chwytał za warkocz a te jego umizgi powodowały we mnie jakiś niepohamowany śmiech.

Może ze mną jest coś nie tak, że śmieję się, gdy jakiś mężczyzna zaleca się do mnie, gdy ja nie jestem pewna, czy tego chcę. 

Taka reakcja obronna.

Może?.

czwartek, 25 lutego 2021

Passé!!!

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora

„non omnis moriar”- Horacy

~~~~~~~~~~~~~~  

25 lutego 2021 r

❤.

La mort n'a peut-être pas plus de secrets à nous révéler que la vie?

Może śmierć nie ma więcej tajemnic do ujawnienia niż życie?

❤.

Il n'y a qu 'un bonheur dans la vie, c'est d’aimer et d’être aimé.

W życiu jest tylko jedno szczęście: kochać i być kochanym.

                         -Georges Sand

❤.

On ne voit bien qu'avec le cœur. ..

Widzi się wyraźnie tylko sercem. ..

              -Antoine de Saint-Exupéry

Passé!!!/Przeszłość/

Tak sobie myślę, że ciągle wracam do rzeczy, zdarzeń, o których nic nie wiem. 

Z powodu braku asertywności w moim życiu, nigdy - no prawie nigdy nie umiałam się postawić, przeciwstawić. 

Jakbym z góry wiedziała, że to nie ma sensu.

Czasami zdarzało mi się zbuntować, ale zwykle ten próg cierpliwości u mnie był bardzo abstrakcyjny, żeby nie powiedzieć drętwy.

To wynikało z potrzeby dostosowania się do potrzeb innych, bo chodziło mi zapewne o to by mnie akceptowano.

❤.

 Byłam sierotą właściwie od samego urodzenia.

Zabiegałam o względy innych od samego dzieciństwa.

Byłam napiętnowana z powodu braku rodziców, najpierw przez rówieśników a później przez dorosłych również z rodziny.

Ciągle słyszałam, że jestem sierotą a sierota nie powinna mieć zbyt wygórowanych  ambicji, potrzeb czy aspiracji.

Trzeba mieć dystans do siebie i swoich choćby materialnych możliwości.

Ciotki po kątach mówiły, że nie mam, co marzyć o studiach, powinnam zdobyć praktyczny zawód np. fryzjerki.

W końcu powinnam mieć świadomość, że nikt nie będzie mnie całe życie utrzymywał.

Ciotki przychodziły na Reymonta do cioci i tam często słyszałam ich rozmowy.

Bolało je to, że ciotka/osoba samotna skupia się tylko na mnie/.

One też mają dzieci a z ciotką są rodzinnie powiązane przez jej braci i mają takie same prawa do tego, by ich dzieci też były wspierane finansowo.

Słyszałam te rozmowy i było mi bardzo przykro, że stanowię kłopot dla rodziny.

Gdy mieszkałam u babci ciotki do niej nie przychodziły, bo babcia nie utrzymywała z nimi kontaktów towarzyskich.

Miała inne towarzystwo/raczej krewnych jej nieżyjącego męża/.

Jeśli zaś, ktoś przychodził to byli zwykle wujostwo Sz…… i Polescy uzdolnieni muzycznie i plastycznie i ich rozmowy skupiały się wokół innych tematów, żyli sztuką i to dla nich było ważne.

Ja dostawałam na tzw. wejściu zwykle czekoladę, co w tamtych czasach było luksusem i byłam oceniana pod względem zdolności, talentów a nie tego czy jestem sierotą, czy nie.

 

Sierocie z Reymonta czekolady ciotki nigdy nie przynosiły.

Sama nie wiem, czemu babcia oddała mnie ciotce.

Siostra babci była mi życzliwa, ale żony jej braci szczerze mnie nie cierpiały.

Jednego roku moja chrzestna ciotka Irena zabrała mnie do siebie niby na wakacje.

Mieszkała w tym samym mieście tylko na peryferiach.

W sumie blisko mojego obecnego domu. 

Wujostwo mieli fabrykę tkalnię i 2 dzieci starszych ode mnie/syna chyba z 5/6 lat i córkę 3 lata starszą/ Wtedy miałam 11 lat i było to 2 lata po mojej komunii. Chrzestna nie kupiła mi żadnego prezentu na komunię a chrzestny dziadek w ogóle na tę uroczystość nie przyjechał.

Te wakacje u chrzestnej miały być takim jak sądziłam spóźnionym prezentem komunijnym.

Ciotka zaś zagoniła mnie do snucia nici z takich dużych szpulek na mniejsze. Siedziałam na stryszku ich fabryki i całe dnie miałam snuć te nici.

Pracowałam w ich fabryczce po kilka godzin dziennie w czasie, gdy ich dzieci biegały po ogrodzie jadły pyszne podwieczorki i stroiły się w piękne ubrania. 

Ja miałam jedną starą sukienkę po Ance i fartuch do pracy w fabryce ciotki Ireny.

Później w ramach rewanżu ciotka, u której się wychowywałam zabrała dzieci chrzestnej do mojej mamy nad morze do Dziwnowa.

Jednak z tamtego pobytu u chrzestnej zapamiętałam najgorzej śliniącego się staruszka z takimi brodawkami na łysej głowie, obok którego sadzano mnie przy posiłkach/ojca Ireny/ i kazano mi pomagać mu przy stole.

Traciłam od tego widoku cały apetyt i nawet jeść u nich mi się nie chciało. 

Zawsze zresztą byłam niejadkiem, więc wiele nie było mi trzeba, bym całkowicie straciła apetyt.

 Chrzestna na ten wyjazd do Dziwnowa szarpnęła się i dała w tekturowym kartonie 4 żywe kurczaki, które miały być rekompensatą za żywienie jej dzieci przez miesiąc u mojej mamy.

Był nie zły ubaw z tymi kurczakami, bo karton miała nosić jej córka Anka.

Na dworcu odstawiła karton pod ścianą dworca i kurczaki wydostały się z niego - rozlazły się po dworcu.

Anka przerażona biegała za nimi po peronach przeskakując zgrabnie tory, kurczaki uciekały, ciotka dostawała palpitacji serca a brat Anki zaśmiewał się do rozpuku. 

Anka była sprytna, więc w końcu wyłapała wszystkie i już bezpiecznie w kartonie przejechały pociągiem prawie 600 km, tylko po to, by w końcu wylądować w wazie na rosół.


 
Te wakacje były pełne przerażających historii; takich jak zabranie mojego kuzyna na ryby pod zwodzony most w Dziwnowie przez mojego ojczyma, który 7 lat młodszy od mojej mamy popisywał się szalonymi pomysłami.

Ciotka mało na zawał nie zeszła, bo chciała dogodzić rodzinie, by nie marudziła, że tylko mną się zajmuje i zabrała jej dzieci na wakacje, ale nie była w stanie ich upilnować i ciągle bała się, że któremuś coś się stanie a rodzina zeżre ją z kopytami.

Ciocia miała zeza, co zresztą usiłowała ukryć pod przyciemnionymi okularami, ale mój ojczym uwielbiał jak jej zez schodził się w tak zwane 6 groszy i celowo drażnił ją wymyślając coraz nowe szaleństwa.

Ojczym grał rolę fajnego kumpla i narażał nas często na duże niebezpieczeństwo. Tak czy inaczej to był jedyny wyjazd do Dziwnowa w tak dużym rodzinnym gronie.

Ja na wakacje do mamy jeździłam z ciocią, co roku.

Dom mamy był maleńki ale było w nim fajnie.

 Jednak te wyjazdy też miały swoje plusy i minusy.

O tym innym razem.

środa, 24 lutego 2021

à la Déjà vu Voilà

 Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora

„non omnis moriar”- Horacy

~~~~~~~~~~~~~~  

24 lutego 2021 r

Mam takie chwile, że przypominają mi się zdarzenia, o których kompletnie zapomniałam. 

To tak jakby w szafie otworzyła się taka szuflada, którą zamknęliśmy z jakiegoś powodu na klucz i klucz celowo wyrzuciliśmy do głębokiego jeziora, by nikt jej nigdy nie otworzył.

Ona jednak się sama otwiera a w niej są takie kwiatki.


 Nie pamiętamy o pewnych zdarzeniach, bo powodowały one powiedzmy - nasz psychiczny dyskomfort, który utrudniał nam normalne funkcjonowanie.

Z moich życiowych obserwacji własnych i innych ludzi, z którymi byłam blisko i którzy mieli do mnie zaufanie dowiedziałam się, że oni też mieli swoje tajemnice, które chcieli zachować tylko dla siebie, zapomnieli o nich, bo po prostu nie chcieli ich pamiętać.

Jednak, kiedy zaczęły one ni stąd ni zowąd im się przypominać, czasami nie byli pewni, czy te zdarzenia miały miejsce faktycznie, czy to tylko obudzone déjà vu, spowodowane jakimś obrazem, który nagle wyświetlił się w ich pamięci.

Czasami takie otworzenie wspomnień nas przeraża,


 bronimy się przed nim.

Pamiętam jak jedna moja znajoma, tak się zagubiła w tym odgrzebywaniu wspomnień, że nie wiedziała, czy to jej się śni, czy to zdarzyło się naprawdę.

Często przyczyną tych powiedzmy WIZJI jest chęć ukrycia przed światem, takich rzeczy, które były delikatnie mówiąc np. niechlubne.

Każdy, kto dość długo żył zrobił nawet wbrew własnej woli jakiegoś „babola”, albo jego bliscy go zrobili i nie przysparzał im powodu do chełpienia się tym przed kimkolwiek.

Gdyby sekundę dłużej pomyślał nigdy, by tego nie zrobił, ale zrobił i jeśli o nim nie zapomniał, całe życie pewnie było mu wstyd.

Dlatego właśnie między innymi chowamy takie zdarzenia w najciemniejszym zakamarku naszej duszy i nie chcemy o nich pamiętać.


 Samotność, gdy już nie wierzymy, że ktoś przekopie nasze tajemnice powoduje, że nagle wracają do nas i nie bardzo pamiętamy, dlaczego się wydarzyły, ale jednak wracają.

Ta moja znajoma była o wiele lat starsza ode mnie, ale wracały do niej takie wspomnienia, iż bała się, że może już jej się w głowie miesza.

Była przerażona, próbowałam jej to tłumaczyć, nie opowiadała mi szczegółów tych zdarzeń, ale faktycznie momentami fragmenty, o których mówiła były przerażające.

Mnie przypomniała się najpierw taka ściana zieleni, wiedziałam, że znam ją z Nicei.

Raz tam tylko byłam, jakby powiedzieć zabłądziłam właśnie tam włócząc się uliczkami.

 

Natomiast próbowałam sobie przypomnieć po kolei zdarzenia mojego pobytu w Nicei.

Takie cudowne miejsce a ja prawie nic z tamtego czasu nie pamiętam.

Owszem pojedyncze zdarzenia, ale kompletnie wymazałam z pamięci to towarzystwo, nic kompletnie nic z tamtych rozmów i zdarzeń związanych z osobą, która tam ze mną była, nie chciałam pamiętać i skutecznie zapomniałam.

Czasami gdzieś w snach jakieś okruszki, drobiazgi mi się wyświetlają, ale nawet nie potrafię ich sensownie połączyć ze zdarzeniami.

Nawet zdjęcia z Nicei oglądam tak bezpłciowo, nie ma w tych wspomnieniach żadnych miłych emocji.

Jest inna sprawa, która też przez całe moje życie była wypierana z moich wspomnień. 

Jestem osobą bardzo wrażliwą i zawsze uważałam, że po prostu nie wypada na nikogo naciskać, by otworzył się przede mną.

Jest w moim życiu tajemnica rodzinna.

Nigdy nie miałam dość determinacji, by zmusić rodzinę, by mi ją wyjawiła.

Uważałam, że może sami dojdą do wniosku, że powinnam ją poznać, niestety rodzina nie uznała za stosowne, by mi ją zdradzić, mimo, że ona bezpośrednio mnie dotyczyła a ja nie miałam odwagi naciskać, by mi ją zdradzili. 

Bałam się komuś wyrządzić przykrość pytaniami. 

Teraz, gdy osoby, które ją znały już nie żyją przypominają mi się zdarzenia, których nikt nie jest w stanie już mi wyjaśnić.

 

W mojej pracy pracowała pani, która ni z gruchy ni z pietruchy zaprosiła mnie do siebie na podwieczorek.

Była ode mnie sporo starsza i nigdy się nie kolegowałyśmy, rozmawiałyśmy może służbowo ze 3 razy.

Już wtedy nie bardzo wiedziałam, o co jej chodzi, ale ludzie czasami mieli do mnie sprawy związane z filmowaniem, którym się wtedy zajmowałam, więc zgodziłam się pójść na ten podwieczorek.

Pani miała syna 3 lata młodszego ode mnie i córkę starszą, kilka lat, była osobą samotną. 

Początkowo nie połapałam się, o co jej w sumie chodziło w każdym razie pozornie nie miała do mnie żadnej sprawy. Niedawno jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uświadomił mi się prawdopodobnie faktyczny powód tego zaproszenia.

W trakcie mojej wizyty u nich była tylko córka i owa pani powiedziała takie zdanie „Chciałabym, abyście się zaprzyjaźniły, bo w sumie jesteście jak siostry”.

Wtedy nic mi się nie skojarzyło, raczej pomyślałam, że chodzi o nasze zacięcie plastyczne. Zapomniałam o tym szybko.

Później od kogoś dowiedziałam się, że ona miała brata, który w dziwnych okolicznościach zginął, prawdopodobnie śmiercią samobójczą.

Niestety nie znałam szczegółów i mimo tych informacji, nie widziałam sensu w tym jej zaproszeniu mnie do siebie.

Kilka lat wcześniej mój ojczym w jakiejś złości powiedział mi, że ja jestem dzieckiem …..,nie mojego ojca. 

Powiedział to tylko raz a ponieważ był zły a ja byłam mała/7 lat/ nie rozumiałam tego.

Po wielu latach dowiedziałam się od mamy, że mój ojciec nie był na moim chrzcie tylko upił się, co mu się zdarzało/od czasu, gdy państwo zabrało im rodzinną fabrykę/ i tego właśnie wieczoru umarł a o jego śmierci wśród znajomych krążyły różne opowieści.

 Dalej moje imiona w kościele Barbara a w USC Grażyna, też jest to dziwne.

Wyglądało jakby rodzice mieli powód, by próbować moją tożsamość ukryć.

Później jeszcze raptem znalazł się nieślubny syn mojego ojca, co rodzinną tajemnicę jeszcze powiększyło.

W końcu też okazało się, że mój dziadek i ojciec adorowali obaj jedną ze swoich pracownic, z którą dziadek rok po śmierci babci i rok po śmierci mojego ojca, /gdy ja miałam półtora roku/ ożenił się i ponoć usynowił chłopca, który był owocem tego potrójnego związku.

Wszystko owiane jest dziwną tajemnicą.

Gdy pytałam mamę o różne rzeczy związane z ojcem, ona za każdym razem mówiła, co innego, tematu jego śmierci nie poruszała a ja nie chciałam na nią naciskać, bojąc się, że te pytania mogą ją ranić.

Inne osoby, babcia ciocia też nie mówiły mi prawdy, żadna wymyślona przez nie historia nie była kompatybilna z drugą.

Teraz tyle lat od tamtych zdarzeń, nic o nich nie wiem. Otwierają mi się te szufladki i wyświetlają się jakieś obrazy, które do niczego nie pasują.

Wyciągnęłam nawet oficjalny akt zgonu mojego ojca, ale on mi też niczego nie wyjaśnił.

Były w nim rzeczy, których normalnie nie ma. 

Napisano, że umarł na zawał serca/miał 27 lat/, akt sporządzono 2 dni po jego śmierci i było napisane, że biegły/2 dni po śmierci/ stwierdził, że do tej śmierci nie przyczyniły się osoby trzecie. 

Był jakiś pokreślony, pozamazywane były wyrazy, których nie dało się odczytać.

Wszystkie te fakty, powodują obudzenie wspomnień, które nie bardzo już teraz powinnam pamiętać.

Przez tyle lat nie poznałam tej tajemnicy i już raczej nigdy nie poznam, a przecież dotyczy ona mojej tożsamości.

czwartek, 18 lutego 2021

Jak to przetrwać?

 Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora

„non omnis moriar”- Horacy

~~~~~~~~~~~~~~  

18 lutego 2021 r

Coraz częściej uświadamiam sobie, że świat już nigdy nie będzie taki, jaki był.

Że „TA” pandemia nigdy się nie skończy i naiwnością jest wierzyć, że nie będzie następnych, innych bardziej dotkliwych.

Jeśli ktoś to paskudztwo wypuścił świadomie, lub niechcący z jakiegoś laboratorium a to jest bardzo prawdopodobne, niewątpliwie zauważył, że można na tym zbić całkiem niezłą kasę.

Jednocześnie doprowadzając do depopulacji społeczeństw szczególnie tych najbiedniejszych schorowanych i nieproduktywnych.

Wiadomo świat jest przeludniony, co źle wpływa na środowisko.

Współczesne technologie „robą bokami”, by zachować tereny nieskażonymi, ludzi jest coraz trudniej wyżywić, stworzyć im godziwe warunki egzystencji.

Współczesny człowiek, nawet w krajach słabo rozwiniętych dobrowolnie nie zgodzi się żyć tak jak jego społeczeństwo żyło 2 czy 4 wieki temu.

Będzie się buntował, próbował doprowadzić do rewolucji i odebrać zgromadzone zasoby tym najbogatszym.

Tylko strach przed okropną w skutkach chorobą jest w stanie utrzymać rozwydrzony tłum przed agresją.

Zastanów się, czy potrafiłbyś żyć dzisiaj bez samochodu, telefonu, energii do ogrzewania domu, nie mówię o Internecie, o włączonej żarówce nocą, podróży po świecie i modnych ciuchów.

Z czego mógłbyś zrezygnować dobrowolnie, by nie tylko chronić środowisko, ale uratować świat przed totalną zagładą wynikającą z efektu cieplarnianego z zanieczyszczenia wód, w których wymrze wszystko, co jeszcze z trudem żyje.

Trzeba w jakiś sposób podzielić tę globalną wioskę, na tych, dla których ciągle można produkować kawior i tych, którzy będą czyścić zniszczony świat, bez grymasów za marne pieniądze pozwalające z trudem wyżywić rodzinę i zapewnić jej choćby prymitywne warunki egzystencji.

Teraz zastanów się jak długo młodzi ludzie mogą żyć bez szkoły i jaki to będzie miało wpływ na ich poziom intelektualny i psychiczny.

Jednostki, dosłownie pojedyncze egzemplarze, będą się prywatnie kształciły, bo ich rodziców będzie na to stać.

Wyrosną z nich totalni egoiści, nie mając kontaktu z rówieśnikami staną się sobkami, którymi łatwiej będzie sterować, by tańczyli tak jak im możni tego świata zagrają.

Już dzisiaj widzę, jakie ogromnie spustoszenie psychiczne staje się udziałem tych wszystkich, których choćby z racji wieku odizolowano od ich środowisk.

Tęsknota za rodziną pozostawia w psychice rany, których nic nie wyleczy.

Człowiek uświadamia sobie, że nikomu już nie jest potrzebny.

Został sam zamknięty w swoich 4 ścianach i ma tak egzystować do śmierci?

Ze świadomością, że już nigdy nie zobaczy swojego dziecka mieszkającego za granicą. Popadamy w depresje, choć nawet sobie z tego jeszcze nie zdajemy do końca sprawy.

Nawet pyszne jedzenie już nie cieszy, przestajemy dbać o swoje otoczenie, gdyby nie Internet nawet nie wiedzielibyśmy, co się dzieje na świecie. 

Psychologowie mówią o stresie, strachu – tylko, czy istnieją jakieś metody zapobiegania takiemu stanowi rzeczy.


 Lekarze leczą przez telefon, czy przez telefon można wyleczyć depresję?

sobota, 13 lutego 2021

Jak Sirocco

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora

„non omnis moriar”- Horacy

~~~~~~~~~~~~~~  

12/13 i 14 lutego 2021 r

Zbliżają się Walentynki. Święto, które przyjęło się u nas, ale mnie kojarzy się bardzo źle może tak jak Sirocco.

Żeby, zatem złagodzić te złe skojarzenia, do których jeszcze wrócę, postanowiłam zrobić bigos, jakiego dotąd nie robiłam i jaki sądziłam, że kompletnie nie istnieje.

Miałam w słoiku hermetycznie zamkniętą sałatkę z papryki, czerwonej kapusty i innych warzyw i grzybów, którą zrobiłam 2019 roku w Dźwirzynie.

W blogu ją opisuję;środa, 31 lipca 2019/KAPUSTA Z DODATKAMI KISZONA NA SZYBKO/czerwoną kapustę dodałam w domu i przełożyłam do hermetycznego słoika

¼ kg kapusty 1 ogórek szklarniowy
3 pomidorki koktajlowe
pół sporej marchewki
1 cebula
pół dorodnej papryki
Kilka ziarenek soli himalajskiej
3 łyżki octu jabłkowego
1 łyżka oliwy z oliwek
płaska łyżeczka ziół tajskich
płaska łyżeczka pieprzu młotkowanego z kolendrą.
Do każdego słoika dokładam jeszcze świeży koperek.

Dodałam też jeszcze po czubatej łyżeczce czarnuszki, bo znalazłam ją wśród moich cennych ziół. 

Całkiem o niej zapomniałam, bo moja spiżarnia kryje wiele tajemnic. Wczoraj ją otworzyłam i okazało się, że ma dobry smak, ale jak dla mnie jest nieco za ostra, by zjeść ją na surowo.

Było jej tak mniej więcej nie cały kilogram.

Dodałam do niej kapustkę zasmażaną z koperkiem dość mdłą, tak z 20 dkg i tyleż samo pysznej kapusty kiszonej białej ekologicznej z marchewką +;

1 kwaskowe jabłko,

1 dużą cebulę białą i jedną czerwoną,

garść rodzynek,

tyle samo suszonej żurawiny,

4 suszone śliwki pokrojone,

1 dużą i mocno dojrzałą klapsę, dla słodkości.

Spory kieliszek czerwonego wina

200 g pysznego wędzonego karczku.

Ćwierć słoika konfitury z żurawin.

Grzybów nie dawałam, bo były w sałatce.

Może dodam później brązowych pieczarek jak mi dowiozą.

Od razu mówię, że nigdy takiego bigosu nie robiłam i bardzo jestem ciekawa jego smaku.

 W moim domu każdy bigos, co dzień się podgrzewa i co dzień smakuje on coraz lepiej.

Czasami też, co kilka dni dorzuca się jeszcze jakichś dodatków, by uszlachetniał z czasem smak.

Bo taka jest uroda bigosu, że dojrzewa z czasem póki się go całkiem nie zje.

Bigosik się gotuje, niestety już na droższym prądzie, ale pierwsze gotowanie jest najważniejsze.

Wracając do Walentynek, to zawsze wierzyłam w to, że w końcu ktoś mnie pokocha i będę mogła cieszyć się szczęściem jak inni.

Zawsze wcześniej czułam się jedynie obiektem pożądania, sądziłam jednak, że wystarczy tylko otworzyć serce i miłość w końcu przyjdzie i do mnie.

Gdy sądziłam, że w końcu znalazłam kogoś, kto mnie pokochał i wysłałam mu na Walentynki życzenia 

odpisał mi, że 

„ani on mój Walenty ani ja jego Walentynka”.

Poczułam się jakby mnie spoliczkował. 

Byliśmy z sobą już blisko i cieszyły mnie nasze spotkania.

Od tych życzeń wszystko jednak znowu zaczęło się psuć.

W sumie powinnam mu od razu powiedzieć „spadaj na drzewo”, ale jakoś było mi go żal myślałam może taki prostaczek cóż, nie rozumie, co kobieta czuje a później cisnęło się kolejne pytanie czy chcę dalej z nim być?

Wiele wybaczałam może zbyt wiele, nic już mnie później nie bawiło nie umiałam się niczym cieszyć. 

Wszystko przypominało mi to prostackie zachowanie.

 

Zasada, że kocha się „nie za coś, ale kocha się mimo wszystko” nie sprawdziła się kolejny raz „mimo wszystko” się nie da kochać wbrew pozorom.

Nie mam, więc swojego Walentego i pewnie nigdy już nie będę miała a Walentynki już zawsze będą mi się kojarzyły z tym otrzymanym wtedy policzkiem.

Bigosik zaliczył pierwsze 4 godziny gotowania i jest pyszny. 

Teraz odpoczywa.

Kolejny dzień po północy gotuję swój bigosik, dodałam pół kapustki pekińskiej ona uszlachetnia każdy bigos. 

Walentynki!!!

Bigosik ma to do siebie, że można go jeść na śniadanie,

obiadek 

i kolację, póki się nie znudzi.

W duże pudło zapakowałam półtora kilograma na później a kilogram jest na teraz, do romantycznego przejedzenia.

Upiekę później tak z chrupką skórką jak mi dowiozą nóżki kurczaka i to, co się teraz mrozi, będzie miało nową artystyczną odsłonę.


Archiwum bloga