sobota, 21 maja 2022

POŻEGNANIE – MOJA I TWOJA NADZIEJA cd.

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Ściąganie pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści - jest zabronione – objęte prawem autorskim.

21 maja 2022

 „non omnis moriar”- Horacy

Napisałam, że wybrałam ten zawód, bo inspirował mnie bliski kontakt z młodzieżą.

Chodziło o to, że młodzi ludzie, mieli jeszcze nieskażony potrzebą bogactwa stosunek do świata i ludzi.

Nie zależało im jeszcze tak bardzo na posiadaniu za wszelką cenę i zwykle głośno to demonstrowali.


Ten film nakręciłam spontanicznie i wiedzą najlepiej Ci, którzy są jego bohaterami.

Oni byli na boisku ja miałam kamerę/przez wiele lat pracy w szkole tworzyłam między innymi video-kronikę/.

Nikogo, zatem nie dziwiło, że przysiadłam się do nich i zaczęłam filmować.

To była normalka, a że mnie jak sądzę lubili, nie obawiali się mówić, co myślą.

 Nakręciłam go na 2 lata przed odejściem na emeryturę. 

Odeszłam wcześnie nie miałam skończonych 55 lat, ale zaliczone 36 lat pracy w tym 35 lat to I LO.

 Ten filmik świadczy o tym, że słusznie wybrałam swój zawód i nie popełniłam błędu, że go nie zmieniłam.

Młodzież dawała mi wiarę, wiarę w to, że Świat się nie do końca zatracił.

Bohaterowie tego filmu, to uczniowie klasy plastycznej w naszym liceum.

Ich jakoś najbardziej rozumiałam, chodziłam na ich plenery, wernisaże - filmowałam, by został ślad po tym jak wtedy myśleli, co tworzyli.

Ciekawe byłoby po wielu latach skonfrontować, te treści z tym jak dzisiaj żyją i ile w nich z tej nadziei zostało.

W filmie są migawki z naszych lokalnych afer, których w małomiasteczkowym środowisku nie brakuje.

Ci, którzy mieli tworzyć piękne miasto już nie funkcjonują na swoich stanowiskach.

Może są na innych nie śledziłam ich losów.

Ważne dla mnie wtedy, było to, że ci młodzi ludzie śpiewali o NADZIEI i choć jak wiadomo ona ciągle jest tylko w fazie niespełnionych marzeń, to przecież mówi się Tadeuszu 

NADZIEJA UMIERA OSTATNIA.

Może my odejdziemy w smutku i oczekiwaniu na lepszy szlachetniejszy czas, ale ta piosenka młodych plastyków, będzie nam towarzyszyła właśnie w ostatnich chwilach.

 

Było jeszcze coś, co zdecydowało o moim wyborze zawodu. Obcując z młodzieżą wiedziałam, że bez względu na wiek nie zgnuśnieję.

Dzięki młodzieży czułam młodzieżowe trendy w modzie, byłam na bieżąco z ich slangiem, rozumiałam ich potrzeby a moje i po 50-tce pozostawały podobne.

Byli dla mnie konserwantem, pozwolili mi zachować dziecięce marzenia i NADZIEJĘ.

I choć bywało smutno nie raz i trzeba było z tym smutkiem się uporać, szukałam sposobów by pojąć uciążliwość świata i intencje ludzi.

 

Zatruci życiem.

* * *                 19. 08. 1989

Życie w każdej godzinie, 

każdej minucie,

każdej sekundzie,

każdej chwili,

PRZEZORNOŚCI nas uczy.

 

…A my życiem zatruci,

odkrywamy twarze

fałszywe,

 

zakrywamy twarze prawdziwe.

Zamykamy się przed światem,

otwieramy się przed

nocą.

 

Na białych prześcieradłach

wybielamy siebie.

Układamy nowe scenariusze,

które jutro trzeba będzie zmienić.

A gdy już zamykamy oczy zmęczeni,

pod powiekami w cieniu marzeń,

próbujemy dogonić znikający w dali,

ognik…….. PRAWDY,

który przez jedną chwilę był

w zasięgu naszych dłoni.

 

Nadchodzi sen,

........objawienie.

Czysty świat bez cieni.

I my tacy szlachetni

i życie takie piękne.

Dobrze wiemy jak być powinno

skoro śnić umiemy

 

Gdy sen odchodzi,

zakładamy na siebie pancerze

i jak smętne nietoperze

ruszamy ślepi przed siebie,

aż do następnego snu.

                     

bajsza

A jednak......



 

piątek, 20 maja 2022

POŻEGNANIE cd.

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Ściąganie pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści - jest zabronione – objęte prawem autorskim.

20 maja 2022

 „non omnis moriar”- Horacy

Ktoś mógłby spytać, czemu nie zmieniłam pracy skoro miałam tak złe mniemanie o kolegach.

Powiem tak; może to smutne, ale ja tak to odbieram.

W tym środowisku są różni ludzie, tylko czasami do zawodu przychodzą ludzie z tzw. powołania.

Wiadomo pensje tu były zawsze kiepskie w porównaniu z innymi zawodami ludzi po studiach.

Jeśli zatem ktoś trafiał do szkolnictwa, to albo z chęci pracy z młodzieżą, albo z tzw. wygodnictwa.

Faktycznych godzin pracy było niewiele, można, zatem było dorobić w wolnym czasie na różne sposoby.

Powszechna opinia o nauczycielach była taka, że do tego zawodu, czyli na studia idzie, że tak powiem wybrakowany element.

Łatwiej było dostać się na kierunki pedagogiczne a i same studia były mniej absorbujące i co tu ukrywać chyba łatwiejsze. Zatem już na wstępie, że tak to określę materiał jest wyselekcjonowany w nie najlepszym tego słowa znaczeniu. 

Nauczyciel mówię tu ogólnie, nie cieszył się najwyższym autorytetem, ani wśród uczniów ani rodziców ani też środowiska.

Czasami wstyd było się przyznać, że się jest nauczycielem.

To słynne określenie BELFER dużo mówi, /potocznie lekceważąco lub żartobliwie – nauczyciel/.

W ratingu popularności szczególnie kobiety z tego zawodu były na szarym końcu, – jako te, które prawią kazania i są często bezpodstawnie przemądrzałe. 

Tak czy inaczej od nauczycieli należało stronić a nauczycielki omijać dużym łukiem.

Jakie zatem plusy były z pracy w tym zawodzie.

Dla mnie pierwszy i zasadniczy to stały kontakt z młodzieżą, młodzieżą nie dziećmi.

Szczególnie taką inteligentną młodzieżą, która przychodziła do Liceum Ogólnokształcącego.

W technikach i zawodówkach było gorzej. 

Tamtejsza młodzież, jeśli na początku nie była zmanierowana, to z czasem nabierała tego prostackiego szlifu naśladując bardziej przebojowych kolegów.

Wiem, bo szczególnie w czasie zawodów sportowych miałam z nią do czynienia.

Oczywiście to są uogólnienia.

Jednak, jeśli mamy klasyfikować młodzież o wiele przyjemniej pracowało się z tą z liceów.

Jasne, ale czemu szkoła i szkolnictwo.

Już, jako młoda dziewczyna miałam szerokie zainteresowania i marzyły mi się inne studia i inny zawód.

Chciałam iść do Akademii Sztuk Pięknych, miałam zacięcie do rysunku i malowania. Robiłam różne rzeźby. Kochałam fotografię. Miałam duszę artysty, ale….., sama nie mogłam wtedy decydować.

Moja opiekunka - ciotka sprzeciwiła się temu pomysłowi. Twierdząc, że w ASP się zmarnuję/alkohol, narkotyki i takie tam/ „Nie po to mnie wychowywała, bym poszła na zatracenie mówiła”.

No cóż rodzina była pedagogiczna i uważano, że i dla mnie będzie to najlepsze.

W sumie nie miałam nic do powiedzenia.

Wybrano za mnie. Poszłam i skończyłam studia pedagogiczne, 

choć jako specjalizację wybrałam turystykę.

Tu właśnie moja droga życiowa i zawodowa w sposób naturalny połączyła się z moim profesorem i kolegą Tadeuszem Piekarkiem.

Żeby zaliczono mi specjalizację, musiałam samodzielnie poprowadzić obóz wędrowny.

Wtedy Tadeusz zgodził się, żebym w pierwszym roku pracy była jego szefem na tym obozie. Oczywiście pilotował wszystko złościł się, że w rozliczeniach finansowych wciąż wyskakiwało 49 groszy. Nie był zachwycony moim luzackim podejściem do uczestników obozu.

Złościł się, gdy grałam z nimi po nocach w brydża.

Ówczesna brydżowa ekipa to byli; Mariusz Cierpisz, A. Woźniak, Mariola Wagner i ja.

Zrywał nas o 4 rano na dalsze wędrówki, ale miał przy tym sarmackie poczucie humoru, to był życzliwy dobroduszny człowiek obdarzony dużym optymizmem, ogromną wiedzą turystyczną, poczuciem odpowiedzialności i nigdy nie podważał mojego autorytetu, co w nim bardzo ceniłam. 

Wcześniej jeszcze, jako uczennica byłam z nim na rajdzie w Górach Świętokrzyskich. 

Z trudem wybłagałam u ciotki pozwolenie na uczestniczenie w tym rajdzie. To był mój pierwszy raz, gdy nie miała kontroli nade mną. Pracowała w naszym liceum i jestem pewna, że Tadeusz dostał szczegółowe instrukcje jak się mną opiekować.

Zastępcą jego na tym rajdzie była germanistka, jego późniejsza żona.

Wtedy byli tylko kolegami, może sympatiami tak to się wówczas nazywało. Pamiętam bardzo wiele zdarzeń z tego rajdu.

I to, że byłam nieodpowiednio ubrana w leginsy w kolorze ostrego chabru i biały sweter w czerwone pasy, przez co wyróżniałam się za bardzo i podpadałam, co rusz różnym ludziom. Miałam wtedy świeży prezent takie mini jak na ówczesne czasy radyjko „Kolibra”. Ciągle go słuchałam a w Parku Narodowym było to zakazane.

Podpadłam i dostałam skałki do plecaka.

Dźwiganie ich było karą za tego typu wybryki.

Jednak na tym rajdzie wywinęłam lepszy numer, do którego przyznałam się dopiero po latach już, jako nauczycielka.

Miałam super humor, bo na śmietniku za chałupą jak wyrzucałam śmieci znalazłam 50 zł, co wówczas dla licealistki było niezłą gratką. Zastanawiałam się, co z tą kasą zrobić słuchałam muzyczki w radiu i w jej rytmie bujałam się przy płocie. Na drugim końcu tego dość długiego płotu ze sztachet profesor golił swoją zabójczą bródkę, co wymagało nie lada precyzji. W sumie ani on na mnie nie zwracał uwagi ani ja na niego do momentu, gdy rozległ się przerażający krzyk Marylki germanistki. Profesor cały ekwipunek do golenia miał powieszony i poustawiany na płocie. Marylka obok, na turystycznej kuchence smażyła jajecznicę ze z trudem zdobytych na wsi jaj.

Wtedy wioski w Świętokrzyskim były bardzo biedne.

My spaliśmy w chacie, która nie miała podłogi tylko wyścielone słomą klepisko.

Samotna kobiecina była mocno spracowana, nie miała męża/zabili go bandyci/ a jedyny syn siedział w więzieniu.

W obejściu była bieda aż piszczało. Żeby zdobyć te jajka Marylka przeszła pół wsi jak później opowiadała.

Co się stało?

Ja bujałam się w rytmie muzyki na drugim końcu drewnianego ze sztachet płotu, rozbujałam tak ten płot, że kubek z mydlinami od golenia profesora wylądował w jajecznicy Marylki. Oczywiście całą burę dostał Bogu ducha winny profesor.

Ja zaś dałam uszy po sobie i robiłam za niewiniątko. W ramach pokuty sama zdecydowałam te 50 zł podarować gospodyni, u której spędziliśmy noc. Bardzo mnie wtedy wyściskała, nie mogłam wyrwać się z jej objęć. Miała łzy w oczach. Tak teraz sobie myślę, że te rajdy oprócz walorów krajobrazowych, były niezwykłe wychowawczo. Uczyły nas szacunku dla ciężko pracujących ludzi. 

Szukam i nie mogę znaleźć zdjęć z tego rajdu – jak znajdę to później wstawię.

POŻEGNANIE.

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Ściąganie pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści - jest zabronione – objęte prawem autorskim.

20 maja 2022

 „non omnis moriar”- Horacy

Teraz wiem, czemu miałam taki sen.

Umarł mój kolega i profesor; geografii, astronomii, PO i przewodnik licznych rajdów po górach i nie tylko.

*Taki smutek w sercu, nigdy nie zapomnę rajdów z panem profesorem tych w których uczestniczyłam, jako uczennica a później, jako koleżanka.

Wędruj i zachwycaj się przestworzami.

Tadeusz był też nauczycielem astronomii, więc i teraz nie zabłądzi na gwiezdnych łąkach.

Niech Cię profesorze dalej marzenia niosą do tych miejsc jeszcze niepoznanych. I my wkrótce dołączymy do Twoich wypraw*.

Widziałam brzask,

wątły, mglisty,

po nim nastał,

świt przezroczysty.

Słońca pierwszy płomień,

rzucił czar.

Ciepło,

resztki trawy a w niej

kwiaty poutykane,

drżące brylanciki rosy,

kryształki naszych smutków.

Drżące w porannym słońcu.

Igły,

modrzewia błyszczące,

perłami porannymi.

Był też człowiek,

promieniami poprzetykany.

Piękny jak amfora ognisty.

Świt był cudny.

Człowiek był szlachetny,

I kryształowo czysty,

Dobry, wspaniałomyślny.

Świt.

Słońce.

Człowiek.

i kwiatów tysiące.

Olśnienie,

oślepienie,

zauroczenie.

Współistnienie.

Nie… istnienie.

Rosło w sobie,

samo w sobie dojrzewało,

zachwytem milczeniem,

ciszą nie pojętą.

Człowiek,

Zamknął drzwi

I serce pękło

 zgasło słońce.

Nie powiedział nic,

Nie - słowo,

Te - drzwi, przerywały istnienie.

Czar chwil prysł.

Człowiek stał się cieniem.

takim, tyci groteskowym

cieniem bez adresu

i imienia.

Teraz na gwiezdnych łąkach

Kwiaty w motyle zamienia.

Teraz uśwadomiłam sobie jedno. Człowiek jest, istnieje tylko póki jeszcze może innym coś dać.

Przestaje istnieć, gdy ludzie już od niego niczego się nie oczekują.

To jest cholernie smutne, gdy umiera TAKI człowiek, na stronie szkoły nie ma nawet kilku słów o tym, kim był i co zrobił dla szkolnej społeczności.

Teraz po moim wpisie w końcu wstawili dość w sumie lakoniczną notatkę.

 Poznałam profesora, gdy przyszłam do liceum.

Mnie nie uczył, geografii, ale uczył przysposobienia obronnego a w 4 klasie maturalnej - astronomii.

Był jeszcze wtedy kawalerem, wszystkie dziewczyny się w nim kochały.

W tamtym czasie nosił taką bródkę jak Eneasz w Troi/wtedy nikt tak finezyjnie nie wycinał brody/ i był na prawdę the best. Był jednym z najfajniejszych profesorów.

Mam mnóstwo wspomnień z tamtego czasu.

Teraz zauważyłam, że na jego profilu Facebookowym, nie ma kompletnie zdjęć ze szkoły.

To dziwne, czyżby i on czuł się rozczarowany stosunkiem władz szkolnych do nauczycieli a i samych nauczycieli.

Stąd też brak wzmianki o jego śmierci.

To tylko moje domniemania i własne obserwacje.

*Człowiek istnieje tylko póki jeszcze może innym coś dać*

Parafrazując póki inni mogą czerpać od niego jakiekolwiek korzyści, później nieelegancko mówiąc „wypinają się na niego”.

Tak było z wieloma fantastycznymi nauczycielami, że wspomnę prof. Zofię Tomaszewską, Renię Tytkiewicz, Eugenię Gwis i p. Perlińską i wiele innych.

Zauważyłam, że czym nauczyciel był bardziej innowacyjny w swojej pracy inni nauczyciele, którym się po prostu nie chciało postanawiali takiego delikwenta zniszczyć i nie przebierali w środkach.

Mnie osobiście nie raz mówiono”, Po co się tak wychylasz?”, inni mają przez ciebie przechlapane. Uczniowie jak to uczniowie, chcą mieć „z górki”. Pamiętam jak w 9 klasie pod koniec semestru wspominana tu prof. E Gwis chemiczka chciała wziąć nas/znaczy klasę/ na zastępstwie, by nas dogłębnie przemaglować. Koledzy poprosili mnie bym poszła, do prof. Piekarka, by to on poprosił dyrektorkę o to zastępstwo z nami, że niby ma u nas mało ocen.

Poszłam do niego powiedziałam, że boimy się chemiczki. Zgodził się i sprawę załatwił po naszej myśli.

P. Gwis szukała nas po całej szkole, przez 40 min.

W końcu jak nas znalazła powiedziała, że przez nas musiała brać krople na serce.

Chciałam pod koniec lekcji podziękować prof. Piekarkowi i podbiegłam do niego, cmoknęłam go w policzek, gdy już wychodził z klasy.

Tak się zmieszał, że obrócił się z dziennikiem pod pachą dookoła i zamiast do drzwi ruszył w kierunku okna.

Zorientował się, gdy klasa wybuchnęła śmiechem.

P. Gwis bardzo szanowałam, dzięki temu, że zawzięła się na mnie i na początku każdej lekcji w 10 klasie musiałam referować temat poprzedniej lekcji dostałam się na studia. Mieliśmy wtedy chemię organiczną i to wałkowanie mnie wtedy okazało się bardzo skuteczne.

Już wiele lat po studiach każdego roku, /gdy była już na emeryturze/ chodziłam do niej prywatnie z workiem orzechów włoskich, które uwielbiała i rozmawiałyśmy o szkolnych czasach.

Z podtekstów też wynikało, że była rozczarowana panującymi stosunkami w szkole.

Tak sobie myślę, czemu ludzie nie potrafią być autentycznie empatyczni.

Wielu kolegom za tzw. friko filmowałam uroczystości rodzinne. Później zachowywali się jakby to było coś normalnego a przy najbliższej okazji czepiali się o jakieś wyimaginowane złe zachowania córki.

Chcieli mnie zniszczyć gnębiąc Agę. Było też tak, że kłamali w żywe oczy wymyślali historie, które nie miały miejsca imputowali mi, że chciałam w czasie strajku generalnego wyprowadzić młodzież na ulicę a było wręcz przeciwnie.

To ja twierdziłam, że tego nie możemy zrobić.

Jak przyszło do konfrontacji, bo mogli mnie wtedy wyrzucić z pracy, może nawet wsadzić do więzienia.

Wszyscy wzięli wodę w usta, nikt nie pamiętał, co mówiłam.

Mleko się rozlało, dyrektorka ustawiona w stanie wojennym przez ruskich aparatczyków doniosła na mnie na milicję.

Byłam tam i tak na cenzurowanym, bo nie zgodziłam się wpuścić do domu milicyjnych szpicli, którzy mieli śledzić Słowika.

Mogłam wylądować w więzieniu, gdyby nie D. Bryl rusycystka, która powiedziała, jako jedyna na konfrontacji jak było faktycznie. KOLEDZY nie miałam od tamtego czasu kolegów, pracowałam w gronie bezinteresownie zawistnych ludzi, którzy utopiliby mnie w łyżce wody.

Wiem, że nie mały wpływ na ten stan rzeczy, miała siostra mojego exa.

Ludzie mi zazdrościli sama nie wiem, czego?

Tego, że zbudowałam dom, że jako pierwsza kobieta jeździłam do pracy samodzielnie kupionym/z filmowania/ samochodem.

Że byłam zgrabna, miałam ładne oczy, byłam inteligentna.

To wszystko mierziło, te osoby, które „po kąpieli używały froterowego ręcznika”.

Zawsze jak pamiętam ludzie czegoś mi zazdrościli. Może tego, że byłam silna psychiczne, że się dokształcałam a nie jak słabsze psychicznie moje koleżanki wylądowałam ze sznurem na szyi.

Takie przypadki u nas też były.

Ludzie umieli u nas dać w kość i słabi w ten właśnie sposób odpadali. Jeszcze napiszę o Tadeuszu ale teraz jest mi za smutno. 

Archiwum bloga