poniedziałek, 30 grudnia 2019

Szczęścia w Nowym Roku

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora
~~~~~~~~~~~~~~
30 grudnia 2019 r
Życzenie Noworoczne
Tyle uschniętych kwiatów.
Tyle niechcianych rozstań,
nietrwałych i niepięknych
tyle pośpiesznych doznań.
Tyle krótkich zachwytów,
tyle radości małych.
Tylu poznanych ludzi,
ciekawych i wspaniałych.
 ….A jednak zapominam,
to, o czym mówili.
Kolor ich oczu wyblakł
Emocje się wychłodziły.
W starym pękatym wazonie,
Więdnie znudzona róża.
Senna i eteryczna jest jej,
pąsowa buzia.
W moim ogrodzie wspomnień;
pomysły nieziszczone,
jakieś zaczęte wiersze
nigdy niedokończone.
Mnóstwo refleksji śmiesznych,
kilka zaczętych grafik,
pożółkłych i pogiętych starych fotografii.
…………………………………….
Dziś jeszcze w dniu Starego Roku,
warto popatrzeć na nie z boku.
A może wysiać do doniczek,
by wiosną wzeszły nowym życiem?
bajsza Barbara Kruszyńska Bajer




sobota, 28 grudnia 2019

W domu....

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora
~~~~~~~
28 grudnia 2019 r
27 grudnia/noc/2019 r.
                                             
 Nie mogę spać, śnią mi się jakieś nieciekawe rzeczy.
Budzę się, co 2 godziny.
Przepakowuję walizkę, żeby mi znowu nie zrobili kipiszu.
Najgorsza sprawa jest z tymi płynami, tusz do rzęs jest płynem, pasta do zębów też i krem także – obłęd.
Dostałam od Agi takie dobre firmowe veneckie perfumy.
Mam w domu zatrzęsienie perfum, więc pomyślałam, że dam je mojej p. doktor.
Ona zawsze przyjmuje mnie, bez zapisania się. Może będzie chętniej zapisywała mi tę drogą insulinę.
Miałam tu super cukry, nawet za niskie czasami.
Ogólnie było super, dzieci troszczyły się o mnie i dogadzały mi, zaś Olli ich piesek dostał na moim Puncie bzika, tak zresztą jak ja na jego.
Może dlatego te cukry mialam takie rewelacyjne.
Dzisiaj np. wzięłam tylko raz szybkodziałającą i wieczorem długodziałającą.
Dzieci moje się pochorowały, mnie też brało, ale jakoś mi przeszło. To było wczoraj. Miałam zostać w Warszawie znajomy nawet przyjechał po mnie na lotnisko, ale się rozmyśliłam, bo prawie nic nie jadłam a zaczęło mnie mdlić i czułam się dość groteskowo podle. Dzwoniłam do niego, żeby to odwołać, ale nie odbierał telefonu. Lot był ok. nawet trochę ujęć zrobiłam, ale był taki tłok, że nie było 1 wolnego miejsca.
Masakra nawet jabłuszka, nie zjadłam, bo trudno było schylić się do plecaka. Za to stewardessą była moja uczennica, super po prostu. Obok mnie siedziała młoda babcia, córka z wnuczką siedziały dalej, ale co trochę przychodziły, babcia brała wnuczkę na ręce a ta wierciła cię kopała nogami. Jak lubię dzieci myślałam, że ją pogryzę. Dalej jeszcze obok tej babci siedziała taka, młodziutka angielka, której to maska tlenowa może dodać urody. Cały czas pisała na tablecie jakby książkę, poprawiała. Musiałam zapomnieć o wyjściu do toalety, choć cały poprzedni dzień miałam kłopot i biegałam, co 5 minut. Po powrocie na lotnisku usiłowałam znaleźć jakąś informację, gdzie zatrzymuje się Modlin bus. Pani z informacji powiedziała, że coś się u nich pozmieniało i mają przystanek przy Pałacu Kultury. Przyleciałam o 17.45. Bus odjechał o 17. 20 Kolejny wg. Internetowego rozkładu jazdy jest o 19. 50, ale zero informacji, gdzie jest ten przystanek. Pytałam ludzi i to + bycia w Polsce. Jeden pan z kolektury mi wskazał drogę. Trafiłam, choć był to spory kawałek. Na miejscu tylko napis Panel autokarowy. Kupa stanowisk i „0” informacji. Poszłam do Mc Donalda, na dworze prószył śnieg i było masakrycznie zimno.
„O, kurczę!
Jak ten McNuggets® smakuje!”. Wzięłam 6 i to był błąd, bo były nieziemsko smaczne a może po prostu byłam głodna jak wilk. Gdybym wzięła dziewięć najadłabym się. 
Tak rozbudziłam tylko kubki smakowe. Poszłam jeszcze raz do okienka, dostrzegłam jednak Chicken Strips miała to być „pyszna odmiana”. Kupiłam i już pierwszy kęs przekonał mnie, że to paskudztwo. Zapakowałam, żeby ew. resztę skończyć w busie. Na przystanku młody chłopak, taki jakby licealista z III klasy tylko on i bus. Modlin. Łódź itd. Bez kierowcy. Okazało się, owszem jedzie, ale do Modlina. Ten do Łodzi miał przyjechać za kilka minut. Czekaliśmy z owym „chyba licealistą” Żywej duszy w promieniu 200 m. Jak chciałby mi zrobić krzywdę nawet krzyk na nic by się nie zdał. W końcu przyjechał bus i bez biletu, kupiłam na miejscu za 36 zł bez pokwitowania i jakiegokolwiek świstka, że mam bilet, wybrałam sobie najlepsze miejsce, zdjęłam buty i poszłam w kimono. Gdy się obudziłam, skręcaliśmy na Kaliski. Warto jeszcze napisać, że kierowca już na przystanku pokazał jakiejś starszej pani postój taxi. Ruszyłam z tzw. kopyta i wsiadłam do jedynej taksówki na postoju. Była 21. 55. Kolejny super traf – taxiarz okazał się pabianiczaninem i za kurs zapłaciłam o połowę mniej niż jadąc do Łodzi. W domu miałam chwilę grozy, bo nie mogłam otworzyć drzwi, zamek zablokował się, jakby ktoś przy nich majstrował. Musiałam kilka razy mocno walnąć całym ciałem i w końcu udało mi się je otworzyć. W domu zimno jak w psiarni/wyłączyłam całkiem ogrzewanie/. Kaloryfer wystartował szybciej niż mój samolot na pełną moc załączony. Swoją drogą to byłam zdziwiona, że te samoloty tak wolno latają, momentami odnosiło się wrażenie, że stoi w powietrzu w miejscu.
Jesteśmy z Aga umówione za 3 miesiące, mam przylecieć opiekować się Ollim. Oni mają zamiar gdzieś wyjechać. Bardzo się ucieszyłam, bo się z pieskiem córki zakolegowałam w niebywały sposób. Nawet siniaka mi zrobił jak wskoczył w zabawie na moją rękę. Jednak jest super i uwielbiamy się z wzajemnością.








czwartek, 26 grudnia 2019

Krew z krwi...

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści - jest zabronione – objęte prawem autorskim.
~~~~~~~
26 grudnia 2019 r.
                                          
      Budzę się jakaś połamana, nie wiem czy to przypadkiem nie 
                    początki tej grypy, która dopadła zięcia.
                Do tego wszystkiego ogarnia mnie nostalgia.
Gdyby tak miało być, że zobaczę się z córką za 4 lata, to byłoby optymistyczne, bo miałoby oznaczać, że jeszcze kolejne 4 lata przeżyję a to biorąc pod uwagę ten i ubiegły rok, byłoby super, choć czasami nie wiem już, co jest super?
 Mój znajomy napisał do mnie prywatnie
„Podoba mi się Twoje bezpośrednie spojrzenie na otaczającą Cię rzeczywistość… Jestem malarzem jednak otaczający mnie świat postrzegam inaczej, ale po czasie wracam”.
Chodziło mu chyba o to, że wraca do rzeczywistości.
Sama maluję czasami, choć malarzem nie odważyłabym się nazwać, natomiast czuję to głęboko, że zarówno obrabianie zdjęć jak i malowanie jest swojego rodzaju wymyśloną kreacją. 
Zależy od nastroju, przeżyć tych wcześniejszych jak i czasem tych aktualnych.
Zależy od tego, co przynosi nam życie w darze.
Zależy od uśmiechu w czyichś oczach i od tego czy, ktoś Cię przytulił, gdy tego się spodziewałeś lub nie.
Kreacja twórcza zawsze ma głębsze podłoże.
Wiąże się ona nierozerwalnie z naszymi oczekiwaniami a tym, co daje realizm chwili.
A realizm chwili czasami dla ludzi wrażliwych, może być bardzo bolesny.
Wydaje nam się, że coś się zdarzy, coś, o czym marzymy skrycie, ale to się nie zdarza i realizm nas boleśnie zawodzi, bo  tak naprawdę miało być inaczej.
Boję się czułych gestów, bo człowiek w moim wieku, chyba już nie bardzo ma do nich /okropne, co napiszę/ „PRAWO”.
Miałam przyjaciela powiedzmy, że tak może bezpodstawnie nazywałam tę relację.
Okazało się, że starał mi wszystko dawać, co jest materialne, ale obruszał się na czułe słówka, muśnięcia już nie mówię o czułych deklaracjach, które ludzie podświadomie sobie składają żeby było miło.
Kiedy docierało do niego, że pragnę czegoś innego jeżył się i mnie to bolało, bo ta relacja była nieprawdziwa dla mnie.
Ktoś powie, że najbliższe więzi łączą nas z rodziną, już nie mówię z dziećmi, ale tak powinno być, bo to krew z krwi.
Tak sobie myślę, że świat realny – tak prawdziwie realny odbiera nam pragnienia, niweluje oczekiwania.
Wszystko daje się przeliczyć na euro, czy złotówki.
Ze złotówkami gorzej, bo stopa inflacji jest tak ogromna, że robione wyliczenia przestają być aktualne tuż przed ich zakończeniem.
A nasze serca?
Co one czują i kiedy mamy gwarancje, że mają jeszcze prawo czuć cokolwiek.
Zawsze mi inni zarzucali Zbyszku, że jestem „niewdzięcznikiem”, bo, np. dali mi coś a ja spodziewałam się miłości, bezpieczeństwa, czułości, tej odrobiny magii w relacjach.
Czego „TY” kobieto chcesz?
To za mało, że masz kuchenkę elektryczną, garnki, przyprawy żeby upichcić to rodzinne szczęście?
Upichcić uczuć przecież się nie da.
Mogę jeszcze zrobić na odchodne kluski z truskawkami, wzruszę Cię nimi, ale moje serce zostanie smutne, bo nikt nie odczuwał potrzeby by je ogarnąć ramieniem.
Marzenie malarza, które go inspiruje do piękna, lub do brzydoty świata.
Spróbuj znaleźć w obrazach Zdzisława Beksińskiego, czułość, poczucie bezpieczeństwa, czy miłość.
Dla mnie on „malarz” był cierpiącym człowiekiem, cierpiącym, jak Grottger, bo nie czuł się kochany. Może jedyną jego kochanką była śmierć, która inspirowała go i trzymała jego pędzel. 
Tak sobie myślę, że on malując - kreował, te swoje życiowe nieszczęścia za każdym pociągnięciem pędzla.
Człowiek, który nie czuje się kochany popada często w skrajności, próbuje tworzyć obrazy swoich uczuć piękne, pełne namiętności, oddane jemu malarzowi, a w efekcie wszystko obraca się w perzynę, jego obrazy będą jak te Beksińskiego pełne brudu, wiszącej w powietrzu śmierci, stęchlizny i okaleczenia.
A jego dusza, ona też oddawała się tym nastrojom?
Piękno Zbyszku, przecież rodzi się z piękna duszy a ta, potrzebuje nektaru, który będzie balsamem na jej smutki.

wtorek, 24 grudnia 2019

Mule

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści - jest zabronione – objęte prawem autorskim.
~~~~~~~
24 grudnia 2019 r.
                                         
Jesteśmy po kolacji uffff…. Było na bogato, ale o tym później. Miałam jeszcze napisać o turbulencjach i locie. Może zacznę od tego, że miałam super miejsce w 3 rządzie, pozostałe po mojej stronie były puste i za mną 2 rzędy też, po drugiej stronie w 2 rzędzie siedział znany włoski dziennikarz.
Pamiętam go, bo już kiedyś go widziałam.
Wyglądał dość koszmarnie, miał takie zagłębienia w czaszce i silne przebarwienia jakby miał wklejaną skórę z innych części ciała. Kiedyś go widziałam, bo go przez wypadek porównywano z Niki Laudą.
On chyba miał wypadek na jakiejś motolotni, ale zabijcie mnie nie pamiętam, tego zdarzenia, wdziałam to kilka lat wstecz, ze względu na to, że był też fotoreporterem i pamiętam jego zdjęcia.
Wyglądał dość kuriozalnie, śmiesznie ubrany i taki wyłączony z rzeczywistości.
Czułam się jakbym leciała w biznes klasie, ale linie wizz air, nie mają biznes klasy.
Jeszcze przed oderwaniem się od ziemi zaczęło nieźle bujać na pasie startowym.
Wyglądało to tak jakby były w pasie dziury a z kół samolotu zeszło powietrze.
Waliło niemiłosiernie i przypomniał mi się mój pierwszy w życiu lot do Salonik, gdy byłam pewna, że samolot się roztrzaska i skrzydła jeszcze przed startem mu odpadną.
Nie jestem lękliwa, mam świadomość, że co komu pisane to wiadomo – Smoleńsk nie jest potrzebny.
Wystartowaliśmy, w tle za mną jakieś 3 rzędy zaczęło ryczeć dosłownie dziecko, jakby je ktoś obzieral ze skóry.
Dziecka nie widziałam, ale zapowiadało się koszmarnie.
Do tego, weszliśmy w taką mgłę, że nawet skrzydeł samolotu nie było widać. Pilot kazał ponownie zapiąć pasy, bo miały zacząć się turbulencje, śliczna  stewardessa, machała rękoma. Chyba tłumaczyła głuchym, co trzeba robić na wypadek wypadku a druga mniej śliczna zakładała sobie maskę, bez niej też wyglądała jak upiór z Luwru i ciągnęła za plastikową rurkę. Nawet nie byłam w stanie myśleć o tym, co będzie jak te skrzydła, których nie było widać odpadną.
Zaczął do tego samolot chyba skręcać, czego najbardziej nie lubię, bo mi się przypominają zjedzone kanapki.
Na szczęście nie trwało to długo. Chciałam iść do łazienki, bo nigdy w samolocie nie byłam a na filmach pokazują, co tam można fajnego robić w duecie, szczególnie jak są turbulencje, ale okazało się, że mam siedzieć w pasach, bo kapitan nie odwołał jeszcze turbulencji.
Zobaczyłam chociaż to dziecko małą może 2 letnią chyba japoneczkę, po mamie, bo tata miał europejską urodę. Dziewczynka dalej wrzeszczała i sądziłam, że tak będzie przez cały lot.
Miałam nawet zanieść jej czekoladowe aniołki, żeby ją uspokoić, ale przypomniałam sobie, że wędrówki po samolocie są zabronione.
Usiadłam na środkowym miejscu, mgła nie zachęcała do siedzenia przy oknie. W końcu wzbiliśmy się ponad mgłę i chmury i zrobiło się fajnie.
Nawet dziecko się uspokoiło. Tata przyszedł z nią chyba, by jej dostarczyć atrakcji do 1 rzędu. Puściłam jej oczko, a ona odpuściła mi 2 oczkami na raz i tak sobie puszczałyśmy 2 oczkami na raz i uśmiechałyśmy się do siebie słodko.
Zrobiło się tak miło, że nawet ponury wcześniej pan dziennikarz zaczął się uśmiechać.
Turbulencje ustały, ale z mniejszym natężeniem, co jakiś czas się powtarzały. Kupiłam sobie kawę, dla jeszcze większego poprawienia humoru i zaczęło być super.
Cudne widoki za oknem, żałuję tylko, że nie filmowałam przed lądowaniem, bo sądziłam, że trzeba telefon dać na tryb samolotowy, ale okazało się, że mogłam filmować.
Zatem lot, był całkiem całkiem, na lotnisku gdzieś się pogubiłam, Aga dzwoniła, że nie wychodzę, ale w końcu trafiłam do wyjścia. Napiszę jeszcze tylko, że z Ollim zakochaliśmy się w sobie. Nawet Aga powiedziała, do męża, że w przyszłym roku zaproszą mnie do opieki, bo mają lecieć do Australii, bez niego. Chwaliła mnie, że zakumulowaliśmy się z, Ollim, że jest bardzo aktywny w ciągu dnia. Dawniej spał całymi godzinami a teraz bawi się ze mną, przynosi mi zabawki ja mu rzucam a on biega po domu jak opętany. O kolacji będzie później. Mam tu jakieś kłopoty z cukrem, bo już kilka razy mimo, że mniejsze dawki sobie aplikuję – to spada mi bardzo nawet miałam już 66.
Muszę bardzo uważać, bo dotąd takie rzeczy nie miały miejsca.
Napiszę tylko, że dzisiaj znaczy wczoraj jadłam pierwszy raz w życiu mule.
Zdjęcia kolacji będą na Facebooku. Atmosfera w tej knajpce była niesamowita. Wrzucę tam też krótkie filmiki.
Dzisiaj robimy kolację Wigilijną z Agą, bo mój zięć, który jest dyrektorem naczelnym hotelu Hilton musi być na trochę w pracy. 
I Dzień Świąt refleksje przy porannej kawie są przepełnione ciepłem i zadumą.





poniedziałek, 23 grudnia 2019

Mediolan cz1

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści - jest zabronione – objęte prawem autorskim.
~~~~~~~
19 grudnia 2019 r.
Jestem bardzo zapracowana, choć nie robię zupełnie w domu porządków.
Nie czuję się jeszcze na siłach, by robić przysiady, wspinać się, czy unosić ręce do góry.
Musiałam, co prawda wymienić żarówkę w kuchni i to robiłam w wielkim stresie, bo na krzesło nie chciałam wchodzić a żarówka, jest tak wysoko, że musiałam wspiąć się na palce, ale udało się.
Mój sympatyczny kolega zapytał mnie czy mam już ubraną choinkę.
Powiem, zatem tak – choinka jest ubrana od zeszłego roku mam taką 1 m wysokości, którą po Świętach pakuję w duży worek foliowy i wynoszę taką ubraną do schowka za kominkiem, czasami coś dowieszam do niej, ale w tym roku jeszcze jej nie rozpakowałam.
Jadę do Mediolanu, więc nie mam, dla kogo ją rozpakowywać. Dzisiaj leżałam sobie w łóżku, bo po tym wypadku dużo więcej leżę.
Jeszcze żebra mnie bolą, czasami bardziej, ale już mogę na trochę położyć się po tej potłuczonej stronie.
Najgorzej jest w dalszym ciągu z kaszlem i kichaniem, dlatego jak najmniej wychodzę z domu, żeby czegoś nie złapać.
We Włoszech w każdym razie w Mediolanie pogoda jest znośna, pada deszcz.
Samoloty latają bez ograniczeń.
Aga wczoraj leciała do Monachium. Czyli wszystko gra.
20 - 22 grudnia 2019 r.
Mediolan wyjazd, nie spalam już od 4 rano a z domu wyjechałam o 6. 30. Wkurzona na total, bo bluzka, która kupiłam w bon prix-ie gniecie się jak wariatka. Jest ładna, ale wygląda, jak psu z gardła wyciągnięta. Miałam takie plany, że wezmę ją do kolorowych bluzek z krótkim rękawem. Prosiłam mojego znajomego z Łodzi, żeby podrzucił mi tą starą, bo ona jest z super materiału zawsze wygląda pięknie. Niestety napisał mi, że się podle czuje i nie podrzuci mi. No cóż takie życie. Tak czy siak dojechałam taka wygnieciona do Łodzi taksówką. Tu przemiłe dzięki dla pana z korporacji Hallo Taxi Pabianice, że nie zdarł ze mnie skóry i był przemiły, pożyczyliśmy sobie na Święta i było super. Dzień zaczął się fantastycznie.
W Busie Modlin też było bardzo fajnie.
Poznałam bardzo miłego pana, przez całą drogę rozmawialiśmy. Jest większą gadułą niż ja, zaś, kto mnie zna, wie, że przegadać mnie nie jest łatwo. Gdyby nie on przejechałabym lotnisko Chopina.
W rozkosznym nastroju poszłam do odprawy.
No i żebym nie była zbyt szczęśliwa celnicy zrobili mi totalny kipisz w bagażu.

To zresztą moja wina, – bo mam taki mały nożyk do jabłek i nie wiem, jakim cudem włożyłam go do kosmetyczki. „Ma pani nóż”, pokazało prześwietlenie – nie możliwe niech pani szuka no i oczywiście wszystko mi przeszukali nóż do jabłek straciłam, a był taki dobry, bo tępy. 
Rano, gdy jestem nieprzytomna nigdy się nim nie zarżnęłam. Oczywiście jak pech to pech. Pakowałam te wszystkie klamoty tak długo, że mało mnie nie aresztowali. Do tego piorun wie gdzie odpadły mi 2 kółka z 5 od walizki i myślałam, że będę musiała ją nosić, ale udało mi się ją zreperować podręcznym drucikiem od wałka do włosów, których mi na szczęście nie zarekwirowali. Upocona pół przytomna po godzinie ponownego pakowania wszystkiego w zielonych szpitalnych kapciach, bo buty też kazali mi zdjąć a miałam takie odjechane pluszowe skarpetki w kolorze kamizelek odblaskowych, że nawet panu celnikowi się podobały.
Już myślałam, że też mi je zarekwirują. Jednak nie udało się.
Straciłam jeszcze balsam do ciała dobrej firmy Ferroche, bo był w opakowaniu 150 zamiast 100 a wiozłam go Adze, jako prezent. Dobrze, że chociaż wszystkie kabelki od elektroniki zabrałam. Później jeszcze przy bramce do samolotu stanęłam nie w tej, co trzeba kolejce. Cukier mi spadł, do 90 więc zjadłam kanapkę.
 Babsztyl jakiś kłótliwy indyczył się, że chcę stanąć w tej właściwej przed nią. 
Tak się kłóciła, że prawie resztki włosów jej wypadły i wyglądała jak wyskubany indyczy irokez szykowany na Wigilijny stół.
Nie udało jej się mnie sprowokować nic się nie odzywałam, miała rację, ze za gapowe się płaci.
 Najgorsze było, że taką małą Japoneczkę tak wkurzyła, że dziecko przez pół godziny ryczało w samolocie, jakby je ze skóry obdzierali. Tu dziękuję wszystkim, którzy mi pomogli z bagażem, bo trzeba było najpierw pokonać 50 stopni w dół po schodach a później jeszcze 20 w górę do samolotu. 
Okazuje się, że dźwiganie walizki mocno nadwyrężało moje chore żebra. Okazuje się też, że są dobrzy ludzie. Nawet jakiś młody francuz mi pomógł a później młoda dziewczyna słoneczko kochane. Podziękowałam obojgu najładniej jak umiałam. Francuz chyba nie zrozumiał, ale uśmiechał się uroczo. 
Jak schodziłam po tych schodach z tą walizką i plecakiem, to taka myśl mi się wykluła ”Starsza pani musi fiknąć” i wtedy zjawił się ten Francuz.


Archiwum bloga