poniedziałek, 14 maja 2012

Tomaszów

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* *
Dzisiaj było chłodno, sięgnęłam po herbatkę od Madzi – matko ile to już lat a one/znaczy herbatki/ciągle pyszne, piję je tylko wtedy, gdy mam chwile wspomnień.
Przeglądałam między pracami w ogrodzie filmy które kiedyś zrobiłam, żeby się zagrzać.
Pierwszy wpadł mi z piosenką. „Tomaszów”.
Nagle zaczęły się przewijać obrazy związane z Tomaszowem.
Najpierw wspomnienie Janusza R.
Wyjechał z Pabianic, gdy mieliśmy 5 lat właśnie do Tomaszowa, ale wcześniej uciekliśmy z domu z workami na kapcie do przedszkola, w których/workach/ mieliśmy prowiant.
To była ucieczka spowodowana niespełnioną wielokrotnie obietnicą naszych mam, że pojedziemy do łódzkiego ZOO.
Mamy „wielokrotnie robiły nas w bambuko”, żebyśmy zjadali obiad - obiecywały wycieczkę do ZOO, niestety, to były tylko obiecanki, więc któregoś dnia zbuntowaliśmy się i zwialiśmy z domu.
Milicja „suką” przywiozła nas do domu z Ksawerowa, bo szliśmy do Łodzi pieszo obok szyn tramwajowych.
Tata Janusza zdaje się pracował wtedy w milicji.
Był też myśliwym, zrobił wtedy dla mojej mamy taką sarnią nóżkę z rzemykami, która nazywała się „dyscyplina” wisiała na kredensie kuchennym i miała przypominać mi tamtą ucieczkę.
Nigdy nią nie dostałam, ale raz babcia z nią w ręku czekała na mnie , gdy się spóźniałam do domu - ale jak mnie zobaczyła dostała takiego ataku śmiechu że nie mogła mi przylać.
Janusz był moim chłopakiem z piaskownicy – rówieśnikiem – młodszym nawet o kilka miesięcy i wyjechał do tego Tomaszowa.
Gdy wrócił w wieku lat 17 obejrzeć „stare śmieci” – namiętność się w nim obudziła na nowo i chyba się pocałowaliśmy kilka razy. Pamiętam tylko, że napisał w liście, iż mama wyczuła od niego mój tusz do rzęs.
Hi, hi takie to wtedy były tusze/pamiętam nawet firmę Celia/.
Janusz chodził do szkoły baletowej, był bardzo wrażliwym chłopcem.
Na moim ślubie, jego tata powiedział, że zawsze myślał, że ja i Janusz pobierzemy się.
Kurcze blade, żebym ja to wiedziała wcześniej - oj Januszku, nie odpuściłabym Ci wtedy.
Następny nasz kontakt – miał być już po moim ślubie.
Janusz studiował w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego na Weterynarii w Warszawie.
Pojechałam na Ursynów odnaleźć go w akademiku. Niestety okazało się, że przerwał studia i przeprowadził się do dziewczyny/rodzice mieli ponoć o niczym nie wiedzieć/.
W tramwaju, ktoś zakrył mi dłońmi oczy i zapytał Basia?
Myślałam, że to Janusz, ale to był Maciek M. mój kolega z podstawówki, który zabrał mnie tej niedzieli na wycieczkę po Warszawie.
Zaczęliśmy od redakcji jakiegoś tygodnika, gdzie miał sprawdzić wydanie przed drukiem, później dorożką ze Starówki pod dom Niemena, pamiętam, że wnosił mnie po schodach jakiegoś wiaduktu, bo bolały mnie nogi, dalej na dyskotekę do Bristolu/zwierzył mi się z zakłopotaniem, celebrując słowa"powiem Ci coś w tajemnicy - nie umiem jeździć na łyżwach" i wybuchnął śmiechem/. Później okazało się, że to tekst z jakiegoś filmu - w końcu umówiliśmy się za rok pod cerkwią na Woli.
Niestety nie byłam wtedy w Warszawie.
Później po wielu latach obejrzałam film, którego scenariusz jakby oparty był o podobne spotkanie.
Janusza mojego kupla z piaskownicy spotkałam na ślubie jego młodszej siostry Ulki jeden raz i stracił mi się na zawsze a szkoda.
Z Tomaszowem też kojarzy mi się moje spotkanie z Bogusławem Mecem, który był na obozie sportowym czwartoklasistów liceów pedagogicznych prowadzonym przez moją ciocię.
Bogusław miał wtedy 18 lat i był kilka lat starszy ode mnie - przychodził na boisko koszykówki tamtejszego liceum porzucać do kosza moją piłką.
W zamian za udostępnianie mu piłki, narysował kiedyś dla mnie koty i podpisał się pod nimi.
Był wtedy liderem tomaszowskiego zespołu muzycznego, który nazywał się ”Koty”.
Tomaszów,


  pamiętam takie schody nad rzekę, były bardzo klimatyczne.
Byłam tam jeszcze kilka razy z mamą u rodziców Janusza zawsze częstowana kuropatwami, upolowanymi przez tatę Janusza.
Szkoda, że tak mi ten kupel z piaskownicy przepadł a może nie przepadł?
* * *

Dzisiaj miałam ciężkie chwile, kocisko wredne sąsiadów napadło mojego ptaszka, a właściwie panią ptaszkową.
Uratowałam ją, ale chyba ma uszkodzone coś, bo nie fruwa tylko skacze.
Nie chcę jej stresować, więc nie podchodzę za, blisko, ale martwię się, bo jak ten drań wróci nocą to ją zeżre – wredota jedna. 
Pan ptaszek rzucił się na kota wrzeszczał po swojemu i pędził za nim jak szalony, później nosił dżdżownice sierotce i malucha karmił. 
Straszne jest życie czasami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga