piątek, 28 września 2012

Ukisić zaczyn na chleb

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* *
 Opowieści 
z Puszczy Białej.
Wspomnienia
z urlopu/sierpień 2009/refleksje z serca Puszczy i aktualne z mojego ogrodu.
* *
Wiejska kurpiowska chata poskładana z autentycznych bali na granicy Puszczy Białej. 
Słońce piecze będzie upał, więc raczej do lasu nie pójdę, zresztą jest już za późno - takie słońce przepali każde zdjęcie - pozostaje mi leżak i jakaś gazeta, bo książki nie wzięłam a tu mają tylko kryminały, których nie lubię.
Mieszkając tutaj coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że jestem stworzona do życia na wsi.
 Patrzę na gliniane garnki, dzbanki i aż mnie kusi, żeby zaczyn zakisić i upiec chleb.
Czemu ja nie poszłam do jakiejś leśnej szkoły, byłoby mi w lesie wspaniale nawet jakbym miała być przez całe życie sama.
 W sumie i tutaj żyjemy jakby każde sobie.
Kiedyś na początku naszej znajomości byliśmy z M dość blisko.
Poznaliśmy się i ja wyjechałam na całe miesiące do Grecji - pisaliśmy do siebie maile.
Nasza wyobraźnia pracowała - oboje jesteśmy w pewien sposób jak dzieci z tym, że M jest we wszystkich prawie dziedzinach jak dziecko - ja zaś jak chodzi o sprawy egzystencjalne twardo stąpam po ziemi.
Dziś jesteśmy przyjaciółmi, co dość rzadko się zdarza, żeby ludzie byli blisko z sobą a później przyjaźnili się - ale my jesteśmy dość nietypowi i może, dlatego udało nam się.
Ja cóż mam chyba w sercu jakieś wspomnienie, które blokuje mnie na jakiekolwiek bliskie związki.
 Wspomnienia najczęściej przychodzą przed nocą w taki mokry jak ten wieczór.
Bujają się w kropelce deszczu na igle sosny i właśnie wtedy przypominam sobie, czasami marzę.
Ta bliskość, jaka potrzebna jest innym dla mnie nie ma aż takiego znaczenia - tak naprawdę liczy się, żeby czuć tego samego bluesa.
Jazda - 
zaczyna się wtedy, gdy człowiek czuje jak wkręca się w fale drugiego i może tak razem z nim wibrować w przestrzeniach kołysząc się i balansując ponad spojrzeniem ludzkich oczu.

Potrafisz podniecić się chrząszczem, który siada po długim wibrującym locie na gałązce albo zachłysnąć się zapachem krupniku
 wyobrażać sobie smak i miękkość mięska z kości, na której się gotował w taki sposób jak np.pies.
Krupnik dla mnie, to jest w ogóle magia.
Wcześniej go nie jadałam, bo w przedszkolu jadałam, ale nie wiedziałam, że to krupnik.
W przedszkolu były dobre zupki - wszystkie były dobre a ogórkowa od pomidorowej dla mnie różniła się tylko kolorem. 
Zupełnie nie zwracałam uwagi na to, co jem.
No nie całkiem - marchewkę zerwaną w przedszkolnym ogrodzie odróżniałam od śliwki węgierki czy orzecha włoskiego czy porzeczki lub gruszki klapsy.
Zupki jadłam dla pani Marii, bo ona każdego dnia kolebała się mimo swojej jędrnej tuszy z talerzem pełnym zupy jakieś 60 m pod moje drzewo, przez krzaczki, kwiatki i ostępy.
Jak to robiła, że przynosiła prawie pełen talerz – w jednej ręce i przylepkę posmarowaną smalcem w drugiej - tylko ona znała tę tajemnicę.
Później jak już mnie z drzewa ściągnięto w repertuarze Adelci, która pitrasiła dla nas, nie było krupniku.
Dopiero jak wyszłam za mąż – moja teściowa w każdy piątek gotowała właśnie krupnik i był on przepyszny.
Przekonałam się o tym dopiero, gdy kiedyś zjadłam go w spokoju odrzuciwszy poglądy całej rodziny, która uważała, że ten krupnik to jest – kara za grzechy.
Pogląd ten w rodzinie przyjął się, dlatego, że moja teściowa kobitka przy kości w piątki nie jadła – piła tylko mleko w ramach zrzucania nadmiaru tuszy i przykazań biblijnych, – dlatego obiad, był skromny, by ją chyba nie korciło, bo kochała jeść.
Gotowała ten krupnik – cała rodzina dokładnie 9 osób, które teściowa żywiła jadło go z dużą niechęcią.
Ważne też jest też to, że zwykle latem jadło się go w tzw. letniej kuchni, która mieściła się w części budynku na dworze obok krosien teścia.
Tam był też piec chlebowy a na fajerkach nie rzadko w ogromnym garze grzała się nalewka ze śliwek, z której teściowa przy pomocy śmiesznie poukładanych misek i pokryw – pędziła bimber.
Kury i koty ciągle tam wchodziły i latem całe to pomieszczenie pachniało takim wiejskim chlewikiem, który był też, ale w drugim końcu budynku.
Zapach wsi taki słodkawy zapach gnojówki, żywych zwierząt, spoconych ludzi i gumiaków – to działo się w XX w na obrzeżach naszego miasta. 

W piątki w zależności, kto, o której godzinie wracał do domu siadał przy stole w tej letniej kuchni i teściowa serwowała mu krupnik.
Śmiać mi się chce, bo jak oglądam te programy o sprzątaniu mieszkań i słucham tego - jak to dla naszego zdrowia powinno być wszędzie wychuchane i wydmuchane – to ja powinnam już dawno umrzeć na tyfus albo jakąś inną chorobę z brudu - biorąc pod uwagę, w jakich warunkach higienicznych tam się wtedy jadało.
Cerata stołu była czysta, ale po kątach można by znaleźć ususzone myszy albo karaluchy, które umarły ze starości.
Córka mojej teściowej z 2 fakultetami też tam jadła i mimo, że w pracy była bardzo egzaltowaną paniusią, to w tej kuchni widać było, że słoma z butów jej, kiedyś wyjść musi.
* *
Nie ważne – krupnik był zabójczy i choć mój ma nieco inny smak/dominacja selera/tamten krupnik pokazał mi, że można się zachwycić czymś, czym inni od dawna gardzą tylko z powodu własnych nie do końca uzasadnionych przekonań.
Dziś ugotowałam mój krupnik i po lodach to jest druga potrawa, która porusza mnie tak silnie, że osiągam taki poziom endorfin, jakbym właśnie miała orgazm.
Wieś tam w Puszczy
 i tu u mnie w ogródku jest piękna.
Czujesz liście i kwiaty mięty – produkujące w deszczu hi, hi miętówkę.
Czujesz zapach rozmarynu, lawendy czy bazylii w ogrodzie możesz przez godzinę obserwować wróbla kąpiącego się w gorącym piasku o zmierzchu lub zaglądającego do psiej miski z wodą.
Czy potrafisz rozmawiać ze swoim psem i puszczać do niego oko i czekać aż Ci odpuści i ziewać z nim nocą i zasypiać przytulając się do niego.
Jeśli tak to znaczy, że czujesz, choć trochę bluesa, bo gdybym chciała dokładniej Cię poznać mogłabym zadawać pytania do nocy - tylko, kto by to wytrzymał?

Może lepiej ten zaczyn na chleb podam.
Aga to dla Ciebie też - spróbuj raz zrobić coś szalonego - upiecz swojemu kochanemu chleb po polsku;).

Zakwas chlebowy;
Potrzebne są do tego trzy składniki: mąka, woda i czas.

Na początek radzę zrobić zakwas z mąki żytniej.
I tu uwaga: najlepiej do robienia zakwasu nadają się mąki typowo chlebowe, czyli o wyższych typach.
A więc bierzemy mąkę żytnią, powiedzmy jakieś 50-100 gram, mniej więcej tyle samo wody letniej, nie za ciepłej, tak koło 30 stopni, mieszamy dokładnie jedno z drugim w naczyniu dość pojemnym (np. miska plastikowa), przykrywamy i odstawiamy we w miarę ciepłe miejsce (najlepiej w temperaturze między 25 a 30 stopni – nie jest to mój wymysł, w tej temperaturze najlepiej rozwijają się nasi najlepsi przyjaciele: bakterie i grzybki). 
Na drugi dzień, czyli mniej więcej po 24 godzinach, znowu dajemy 50-100 gram mąki i tyle samo letniej wody, mieszamy solidnie naszą masę i odstawiamy.
Co jakiś czas można ciasto przemieszać i znowu odstawić, żeby bakterie mogły spokojnie pracować.
Procedurę powtarzamy przez 5 dni i po 5 dniach uzyskujemy sporo zakwasu, który można użyć do upieczenia pierwszego chleba. 
Należy oczywiście pamiętać, żeby do pieczenia nie zużyć wszystkiego! Część zakwasu, powiedzmy jakieś 50 gram, wrzucamy do słoiczka, zakręcamy i do lodówki. 
To będzie zaczyn do następnego zakwasu na kolejny chleb. 
Jak pisałam wyżej – dzięki temu, że przy każdym pieczeniu zostawiamy trochę zakwasu jako starter na następny raz, zakwas nasz staje się coraz mocniejszy.
Dodatkowe informacje
 Naczynie na zakwas powinno być spore, bo zakwas może(a nawet powinien) trochę urosnąć. 
W ciągu tych kilku dni powinny też pojawić się bąbelki, zakwas może dziwnie pachnieć, ale dopóki nie pojawi się na nim pleśń, wszystko jest ok. 
Proszę się nie martwić, jeśli zakwas nie powiększy zbyt wiele swojej objętości – tak stało się też w moim przypadku, ale wykorzystałam go do pieczenia. 
Wyszło, co wyszło… Piszę o pierwszym chlebie/w Stanie Wojennym/ i tak nie przypominał chleba ze sklepu smakował super. 
Ważne, żeby nie zaprzestać, lecz prowadzić go dalej/zakwas/, dokarmiać, a z czasem nabierze mocy. 
Ja założyłam sobie, że co by się nie działo, to nie dodam żadnych drożdży i tak też zrobiłam. Jeśli pieczemy w miarę regularnie, to zakwas dość szybko zwiększy swoją moc. 
Im częściej pieczemy, tym lepiej – dla nas i dla zakwasu i domowników!


5 komentarzy:

  1. Pięknie piszesz, czy to noc tak Cię nastraja? bardzo lubię twój blog (już chyba o tym pisałam).
    Krupniczek też bardzo lubię, ja dodaję grzybka suszonego.
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też dodaję grzybka suszonego i sporo selera ze względu na właściwości selera - on leczy reumatyzm. Dlatego jest królem we wszystkich moich daniach. Noc to dla mnie był taki moment, kiedy można było pofantazjować i chyba tak zostało. Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  3. Bajszo, jestem zauroczona Twoim blogiem. Świetne posty. Bardzo interesujące, wciągające...
    Bajszo, trafiłaś w moje dwa kolejne punkty.
    Uwielbiam krupnik, kiedy jest świeża pietruszka, koperek, pierwsze listki selera9 koniec maja początek czerwca) zielony groszek cukrowy i cudownie słodka marchewka...Poezja smaków, prawdziwe pyszności.
    Od 2007 roku piekę chleb. Oczywiście na zakwasie. Czasem się zdarzy, że muszę iść do sklepu po to coś do chleba podobne...Serce się kraje, co ci piekarze robią z mąki. Ileż tam chemii. O zgrozo !
    Życzę Ci dobrej, spokojnej nocy.
    Paaaaaaaaaaaaaa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. łucjo ja też czasami piekę chlebek, pierwszy upiekłam w stanie wojennym. Krupnik, rosół i barszcz biały - to zupki, które uwielbiam. co do bloga, to taki sposób na to, żeby nigdy nie było nudno, pisanie mnie doładowuje i inspiruje do innych działań - czasami choćby jak dziś do tego, żeby się obudzić gdy, sen jest silniejszy ode mnie.Pozdrawiam cieplutko i dobrej nocki życzę

      Usuń

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga