środa, 12 września 2012

Niech on we mnie wnika jak skrzypcowa muzyka

BAJSZA

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi

http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami

„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”

* *
 Wczoraj napisałam;
„Tyle lat trzeba było mieć motywację do życia”.
Dzisiaj, gdy oglądam te wszystkie z całego świata blogi z różnymi cudownymi potrawami – myślę sobie, – jaka motywacja do życia?
Starczy tylko pichcić te wszystkie potrawy, kosztować je – delektować się ich smakiem – to jest takie urocze - reszta istnieć nie musi – no może jeszcze kawałek ciepłego futerka z mokrym noskiem, ktoś, kto czasami nas posłucha i aparat fotograficzny.
Priorytety zmieniają się bardzo często wraz z wiekiem.
No to trzeba będzie dzisiaj coś o grzybach napisać ;)
Borowiki w śmietanie - przepis jest na dole
* *
Muszę tu jednak napisać, że poczyniłam pewne zmiany w moim leczeniu cukrzycy – teraz biorę jedną tabletkę maleńką Glibetic 4mg/to bez zmian przy śniadaniu/ i po pół Sioforu 1000 do obiadu i kolacji zamiast całej i cukier mam lepiej wyregulowany niż wcześniej.
Zmieniłam to sama – jednak skonsultowałam to z lekarką – gdyż mój organizm zaczął się chyba buntować.
Bardzo źle się czułam przez kilka dni.
Ja mam od dawna coś takiego, że jak mój organizm przestaje tolerować jakiś lek wpadam w stany alergiczne o silnym odczynie żołądkowym.
Kocham dobre jedzenie i gdy nie mogę jeść znaczy to, że coś mi szkodzi.
Wczoraj nawet wypiłam lampkę wina – pierwszą od Sylwestra i mimo, że zaszumiało mi w głowie czułam się już lepiej.
* * * *
Co do przypomnienia podwieczorków wszystkim uprawiającym rat race pozwolę sobie powiedzieć.
Istnieją inne wartości niż pieniądz i kariera, żeby to zrozumieć trzeba jednak pożyć troszkę.
O podwieczorkach a właściwie o zaprzestaniu ich spożywania pisała już Maria Iwaszkiewiczowa w książce
„Z moim ojcem o jedzeniu”
 i chodziło tu głównie o atmosferę, jaka w czasie tego posiłku panowała w rodzinie i gronie najbliższych przyjaciół.
Książkę tę kupiłam chyba w 1980 roku/stara wersja była skromniejsza graficznie/.
Wtedy jeszcze nie było Internetu a ja nie bardzo umiałam gotować i na gwałt chciałam się nauczyć.
Kolekcjonowałam wtedy książki nie tylko kucharskie, ale tych kucharskich uzbierałam z ok. 60.
Ta książka była dla mnie szczególnie cenna, bo pokazywała życie polskiej bohemy artystycznej w rodzinnych pieleszach.
Już wcześniej miałam świadomość tego, że tliła się we mnie artystyczna dusza.
Jak prawdziwa artystka malowałam ogromny/120 na 180 cm/obraz olejny kubańskiej dziewczyny a’ la Panny z Avignon Pablo Picasso, na który farby kupowała mi ciocia, bo nie było stać mnie wtedy na nic więcej niż tusz do rzęs.
Paliłam za to fajkę z amforą, która mnie oszałamiała dostatecznie mocno, żeby moje wizje były wystarczająco Picassowskie.
Niestety o życiu rodzinnym miałam takie pojęcie jak o gruntowaniu płótna malarskiego.
Obraz na zamówienie do ciocinego salonu wyszedł super, niestety jego trwałość była kiepska, z powodu moich braków edukacyjnych w dziedzinie techniki gruntowania.
Książki takie jak Marii Iwaszkiewiczowej, czy sióstr Marii Kossak/Pawlikowskiej Jasnorzewskiej/ i Magdaleny Kossak/pseudonim Samozwaniec – córek Wojciecha Kossaka/pozwalały mi na chwilę znaleźć się w rodzinie, której sama nigdy nie miałam a którą usiłowałam sklecić na podstawie wyobrażeń jak zamek na lodzie.
* * * *
„…..Pamiętam jak latem smażyła konfitury/mowa o babci Marii Iwaszkiewiczowej – Marii z Piątkowskich Iwaszkiewiczowej/, które przez całą zimę umilały nasze podwieczorki. Bo wtedy w najskromniejszych domach jadało się jeszcze podwieczorki.”
Niestety za moich czasów, już podwieczorków nie jadałam od momentu, gdy opuściłam babcię i przedszkole.
* * * *
Bardzo lubię książki nie tylko stricte kucharskie, ale i luźne gawędy o jedzeniu, tradycjach kulinarnych i o tym „jak to drzewiej bywało”.
 Jeśli fabuła jest jeszcze okraszona nostalgiczną atmosferą dziewiętnastowiecznych dworków, albo przedwojennych kawiarni, mogę ucztować z taką lekturą całymi godzinami - czasami zapominając nawet o jedzeniu.
Taką właśnie książką są wspomnienia Marii Iwaszkiewicz, która snuje opowieści o kuchni dzieciństwa, o osobach przewijających się przez ich dom.
Tych, które zapisały się w taki, bądź inny sposób w kulinarnych wspomnieniach rodziny – a w Stawisku nawet codzienne posiłki były należycie celebrowane.
Książka jest rodzajem pamiętnika okraszonego przepisami na dania z dzieciństwa i młodości.
Nie mogło oczywiście zabraknąć wspomnień o ojcu, jego przyzwyczajeniach i ulubionych smakach.
To właśnie Iwaszkiewicz jest autorem dumnie brzmiącej "kury po literacku".
Z niej dowiadujemy się, że niezrównany autor "Panien z Wilka" był też wykwintnym smakoszem, wielbicielem smaków.
Według słów jego córki nieprzypadkowo opisywał posiłki swoich bohaterów.
Z kolei inna książka tej samej autorki "Gawędy o jedzeniu" to poradnik dla kobiet gotujących.
Mimo że pisany w kilkadziesiąt lat temu, nadal zaskakuje i inspiruje.
Jeden niekoniecznie podwieczorkowy przepis z książki „Z moim ojcem o jedzeniu” M. Iwaszkiewicz
Staroruski pieróg z kaszą krakowską i kurą.
Ciasto: kruche składane lub z rumem.
Ciasto składane:
3 szklanki mąki,
200g masła,
pół szklanki wody zimnej,
szczypta soli
Zarobić szybko na ścisłe ciasto, rozwałkować i składać na 4, znów rozwałkować i znów złożyć na 4. Powtarzać 3 razy.
Ciasto kruche z rumem;
3 szklanki mąki,
250 g masła,
2 żółtka,
1 całe jajko,
50 g rumu,
szczypta soli.
Masło utrzeć do białości i dodać jaja mąkę i rum.
Zagnieść i włożyć na godzinę do lodówki.
Po wyjęciu rozwałkować i formować pierogi nadziewając farszem.
Farsz; ilości wody z włoszczyzną.
Po ugotowaniu wyjąć oddzielić mięso od kości i pokroić drobno.
Kaszę w ilości 1 i ¼ szklanki rozetrzeć z jajkiem surowym, wysuszyć w piecyku i przetrzeć przez sito.
Zagotować 1 i ½ szklanki wody z masłem, wsypać od razu kaszę i mieszać, aby nie powstały krupy. Wstawić na pół godziny do ciepłego pieca.
Ugotować 5 jaj na twardo, posiekać drobno i wymieszać z posiekanym koperkiem, ostudzoną kaszą i solą.
Na blasze położyć placek z ciasta, na nim połowę kaszy, na niej kawałki kury i polać rosołem nie za obficie.
Przykryć ciastem, szczelnie zalepić, posmarować rozbitym jajkiem i wstawić do pieca. Podawać ciepłe ze stopionym masłem.”
* *
Teraz zastanowiłam się, jakie potrawy najbardziej lubiłam w dzieciństwie.
1 – to przylepka chleba ze smalcem/ten zapach będę pamiętała do końca życia/ – przynoszona mi do zupy przez przedszkolną kucharkę p. Marię Ciszewską – to była wyjątkowa kobieta – opiekowała się mną jak własną wnuczką a ja kochałam ją jak babcię.
2 - przysmak wymyśliłam sama; to była zwykła bułka wydrążona w środku a w miejsce miąższu włożony był wafel amatorski, – czyli taki mniejszy Grzesiek – smakowało to wybornie i uwielbiałam tak jeść, mimo, że wtedy należałam do największych niejadków w całej okolicy.
3 – potrawa to żurek z kurkami ziemniaczki oddzielnie z cebulką kurkami w jajecznicy – to było danie, które serwowała ciotka Adelcia, mama Danusi – mojej kuzynki.
* * * *
Teraz właśnie przypomniała mi się potrawa, za którą będąc dzieckiem dałabym się pokroić.
Zdecydowanie najbardziej na świecie kluski z truskawkami i młoda kapusta – kluseczki polane stopionym masłem z tartą bułeczką.
 4 – dzisiaj najbardziej lubię kluski śląskie z mięskiem cielęcym lub wołowym uprażonym w sosie własnym i kiszoną gotowaną kapustkę z pieczarkami.
Jest jednak w tej potrawie taki ciężar, – że oczy zjadłyby więcej a żołądek wysiada po 4 kluskach.
Ciekawe, jakie potrawy Ty lubisz najbardziej.
Wiem, że młodzi wolą sex od jedzenia ja też tak kiedyś miałam.
* * * *
Wielu ludzi traktuje jedzenie jak przykrą powinność konieczną ze względów fizjologicznych.
Ja uważam, że umiejętność TWORZENIA potraw jest sztuką, nie mniej wartościową jak poezja, literatura, rzeźba czy malarstwo.
W książce Majki Berezowskiej, Stefanii i Tadeusza Przypkowskich i Magdaleny Samozwaniec, /czyli córki Wojciecha Kossaka/ – „Łyżka za cholewą a widelec na stole”
– pierwsze zdanie brzmi;
„Pierwszą sztuką świata była sztuka mięsa! /i dalej, /Bo przecież nie był sztuką świeży, jeszcze krwawiący, (chociaż niektóre kuchnie dotychczas przy nim pozostały) kawał mięsa, czy to surowy, czy choćby nad ogniskiem przypalony. Ale już sztuką było przyprawienie wody solą i ziołami by tenże kawał mięsa odpowiednio przysmaczony, na sztukę mięsa zamienić”.
* * * *
Żeby tworzyć kulinarne arcydzieła trzeba mieć talent oparty o wiele zmysłów.
Musisz mieć wyobraźnię smakową, fantastyczne powonienie, by odróżniać niuanse zapachowe, świetnie rozwinięte kubki smakowe, wrażliwy na subtelności wzrok i nawet niebanalny słuch, bo każda potrawa ma swój rytm tworzenia i nie przestrzeganie go zawsze kończy się kulinarną katastrofą – potrawy smażąc się np. w tłuszczu szepczą po swojemu – nie wiem czy kiedyś to słyszałeś?
Po tym jak szepczą można się zorientować czy już doszły czy jeszcze nie – zupełnie jak w sexie.
Mając rozwinięte te zmysły smakosz wie, jakie przyprawy stosować, żeby nadać daniom odpowiednią nutę a improwizacja dla takiego mistrza kuchni jest niczym pisanie partytury, czy rysowanie szkicu portretu i niesie ogromną przyjemność, gdy dzieło jest już ukończone.
Z książki „Łyżka za cholewą a widelec przy stole podam przepis prosty i zapomniany przez młode pokolenie a warty przypomnienia.
„Borowiki w śmietanie
Kapelusze borowików dobrze wymyte pokrajać w cienkie paski, włożyć w rondelek, przekładając masłem (bez wody), przykryć i 10 min podgrzewać. Sok, który puszczą, odparować na wielkim ogniu. Po odparowaniu dodać masła, soli, trochę pieprzu i dużo kwaśnej śmietany z troszką mąki. Przez minutę ostro zagotować, jeszcze dopieprzyć i posypawszy parmezanem (czy w ogóle tartym twardym serem) zapiec w kamionkowych zapiekankach”.
„Niebieskie migdały” – tomik liryczny Marii Jasnorzewskiej Pawlikowskiej – czy nie trzeba mieć polotu i sporo szaleństwa, by tak nazwać swój tomik liryk
* * * *
Zanurzcie mnie w Niego

Zanurzcie mnie w Niego
jakby różę w dzbanek
po oczy,
po czoło,
po snop włosa jasnego -
niech mnie opłynie wokoło
niech przeze mnie toczy
jak woda całująca
Oceanu Wielkiego.
Niech zginie noc, poranek,
blask księżyca czy słońca,
lecz niech on we mnie wnika
jak skrzypcowa muzyka -
gdy mi do serca dotrze,
będę tym, co najsłodsze,
Nim. -
Właśnie, te niebieskie migdały przypomniały mi pewien obyczaj, ale o nim opowiem następnym razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga