sobota, 17 sierpnia 2013

Powieść - rozdział 10 „Rozrywki" do wyboru

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 10
Rozrywki" do wyboru
Jak widać mogłam sobie wybierać, gdzie chciałam spędzać wakacje. Mogłam zostać z babcią na półkoloniach, gdzie było swojsko, pani Maria zawsze mówiąca do mnie Bajeczko, co powodowało, że czułam się kimś wyjątkowym i mogłam puszczać wodze moim marzycielskim fantazjom. Niestety na półkoloniach na dość małym terenie było mnóstwo dzieci a dzieci mnie wkurzały, bo wtykały nos w nie swoje sprawy interesowało je tylko czy jak się dżdżownicę przekroi to obie części pójdą w tę samą stronę, albo jak bardzo można przez słomkę napompować żabę.
Wychowawczynie mimo najszczerszych chęci nie były w stanie wszystkiego ogarnąć.
Zawsze znaleźli się jacyś okrutnicy i to prawdziwy cud, że nigdy tam nie zdarzył się żaden wypadek.
Moja kosztela nauczyła mnie szacunku do przyrody, spokoju, obserwowania, ale i pomagania robaczkom jak była taka potrzeba. Niepotrzebne okrucieństwo złościło mnie i od razu stawałam się wrogiem numer 1, więc się usuwałam, bo nie lubiłam interweniować, czy skarżyć wychowawcom, najlepiej było gdzieś się zaszyć.
Wolbórz to była przestrzeń, dorośli ludzie, którzy kombinowali gdzie skraść całusa jakiejś dziewczynie.
To mnie intrygowało. Stosunki damsko - męskie były mi praktycznie zupełnie obce. U babci nigdy żaden facet nie przekroczył łańcucha na drzwiach a jak za 3 razem. Mój ojczym przyjechał, do babci, żeby po raz kolejny namówić mamę do powrotu do domu w Dziwnowie, by mógł znów się, nad nimi znęcać w babcię wstąpił właśnie szatan. Jak tylko go zobaczyła wykrzyknęła „won z mojego mieszkania” wyrzucając jak lufę armatnią rękę z palcem wskazującym do przodu.
Gdy ten próbował ją zastraszyć. Mówiąc pogardliwie „cicho stara, bo Cię zastrzelę” Babcia zrobiła coś, czego bym się po niej nigdy nie spodziewała. Chwyciła 2 rękoma swoją najpiękniejszą różową jedwabną bluzkę z falbankami i jednym szybkim ruchem rozerwała nie tylko bluzkę, ale i biustonosz, powodując, że jej ogromny biust wyrwał się na wolność i zafalował przed zdębiałym zupełnie moim ojczymem. 
„Strzelaj wrzasnęła albo won”. Ojczym był wtedy po wypadku, w wojsku miał jedną nogę do biodra w gipsie i chyba ta niepełnosprawność tak go deprymowała, że wyniósł się jak zmyty. Wystraszeni bracia mali wtedy chłopcy siedzieli, na kozetce przytuleni do siebie, jak osamotnione i głodne szczeniaczki. Mama stała jak ja z otwartymi ustami.
Babcia zaś ogarnęła jakoś biust i poszła zamknąć drzwi na łańcuch. „A nie mówiłam wydukała mama” do mnie.
Babcia wróciła jeszcze w tej porwanej bluzce, którą ściskała w dłoniach, żeby piersi nie wysypały się z niej ponownie.
Włosy te jej piękne falowane, gęste włosy uwolniły się częściowo z węzła z tyłu głowy i opadały bezradnie na ramiona.
„Zapamiętaj” – zwróciła się do mamy „Ostatni raz Cię z dziećmi przyjęłam jak pojedziesz do niego znów, nie pisz już, że Was katuje, że znęca się nad dziećmi nie pisz i nie wracaj już nigdy. Jasne? Była wyjątkowo stanowcza –nigdy wcześniej nie widziałam w niej takiego dynamizmu.
Wiedziałam, że od dawna u mamy działo się źle, ale nie sądziłam, że tamta sytuacja z Sylwestra, gdy w pijackim szale mój ojczym chciał nas zastrzelić. Mnie, ciocię, ciężarną mamę i starszego brata w noc Sylwestrową z 1958/1959 jeszcze się powtarzała.
Wtedy w radio grali piosenkę Marty Mirskiej;
Zachodni wiatr
Takie smutne masz oczy, kochany,
I uśmiechasz się do mnie przez łzy.
Wiatr za oknem zawodzi od rana,
Jakby wiedział to samo, co my.
Wiem, że żyć już inaczej nie możesz,
Prawdzie spojrzeć musimy dziś w twarz,
Chodź, pójdziemy pożegnać się z morzem,
Bo ostatni to spacer już nasz.
Refren:
Zachodni wiatr spienione goni fale,
Wysoko gdzieś zawisnął mewy krzyk,
Gasnący dzień zachodem się rozpalił,
Stoimy tak, bez słowa, ja i ty.
Daj dłoń, tak bliską mi i drogą,
Daj dłoń i nie myśl o mnie źle.
Zachodni wiatr rozstajnym naszym drogom
Z okrzykiem mew swe pożegnanie śle.
W mokrym piasku się stopa odciska,
Fala zaraz zabiera ten ślad,
Twoim oczom chcę przyjrzeć się z bliska,
Zanim znowu rozłączy nas świat.
Fale biją o plażę z łoskotem,
Błyszczy okruch bursztynu, jak łza.
Nie przyjdziemy tu nigdy z powrotem
Nigdy razem, jak dziś, ty i ja.
Nigdy tej piosenki nie zapomnę zawsze będzie mi ona przypominała tamto zdarzenia i szaleństwo mego ojczyma.
Kto wie jak wszystko, by się skończyło gdybym wtedy nie schowała jego pistoletu do kalosza cioci.
Byłam małym dzieckiem, co mnie tknęło nie wiem, widziałam jego mokre kruczoczarne loki spadające na wściekłą twarz, gdy przechodził przez salon do kuchni. Nic się nie odezwał tylko zatoczył się pod drzwiami kuchni. Pobiegłam do sypialni i spod poduszki, gdzie zawsze leżał jego pistolet chwyciłam go i wrzuciłam do kalosza cioci, ponieważ bałam się, że może go zobaczyć, przewróciłam kalosz i na niego przewróciłam drugi, tak jakby same się przewróciły. Dopiero później dotarło do mnie, że wchodząc do kuchni zaczął wrzeszczeć, że nie takich profesorów kładł trupem. „Zabiję wszystkich siebie też - skończę tę farsę.”. Zupełnie nie miałam pojęcia, czemu się tak wściekł. Przyjechałyśmy do mamy z ciocią na Święta Bożego Narodzenia. Cioci chodziło o to, bym miała substytut rodziny, choć w Święta, nie przypuszczała, że tak to wszystko się potoczy.
Ojczym w Święta cały czas pił, mimo to zachowywał się poprawnie, ale ciocia osoba zasadnicza, kilka razy napomniała go, że przyjechała z dzieckiem i nie chce, żeby ono wróciło do domu z obrazem pijanego ojczyma.
Pewnie już to go rozeźliło, więc wyniósł się do koszar. Był szefem magazynów żywnościowych w tamtejszej jednostce Marynarki Wojennej.
Dzień przed Sylwestrem przyszedł oświadczyć mamie, że zabiera ją jutro na imprezę Powitania Nowego Roku do Kantyny Oficerskiej. Ja sobie coś rysowałam w sypialni, bo ciocia z mamą, korzystając z okazji, że go nie było w domu opowiadały sobie o tym, co się działo w mamy życiu. Mama opowiadała a ciocia słuchała. Mój roczny braciszek zrobił kupę z pieluchę, bo nikt się nim nie zajmował w łóżeczku i zaczął malować zawartością pieluchy po ścianie salonu. Ojciec jak to zobaczył chwycił rocznego dzieciaczka i zaniósł go do łazienki, ten zaczął mu płakać, więc rozkręcił prawie wrzątek i lał na brata, tak, że ten poparzony wrzeszczał jak opętany. Mama w 8 miesiącu ciąży, ja i ciocia przybiegłyśmy do łazienki i próbowałyśmy go uspokoić, ale on wpadł w jakiś amok, nigdy nie widziałam nikogo w takim stanie.
Ciocia zeźliła się na dobre wyszarpnęła brata z jego rąk i kazała mu wyjść na śnieg, żeby ochłonął.
 Mama mieszkała w bliźniaku na Osiedlu Rybackim przez ścianę z głównym dowódcą ojczyma nie mogła pojąć, czemu on nigdy nie reagował na tego typu awantury.
Pomyślałam sobie, że ojczym bardzo podstępnie się zachowywał, w sumie tylko brat płakał a to małym dzieciom zdarza się często. Więc chyba interwencja byłaby nieuzasadniona.
Ojczym znów poszedł do koszar a mama opatrywała poparzonego braciszka.
Nie miała ochoty iść ze swoim mężem na Sylwestra, bała się kolejnych scen i wtedy koło 20 – tej przyszedł wściekły po nią.
Chyba faktycznie chciał wszystkich zastrzelić, bo pobiegł jak opętany do sypialni i zaczął szukać pistoletu. Wywalał wszystko z szaf, przewrócił pościel na łóżkach. Ja przerażona wzięłam brata na ręce i zajrzałam do kuchni, ale tam nie było ani mamy ani cioci. Z maleńkim braciszkiem poszłam do ubikacji i zamknęłam się na metalowy haczyk od wewnątrz.
Nie mogłam zrozumieć, że uciekły gdzieś obie a mnie i brata zostawiły. W obu była przecież pewna łagodność i empatia.
To była kolejna sytuacja w moim, życiu, gdy nie mogłam pojąć, rzeczy, które były zupełnie dla dziecka niepojęte.
Oboje siedzieliśmy jak mysz pod miotłą, słyszałam jak przewalał za ścianą w sypialni jakieś sprzęty, było bardzo zimno, martwiłam się, że jak on nas nie zastrzeli a one po nas nie przyjdą to zamarzniemy. Braciszek zasnął na moich rękach a i ja ze strachu chyba zaczęłam drzemać. Nie wiem ile czasu tam siedzieliśmy w końcu obudził mnie głos cioci.
Basia wyjdź on już się uspokoił. Wtedy przyszedł, jego dowódca i jak ja wyszłam z bratem z ubikacji, ojczym był już rozebrany w piżamę, płakał i wszystkich przepraszał najbardziej tego dowódcę.
Był pięknym mężczyzną, wysokim mężczyzną, ale wtedy wyglądał strasznie.
Siedział w sypialni na pobojowisku, które sam zrobił. Patrzyłam na tych wszystkich ludzi i zastanawiałam się jak to możliwe, żeby takie rzeczy działy się w mojej rodzinie.
Jak to możliwe, żeby nikt nie myślał o nas dzieciach jak my to przeżyjemy, czemu oni nam dzieciom w końcu bezbronnym coś takiego robią i to jeszcze w Święta. Oprzytomniałam z tych myśli, gdy jego dowódca powiedział, żeby mu oddał broń. Płakał - nie wiem gdzie jest chyba mi ją schowały i dobrze, bo bym pozabijał wszystkich.
Bałam się go, bałam się przyznać, że to ja schowałam broń, jak dowódca wyszedł zawołałam ciocię i powiedziałam, – że pistolet jest w jej kaloszu –
„zanieś ją do tego człowieka”. Jutro jedziemy do domu. Powiedziała ciocia, też już chciałam wracać, ale całą drogę do babci płakałam, bo zostawiłam z wariatem, niepoczytalnym bandziorem moją mamę, braciszka i nienarodzone jeszcze dziecko. Ludzie w przedziale częstowali mnie cukierkami, czekoladami a ja płakałam coraz bardziej.
Ciocia mnie uspokajała, ale nikomu nie chciała powiedzieć, co przeżyłyśmy. Bała się, później mi powiedziała, że ludzie pomyślą, że mnie porwała rodzicom.
Ciociu jestem szczęśliwa, że nie muszę tam mieszkać, tylko, czemu mama od niego nie odejdzie?
Odejdzie tylko musi, do tego dojrzeć.
Odchodziła 3 razy, 2 razy przekonał ją, żeby wróciła. Trzeci raz odeszła, gdy miałam 14 lat i już mieszkałam u cioci, przyszłam odwiedzić babcię i stałam się przypadkiem świadkiem całego zdarzenia. Po tym zdarzeniu mama nigdy już do Dziwnowa nie wróciła.
Babcia bardzo przeżywała mamy porażkę, ale myślę teraz, jako dojrzała już kobieta.
Normalnie inna matka, gdyby wiedziała, co się dzieje zabrałaby swoją córkę z dziećmi i pomogła im stanąć na nogi.
Babcia chciała pomóc, ale to jej komplikowało życie, stwarzało kłopoty – szamotała się miedzy jej rozbujałą empatią a zdrowym rozsądkiem, który mówił jej, że będą kłopoty.
Dzieci panoszą się po domu, robią bałagan w życiu. To nie było po babcinemu.
Ona chciała mieć „Święty spokój”
Ten „Święty Spokój” działa do dziś na mnie jak płachta na byka.
Jestem innym człowiekiem niż moja babcia i innym niż moja mama.
Babcia była zniewolona przez pracę, mama potrzebowała mężczyzny, żeby się realizować.
Nie twierdzę, że coś jest lepsze a coś gorsze. Każdy z nas jest inny, każdego, co innego uszczęśliwia, żeby być dobrym i empatycznym człowiekiem, trzeba być szczęśliwym, nieszczęśliwy nie ma się, czym dzielić.
Szczęśliwy człowiek, zawsze innym rozsieje odrobinę swojego szczęścia.
Cała jednak filozofia wcale nie kamienia filozoficznego polega na tym, żeby widzieć granice, poza którymi osiąganie własnego szczęścia krzywdzi innych ludzi.
Ja wyznaję taką zasadę, że nie można budować własnego szczęścia na nieszczęściu innych, bo nie chodzi o to, że człowiek kogoś tam krzywdzi po drodze, ale chodzi o to, że krzywdzi siebie samego, traci dla siebie szacunek i nawet jak będzie udawał przed sobą, że wszystko jest ok, to i tak wylezie ta zmora z niego nie wiedzieć, kiedy.
Nie trzeba tu Zosimosa z Panopolis, by wiedzieć, że prawdziwym eliksirem szlachetności możemy „być” albo „nie być” my sami.
Transmutacja jest możliwa, gdy sami kontrolujemy swoje potrzeby szczęścia z potrzebami tych, którzy są obok nas.
Nie jesteśmy sami na tej Ziemi, nie jesteśmy sami we Wszechświecie. Dlatego czasami musimy być również asertywni, by nie krzywdzić siebie, bo są to krzywdy, które najtrudniej jest sobie wybaczyć.
Babcia bez pracy w 4 lata umarła.
Z dnia na dzień następowała degradacja jej umysłu i ciała, jakby, ktoś odłączył ją od prądu.
To był straszny widok, właśnie wtedy zrozumiałam, że człowiek musi mieć coś na samotność na te chwile, gdy zostanie zupełnie sam i wszystko przestanie mieć sens.
Trzeba mieć coś, co będzie nam dawało napęd do życia, bo przecież każdy kolejny dzień coś fajnego przynosi i warto, to przeżyć.
Gdy zaczęłam wspominać Wolbórz poznałam „Chłopaka z motorem”, z którym fajnie mi się pisze i który ciągle coś nowego wnosi do mojego życia.
Wczoraj właśnie pośrednio z jego powodu, przewaliłam pół domu, by znaleźć to zdjęcie z Berą, przy okazji odkurzyłam trochę książek, czego pewnie nie zrobiłabym jeszcze przez rok. Teraz myślę, że jutro pójdę do schowka za kominkiem, bo on może kryć jeszcze skarby ukryte po pożarze, nieprzejrzane tylko zapakowane w pudła i może w tej wędzarni, gdzie jeszcze wciąż czuje się swąd zrobię kolejne porządki.
Ugotowałam kapustę, taki a’ la bigos, ale chudy na żeberkach za 3.50 i tak sobie myślałam kosztując go, że kiedyś jak smak mojej kapusty nakręcał mnie erotyzm, mężczyzna tulący się do mnie.
Emocje są dziś porównywalne, choć nie jeden młodzik stuknąłby się w głowę. Życie jest jak łódź na wartkim strumieniu, musi się poddawać, płynnie zmieniać ułożenie, by się dostosować. Każdy dzień ma swoje priorytety a my możemy je uszanować i żyć w zgodzie z czasem i sytuacjami albo próbować zmieniać świat na naszą modłę.
Wiem, że można się cieszyć każdym dniem nawet, gdy nie mamy życiowego komfortu, jeśli jesteśmy pogodni zawsze coś nas raduje. Truskawka, na krzaczku, czy kilka słów zamienionych z dzieckiem choćby na skype.
W dzieciństwie mogło być idealnie, gdyby nie źli i bezmyślni ludzie. Mogło być, gdyby dorośli czasami myśleli o dziecku a nie wyłącznie o sobie.
Gdy człowiek nawet zbłądzi powinien szukać wparcia duchowego, bo na tym polega dorosłość.

1 komentarz:

  1. I think this is one of the most important information for me.
    And i am glad reading your article. But want to remark on few
    general things, The website style is great, the articles is really great : D.

    Good job, cheers

    my webpage: www.drgrzesiak.pl

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga