środa, 7 sierpnia 2013

Powieść - rozdział 5 Między kroplami deszczu

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.

Rozdział 5
Między kroplami deszczu
Tamten rajd po Górach Świętokrzyskich trwał zaledwie kilka dni.
Tak naprawdę nic się ważnego nie zdarzyło a jednak… do dzisiaj mam słabość do kruczoczarnych kręconych włosów.
Więc chyba wydarzyło się jednak, pomijając fakt, że w momencie wchodzenia na Święto Katarynę 1 maja spadł śnieg i trzeba było z plecaków, wyjąć co się dało, bo tak się oziębiło. Znalazłam Alę na naszej klasie, napisałam do niej ale na razie cisza. To dziwne, że zupełnie nie spotykamy się z ludźmi z Liceum a mieszkamy w tym samym nie dużym mieście. Czasami spotykam w sklepie 2 chłopaków, Mirka i Zbyszka N. Z dziewczyną żadną nie widziałam się wieki.

17 lat – tak sobie dzisiaj myślę, że ten czas był w sumie najszczęśliwszym okresem w moim życiu.
Całe te siedemnaście lat były takim bajkowym ciągiem zdarzeń.
Gdy skończyłam 17 lat przekroczyłam jakby kilka barier w swoim życiu.
Już nie czułam się dzieckiem, ale jeszcze nie byłam dojrzałą kobietą. Nie miałam zupełnie świadomości swej urody. Nie to, żebym nie wiedziała, że wszystko mam w miarę fajne, ale nie wiedziałam, że to, co inni nazywali kobiecością niesamowicie ułatwia życie i jest również atutem, z którego można w życiu korzystać.
Obserwowałam jednego dnia Ankę, gdy nie pojechała na swoje Sopockie wojaże. Robiła wrażenie na wszystkich chłopakach. Miała blond lekko falujące włosy z buzi trochę przypominała Nel z W Pustyni i w puszczy. Mały lekko zadarty nosek, nieomal śniadą cerę. Figurka filigranowa proporcjonalna i taka średnio wysportowana. Gesty odkrywały jej pewność siebie, czego mnie brakowało. Gdyby patrzeć na nią i na mnie, to ona miała ruchy młodej damy ja zaś roztrzepanej chłopczycy, która najzgrabniej macha rakietą tenisową.
Właśnie wtedy zaczęłam zwracać uwagę na gesty. Uczyłam się panować nad ciałem, nadawać mu ładne kształty. Prostować plecy, nosić brodę nieco wyżej i nie tylko więcej uśmiechać się, ale poskramiać wygłupy, które ciągle jeszcze korciły mój roztrzepany umysł.
Wtedy to się ładnie mówiło dziewczyna czpiot - mnie ciągle jakieś żarty po głowie biegały.
Oczywiście nic nie działo się z dnia na dzień, ale trzeba było fizycznie poskramiać rozbuchane pełne energii ciało.
Znajdować coraz to nowe wentyle bezpieczeństwa najczęściej w postaci aktywności sportowej.
Danka papugowała mnie w tym okresie, choć nigdy nie przyznałaby się do tego. Może właśnie, dlatego, że w sumie pewnie podświadomie współczuła mi, że jestem takim podrzutkiem bez ojca i matki.
Ja tego tak bardzo nie odczuwałam, ale Danki mama, która zdawała się być zimna jak śledź w Boże Narodzenie dość często dawała mi odczuć, że jestem ta gorsza. Gdyby nie ciocia, która chyba celowo pokazywała, że nie ma między nami żadnej różnicy a nawet ojciec Danki, którego zawsze nazywałam nie wiedzieć, czemu dziadkiem kochał mnie i nie raz pokazywał mi, że jestem fantastyczna, czasami nawet zdolniejsza od Danki.
Mnie przychodziło wszystko łatwo mam na myśli naukę, chłonęłam wszystko jak gąbka.
Danka do wszystkiego zmuszała się. Wolała koleżanki wygłupy niż uczenie się, póki nie wmówiono jej, że musi być „kimś” – wtedy stała się moim zdaniem nieszczęśliwa.
Ja traktowałam edukację jak nieustanną zabawę, ona jak przykry obowiązek, który ograniczał, jej życie towarzyskie.
W tym czasie zaglądały do mnie w sumie dość sporadycznie koleżanki z klasy, najczęściej Krysia. Poznały się z Danką i ta Krychę z wzajemnością polubiła.
Ja u Krysi bywałam znacznie częściej, jej mama bardzo mnie lubiła, zaczęła też o moje, że się tak wyrażę względy zabiegać mama Tamary – naszej klasowej piękności, choć ja szczerze mówiąc wolałam urodę Krychy takiej jakby Kleopatry niż słodką blondyneczkę z ciągłym zapaleniem spojówek.
Mama Tamary za to robiła cudowne wuzetki i chyba tylko, dlatego tam chodziłam dość często. Dom Tamary był dziwny mama sama wychowywała ją i młodszego Włodka.
Mieszkali wszyscy w domu podobnym do domu cioci z dużym ogrodem. Zawsze tam byli jacyś ludzie przy ogrodowym stole. Tamarę adorował bardzo przystojny Zdzichu z II Ogólniaka. Tak przystojny jak pusty. No chyba uczył się grać na gitarze, ale porozmawiać z nim nie było za bardzo, o czym. Dobrali się jak w korcu maku.
Pamiętam jak kiedyś Tamara przyszła do mnie z bardzo pięknymi stanikami, które dostawała z Niemiec w paczkach i powiedziała, że będziemy jak siostry bliźniaczki tak samo się ubierały w ciuchy z tych paczek.
Wlazła pod wielki dębowy okrągły stół w pokoju, kazała mnie też tam wejść i chciała, żebym razem z nią przymierzała te staniki. Miałam kompleks z powodu braku biustu. Choć to, co miałam naprawdę było cudne, tyle, że mikroskopowe, ale rozebrać nawet przy dziewczynie, nie rozebrałabym się za chińskiego boga.
Gdy Tamara poszła zastanawiałam się, po co ona to robiła, ja chyba mam jakiś feler – zawsze analizuję postępowanie innych. Doszłam do wniosku, że mogły być dwa tego powody.
Tamara była słaba z fizyki i matematyki i liczyła na wsparcie cioci jakby dwója jej groziła na koniec roku.
Ciocia umiała każdego nauczyciela przekonać, jak się uparła, że warto dać szansę delikwentowi i to było jej wielkim atutem.
Mogło też chodzić o te ciuchy, tylko sądzę, że na nie zbycie było, bo u nas takich rzeczy nie dostało się w sklepach za żadne pieniądze. Niestety nasza przyjaźń z Tamarą nie rozwinęła się, bo ja jakoś widziałam w jej zachowaniu podteksty. Później jeszcze mama mojego kolegi, którego rodzice uważali mnie za „sierotkę zatraconą” spiknęli się, bo oboje działali w tak zwanym Komitecie Rodzicielskim i wyraźnie uważali, że nie warto aby ich dzieci się ze mną kolegowały – mnie to było obojętne, gdyż byłam samotnikiem i zbyt liczne towarzystwo doprowadzało mnie do szału tak zresztą jest do dzisiaj.
W naszej klasie po przyjściu tej sporej jak na ówczesne czasy grupy drugorocznych zaczęło się źle dziać.
Kilka dziewczyn bardzo chciało zwrócić na siebie uwagę starszych kolegów a Ci bez pardonu wykorzystywali nie czarujmy się ich naiwność.
W klasie powstała paczka, która integrowała się z rozrabiakami z innych klas i zaczęły się spore rozróby.
Do tego stopnia, że dyrektorka szkoły odebrała wychowawstwo naszemu rusycyście, fajnemu w sumie nauczycielowi, bo uznała, że nie radzi sobie z klasą i sama postanowiła zrobić porządek z nami. Zaczęły się ostre restrykcje. Zawieszono dla przykładu 2 chłopaków z klasy łacińskiej, którzy w proteście obcinania przez dyrektorkę modnych beatlesowskich fryzur ścięli się na łyso. Część chłopaków z klasy „A” przeniesiono karnie do klasy biologicznej tzw. „babińca”, co oczywiście samych ukaranych bardzo ucieszyło. U nas w klasie dyrektorka, postanowiła znaleźć sobie popleczników i donosicieli, przez co ja wylądowałam u niej na dywaniku i oczywiście zaproponowała mi współpracę.
Rozumiałam dyrektorkę w sprawie dziewczyn, którym całkiem rozum odebrało, ale wkurzyło mnie, że chce ze mnie zrobić kapusia.
Powiedziałam jej, że zawiodłam się na niej. Ma wykształcenie pedagogiczne a chce działać metodami więziennymi. Stara wściekła się i wyrzuciła mnie z gabinetu, na odchodne mówiąc, że i tak ma w klasie osoby, które jej o wszystkim będą mówiły. Za 10 minut przyleciała po mnie ciotka. Coś Ty zrobiła „starej”, że się popłakała i jest wściekła, jakby ją osy po tyłku pogryzły.
Chciała, żebym donosiła na klasę.
Ciotkę zatkało, cokolwiek nie mówić by o niej to nigdy nikomu się nie wkręcała a ty…..
No tak teraz rozumiem, czemu „stara”, powiedziała, że to moja szkoła to Twoje wychowanie.
Puściłam jej oko. To dobrze czy źle?
W domu porozmawiamy.
Wtedy jeszcze ja przynajmniej nie widziałam okropnych działań paczki klasowej, wszystko dopiero miało się rozwinąć.
W sumie nie bardzo miałam pojęcie, co moi koledzy robią po szkole.
Kolegowałam się w sposób umiarkowany z Krychą, ale przy mnie nawet ona nie opowiadała o tym, co się działo.
Fajniej było u Krychy, ona miała takiego starusieńkiego dziadka, który nie rozróżniał ani mnie ani mamy Krychy, ani samej Krychy. Chodził zawsze w kalesonach i podkoszulce, żeby nie mógł uciekać z domu, bo już nie raz zginął w mieście.
Czasami tak było, że przyszłam a Krycha była u Eli albo Andrzeja.
Dziadek zawsze wtedy wysyłał mnie po papierosy. Palił małe Sporty, bez filtra, które chyba kosztowały 1.75. Dawał mi 2 złote i mówił za resztę kup sobie dropsy, tylko nie kręć, bo sprawdzę. Jak wracałam sprawdzał czy mam dropsy i zawsze jednego zabierał, po czym głaskał mnie po głowie i mówił dobre dziecko z ciebie Krysiu.
Kiedyś najadł się surowych kopytek, które mama Krysi przygotowała na obiad i mało, co nie umarł.
Był bardzo zabawny, na głowie miał jak kaktus takie narośle i miedzy nimi takie jak kolce włosy 4 na krzyż.
Ciocia już wcześniej mi mówiła, że powinnam zbliżyć się do klasy, bo byłam okropnym samotnikiem.
Niestety ja miałam do nich awersję - chłopaczyska myśleli tylko jak sobie podnieść testosteron. Obawiali się, że z braku wrażeń będą cierpieć na hipogonadyzm hi, hi większość z nich nie wiedziała, co to, ale i tak mieli stracha.
Dziewczyny zaś interesowały rzeczy, które mnie zwyczajnie nudziły.
No, ale skoro ciocia chciała a i dziewczyny przynajmniej niektóre były zainteresowane, czasami się z niektórymi spotykałam.
Chodziłam też na oficjalne imprezy organizowane przez wychowawcę póki był wychowawcą - jakieś czajpitja i takie tam rosyjskie igry.
Jednak mimo wszystko, najlepiej się czułam, jak malowałam w ogrodzie, albo wieszałam Dankę, jako modelkę na drzewie i robiłam jej zdjęcia.
Uwielbiałam też chodzić z Ami na dalekie spacery za miasto. Niestety musiałam ją nosić, bo po 200m stawała, zapierała się i kroku dalej nie zrobiła.
Czasami umawiałam się na spacer z jakimś chłopakiem ze starszej klasy/kilku znałam z narciarskich obozów/, ale musiałam wiedzieć, że nic mi z jego strony nie grozi no i oczywiście musiał mieć IQ na odpowiednim poziomie, żeby było z nim, o czym rozmawiać.
W klasie uznawano mnie za osobę, co najmniej podejrzaną. Wychowywała mnie ciotka, która była profesorką w tym liceum/wiadomo – kabel/.
Byłam, zatem niepożądaną i pożądaną osobą na imprezach a pozaszkolne życie uczniów z mojej klasy, polegało na nieustannym wymyślaniu jakichś prywatnych imprez. Oczywiście, na wszystkich był alkohol, czym silniejszy tym lepiej.
Moi koledzy wykombinowali tak, że jak ja będę uczestniczyła, to nawet jak coś przecieknie do szkoły to nic im nie zrobią, bo przecież - ciotka nie da skrzywdzić podopiecznej.
Trzeba było, zatem mnie skaperować, czyli wprowadzić do towarzystwa.
Ja oczywiście nie byłam niczego świadoma. Pewnie nie dowiedziałabym się nigdy, gdyby nie drugoroczny Zbychu B.
To jego paczka wyznaczyła na mojego duchowego opiekuna. Była jesień 10 klasa przedmaturalna. Zbychu wraz z kilkoma osobami dokooptował do naszej klasy, bo powtarzał klasę przez matmę. Paczka umówiła się na Strzelnicę na wino, od tego wszystko miało się zacząć z oswajaniem mnie.
Zbyszek zaopiekował się mną, ale wszystkich wkurzyłam, bo nie chciałam pić, umoczyłam usta, ale nic praktycznie nie wypiłam nie byłam zabawna, nie dałam się obmacywać. Mój opiekun odprowadził mnie do domu i zapewne, paczka uznała, że się nie nadaję.
 Ciocia nieświadoma naciskała, żebym integrowała się z klasą, pewnie, też miała swój powód ona miała dyplomatyczne metody wychowawcze, ale nie sądziła, że tam się pije i pokazuje jak najwięcej, po to by chłopcom podnosił się testosteron i by byli szczęśliwi.
Imprezy klasowe owszem odbywały się na całego, i było na nich nawet ostro, dziewczyny i chłopcy grali w rozbieranego, ofiary trafiały na balkon, ale ja w tych zabawach nie uczestniczyłam, bo Zbyszek już się pokapował, że ja nie upijam się i nie jestem łatwą panienką, więc publicznie nie będę się rozbierała nawet dla dobra męskich potrzeb..
Psułabym nastrój a nawet na pewno opuściłabym towarzystwo.
Niestety, to nie przeszkodziło, że któregoś pięknego dnia ciocia dowiedziała się o tych ekscesach i wskoczyła na mnie wściekła jak pinczerek twierdząc, że nago stałam na balkonie w Zbyszka domu. Powiedziałam jej, że to nie byłam ja i ma mi uwierzyć, bo mnie obraża takimi oszczerstwami - nie mam powodu żeby ją okłamywać i dziwię jej się, że mnie na tyle jeszcze nie poznała.
Nie chodziłam na te imprezy a Zbyszek nawet mi o nich nie mówił i gdyby nie jego życzliwi sąsiedzi sama bym też o nich nie widziała.
Wczesną jesienią jeszcze raz Zbyszek zaprosili mnie na wyjazd do lasu na Rydzyny. Tam jechało zaledwie kilka osób Ela S, Jacek G, Ewa W, ja i z drugorocznych - Zbyszek – to chyba wszyscy.
Jacek też już na gwiezdnych łąkach od wielu lat wącha kwiatki. Wiózł mnie wtedy na zmianę ze Zbyszkiem na ramie roweru i chyba podkochiwał się we mnie skrycie.
Gdy mnie wiózł proponował mi randkę, – bo nie chodziłam jeszcze ze Zbyszkiem a te wypady były taką klasową imprezką dla grzecznych jak ja panienek.
Jacek był wrażliwy popłakał się jak zabłądziliśmy w lesie.
Tam na Rydzynach poznałam siostrę Zbyszka – Mariolę – rodzice ich wynajmowali tam piętro u gospodarza latem.
Widziałam, że nie lubiła mnie od pierwszego spojrzenia, ale teraz tak sobie myślę, że jak któryś z sąsiadów zakablował rodzicom o tych rozbierankach i powiedział, że to byłam ja a Zbyszek nie sądząc, że się we mnie kiedyś zakocha nie protestował dla świętego spokoju, to jest jasne, czemu jego rodzice mieli później taki stosunek do mnie.
Dla mnie nie ma to już dzisiaj ani nawet wtedy nie miało, żadnego znaczenia.
Babcia Zbyszka uwielbiała mnie, zaciągała na balkon i plotkowałyśmy o Zbyszku i szkole, ale i o swoim życiu opowiadała, zostawiała dla mnie zawsze ciasto i Zbyszek nawet się dziwił, bo ciasta już w domu nie było a babcia wyczarowywała je dla mnie jak tylko przychodziłam.
To jednak było już później w klasie maturalnej, gdy Zbyszka nie dopuścili do matury i musiał przejść do wieczorówki.
Wtedy to podobno była niezła jazda na Radzie Pedagogicznej. Wcześniej fizyk „dławik” zrobił przekrojową klasówkę z 4 lat, żeby mieć argumenty dla dyrektorki, kto ma pojęcie o fizyce a kto nie. My wtedy tego nie wiedzieliśmy, dyrektorka chciała, żeby padło kilka osób na dopuszczeniu do matury dla przykładu, ale nie sądziła, że będą to dzieci jej najprężniej działających rodziców z Komitetu Rodzicielskiego. Dławik 15 razy ostentacyjnie przesadzał mnie, żebym niby nie mogła ściągać, myślałam, że mu odbiło, ale co było robić, pisałam, co mogłam i dostałam 4+ z tej klasówki.
Stara miała powiedzieć, że jak „dławik” dopuści mnie a nie dopuści Tamary i Zbyszka to ona osobiście zadba, żebym ja matury nie zdała. Nie chcę komentować tych zachowań, bo Ci ludzie już nie żyją, ale uważam, że w sumie mogli dopuścić wszystkich a matura pokazałaby, kto da radę a kto nie.
Moim zdaniem były to prywatne rozgrywki. Nikt z nas nie był orłem z matematyki czy fizyki. Niestety mieliśmy mało wymagających a może pobłażliwych nauczycieli i to się mściło. Zupełnie inną sprawą było zachowanie nie w szkole, ale poza szkołą.
Ja uważałam, że winne temu były niektóre dziewczyny. Gdyby na imprezy nie chodziły, nie byłoby takich orgii. W sumie na dopuszczeniu do matury ofiarami stali się nie Ci, co najbardziej rozrabiali. Tak czy siak padł Zbyszek, Tamara i to chyba wszyscy, później jeszcze na maturze ktoś chyba, ale już tego nie pamiętam.

Gdy byłam w klasie maturalnej bardzo usiłowała zbliżyć się do mnie moja mama, która najpierw, gdy miałam 6 lat wyjechała i założyła nową rodzinę. Później, gdy wróciła, musiała zarobić na dwóch synów, których ze sobą przywiozła i była strasznie zapracowana. Przyszedł jednak czas, gdy uznała jak sądzę, że zbytnio oddaliła się od własnej córki i chciała to nadrobić.
Było to zabawne, bo często gdzieś razem chodziłyśmy.
Ja dostawałam od niej przed maturą 2 litrowy termos lodów codziennie, lody zawsze uwielbiałam.
Na wspólnych spacerach, czy zakupach jacyś mamy znajomi całowali mnie w rękę, sądzili, że jestem jej siostrą.
Mama zawsze bardzo dbała o siebie, była elegancko ubrana, miała swój styl.
Zdjęcie z czasów, gdy razem mieszkałyśmy w Łodzi. 
Dla mnie może trochę za błyszczący, ale podobała się innym.
Nasze kumplowanie polegało na tym, że zabierała mnie na wycieczki motorowe. Jeździła motorem, który kupiła za „5” wygraną w totolotku.
Mogłam mamę traktować jak kumpelę, ale byłam już za mądra, by stała się moim autorytetem. Bardzo szanowałam babcię i ciocię. Mamę rozumiałam, ale uważałam, że kobiece potrzeby zdominowały u niej sorry myślenie i dlatego, jej życie tak się potoczyło. Gdy zrozumiała swoje błędy była już starszą panią i w sumie chyba nie mogła już nic zmienić.
Moja babcia mówiła, że każdy jest kowalem swego losu i każdy popełnia mniejsze i większe błędy bez wyjątku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga