piątek, 2 sierpnia 2013

Powieść - Rozdział 2 Próba skrzydeł.

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
Ściąganie, pobieranie udostępnianie zdjęć i treści – możliwe jest tylko za moją/autora/ pisemną zgodą.
Gdy odlatują motyle
Rozdział 2
Próba skrzydeł.
Drugi raz zadzwoniłam do Tereski, odebrała po 5 minutach - jest chora ma kaszel przeziębiła się na koloniach.
Podałam jej wszystkie moje domowe recepty na kaszel i chore gardło, zapytałam czy nie trzeba przyjechać i coś jej pomóc, ale ona mówi, że „lata i daje radę” bez problemu a telefonu nie odebrała, bo „coś tam”.
No ok. Dałam jej nalewkę miętową z rutą i drugą malinową niech się kuruje.
Sama może sobie dzisiaj naparstek łyknę.
Dawniej człowiek, mógł na golasa w rzece pływać kilka godzin i nic mu nie było a teraz byle, co i chory od razu.
Ja też coś ciągle mam z tym gardłem.
U mnie to pewnie skutek palenia na szczęście zmądrzałam i rzuciłam. Jednak, co miałam popsuć to pewnie popsułam.
Wtedy z Alą jeszcze nie paliłyśmy, nic na „p” cnotki z nas były niesamowite, ale ciągle coś wywijałyśmy. Okolice Zielonej Doliny pod Świętą Katarzyną wtedy to były bardzo biedne wioski.
My chyba stacjonowaliśmy w pierwszy dzień w Starej Wsi Psary. Zastanawiałam się czy okolice Świętej Katarzyny ciągle jeszcze miały złą sławę z powodu czarownic. Mnie w każdym razie czarownice pomagały. Zwyczaj był taki na rajdzie, że obiady kupował opiekun a śniadania i kolacje jedliśmy we własnym zakresie, czyli co kto miał.

Wlałam sobie 15 ml mojej nalewki i cholerka aż mi dech odebrało taka mocna. Czuję, że bardziej mnie zakręci niż „marycha” Funia. Mam jakiś stan zapalny w gardle, może mi przejdzie.
My z Alą na rajdzie jadłyśmy skromnie jakieś puszki mielonki i kromki chleba podprowadzone z restauracji gdzie był poprzedniego dnia obiad. Ala była bardziej zaradna, zawsze umiała się do kogoś podpiąć, ja należałam do tych wstydliwych aż mi się wierzyć nie chce ale wtedy tak było. „Młotek”, czyli nasz pan psor od PO a właściwie geografii, wpadł we władanie psorki od niemieckiego i całkiem się zatracił.
„Każ jej umyć oczy” - usłyszałam jak germanistka mówiła do „młotka”.
Ala, co ten babsztyl do mnie ma?
No miałam leciutko błękitnym cieniem pociągnięte powieki, ale tak delikatnie, że u innej osoby nawet bym tego nie zauważyła.
„Młotek” jednak nic mi nie powiedział tylko zorganizował dla swojej Mari jajka na jajecznicę i złagodził, zły nastrój germanistki.
Smażyli tę jajecznicę na drugim końcu podwórka, pod płotem a zapach roznosił się wszędzie i zła byłam jeszcze bardziej, bo my tylko suchy chleb z mielonką jadłyśmy.
Stałam oparta o drewniany płot ze sztachet i z tej złości bujałam się na nim. Opierając i odbijając się na zmianę.
Z drugiej połowy podwórka dobiegł głos wściekłej germanistki, „coś ty zrobił?”
Pruła się na „młotka” – „zobacz całe mydliny od golenia w jajecznicy”. Początkowo nie wiedziałam, o co chodzi, ale Ala odciągnęła mnie od płotu.
Odejdź bujałaś się i jemu kubek z mydlinami przez to wylądował w jajecznicy. Jak nie chcesz mieć kłopotów lepiej nie podchodź do płota. Myślałam, że umrę ze śmiechu, ale musiałam go ukrywać, żeby znów nie podpaść.
Dopiero na trasie na Świętą Katarzynę jak zgubiliśmy drogę, Andrzej zagadnął do mnie – niezły z Ciebie numerant. Więc on też widział.
O rany jak zgłodniałam, ta nalewka wzmaga apetyt, pomijam fakt, że mam już prawie karuzelę w głowie.
Małą przekąskę zrobiłam/tę maskę dostałam kiedyś od Zbyszka/ale to inna historia.
Muszę zmierzyć cukier, żebym nie przeholowała.
Na zewnątrz leje jak z cebra a w mieszkaniu parno, ale może to po tej nalewce.
Wszystkie skarby – znaczy zakazane rzeczy takie jak cukierki, czekolady są w szafce pod komputerem, leki też i paski do mierzenia cukru również.
Jak otwieram tę szafkę, Szabaj budzi się z najgłębszego snu i pędzi z najodleglejszego pokoju i jak nie mam dla niego cukierka jest okropnie rozżalony. Tym razem sięgałam po paski i ma minę nieszczęśnika, ale nie mogę go dokarmiać, powinien trochę schudnąć.
Cukier o dziwo mi spadł, ale nie mogę posiłkować się alkoholem, bo to mogłoby się, źle skończyć.
 Ala zobaczyła w dali jakichś herosów i odbiła od grupy a ja za nią. Chwilę siedziałyśmy pod Świętą Katarzyną tym bardziej ten wypoczynek był nam potrzebny, bo ok. 4 km poszłyśmy w bok zamiast na górę.
Jak ona to zrobiła, ale z chłopakami była o wiele bardziej oblatana ode mnie, w każdym razie nie tylko wzięli nasze plecaki, ale ten wyższy wziął Alę na barana ja musiałam o własnych siłach wchodzić, choć z górki chciał mnie znieść, uznałam, że to niebezpieczne i zeszłam z jego pleców a Ala jak na wielbłądzie jechała w górę i w dół.
Tak czy siak, to, że chłopcy z innej grupy zaopiekowali się nami spowodowało, że Andrzej jakoś bardziej się mną interesował, choć tak naprawdę, nie chciał adorować żadnej dziewczyny, bo zdawał sobie sprawę, że z tego są tylko kłopoty.
Ja zresztą myślałam podobnie – wolność w wieku 16 lat była cudowna, nie trzeba było się niczym martwić, można było poszaleć i nikt do nas nie miał pretensji. Wiązanie się z chłopakiem, to tylko kłopoty tak myślałam i była to największa mądrość mojej młodości.
Po to są skrzydła uśmiechał się Andrzej w wianku wieczorem, żeby ponad poziomy… „Prawdziwa poezja była, jest i będzie poniekąd inicjacją dlatego, że może we dwóch wierszach skreślić całą epokę, a obraz i pomnik zbliżyć jednem wyrażeniem. Starożytni tę po szczególe wiersza formę zwali «wierszami złotymi»….” Zatkało mnie tego się po Andrzeju nie spodziewałam, że może cytować Norwida.
Andrzej jeszcze więcej cytował;
 „Wieś i niebo - dwa pojęcia,
Które ranny brzask umila,
Były dla mnie, dla dziecięcia,
Jak dwa skrzydła dla motyla.
Wsią i niebem żyłem cały,
O nich skrzydła mi szumiały,…”
Oj rozmarzyłam się przy Norwidzie i to symboliczne Pożegnanie stało się pożegnaniem faktycznym – jeszcze kilka lat i poszedł sobie na niebiańskie łąki. Taki cudny, najładniejszy chłopak w całym ogólniaku. Jakież to życie jest dziwne.
Kiedyś sama to napisałam;

Nocą, gdy wszystkie gwiazdy zasypiają w chmurach,
gdy księżyc ziewa znużony.
Staję w oknie i szukam na niebie tej strony,
gdzie oczu Twoich blask niebo rozchmurza.
I czekam aż błyśnie gwiazdeczka nie duża.
Favete linguis /milczcie w skupieniu/
mówię do niej,
a ona się do mnie uśmiecha
skrzy się i barwy zmienia
mruga do mnie z rozbawienia
i pięknie o nas opowiada,
gwiezdna Szeherezada.
I wiemy obie, że Twoje oczy
w niebo wpatrzone są też tej nocy.
I wiemy także, że nim dzień nastanie,
obudzisz znowu mnie nad ranem.
Spełni się wreszcie nam nie znana
przyszłość,
co w gwiazdach jest zapisana.

Niewypowiedziane słowa, przemilczane spostrzeżenia nasze małe i wielkie tajemnice.
Gdybyś wiedział o mnie wszystko gdybyś dowiedział się o tym, o czym nigdy nikomu nie powiedziałam i nie powiem – byłbyś zdziwiony.
Kiedyś byłeś gotów wiele zapłacić, żeby odkryć moje tajemnice.
Niestety szukałeś w złym miejscu. Gdybyś spytał chłopaka, który uwielbia bose dziewczyny bez stanika – pewnie wyjawiłby jedną.
Gdybyś zapytał chłopaka, który uciekł z Węgier by tu tłumaczyć z węgierskiego może zdradziłby Ci inną. Gdybyś potrafił chodzić moimi ścieżkami, poznałbyś wiele niewypowiedzianych tajemnic tym cudniejszych, że wspomina ją tylko jedna osoba i uśmiecha się, bo też woli milczeć.
Nie wszystko Ci o mnie opowiem, wtedy, gdy szłam sama w Sylwestrową noc do domu zrozumiałam, że za ranienie trzeba płacić.
Nie robiłam niczego nigdy z zemsty, ale nie żałowałam sobie już nigdy przyjemności. Uznałam, że sama sobie muszę je zapewniać. I zapewniałam, kiedy tylko przyszła mi na to ochota.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga