Gdy odlatują motyle
Wszelkie
podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie
przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści
– jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/ mój 2 blog
Rozdział 3
Psoty
motyli
Miałam w tak zwanym antrakcie, czyli jeszcze przed
Zbyszkiem na poważnie taki przelotny niby romans z chłopakiem z wakacji, w
którym zakochała się moja ciocia i wmawiała mi, że to miłość mojego życia.
Miało to swoje ogromne plusy, bo ciocia zaczęła
bardzo dbać o mój entourage.
Jeździłyśmy do Łodzi na zakupy. Telimena, Moda
Polska. Nowe stroje, lis przy płaszczu, zamszowe kozaki na obcasach.
Ciocia nogi mało nie złamała ciągając mnie nocą do
krawcowej za torami. Wszystko była gotowa zrobić dla Tolka.
Tolek przypominał przedwojennego amanta filmowego,
ciągle śpiewał; „Czy pamiętasz, jak ze mną tańczyłeś walca,
Panną, madonną, legendą tych lat?
Czy pamiętasz, jak ruszył świat do tańca,
Świat, co w ramiona ci wpadł?
Wylękniony bluźnierca,
Dotulałeś do serca
W utajeniu kwitnące te dwie,
Unoszone gorąco,
Unisono dyszące,
Jak ja cała, w domysłach i mgle...
I tych dwoje nad dwiema,
Co też są, lecz ich nie ma,
Bo rzęsami zakryte
Wnet zakryte, i w dół,
Jakby tam właśnie były
I błękitem pieściły,
Jedno tę, drugie tę, pół na pół.”
Miał przy tym taką minę, że mimo mojego dziewictwa
dobrze wiedziałam, o co mu chodzi.
Po wakacjach ciocia zaprosiła go najpierw do nas. W
gościnnym pokoju, pierwsze, co zrobił to wsadził mi łapę pod majtki i usiłował
ścisnąć pośladek. Mało, co w pysk nie dostał. Ja zaś głowiłam się jak to cioci
powiedzieć, że „nie chcę się w nim zakochiwać”. Ciocia szczebiotała jak
skowroneczek a on cały czas w myślach śpiewał to;
„Wylękniony bluźnierca,
Dotulałeś do serca
W utajeniu kwitnące te dwie,
Unoszone gorąco,
Unisono dyszące,
Jak ja cała, w domysłach i mgle...”
Później zaprosiła mamę Tolka, żebyśmy się lepiej
poznały. Mama pracowała w Kuratorium, miała obsesję na punkcie „porzucania”, bo
mąż dyrektor podstawówki zostawił ją dla swojej uczennicy. Uważała, zatem, że
synuś Toluś powinien sporo dziewczynek oględnie mówiąc zaliczyć, nim z którąś
się zwiąże.
Słuchałam tego z rozdziawioną gębą i aż się
dziwiłam, że ciocia nie zauważyła tego, o czym ta kobieta mówiła.
Ja miałam być jedną z tych do zaliczenia. Mnie już
ta łapa znienacka na pośladku starczyła, żeby go odstawić na wieki, ale
ciocia ciągle uważała, że jest dla mnie stworzony.
Gdyby nie te ciuchy, zakupy w drogich i
ekskluzywnych sklepach pewnie bym ją wcześniej i bezpardonowo uświadomiła, ale
tak postanowiłam wykorzystać okazję.
W końcu nikt wcześniej tak o mnie nie dbał.
Tolek miał mnie zaprosić na swoją Studniówkę, bo był
rok starszy ode mnie. Ciocia z nim to ustaliła nawet mnie nie pytając czy
zechcę. Wcześniej jeszcze byłam zaproszona do Wiśniowej Góry z rewizytą do domu
mamy - ciocinego narzeczonego. Myślałam sobie, pewnie będzie chciał mnie
zaliczyć, więc na wszelki wypadek wzięłam do kieszeni nowiusieńkiego jesiennego
zielonego flauszowego płaszcza z rudym lisem na kołnierzu i przy rękawach,
który na tej wizycie miał wraz z zamszowymi kozakami i sukienką z Telimeny
okraszoną apaszką z Mody Polskiej i reniferowymi rękawiczkami z Targów
Poznańskich swój debiut – całkiem solidny klucz francuski. Poczułam się
pewniej, bo Tolek był kawał chłopa, ale jakbym tym kluczem go zdzieliła, to
wylękniły mu się by bardziej bluźnierstwa i pewnie odpuściłby sobie amory.
Na szczęście mamusia zaprosiła w roli przyzwoitki
jego młodszego kuzyna, który nie odstępował nas na krok. Wracając pociągiem do
domu zastanawiałam się, czemu cioci tak zależy na znalezieniu mi chłopaka.
Doszłam do wniosku, że opiekowanie mną zaczęło jej
uwierać i kombinowała, żeby dobrze i jak najszybciej wydać mnie za mąż.
Trochę mnie to zmartwiło, bo tak naprawdę nie bardzo
miałam gdzie się podziać, gdyby ona mną już nie chciała się opiekować. Dom
babci był dla mnie otwarty – niestety tam było już ciasno a i opieki tak
naprawdę nie było żadnej.
Chłopcy moi przyrodni bracia wychowywali się jak to
mówiłam „samopas”, czyli robili, co chcieli. Mama z nieskończonym Studium
pracowała, jako bufetowa w najlepszych lokalach w mieście, ale wracała do domu
o 2 czy 3 w nocy. W wolnym czasie zaś prowadziła bardzo intensywne życie
towarzyskie – odbijała sobie czas dziwnowskiej niedoli. Babcia pracowała w
przedszkolu i nic po za nim jej nie obchodziło. Chłopcy nie chcieli chodzić na
obiady do przedszkola, kradli kurczaki na wsi wieszali je na haku od huśtawki i
gotowali na nich rosoły, od których śmierdziało w całej dzielnicy.
Włóczyli się po wiejskich dyskotekach, zadawali z
jakimiś elementem recydywistów, po prostu wychowywała ich ulica na małych
łobuziaków. Byłam dla nich dobrym przykładem kochali mnie, ale uważali, że los
się do mnie uśmiechnął.
Jacka, czyli starszego ciocia na krótko wzięła do
siebie, już jak ja wyszłam za mąż, ale nie wytrzymał reżimu i dyscypliny cioci.
Była bardzo apodyktyczna, despotyczna czasami trudna do wytrzymania, ale ja
nauczyłam się ją dyplomatycznie rozkładać na łopatki. Obracać w żart jej złe
nastroje – Jacek nie dał rady i uciekł.
Tolek miał
przyjechać na moje imieniny, czyli 4 grudnia i zaprosić mnie na Studniówkę, o
czym wiedział tylko on i ciocia.
Przysłał list, że złamał rękę i nie przyjedzie. I to
był ten moment, kiedy mogłam bez wyrzutów sumienia wobec cioci i jej marudzenia
zerwać z „bluźniercą”.
Napisałam mu list – brudnopis nie wiedzieć, czemu
wsadziłam w Encyklopedię sądząc, że nikt tam nie zajrzy.
Szalenie ważne w tym wszystkim jest, że ja miałam
już wtedy liczne zainteresowania. Namiętnie fotografowałam, malowałam
gigantyczne obrazy w stylu młodego Picassa
inspiracją była pierwsza jego miłość - modelka Fernande Olivier jej obecność w życiu Picassa nie ograniczała się do przypadkowych spotkań - łączyło ich zapewne coś więcej niż tylko przyjemność miłosnych igraszek. Picasso wtedy mnie bardzo inspirował rozbudzał wyobraźnię, powodował, że na samotnych spacerach z Ami rodziły się różne szaleńcze pomysły. Malowałam obraz jakby połączenie Kobiety w czerwonym i głowa kobiety czytającej. Była to moja indyjska madonna. Wielki obraz 90x150 olejny. Wisiał przez wiele lat w pokoju gościnnym cioci. Danka go chyba wyrzuciła, może była zazdrosna a może po prostu nie podobał się jej, były też inne mniejsze ocalał tylko jeden portret Kmicica. Oprócz malowania cały czas chodziłam na treningi gimnastyczne, lekkoatletyczne i koszykówki, – choć tą ostatnią traktowałam raczej rozrywkowo. Gdybym wtedy trenowała tyle, co dzisiejsi sportowcy też miałabym medale olimpijskie, byłam bardzo sprawna i wszechstronna. Pływałam, jeździłam na nartach, łyżwach, koniach, rowerze. Sportowe, życie było moją rozrywką. Chłopców traktowałam zawsze jak publiczność do podziwiania. Mogli mnie podziwiać i jak robili to dostatecznie namiętnie niczego więcej od nich nie wymagałam.
inspiracją była pierwsza jego miłość - modelka Fernande Olivier jej obecność w życiu Picassa nie ograniczała się do przypadkowych spotkań - łączyło ich zapewne coś więcej niż tylko przyjemność miłosnych igraszek. Picasso wtedy mnie bardzo inspirował rozbudzał wyobraźnię, powodował, że na samotnych spacerach z Ami rodziły się różne szaleńcze pomysły. Malowałam obraz jakby połączenie Kobiety w czerwonym i głowa kobiety czytającej. Była to moja indyjska madonna. Wielki obraz 90x150 olejny. Wisiał przez wiele lat w pokoju gościnnym cioci. Danka go chyba wyrzuciła, może była zazdrosna a może po prostu nie podobał się jej, były też inne mniejsze ocalał tylko jeden portret Kmicica. Oprócz malowania cały czas chodziłam na treningi gimnastyczne, lekkoatletyczne i koszykówki, – choć tą ostatnią traktowałam raczej rozrywkowo. Gdybym wtedy trenowała tyle, co dzisiejsi sportowcy też miałabym medale olimpijskie, byłam bardzo sprawna i wszechstronna. Pływałam, jeździłam na nartach, łyżwach, koniach, rowerze. Sportowe, życie było moją rozrywką. Chłopców traktowałam zawsze jak publiczność do podziwiania. Mogli mnie podziwiać i jak robili to dostatecznie namiętnie niczego więcej od nich nie wymagałam.
Siedziałam na leżaku w ogrodzie pod studnią i
uczyłam się fizyki, chemii, powtarzałam biologię. Kiedy do ogrodu wparowała
ciocia z jakąś kartką cała zaryczana jakby ktoś umarł.
Coś Ty zrobiła – szlochała – jak mogłaś –
wiedziałam, że to przez Ciebie on się obraził?
Ciociu, kto?
O czym Ty mówisz.
Mówię nie, o czym tylko, o kim - o Tolku – jak
mogłaś? Wkurzyłam się – łapa Tolka wydawała mi się jeszcze bardziej obleśna z
perspektywy czasu. Wygarnęłam jej wszystko, że mnie obmacywać próbował, że jego
matka szukała dla niego doświadczeń erotycznych itd. Czy ty kurczę kobieto
ślepa jesteś?
No masz trafiłam niechcący w słaby punkt - ciocia
miała zeza.
Poszła szlochać na górę i dopiero po kilku dniach na
spokojnie wyjaśniłyśmy sobie wszystko, choć jeszcze raz się wmieszała w nasz
niby przypadkowy kontakt wiśnowogórskim amantem bluźniercą.
Wakacje między 10 a 11 klasą spędziłyśmy w Gdańsku
Oliwie. Właściwie na granicy Jelitkowa i Oliwy w przedszkolu obok szkoły na
Chłopskiej – bodajże, ale głowy uciąć sobie nie dam.
Ciocia jak zwykle zorganizowała to najlepiej jak
potrafiła.
Właściwie, co roku jeździłyśmy na takie rodzinne
wyjazdy nauczycielskie. Ciociną - panienki - rodziną byłyśmy ja i Danka, czasem
jeszcze Anka starsza ode mnie o 3 lata kuzynka. Pozostałe wczasowe towarzystwo
składało się zazwyczaj z taty mamy i dzieciarni starszej lub młodszej. Czasami
przyjeżdżały tam niezłe egzemplarze hi, hi jak Tolek bluźnierca.
Wczasy organizował tzw. Wydział Oświaty zwykle z
Inspektorem na czele. Nie znam szczegółów, ale nauczyciele za wszystko płacili
sami – tyle, że może za kwatery, które były zwykle w przedszkolach mniej.
W każdym razie zawsze było fajnie.
W sumie, co roku przyjeżdżali różni ludzie, więc
wyjazdy – towarzysko, że się tak wyrażę były zwykle atrakcyjne. Tego roku w
przeciwieństwie do poprzedniego trzeba było jeździć tramwajem do Jelitkowa na
plażę. Pamiętam taką pętlę tramwajową, z której codziennie ruszałyśmy na
plażowanie. Tamte okolice wyglądały wtedy zupełnie inaczej niż dzisiaj.
Tego roku na wczasach były 3 starsze ode mnie dziewczyny
i sporo dzieciarni młodszej.
Był Inspektor z córką Olą i nauczyciel matematyki z
II LO z 2 synami. Anka starsza ode mnie paliła ostentacyjnie fajkę i jeździła
do Sopotu na randki z murzynami tak przynajmniej twierdziły pozostałe starsze
dziewczyny. Ubierała się bardzo ekstrawagancko np. nosiła czarne rajstopy w
czerwoną kratkę, skórzaną zamszową bluzę z frędzlami i bananówę. Czyli spódnicę
z takich klinów jak skórki banana. To był taki strój hipisówy.
Bardzo wszystkie jej zazdrościłyśmy nie tylko tego,
że jest taka odjazdowa, ale przede wszystkim, że rodzice jej na to pozwalają. Całowanie
się na ulicy było piętnowanym występkiem a taki strój powodował, że wszyscy
mówili puszczalska, choć żadnej prawdy w tym być nie musiało.
Studiowała już medycynę, ale była też malarką chyba
z zamiłowania. Ciocia złośliwie mówiła, że jeździ do Sopotu rysować murzynów na
kawiarnianych serwetkach.
Tak czy siak tego roku Anka była gwiazdą „numéro un”
pozostałe współzawodniczyły o miano drugiej gwiazdy.
Bożenka starsza o jakieś 4 lata miała mlecznobiałą
cerę, kruczoczarne włosy, oczy bardzo mocno umalowane na japonkę i zabójczy
biust wielkości sporej 4. Ciałko rozlazłe nie sportowe, ale niektórzy takie
lubią.
Wiesia też starsza ode mnie wcale się nie malowała,
była chuda z tłustymi lekko rudymi kręconymi włosami - całym jej atutem były
bodajże studia prawnicze czy filozoficzne dziś już dobrze nie pamiętam.
Figura tzw. suchotnika plecy garbate nogi składające
się głównie z kości i ciągle spadających klapek.
Ja dziewczyna jak marzenie wysportowana z mięśniami
jak w greckich posągach, bez przerostów, ale tworzącymi klasyczne piękno. Włosy
do ramion nieco krótsze niż dzisiaj, ale za to pełne blasku wiatru i
niesforności nieomal wrodzonej. Biust kiepski – sportowa 1 za to nogi hmmm….nie
jeden stracił dla nich głowę. Była jeszcze Danka 3 lata młodsza ode mnie tzw.
polska piękność z naturalnymi blond warkoczami prawie do pasa.
Piszę o tym, bo w czwórkę trzymałyśmy się razem i
choć Danka wiekowo bardzo odstawała to z wygłupami nas nieomal prześcigała.
Każde pójście na plażę wiązało się z tzw. podrywami. Podrywało się wszystko dla
wygłupów, szczególnie starszych tatusiów z dziećmi, bo głupieli totalnie.
Profesor od matematyki dźwigał Bożenki bety na
plażę, inspektor opowiadał najśmieszniejsze kawały a żony z dzieciakami szlag trafiał,
bo tatusiowie zapominali o nich całkowicie. Czasami nawet zostawiali je na
pętli z bagażami, gdyż te nie mogły z dzieciakami na raz załadować się do
tramwaju. Wiesia i Bożenka miały ubaw po pachy, Danka mało, co rozumiała a ja
rozglądałam się za młodszymi.
Drugiego dnia poszłam grać w siatkówkę plażową i
omamiłam chłopaczka jak się okazało z Jelitkowa, pewnie jakiegoś młodego
rybaka. Tak się zajarał, że obiecał zabrać mnie samochodem brata na objazd po
wybrzeżu. Umówiłam się z nim nic nikomu nie mówiąc za 2 dni na pętli
tramwajowej o, 17 pięć czemu pięć jeszcze wtedy nie wiedziałam, ale czułam, że
lepiej nie umawiać się o równej godzinie. Chłopak już w kilka minut później
przyniósł mi przepysznego świeżego wędzonego węgorza i bukiet z 20 lizaków
takich serduszek miodowych. Danka odgrywała polki z osami zrywała się z koca
chwytała najczęściej suszące się majtki cioci albo Bożenki wywijała nimi, że
niby chce osę ukatrupić, po czym udając panikę wyrzucała majtki na głowę
jakiegoś faceta z sąsiedniego koca i rwała do wody, żeby nikt jej ze skóry nie
obdarł.
Jeśli to nie były majtki Bożenki, to paczka ryczała
ze śmiechu wszyscy ratownicy, którzy mieli obok swoją kanciapę i połowa
plażowiczów, szczególnie ta, która nie padła ofiarą Danuśkowych wygłupów.
Następnego dnia zastałyśmy jakiegoś nowego
plażowicza z małą może 4 letnią dziewczynką, która bardzo grzecznie lepiła
sobie babki z piasku, gdy on zatopiony był w lekturze jakiejś powieści.
Wiiiidzicie, jaki cukiereczek zauważyła Bożenka. Zakładamy
się, która go zerwie. Ok, o co? O wino, ale nie patyka, tylko wytrawne Martini.
No akurat skąd ja Ci wezmę na Martini zaprotestowała Danka. Nie martw się Twoje
szanse są minimalne. Więc kto wygra to pije czy kupuje, bo nie rozumiem. Ja ci
dam pić wtrąciła się ciocia strofując Dankę. Wzruszyła ramionami Danuśka i tak
zrobię scenkę z Twoimi majtkami, tylko je zmocz najpierw. Dziewczyny zaczęły
się chichotać, że Danka pyskuje cioci. Obmyślały plany i odgrywały różne
komedie. Bożenka z biedronką w staniku, Wiesia z angielskim, /czyli poszła na
intelekt/, którego niby nie rozumiała. Danka zaczęła lepić babki z piasku z
małą a nasz obiekt nic jakby świat nie istniał wokół niego. Dziadkowie, znaczy
nasi panowie nauczyciele poobrażali się – matematyk przyszedł do mnie czy nie
mam karty pływackiej, bo chciałby synów zabrać na rower wodny a bez karty nie
chcą mu ratownicy pożyczyć.
Byłam chyba jedyną osobą w całym towarzystwie, która
miała kartę pływacką. Pożyczyłam a co mi. Poszłam popływać, bo żałosne wydawały
mi się te umizgi dziewczyn. Ten zakład popsuł całą zabawę. Już myślałam, że mam
to za sobą, gdy nagle usłyszałam za plecami męski głos. Chciałem Cię o coś
zapytać? Tak słucham – obróciłam się to był nasz cukiereczek. Co tym Twoim
koleżankom się stało, czemu tak nachalnie usiłują zwrócić na siebie uwagę?
One takie są odpaliłam, nie wiele się zastanawiając.
Jesteśmy z prowincji to nasz feler. Feler? No tak taka przypadłość głośno
mówimy, bo na wsi to wszędzie daleko i nieustannie trzeba krzyczeć. Patrzył na
mnie uważnie – zgryyywasz się? Nieee jak bum, bum. Tak jest tam skąd
przyjechałyśmy.
Fajna jesteś. Dasz się zaprosić na lody?
U lodziarza z plaży?
Nie Pod Neptunem na Starówce w Gdańsku?
Kiedy? Jutro może być?
Może – gdzie się spotkamy?
Na pętli tramwajowej o 17 pasuje Ci?
Jasne mam na imię Jacek a ty?
Basia.
Ładnie i uśmiech numer „6”
Umówiłam się z 2 chłopakiem jutro na pętli z tym, że
z Jackiem 5 minut wcześniej.
Ratownicy wszczęli alarm, gdzie ten pan z chłopakami
na rowerze. O rany to też była jazda, okazało się, że profesor matematyki bał
się skręcić na morzu i nie wiele brakowało a wylądowałby w Sztokholmie.
Nagle nie wiadomo skąd pojawił się na plaży narzeczony
cioci Tolek, spojrzałam na ciocię wiedziałam, że to jej robota.
Chciał się ze
mną umówić i porozmawiać.
Oczywiście umówiłam się jutro na pętli tramwajowej o
17 pięć. Ciocia na to konto postanowiła zabrać nas do miasta do komisu po nową
bluzeczkę dla mnie.
Danka była niepocieszona i odgrażała się, że też
sobie znajdzie narzeczonego. Szepnęłam do niej, że ja mam aż trzech i to był
mój ogromny błąd.
Danka ze złości wykablowała cioci a ta postanowiła,
że będą mnie śledzić.
Gdyby wiedziała, że zarówno Tolka jak i rybaka
zostawię na lodzie chyba nie zabrałaby z sobą Danki i zrobiłaby mi polkę,
jakiej świat nie widział, ale tak po prostu zgłupiała jak zobaczyła, że wsiadam
z obcym facetem do tramwaju jadącego w stronę Gdańska, gdy nieco dalej stoi
Toluś w szarej polówce. Danka leć po taksówkę tam jest postój zakomenderowała.
Coś tam Toleczkowi rzekła na pociechę, Danka nie
słyszała i zaczął się pościg za mną i skradnie się za kamieniczkami po bramach
Basiu chowałyśmy się jak na wojnie.
Wyobrażam sobie, jakie miały miny, gdy Jacek
rozmawiał z taką starszą panią, która głaskała kamiennych herosów
po udach i mówiła, że tacy są ponętni.
Zjedliśmy lody i Jacek jakby coś wyniuchał wsadził
mnie w taksówkę i zawiózł do Sopotu na molo. Opowiadał mi o sobie, że studiuje
we Wrocławiu – tu w Gdańsku jest u siostry i takie tam.
Byłam jeszcze nierozbudzona, więc gdy próbował mnie
całować lekko go odsunęłam i czułam, zrozumiał, że mamy inne potrzeby.
Dlatego uroczo rozstaliśmy się pod przedszkolem, gdy
mnie odprowadził, ale wiedziałam, że to koniec znajomości.
Nigdy więcej nie zjawił się na naszej plaży. O
śledzeniu mnie wtedy w Gdańsku dowiedziałam się od Danki 20 lat później.
Tak to wygląda, że znamy zdarzenia jakby tylko z
jednej strony. Zupełnie inaczej wyglądają one, gdy okazuje się, że ktoś jeszcze
w nich uczestniczył.
Gdyby znać wszystkie okoliczności, dziś tak myślę –
hi, hi człowiek by zgłupiał. Co myślał rybak a co myślał Tolek a co myślał
sobie wtedy Jacek? Z Tolkiem spotkałam się przypadkiem kilka lat później.
Miałam już 3 letnią córeczkę i pojechałam na
zastępstwo za mojego męża na obóz do Wiśniowej Góry z koszykarkami. Spotkałam
tam chyba w sklepie Stasia H. ze Studium Nauczycielskiego, który pochodził z
Wiśniowej i zaczął na ulicy opowiadać mi o mamie Tolka i o nim, bo tam wszyscy
się znali.
Pomyślałam pójdę odwiedzę mamę Tolka niech sobie nie
myśli, że jakaś wywłoka byłam. Poszłam do jej nowego domu, bo przedszkole, w
którym mieszkała spaliło się.
Wzięłam Agę maleńką księżniczkę w żółtokoralowym
płaszczyku, który sama jej wydziergałam szydełkiem i w którym wyglądała po
prostu ślicznie.
Bez zapowiedzi z zaskoczenia była w szoku. Zaprosiła
nas na herbatę i co w 15 minut przyjechał Tolek z Łodzi.
Widziałam, że mama niezbyt była zadowolona.
Wcześniej opowiadała mi, że ożenił się, ale jakoś jej synowa nie za bardzo.
Tolek zaś zaczął opowiadać jak w Norwegii czy w
Irlandii już nie pamiętam mieszkał, to sypiał z taką młodą dupką. Mama jego
normalnie robiła się fioletowa i zielona na zmianę a on tak bardzo chciał mi
zaimponować - zblamował się do reszty. Pomyślałam sobie wtedy dzięki Ci losie,
że mnie od niego rękoma i nogami odciągałeś.
Sentymenty wiodą nas ścieżkami, których się
wyrzekaliśmy a jednak wcześniej czy później na nie wracamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam