poniedziałek, 5 listopada 2012

Gdy przylatują motyle...

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są przypadkowe-hi,hi http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami lub inny http://bajsza1.blog.onet.pl/
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”  
* * * * *
Najsmutniejsze są te mgliste jesienne poranki, gdy niby deszcz nie siąpi a kapie z każdego omdlałego listka i skarpetki przesiąkają w trawie i jeż chowa się w gałęziach drewutni.
* *
Budzisz się i nie wiesz czy masz ochotę na mocną kawę, czy bardziej pragniesz mocnego uścisku silnych ramion.
Chce Ci się tak bardzo spać, bo co do ramion to zapomniałaś jak smakują a kawa, choć w zasięgu wymaga wyjścia spod ciepłej kołderki, przemycia oczu, by oprzytomnieć i co najgorsze powrotu do smutnego realizmu, który od zawsze jest Twoją słabą stroną.
Pod kołdrą nawet nie śpiąc tylko moszcząc uroczo biodra w czeluściach prześcieradeł i jedwabnych powłok – można uciec od realizmu i udawać senne marzenia i nie uczestniczyć w wydarzeniach świata, żyć we własnej bajce, w której czuje się mocne ramiona i chłód medalionu na piersiach zaklętego w srebrnym poblasku.
Świat pod kołdrą, gdy nie włącza się tych wszystkich mediów zatruwających reklamami jest jak bajka.
Bajka,
 w której jest prawdziwa pachnąca łąka z chabrami, niezapominajkami, cykorią, mleczem, kaczeńcami i rumiankiem.
Łąka pełna bzyków i kolorowych skrzydeł motyli, szelestu strumienia i chaty z gniazdem os na strychu.
Byłam realnie kiedyś na takiej łące.
Zaprowadził mnie tam chyba w 1990 r. radca Ambasady PRL w Waszyngtonie, który przyjechał do kraju, na rekonwalescencję po operacji.
Wyciągnął mnie na spacer, znaliśmy się już jakiś czas jeszcze, gdy był ministrem i spotykaliśmy się po roku czy dwóch - znów przypadkiem.
To był hi, hi całkowity przypadek, jeśli takie istnieją na tym poziomie wtajemniczeń.
Odkrył to miejsce wcześniej i bardzo chciał mi je pokazać.
Byłam wtedy młodziutką dziewczyną a on już solidnie dojrzałym starszym panem – lubiłam z nim przebywać, bo umiał cudownie opowiadać o swoim życiu.
Właśnie, dlatego pozwalałam się porywać na długie spacery.
Ludzie często uważają, że jeśli dzieli ich duża różnica wieku, to nawiązanie bliższych więzi emocjonalnych jest niemożliwie.
Mam w tym względzie zgoła inne doświadczenia.
* *
Śmieszyło mnie, gdy szłam parkową alejką a jakieś dwie matrony z ławeczki zaczepiły mnie z pobłażliwym uśmieszkiem i oświadczyły - „ Pan minister nie mógł się doczekać i poszedł w górę”. Spóźniłam się troszkę mniej niż kwadrans, coś mi wypadło.
Mój znajomy szedł alejką z jakimś panem, któremu tłumaczył, że przyjechał tu, by mieć lepsze rozeznanie w sytuacji gospodarczej naszego kraju i dystans odpowiedni do reform, które trzeba przeprowadzić.
Zupełnie nie wiedziałam jak przerwać im ten wykład – wiedziałam, że wyjdzie na łgarza, gdy słuchający zobaczy młodziutką jakby" studentkę pana profesora – zupełnie nie na egzaminie.
No cóż odważyłam się i nie zapomnę min obu panów.
Profesor powstrzymywał parsknięcie śmiechem a słuchający wyglądał jakby muchę połknął.
Gdy już odszedł prof. zaczął się śmiać w sposób nieobliczalny – hi, hi będzie mi się jego mina śniła po nocach a to wszystko przez Ciebie.
Mówił mi per Ty, bo stwierdził, że spokojnie mogłabym być jego studentką.
Ja zaś też zaczęłam nie wiedzieć, kiedy mówić do niego w ten sam sposób, – czyli zostaliśmy jakby kumplami.
Potrafił śmiać się z siebie w sposób niebywale szczery.
Gdzie tam śmiać się, zaśmiewał się do łez a ja z nim, gdy opowiadał swoje przejścia w Waszyngtonie, czy jeszcze wcześniejsze z czasów szkolnych, gdy wspinał się na jakiś poznański mur w nocy, by spotkać się ze swoją ówczesną dziewczyną.
* *
Wtedy właśnie zabrał mnie na tę polanę ukrytą w lesie całą w niezapominajkach i kwitnących kwiatach kończyny, co razem dawało niesamowity efekt.
Do tego była ułożona w dole i otoczona ze wszystkich stron leśnym wąwozem przeciętym błękitną wstążką górskiego strumienia, obok którego w zaroślach ukryta była mała stara chata z bali. 
Strasznie zapuszczona - bez firanek w oknach. Do dziś pamiętam, że wisiały tam w oknie czerwone szelki i jak teraz po latach sobie myślę, to chyba profesor zwyczajny – był niezwykły i zaaranżował całą tę scenografię.
Wewnątrz ogromna patelnia na piecu z fajerkami pełna petów papierosów. 
Stare łóżko z zagłówkiem w kolorze zmoczonego dębu ale wyszlifowane starością z zarwanymi deskami od spodu i pierzyną w szaro brudnej różowej purpurze niedbale opadającej rogiem aż na podłogę z szarych desek – niemytej od stu lat.
Widziałam, że profesor patrzył na mnie, żeby zapamiętać wrażenie, jakie zrobiło na mnie to miejsce.
W rogu izby niedbale poustawiane były butelki, w których kiedyś prawdopodobnie były jakieś nalewki czy soki, bo na dnie każdej była ciemna zaschnięta smołowata galareta.
I co?
Zamurowało mnie tam - tak bardzo, że nie potrafiłam zrobić porządnych zdjęć. 
Aparat był analogowy izba ciemna, że oko wykol, brak statywu i pomysłu na uwiecznienie tego całego magicznego obrazu.
Oprzytomniałam dopiero jak wyszliśmy na zewnątrz.
Profesor rozłożył swój sweter na polanie, żebym miała, na czym usiąść.
Tacy ludzie mają klasę to trzeba im przyznać.
Poszedł zrywać dla mnie najpierw kwiatki z łąki a później poziomki dojrzewające pod lasem.
Ja zaś siedziałam tam jak zahipnotyzowana i nie umiałam zrobić porządnych zdjęć – nigdy sobie tego nie wybaczę.
Jedyne zdjęcie, jakie wyszło w miarę dobrze – to profesor z kwiatkami dla mnie.
Mam nadzieję, że nie obedrze mnie ze skóry za nie.
* *
Kiedyś po kilku latach sama już wybrałam się w to miejsce, ale to nie była ta pora roku.
Chałupka była zamknięta na kłódkę i tylko strumień szeptał jak wtedy leniwie.
* *
Magia tego miejsca zniknęła wraz z profesorem.
Tak to czasami bywa, że człowiek niesie z sobą nastrój, który gdy go nie ma znika jak wiosenna mgła.
* *
Gdy odfruwają motyle
Czas - 
ukryć w ciepłych dłoniach,
zatrzymać,
na krótką chwilę,
gdy w skrzydeł srebrnej poświacie,
przez łąki fruną motyle.

Przez jeden maleńki moment,
przez tę ulotną chwilę
stać się zwiewnym nad łąką,
wolnym, pięknym motylem.

Otulić się marzeniami,
przed życiem, skryć na chwilę,
tańczyć na łące wśród kwiatów,
gdy odfruwają motyle.

Łąkę barwami ukwiecić
we włosach mieć zapach traw,
gdy przylatują motyle
uwierzyć…, jeszcze raz.

Niechaj znowu będzie pięknie,
Jak wtedy, gdy...,
 kolorowe skrzydła
Mieliśmy ja i Ty
Bajsza
Tych spotkań z profesorem było o wiele więcej, niektóre bardzo zabawne - może kiedyś o nich napiszę.
* * * * * *
Wspomnienia czasami lawinowo budzą kolejne i chciałoby się wrócić do tamtych lat choćby na chwilkę, by znów przeżyć te miłe chwile, które los nam dał.
Rok wcześniej to pewnie było gdzieś koło 18 lub 19 sierpnia spotkaliśmy się niby przypadkiem w kawiarni.
Ja wybrałam się właściwie na lody z koleżanką, gdy nagle pojawił się profesor z doktorem.
Doktor był bywalcem, ale nie pamiętam dziś już jego nazwiska. 
Pan doktor był z kolei przyjacielem hrabiego Wojciecha Dzieduszyckiego, który później zblamował się całkowicie służbą dla SB i mało, kto chciał się przyznawać do znajomości z nim.
Dziś po latach trudno ustalić, kto wtedy, komu służył w sposób oczywisty by nie powiedzieć zarobkowy, czy też nieświadomie paplał czasami coś, co służby rozsiane właściwie wszędzie wychwytywały.
Miałam znajomego, który wiadomo było, że pracował w służbach – sprawiał wrażenie takiego dobrotliwego człowieka, zawsze jak tylko mógł pomagał w każdym razie mnie, ale jaki był naprawdę tego nikt nie wie.
Wiedział dobrze, że nie cierpię szpiclów, że mało z pracy nie wyleciałam, gdy mi zaproponowano bym swój dom udostępniła służbom na obserwację zebrań Solidarności w tym Słowika.
Wtedy a właściwie już wcześniej miałam swoje zdanie na temat tego, co się działo i całej Solidarności, ale nigdy w życiu nie zgodziłabym się pomagać służbom.
* *
Zatem profesor z doktorem przyszli na kawkę i po raz kolejny zaczęliśmy się spotykać.
Pamiętam, że nawet tego roku poszliśmy w trójkę na tańce. 
Panowie zapewne, czuli się bosko, bo mieli przy stoliku młodziutką i atrakcyjną kobietę.
Pamiętam, że miałam wtedy taką między ekri a białą sukienkę z cieniutkiego lejącego się weluru, którą sama zaprojektowała i sama uszyłam.
Była cudna z klosza z doprawianymi krótkimi rękawkami w kształcie dość szerokiej falbanki na troczkach, którą można było różnie upinać.
Zrobiłam projekt, bo pomyślałam, że może któraś dziewczyna wykorzysta.
Materiał najlepiej lejący.
Karczek jest od góry wykończony takimi pętelkami, przez które można w różnych miejscach przewlekać troczki od rękawków – co pozwala za każdym razem inaczej aranżować górę.
Dół ja zrobiłam z klosza, co może na rysunku słabo widać ale w tańcu układa się bosko, jakiś kwiatek przy gładkim materiale i całość gotowa. 


W tańcu 
musiała cudownie wyglądać a jak wiadomo uwielbiam i potrafię dobrze tańczyć.
Miałam w swoim życiu też taki epizod, gdy sama uczyłam młodych adeptów tańca. 
Uprawiałam gimnastykę w tym gimnastykę artystyczną też.
Zaś mój nauczyciel tańca na AWF Czesław Sroka znana wszystkim absolwentom postać zawsze wybierał mnie, bym wraz z nim pokazywała nowe figury.
* *
Obaj panowie tańczyli poprawnie tańce powiedzmy kawiarniane, więc bawiliśmy się bosko.
Dziwiłam się trochę profesorowi, bo był wówczas osobą publiczną rozpoznawalną, ale ja odnosiłam wrażenie, że może troszkę chciał mi zaimponować, pokazać, że ta cała polityka jest dla niego tylko swojego rodzaju przygodą.
Podkreślał to, że z dużą przyjemnością wróci do swojej pracy naukowej i nie będzie czuł się pokonany czy odrzucony.
Cokolwiek ludzie o nim mówili, on sam uważał, że jest takim humorystycznym wentylem bezpieczeństwa, dzięki któremu jakoś to wszystko ma szansę się poukładać.
Różne chrupiące bułeczki i takie tam ziemianki, to były tylko tematy zastępcze, jak teraz in vitro.
 Polityka, bez tego by nie mogła istnieć, bo przeciętny Kowalski wtykałby nos we wszystko i domagał się demokracji a w ten sposób państwo funkcjonować nie może.
Uważał siebie za nadwornego klowna w Rządzie i sam śmiał się z tego.
* *
Ja wiem, że ludzie powinni poważnie traktować to, co robią zawodowo, często myślałam, że mógł się przecież nie zgodzić, gdy Jaruzelski wyszedł do niego z tą propozycją.
Zabawne było jak mi opowiadał o tym swoim pierwszym spotkaniu z Jaruzelskim.
Mówił wszedłem do gabinetu, przywieziony właściwie z zaskoczenia z Poznania.
Nie bardzo byłem przekonany, czy owa propozycja jest poważna, czy może się komuś naraziłem i chcą mnie po prostu pod pretekstem ściągnąć do Domu Partii czy jak czasami żartowano Domu pod Baranami - nie ukrywam miałem cykora, choć wiele w życiu już przeszedłem.
Gabinet wodza był ogromny, skromnie, żeby nie powiedzieć surowo urządzony. 
Jedyne, co się rzucało w oczy to ogromny dywan i potężne biurko.
Pamiętam, że sporo kroków musiałem zrobić nim dotarłem do biurka. 
Nogi się pode mną uginały, bo w końcu nie wiedziałem jak to się skończy.
Nie za wiele pamiętam z tego krótkiego i wojskowego nieomal powitania.
Właściwie odzyskałem świadomość na dobre, gdy Jaruzelskiemu spadł rozżarzony popiół z papierosa na ten cudny dywan. 
Pierwsza moja myśl – to była wleźć pod biurko i zgasić żar nim wszystko zajmie się ogniem.
Konsternacja musiała być widoczna na mojej twarzy.
Wejść tam czy nie wejść? 
Jak wejdę wyjdę na lizusa i cykora myślałem.
Jak nie wejdę zacznie się palić i może uda mi się wyratować nas z płomieni.
Trzeba było widzieć jego przejętą i skupiona minę, gdy to opowiadał.
Miałem prawdziwy dylemat – zupełnie nie byłem w stanie skupić się na propozycji, którą otrzymałem.
Kątem oka zerkałem pod to biurko by mieć kontrolę nad ewentualnym pożarem.
Pomyślałem jednak, że nie….  - dam radę wytrzymam to napięcie i wrócę myślami do propozycji – gdyż powinienem zgodzić się lub podziękować uprzejmie za wyróżnienie.
Jednak ten żar ciągle mi się zdawało, że tam między tymi włoskami dywanu jeszcze się leciutko tli.
Chciałem to już mieć za sobą – zbyt czułem się rozproszony całą tą rozognioną sytuacją. Zgodziłem się trudno w takich okolicznościach nic innego chyba nie mogłem zrobić. 
Uścisk dłoni i powrót przez ten długi dywan, który w każdej chwili mógł zająć się żywym ogniem. 
Jeszcze na schodach zastanawiałem się, co tak naprawdę stało się przed chwilą?
* *
Gdy słuchałam tej opowieści kilka razy myślałam, że wybuchnę śmiechem.
Powaga, z jaką to opowiadał i szacunek do jego osoby, nie pozwalały mi na to w końcu nie wiedziałam – czy jemu było do śmiechu choć patrząc na kącik jego ust widziałam tego chochlika, który ukrywał się na dnie jego oczu i często smyrał go w usta. 
Zawsze na koniec tego typu opowieści po kilku sekundach wybuchał niepohamowanym śmiechem i wtedy zawsze traciłam przez moment wiarę w to, czy to co mówił zdarzyło się naprawdę. 
Może to wszystko wymyślił, żeby mnie rozbawić?
Miałam wtedy nieciekawy okres w życiu – chorowałam na wrzody żołądka i naprawdę rzadko się śmiałam. 
Przebywanie w jego towarzystwie pozwalało mi zapomnieć  o chorobie i śmiać się bez ograniczeń, co po prostu uwielbiałam.
Więc myślałam sobie, nawet, jeśli wymyślił tę historię, żeby mnie rozśmieszyć – to i tak byłam mu wdzięczna, bo dawał mi poczucie radości i szczęścia – jakkolwiek złudne to w tamtych momentach bardzo mi potrzebne. 

2 komentarze:

  1. Wczoraj czytałam Twój post i był krótszy.
    Projekt sukienki fantastyczny.
    Bajszo, powiem Ci, że mnie skręca z ciekawości...
    Co Ty jeszcze potrafisz robić.
    Piszesz wiersze, fantastyczne posty, artystyczne , niezapomniane zdjęcia, projektujesz stroje, fantastycznie gotujesz, z wyszukanym smakiem serwujesz potrawy...i pewnie jeszcze będzie wiele, wiele innych ciekawych rzeczy.
    Bajszo, to że czasem nie napiszę komentarza, to nie znaczy, że nie byłam u Ciebie na blogu.
    Jestem codziennie.
    Życzę Ci dobrej, spokojnej nocy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam Łucjo - mam parę talentów jeszcze ;)Buziaki

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga