środa, 21 listopada 2012

Będę śnić, że jestem aniołkiem.

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* * * * *
Szczerze mówiąc to ani przedświąteczne porządki ani koszmarny katar, który mnie dopadł na zakręcie.
Zupełnie nie o to chodzi, że jeszcze jedna choróbka mi się przyplątała…- ponoć, nawet bym się nie połapała, gdyby nie badania, które miałam ostatnio robione.
Przyszła do mnie oplotła mnie swoimi czułkami zniewoliła i nic więcej nie miało znaczenia.
Ech - a tu jeszcze te marzenia ta wena, która jak gwiazda rozbłyska najpierw nieśmiało a później wypala oczy do bólu do przekrwionych naczyń do nieprzytomności.
I siedzę między stertą chusteczek, – które są jak wulkany arktyczne przyczajone i za chwilę zaczną się pierwsze wstrząsy a później erupcja. 
Matulo - za jakie grzechy zwala się wszystko na raz na mnie, czym ja komuś, źle życzyła, czy buraczanym kwasem obrus zaplamiła. 
Czy ja jestem jakaś zła - matulo, czemu, właśnie ja?
 * *
Katar mi z lekka odpuszcza. 
Poszłam dziś do lekarza, po leki na cukrzycę i do dentysty. 
Pani dentysta dzisiaj się znęcała okrutnie. 
Jeździła mi po zębach takim urządzeniem wgryzającym się do mózgu właśnie stamtąd.
Do tego wydawało to coś takie wysokie dźwięki lęgnące się na zakręcie obręczy kory limbicznej aż po spoidło wielkie jakby zielone ufoludki przygotowywały sobie z niego pieczeń w kuchni molekularnej chichocząc się przy tym okrutnie po swojemu.
Przeżyłam jakoś ten upiększający zabieg i przysięgłam sobie, że koniec z upiększaniem się – mogę być paskudna byle tak nie cierpieć. 
Oczywiście cała moja wena wraz z katarem i świszcząco skrzypiącym upiększeniem zniknęła – mam nadzieję, że nie na długo.
Kupiłam sobie w nagrodę owoce tropikalne, 
bo pomyślałam, że tylko one mogą mi pomóc wrócić do nastroju błogości nieskażonej, żadnymi cudeńkami techniki farmakologicznej
i kostkę tiramisu, przy której zawsze mięknę.
A jeszcze 3 razy musiałam wracać do p. doktor, bo coś komputeryzacja jaj pomieszała w zmysłach i źle wypisywała mi komputerowe recepty, co było dość zabawne, bo wchodziłam do różnych pacjentów a ona była całkiem zagubiona i sama nie widziała, co ma robić.
Puenta nastąpiła w sklepie.
Siedzę tu teraz w domu w swoim polarze – farelka zaiwania jak szalona, bielizna suszy się na prowizorycznej mini suszarce.
Nie mogę pojąć, czemu tego nie zrobiłam.
W moim markecie wędrując między półkami uginającymi się od różnych świątecznych ozdób natknęłam się na strój aniołka. 
Taki cudny wianuszek 2 przepiękne białe szyfonowe skrzydełka na jedwabnych białych szeleczkach cudna kusa biała szyfonowa, /czyli przezroczysta/koszulka w miniaturowe srebrne gwiazdeczki.
Stałam pod tym strojem i tak bardzo chciałam go założyć na siebie i pobiegać w nim po moim lekko zwiędłym ogrodzie. 
Nie bacząc na katar - mogłabym nawet bez majtek i boso, hi, hi - wariatka!!!
Moja babcia miała taki obrazeczek nad łóżkiem z takimi aniołkami, o tłuściutkich nóżkach i puklach złotych loków.
Właśnie tak były ubrane a ja zawsze marzyłam, żeby, choć przez moment być takim aniołkiem.    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga