piątek, 30 października 2015

17 Istnień

Istnienie 7
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 2
˜˜*°°*˜˜
30 października. 
Ćd  
Uczennica z pierwszej klasy
Czemu 17 istnień, każdy rok w moim życiu był jakby nowym istnieniem.
Każdego roku uczyłam się czegoś nowego – doświadczałam – czasami były to bolesne doświadczenia, jakby naznaczone wcześniejszym okresem bardzo bolesnych strat.
Czasami były to zabawne chwile pełne dziecięcej beztroski – niewymuszone jakimkolwiek nakazami. Pierwsze 6 lat były latami pozornej opieki. Babcia nie czuła się za mnie odpowiedzialna, bo mama mieszkała z mami, ale niestety jej udział w faktycznej opiece nade mną był raczej symboliczny. Tak naprawdę najwięcej czasu spędzałam z Januszkiem

Dianą
Często zwracam na to uwagę, że babcia JAKBY/celowo tak to napisałam/nie uczestniczyła w moim wychowaniu, ale wbrew pozorom dawała mi cudowny przykład swoją osobą. Pokazywała mi zdjęcia rodziców takie jak to 
i zawsze dobrze o nich mówiła.
Pokazała mi, jak realizować marzenia, co to jest umiejętność pozyskiwania ludzi w sposób przyjazny do naszych działań. Pokazywała, czym jest pasja i jak ona nas uskrzydla. Nauczyła mnie zaufania do świata i ludzi.
Dawała mi wędkę i ode mnie zależało, co ja z nią zrobię.
Miała też wady oczywiście, brakowało jej czułości, wylewności, nie okazywała smutku, otrząsała się i żyła dalej nawet przy niepowodzeniach. Bez trudu przychodziło jej rozstawanie się ze zwierzętami.
Miała jednak serce na dłoni dla wszystkich, którzy tego potrzebowali - zawsze, ale nie rozczulała się.
Jeśli dziś miałabym porównać dwie siostry ciocię i babcię, /które notabene się nie lubiły, choć ciocia bardziej niż babcia/, pewnie nie powinnam tego robić – może, zatem tak to zrobię.
Babcia była bardzo szczera, niczego nie udawała a przede wszystkim/chyba/niczego nie robiła z wyrafinowania.
To warto przeczytać;

Nie chodziło jej o to by zapewnić sobie prywatnie jakieś korzyści z tego, co robiła dla innych.
Nie oczekiwała wdzięczności, nie wymuszała jej fochami.
To tak ogólnie.
Nie kalkulowała, co będzie jak zrobi to czy tamto.
Szanowała każdego człowieka, nawet menela z każdym porozmawiała kulturalnie jak ją zagadał. Nigdy, przenigdy nie gardziła ludźmi zawsze tłumaczyła ich niepowodzenia, uważała, że każdy nawet jak upadnie może się podnieść i zabłysnąć jak gwiazda. Wierzyła w człowieka i nigdy przy mnie nie mówiła, że ktoś jest wredny, że próbuje mnie oszukać, czy wykorzystać. Czasami mówiła jakieś takie swoje powiedzenie i dawała mi szansę bym rozwijała swoją inteligencję.
W sumie rozmawiałyśmy praktycznie tylko w soboty i niedziele, gdy nie pracowała. Piekła wtedy dla mnie kruche ciasteczka – sama ich nie jadła. Mama jak jeszcze była zachowywała się trochę jak rozpieszczona nastolatka, której wciśnięto na siłę opiekę nad młodszą siostrą.
Od czasu, gdy mama wyjechała ciocia przychodziła do nas zawsze z fajnymi prezentami dla mnie. A to kupiła mi narty, później łyżwy. Uszyła piękne aksamitne chabrowe sukienki dla mnie i kuzynki, przywiozła mi duży rower. Nie mogę powiedzieć dbała o mnie i mój sportowy rozwój. Może też chciała złagodzić mój ból po stracie mamy. Uważała, że prezenty będą takim substytutem miłości.
Od pierwszej klasy podstawówki zabierała, mnie, co roku na wakacje
i jeździła ze mną na miesiąc do mamy do Dziwnowa. Miałam to wszystko, ale dalej nikt ze mną nie rozmawiał tyle ile bym chciała, nie czuł potrzeby, żeby mnie przytulić a tym bardziej powiedzieć mi, że mnie kocha.
……………………..
Powiesz jak się kogoś nie kocha to się nie robi dla niego tego wszystkiego.
Byłam sierotą, moi koledzy często mi to przypominali, potrzebowałam czułości jak każde pisklę.
Potrzebowałam skrzydła tej kwoczki, która przygarnęłaby mnie i pokazała, gdzie jest ciepło.
Nie uwierzysz chciałam usłyszeć bicie serca drugiego człowieka. Oddałabym i rower i te narty za pocałunek i przytulenie i powiedzenie.
Jesteś dla mnie, najważniejsza – kocham Cię.
Oczywiście, każdy powie „a Hanka Twoja koleżanka, miała ojca szewca, który pił i lał ją szewskim pasem codziennie”. Nie wiem, czy gdziekolwiek jeździła na wakacje. To prawda – nie miałam najgorzej ja to wiem. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że gdyby mój ojciec nie umarł, też rozpiłby się i stoczył i kto wie jakby mi wtedy było.
Jednak moja rodzina, to byli ludzie światli, wykształceni. Ciocia bardzo przywiązywała wagę do tego czy ktoś jest inteligentem czy „Burkiem”, kiedyś tak o kimś powiedziała. Z Burkiem, nie należało się zadawać mogły z tego wyniknąć tylko nieszczęścia. Ona nawet rozmawiać nie chciała z prostymi ludźmi.
Czasami musiała, jak przychodzili do szkoły dowiedzieć się o postępy w nauce swoich dzieci, wtedy zawsze była wkurzona.
Ja początkowo myślałam, że jak będę dla wszystkich bardzo grzeczna, to oczywiście ZASŁUŻĘ na profity. Może mnie ktoś przytuli, da cukierka czy zwyczajnie uśmiechnie się do mnie. Pierwszy rok po wyjechaniu mamy, stracie Januszka i Diany był straszny, ze względu na szkołę i moich niby kolegów. Ciągle zadawali mi pytania, na które nie chciałam i nie umiałam odpowiedzieć. Jedno wielkie, DLACZEGO. Koleżanki odsuwały się ode mnie, koledzy wyśmiewali mnie. Kierowniczka szkoły chciała dobrze zawołała mnie do siebie i kilkoro innych dzieci i uraczyła nas takim tekstem. Jesteście albo sierotami, albo półsierotami, albo pochodzicie z domów, gdzie się nie przelewa. Komitet Rodzicielski ufundował Wam prezenty. To było jakoś w 1 klasie przed gwiazdką. Do naszej szkoły chodziły też dzieci z Domu Dziecka, który był prawie po drugiej stronie ulicy. Dostałam wtedy cudną błękitną kurtkę, której prawie nigdy nie zakładałam. Pamiętam jak wróciłam do przedszkola poszłam do babci gabinetu i ryczałam jak wół na granicy, że już teraz wszyscy będą mówili, że jestem sierotą, a ja przecież, o czym babcia nie wiedziała wymyślałam jakieś niestworzone historie o moich rodzicach. Wyszłam na kłamczuchę, bardzo mnie to bolało. Później Sabina i Hanka moje jedyne niby kumpele. Ciągle kazały mi robić jakieś rzeczy, których ja zupełnie robić nie chciałam. Kazały mi kraść w sklepie, żebym niby wkupiła się do ich paczki. Same kradły z dużą wprawą. Ja miałam pieniądze z babcinej szuflady i nie miałam potrzeby kraść, ale ich to nie satysfakcjonowało. Miałam być odważna. Matko słodka jak sobie przypominam, co one wymyślały to aż mi ciarki jeszcze dziś przechodzą. Chodziły nad tory tam ponoć przychodził jakiś stary facet i obiecywał im piękne materiały za to, że zdejmą przy nim majtki i pozwolą się dotykać. Pamiętam, że wtedy wściekłam się i powiedziałam im, że nigdzie z nimi nie będę chodziła. Okazało się jednak, że zasłużyłam na zemstę. Namówiły jakiegoś chłopaka, żeby dał mi nauczkę i ten mało mnie nie zabił, bo uderzył mnie z drugiej strony ulicy sporym kamieniem w ciemię. Później opowiadały w klasie, że to ja je namawiałam na to zdejmowanie majtek a to ponoć był nauczyciel matematyki z wieczorówki, która też była po drugiej stronie Pułaskiego. Byłam przerażona. Szantażowały mnie, że jak ukradnę dla nich po jednym złotym pierścionku, babci czy cioci to dadzą mi spokój. Poszłam wtedy do cioci i jej wszystko opowiedziałam. Wiesz jak to się skończyło??? Ciotka i babcia zrobiły naradę a po niej wzięły sarnią nóżkę z takimi rzemieniami – prezent od taty Januszka i postanowiły sprać mi tyłek. Byłam wtedy w pierwszej klasie. Za uczciwość i szczerość chciały mi złoić skórę. Jak się połapałam, co się święci wlazłam pod babcine małżeńskie dębowe łoże ryczałam, rzucając na nie różne nieparlamentarne określenia i wyjść nie chciałam. Powiedziały, że kara mnie nie minie choćbym tam nawet tydzień leżała one poczekają. Później wpadły na pomysł, żeby rozsunąć łóżka, bo uznały, że tak łatwiej mnie wyciągną. Minęło trochę czasu, rozczepienie łóżek nie powiodło się na moje szczęście a w sumie machając tą dyscypliną pod łóżkiem parę razy mnie zahaczyły- ja oczywiście darłam się jak obdzierana ze skóry. W końcu wpadły na kolejny pomysł, że jak przysięgnę im przed mosiężnym Chrystusem ukrzyżowanym, który stał u nas na kredensie, że nigdy więcej nie będę rozmawiała nawet ani z Hanką ani z Sabiną, to tym razem mi wybaczą to nieszczęsne koleżeństwo. Rada, nie rada musiałam przysiąc i sprawa się zakończyła, nie było już żadnej rozmowy na ten temat. Ja oczywiście przysięgę dotrzymywałam do końca roku, ale z Nowym Rokiem musiałam mieć jakieś koleżanki. Bo jak bez koleżanek żyć. Nawet przez moment kolegowałam się z Mirą bardzo fajną dziewczyną – mocno pulchną, więc też nie mogła przebierać w koleżankach, Niestety Mira mieszkała w Ksawerowie i po lekcjach miałyśmy do siebie za daleko.
Czy to zdarzenie uczuliło jakoś ciocię czy babcię uważam, że nie. Wybrały najmniej pedagogiczny sposób na załatwienie sprawy i miały czyste sumienia, że nie zostawiły tematu odłogiem. Mnie zaś nauczyły, żeby nigdy o niczym im nie mówić, bo źle się to dla mnie skończy.
 Ćd     
 Czemu o tym wszystkim piszę. Nie chodzi mi wcale o dzieci sieroty, te, które z jakiegoś powodu nie mają rodziców fizycznie. 
Czasami mają komplet, ale rodzice zwyczajnie nie mają dla nich czasu, albo wyjeżdżają za pracą bez dzieci i wtedy dobrze by było by, choć babcia, znalazła czas, by je przytulić i powiedzieć im coś miłego. 
Każde dziecko z wielu powodów zasługuje na to by czuć się kochane. Gdy tego nie zazna w dzieciństwie, nie będzie umiało tego oddać swoim dzieciom i tak rosnąć nam będą tzw. sieroty społeczne.
……………………………..
W pierwszej klasie nie pojechałam do mamy na Święta Bożego Narodzenia, bo w październiku urodziła braciszka, więc ciocia z babcią uznały, że nie można mamie przysparzać dodatkowego kłopotu. 
Tym bardziej, że z listów mamy jak sądzę, nikt mi tego wprost nie powiedział, wynikało, że z nowym 7 lat młodszym mężem nie za bardzo jej się układa.
Co tam się działo nie wiedziałam, ale babcia cały czas jej wysyłała paczki żywnościowe. 
Mama, mimo, że nie pracowała miała całą moją bardzo dużą rentę po ojcu. Ja, co prawda tego wtedy nie wiedziałam, bo dowiedziałam się przypadkiem jak skończyłam 18 lat i trzeba było wysłać jakieś zaświadczenie o tym, że kontynuuję naukę, żeby renta mi nie przepadła. Wtedy się zeźliłam i powiedziałam sama mamie, iż uważam, że już najwyższy czas, żeby renta zaczęła przychodzić nie tyle na mój adres, co trafiała do mnie. 
Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że ta renta była wyższa od pensji gołego etatu cioci w szkole.
…………………………
Dziś wiem, czemu mama mimo wszystko finansowo sobie nie radziła, bo młody mąż zabierał jej wszystkie pieniądze, nawet moją rentę. 
W każdym razie ona tak twierdziła.
Ja bardzo za nią tęskniłam i martwiłam się o nią i o braciszka. Pamiętałam te zbójeckie oczy jej męża.
Pamiętam też Wigilię w naszej rodzinie. Zawsze była u cioci, siostry babci. 
Tam do niej na Reymonta zjeżdżała się cała rodzina. 
Wujostwo ze Starówy. Fabrykanci mający dużą fabrykę kap i czort wie, czego jeszcze firma nazywała się Suwary i dotąd jeszcze pod tą nazwą funkcjonuje, choć już zmieniła właścicieli. Wujek Adaś brat babci jego żona moja chrzestna i 2 ich dzieci Anka starsza ode mnie o 4 lata i Bogdan starszy chyba o 5 lub 6. Dziadziuś, czyli wujek Franio z Adelcią i córką Danką 3 lata młodszą ode mnie – ciocia panienka i babcia ze mną. 
Nie lubiłam Wigilii, bo wszyscy byli tacy sztuczni, ja zawsze dostawałam jakieś okropne prezenty, bo ciocia jak mi coś kupowała, to w tajemnicy przed resztą swojego rodzeństwa, które wyraźnie uważało mnie za coś gorszego i twierdziło wręcz, że szkoda we mnie inwestować.
Kochał mnie Franio, co do tego nie miałam wątpliwości, choć psychicznie stłamszony przez rodzeństwo nie potrafił się im przeciwstawić. 
Od fabrykantów dostawałam zawsze jakieś sfilcowane ciuchy po Ance. Reszta to było byle, co takie prezenty typu mydło na tzw. odwal. 
Siedziałam tam zawsze zamknięta w sobie i zastanawiałam się jak Wigilię spędzałabym gdybym miała obojga rodziców. 
To były zawsze bardzo smutne myśli i nie raz łzę wewnętrzną uroniłam, bo nie chciałam IM pokazać, że jestem nieszczęśliwa. Uważałam, że jak babcia mówiła „syty głodnego nie zrozumie”. Babcia zwykle kupowała mi jakąś książkę, co nie raz mnie cieszyło, ale czasem kompletnie nie trafiała w mój gust.

Wracałyśmy nocą od cioci a ja zastanawiałam się jak mama i mój nieznany jeszcze braciszek spędzili tę Wigilijną kolację. 
Miałam 7 lat i martwiłam się o innych. Poprosiłam babcię, żebyśmy zadzwoniły do mamy, bo my miałyśmy już telefon, ale okazało się, że mama nie miała, można było dzwonić z tak zwanym przywołaniem na pocztę, ale babcia siadła ze mną i napisałyśmy list do mamy w pierwszy dzień Świąt. Wtedy też pokazała mi jak się wróży z kart Tarota. Wywróżyła, że mama wróci do nas z dwoma chłopcami za kilka lat i rozstanie się, z mężem. Wtedy zapytałam, czy nie można by tak zrobić, żeby wróciła wcześniej. Babcia powiedziała, że Tarot wie wszystko najlepiej i żebym się o nią nie martwiła. 
Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby babcia wróżyła z kart. 
Ćd     
 Pytałam babcię czasami o wojnę. Jak to było i czy wojna była straszna. Babcia opowiadała dość zdawkowo, ale z tego, co mówiła rodzina miała do niej pretensje, bo była sanitariuszką i jak tylko gdzieś bombardowali ona tam biegła i opatrywała rannych. 
Pytałam, czy się bała – tak, ale ktoś musiał wtedy pomagać ludziom. A mama przecież była jeszcze dzieckiem? 
Mieszkałyśmy na Reymonta tam była babcia Julia i ciocia zawsze w domu. Mama miała 12 lat jak wybuchła wojna. Była już rezolutną dziewczynką. Kiedyś widziałam mamy zdjęcie z okresu wojny. Wglądała na nim jak prawdziwe dziecko wojny. Okropnie. 
Ja też nie byłam ubierana jakoś fajnie. Nawet moje kumpele miały ładniejsze rzeczy. Sama babcia ubierała się pięknie – miała drogie i z ładnych materiałów bluzki. Mnie zawsze wszystkiego brakowało. Czasem babci mówiłam, że chciałabym to czy tamto. To ona odpowiadała mi idź do cioci niech Ci kupi a ja jej oddam pieniądze. W sumie do łażenia po drzewach nie były potrzebne jakieś ekstra ciuchy. 
Wtedy latem dziewczynie nie wypadało chodzić w spodniach. Sukienki do łażenia po drzewie były okropne. Kiedyś jak poszłam narwać bzu na babci urodziny zaczepiłam się przy schodzeniu spódnicą o gałąź i zawisłam nad ziemią, spódnica się darła a ja czekałam, kiedy spadnę z kwiatami na ziemię. Jak już spadłam tak wyglądałam, że nie mogłam sama zanieść babci kwiatów, tylko wysłałam z nimi przedszkolaki. 
Kiedy przeczytałam w pierwszej klasie Dziadka do Orzechów Hoffmanna - Fred i Klara byli jakby mną i Januszkiem. Przypominałam sobie wspólnie spędzone chwile i zaczynałam żyć w świecie książkowej wyobraźni – pamiętacie ten tekst „Ojciec chrzestny opowiadał mi o pięknym ogrodzie i o wielkim jeziorze, po którym pływają wspaniałe łabędzie ze złotymi naszyjnikami i śpiewają prześliczne pieśni. A potem wychodzi mała dziewczynka, staje nad jeziorem, woła łabędzie i karmi je słodkim marcypanem.” Wyobrażałam sobie taką cudnie ubraną Basię i od razu miałam świadomość jak bardzo niepraktyczne są jedwabne suknie. 
Ja byłam raczej zwariowaną Joanną z „Błękitnego Zamku”, która ciągle gorszyła całą rodzinę.
……………………….
Szkoła i odrabianie lekcji to były niezbyt lubiane obowiązki. 
Nikt tego nie kontrolował, więc odrabiałam, co chciałam. 
Wszystko w sumie zależało od pani Włodarczykowej mojej wychowawczyni. 
Jak miała podejście i była miła, to ja po łebku, ale odrabiałam lekcje. Jak była taka niezbyt, co też jej się zdarzało lekcji nie odrabiałam. Jakoś nigdy mnie nie przyłapała do 3 klasy, że nie miałam odrobionych lekcji. 
Przez to, że sporo czytałam książek, byłam mistrzem w kłamaniu. To mi przysparzało kolesi, bo umiałam na poczekaniu wymyślać jakąś dość wiarygodną historyjkę na każdą okoliczność.

Miały one to do siebie, że najczęściej doprowadzały rodziców do śmiechu a wtedy zwykle każde przewinienie mogło się upiec. 
Już w 1 klasie prowadziłam w szkole na przerwach fakultety z aktorstwa - chodziło o to, jaką minę robić w określonych okolicznościach. Np. przy bólu zęba, jak zrobić opuchliznę i jak cierpieć, czy jak udawać nerwicę serca, jak symulować przeziębienie, jak udawać skręcona nogę. Stałam się praktycznie współczesnym personal trainer lub jak kto woli coach – okropne - albo po łacinie personalis lanistam. Dzieciakom było wszystko jedno jak je uczyłam i na jaki status społeczny wtedy zasługiwałam. Płaciły mi wdzięcznością, czasem cukierkiem, czy waflem amatorskim, bo te uwielbiałam albo owocami a ile przy tym było śmiechu. Najważniejsze zaś było, że zapominały o tym, żeby nazywać mnie sierotą
Ćd     
 Byłam na cmentarzu, teraz gotuję krupnik – bardzo go lubię. Jako dziecko bardzo lubiłam chodzić na cmentarz, bo babcia kupowała mi obwarzanki. Dzisiaj, gdy przechodziłam obok grobu mojej matki chrzestnej – tej fabrykantki ze Starówy przypomniało mi się takie zdarzenie. Na wakacje po pierwszej klasie pojechałam z ciocią w lipcu do Wolborza, na drugi miałyśmy jechać do mamy, ale okazało się, że mama nie bardzo chyba chciała, żebyśmy przyjechały. Napisała, że do końca sierpnia ma letników z Warszawy i nie będzie miała nas gdzie ulokować. Miała z nami też jechać Anka mojej chrzestnej, więc sprawa się wydała w całej rodzinie i ciotka Ircia postanowiła sobie, wziąć mnie do roboty przy przewijaniu nici na szpule. Miała niby babci coś za moją pracę zapłacić. Słyszałam na własne uszy jak przekonywała babcię i ciocię. „Nie dramatyzujcie, niech się sierota uczy ciężkiej pracy, bo taka przecież będzie jej przyszłość w fabryce kochane, w fabryce przy krosnach.”
Nie wiem, czemu ale i babcia i ciocia zgodziły się.
Byłam tak wściekła na Ircię, że postanowiłam zrobić jej bardzo wyrafinowany prezent. Babcia miała sporo czasopism literackich znalazłam w nim wiersz Cypriana Kamila Norwida pt;
 Sieroty
Czy widziałeś sieroty, co w nabrzmiałym oku
Gwałtem budzą wesołość, a ta, wysilona,
Na chwilę tylko błyśnie i po chwili kona,
Zanurzając się w łoże chmurnego obłoku?
Biedne dzieci! szczęśliwe, jeśli przy nich czasem
Ktoś o zmarłych rodzicach napomknie nawiasem,
Bo wtedy w młode serca taka lubość płynie,
Jak w lilie, które zaraz otwierają usta,
Skoro promień słoneczny spod chmur się wywinie.
Biedne dzieci! z was często zamożna rozpusta
Wyśmiewa się bezkarnie; a starsi tłumaczą,
Że to dobrze: "bo czemuż głupie dzieci płaczą ?"
I znów wchodzi Wesołość, jak gość nieproszony,
Lub jak polny fijołek zagmatwany w cierni,
Gdy zwiędną wkoło niego towarzysze wierni,
A on drży, patrzy, blednie, bo na wszystkie strony,
Dokąd tylko błękitnym okiem dojrzeć może,
Wszędzie wiją się, plączą, kolczyste obroże.
Lecz nie wszystkie sieroty są tak nieszczęśliwe...

Ja widziałem młodzieńca, co w okropnej nędzy
Dniem i nocą pracował, by dostać pieniędzy,
Pieniędzy! które swoim przeważnym ciążeniem
Przytrzymywały jego matkę na tym świecie.
Teraz zaś młody człowiek sam został, z wspomnieniem,
Że gdy matka konała,
Jego czoło uwiędłą ręką przeżegnała;
I tak mu było błogo jak po deszczu w lecie,
Lub jak gdyby przechodząc dotknął się anioła,
Który wieczorem stawa przy wschodach kościoła.
Widziałem jeszcze potem innego sierotę,
Jak w wygodnym powozie przebiegał ulice,
Śmiał się do wszystkich głośno, miał rumiane lice
I różne cacka złote.
Lecz on nie był sierotą; on w języku nowym
Nieutulonym w żalu się nazywa;
I tak to zwykle piszą w liście pogrzebowym,
Który krewnych, przyjaciół i znajomych wzywa.
Potem widziałem znowu młodego człowieka,
Od którego tłum ludzi pobożnych ucieka,
A gdy ku niemu oczy obróci łaskawe,
To całej ciżby tłumne, stuoczne spojrzenie
On przyjmuje jak gdyby rzucone kamienie!
Bo on jest dziecię nieprawe.
On, tymi spojrzeniami wciąż kamienowany,
Czuje wszystkie i mógłby policzyć, jak rany,
Więc gorzko płacze.
A chociaż ma rodziców, nie wie ich siedliska,
I nieraz bije czołem w pałac granitowy,
W którym nieznany ojciec na puchach spoczywa,
I nieraz z Losem wściekłe prowadzi rozmowy,
Gdy ten pięknie wschodzące nadzieje wyrywa.
Nieszczęśliwy! wpadł jako motyl do mrowiska,
Co na próżno wytęża poszarpane skrzydła,
Na próżno chce polepszyć to życie tułacze,
Bo go zewsząd nieznane obiegły straszydła,
I przy nim, na nim, siedzą,
Przed nim, za nim, się wleką,
I biedne ciało sieką,
I biedne życie jedzą.

W końcu spotkałem jeszcze dziwnego człowieka,
Który po swych rodzicach nie nosił żałoby,
Nie rozpaczał przy ludziach, nie chodził na groby;
Lecz czasem tylko jego zapadła powieka
Przyjmowała do siebie promyczek wesela,
A ten tak blado, drżąco spod rzęsów wystrzela,
Jakby się od księżyca nauczył mrugania.
Ten człowiek od pierwszego z światem przywitania
Był bardzo nieszczęśliwy, ale się nie zrażał,
Patrzył w niebo i, pełniąc swoje obowiązki,
Na ziemię mało zważał.
On nawet w drobnych rzeczach był prześladowany,
Jakby go los trefnisiem dla siebie uczynił;
On często cierpiał potwarz, choć nic nie zawinił;
On, pragnąc zerwać różę, rwał ostre gałązki...
Ten więc człowiek, sierota, od nieszczęść ścigany,
Patrząc w górę, ze świętym uśmiechem proroctwa
Mówił do mnie, że nie ma bynajmniej sieroctwa!
Ja zaś jakoś niechcący ku niebu spojrzałem,
A niebo było gwiaździste;
W gwiazdach więc tajemnicę tych słów wyczytałem,
Bo one tam wyraźne były, oczywiste;
Potem, gdy dusza swego skosztowała chleba,
Nie mogłem się już więcej oderwać od nieba,
Które mnie wciąż ciągnęło silnym, wonnym tchnieniem.
*
I wtedy to ja, wziąwszy mój łzawy różaniec,
Zmówiłem na nim pacierz - potężnym milczeniem.
*
Teraz zaś, widząc, słysząc tyle rzeczy nowych,
Do was biegnę, wam prawdy przynoszę kaganiec,
Wam, biednym bladym dzieciom z nabrzmiałą powieką,
Co samotne jesteście w tłumach pogrzebowych,
I samotne musicie patrzyć na to wieko,
Które tak silnie serca wasze przyskrzypnęło,
Które przed wami wszystko na świecie zamknęło!
O, wy jesteście kwiatki, które Los szaleniec
Skręca, plecie, usiadłszy na najświeższym grobie,
Skręca, przędzie i plecie na torturach wieniec,
Aby nim dzikie skronie przyozdobić sobie."
Autor: Cyprian Kamil Norwid
Podkleiłam ładnie na kartonikach i napisałam „Dla mojej mamusi, chrzestnej za to, że tak dba o moją przyszłość ten oto wiersz w prezencie daję, bo biedna jestem i droższego prezentu podarować nie mogę”

Później napisałam jeszcze inny wiersz dla ciotki Irci, która nigdy od siebie nie dała mi żadnego prezentu – no nie skłamałabym 15 lat po moim ślubie dała mi prezent ślubny zastawę na 24 osoby.
Ćd     
Miałam 7 lat gdy napisałam 1 swój w życiu wiersz
       Samotna
Nie widzisz, jestem sama
Porzucił mnie ojciec i odeszła mama
Został po nich wspomnień ból.
Nie, że ich przy mnie nie ma,
lecz, że nie powiedzieli nawet dowiedzenia
Wiem, że byli cudowni,
że byli wspaniali,
że niczego w życiu nigdy się nie bali.
Bardzo tęsknię za nimi i żal we mnie stale,
Że tata mnie nie przytuli,
nie powie wspaniale,
że mama gdzieś daleko
inne dzieci bawi
a mnie z bólu ciociu
serce bardzo krwawi.
Oczywiście nigdy jej tego wiersza nie dałam bo miała już u mnie dużego „ – ”
Za to przy snuciu nici w jej fabryce śpiewałam taką oto piosenkę z uśmiechem na ustach. 
Oj cholera była ze mnie nie zła

"Nie miała Basieńka ojca ani matki,
Ino miała oczy jako dwa bławatki,
Usta jak dwie wiśnie, liczka jak dwie zorze,
I na służbie była Basieńka we królewskim dworze.
Oj Basiu, Basieńko!
I musiała w zimie od samego rana
Rąbać kłody drzewa na drobne polana,
I myślała sobie: «Jak zrąbię te kłody,
Któż przy ogniu się ogrzeje? Ten królewicz młody…»
Oj Basiu, Basieńko!
I musiała latem w gorące południe
Iść po jasną wodę z konwiami pod studnię,
I myślała sobie: «Jak naniosę wody,
Któż się to w niej będzie kąpał? Ten królewicz młody…»
Oj Basiu, Basieńko!
I co noc musiała szorować na czysto
Szczerozłote schody, podłogę srebrzystą,
I myślała sobie: «Jak wymyję schody,
Któż to po nich będzie chodził? Ten królewicz młody…»
Oj Basiu, Basieńko!
— Gdy na łowy jechał z dworskimi i z psiarnią,
Wychodziła Basia na strych nad piekarnią.
Wyglądała za nim dymnikiem ze strychu,
Płakać się jej czegoś chciało — po cichu, po cichu —
Oj Basiu, Basieńko!"
***
Czasami jak było mi bardzo smutno czytałam wiersze Marii Konopnickiej. Przeczytajcie ten jest piękny.
„Bez dachu
Noc się podniosła, cała w mgłach i bieli
I srebrnem tchnieniem owiała stolicę,
I brylantowych iskier błyskawice
Roztliła w śniegów pościeli.
Kto miał ognisko własne i ramiona,
Co go czekały jak pieszczot ponęta,
Mówił do nocy tej "błogosławiona!"
Kto nie miał, mówił: "przeklęta!"
A takich głosów było, ach! tysiące...
A wszystkie z zimna i zwątpienia drżące,
A wszystkie dziwnie przeraźliwe w ciszy...
O gwiazdy l czy Bóg je słyszy!
Patrzycie blade i ja patrzę blada,
Wicher się zrywa, śnieg zawiewa drogę,
O gwiazdy! jeśli która odpowiada,
Ja was dosłyszeć nie mogę!...
* * *
O nocy srebrna! o nocy królowo!
Ty masz żelazne dla nędzarzy berło...
A mglistą szronów zasłonę nad głową
Spinasz zastygłych łez perłą.
O nocy! czyliż gwiazd twych jasnych z nieba
Pragnie ta ciżba wy bladła i skrzepła?
Przez litość, słuchaj! wszak oni chcą chleba -
I tylko troszeczkę depta!
Ach l gdybym była tobą, o królowo!
Największy brylant co w lazurach świeci,
Dałabym nędznym w tę zamieć śniegową
Na chleb i ogień dla dzieci...
I wiem, ze niebo nie byłoby bledsze,
Gdyby za jedne tę gwiazdę w błękicie,
Jasne źrenice, gdrie znów wskrzesło życie,
świeciły łzami w powietrze...
O nocy! idziesz cicha, lodowata,
Nad czołem twojcm akray śniegów korona;
A twoja srebrna, ciężka, długa szata,
Całunem jest - dla miliona.
* * *
Przed bramą, w której płonęły latarnie,
Stanął chlopczyna w tę mroźną zawieję.
Biedny! on myślał, ze mur go przygarnie,
że go ten kamień ogrzeje,
Lecz stróż drzwi zamknął na rygle i naraz
Łzy się dziecięce, jak perły rozsnuły...
- "Gotów ta zmarznąć, a potem ambaras
Dla wszystkich .. śledztwo... cyrkuły!"
Chtopczyna odszedł, płacząc. Tam, w oddali,
Widać świątyni granitowe mury...
A ponad nimi mgła bladych opali,
A wyżej - lodowe chmury
I krzyż. Sierota uklęknął przed progiem.
W powietrzu, szronów latały dyamenty...
Chciał wejść, lecz kościół szczelnie był zamknięty
Razem z litością i z Bogiem.
Ach! gdyby Chrystus tu przebywał z nami,
Wiem, żeby chodził ciemnemi nocami
I zbierał głodnych zziębniętych nędzarzy
I tulił u awych ołtarzy.
* * *
Skostniałe dziecię szklanemi oczyma
Patrzyło w niebo, gdzie mleczna lśni droga:
Chciało się skarżyć, lecz matki już nie ma,
Mówiło zatem do Boga:
- "0jcze nasze... Jakto, o synu królewski!
Ojca twojego narody zwą Bogiem,
A ty, wpatrzony w ten pałac niebieski,
Konasz, bez dachu, za progiem?
"0jcze nasz" mówisz... a czyim ty bratem?
Czy tych, co w zbytku umarłą tkwią duszą,
I głośnym pełnych puharów wiwatem
Gasnące jęki twe głuszą?
"0jcze nasz!..." Boże! czy słyszysz to dziecię,
Co usta z nędzy zbielałe otwiera?
Ach! ono wierzy, żeś ojcem mu przecie,
I z wiarą taką umiera!
* * *
Dziecię mówiło pacierz... mgła srebrzysta
Z tchnieniem ust jego lekko się rozwiała,
Zrazu gorętsza i błękitno biała,
Później - dziwnie przeźroczysta,
Wreszcie zanikła. W pół otwarte wargi
Przestały szeptać modlitwy i skargi...
Wobec ciemnego milczącego gmachu,
Dziecię skonało bez dachu.
Maria Konopnicka 
Będę tu dopisywała ćd więc zaglądaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga