Istnienie 7
Wszelkie
podobieństwa do osób,
zdarzeń, miejsc,
które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 2
˜˜”*°•◕❤◕•°*”˜˜
30 października.
Ćd
Uczennica z pierwszej klasy
Czemu
17 istnień, każdy rok w moim życiu był jakby nowym istnieniem.
Każdego
roku uczyłam się czegoś nowego – doświadczałam – czasami były to bolesne
doświadczenia, jakby naznaczone wcześniejszym okresem bardzo bolesnych strat.
Czasami
były to zabawne chwile pełne dziecięcej beztroski – niewymuszone jakimkolwiek
nakazami. Pierwsze 6 lat były latami pozornej opieki. Babcia nie czuła się za
mnie odpowiedzialna, bo mama mieszkała z mami, ale niestety jej udział w
faktycznej opiece nade mną był raczej symboliczny. Tak naprawdę najwięcej czasu
spędzałam z Januszkiem
Często
zwracam na to uwagę, że babcia JAKBY/celowo tak to napisałam/nie uczestniczyła
w moim wychowaniu, ale wbrew pozorom dawała mi cudowny przykład swoją osobą. Pokazywała mi zdjęcia rodziców takie jak to
i zawsze dobrze o nich mówiła.
i zawsze dobrze o nich mówiła.
Pokazała
mi, jak realizować marzenia, co to jest umiejętność pozyskiwania ludzi w sposób
przyjazny do naszych działań. Pokazywała, czym jest pasja i jak ona nas
uskrzydla. Nauczyła mnie zaufania do świata i ludzi.
Dawała
mi wędkę i ode mnie zależało, co ja z nią zrobię.
Miała
też wady oczywiście, brakowało jej czułości, wylewności, nie okazywała smutku,
otrząsała się i żyła dalej nawet przy niepowodzeniach. Bez trudu przychodziło
jej rozstawanie się ze zwierzętami.
Miała
jednak serce na dłoni dla wszystkich, którzy tego potrzebowali - zawsze, ale
nie rozczulała się.
Jeśli
dziś miałabym porównać dwie siostry ciocię i babcię, /które notabene się nie
lubiły, choć ciocia bardziej niż babcia/, pewnie nie powinnam tego robić – może,
zatem tak to zrobię.
Babcia
była bardzo szczera, niczego nie udawała a przede wszystkim/chyba/niczego nie
robiła z wyrafinowania.
To warto przeczytać;
To warto przeczytać;
Nie
chodziło jej o to by zapewnić sobie prywatnie jakieś korzyści z tego, co robiła
dla innych.
Nie
oczekiwała wdzięczności, nie wymuszała jej fochami.
To tak
ogólnie.
Nie
kalkulowała, co będzie jak zrobi to czy tamto.
Szanowała
każdego człowieka, nawet menela z każdym porozmawiała kulturalnie jak ją
zagadał. Nigdy, przenigdy nie gardziła ludźmi zawsze tłumaczyła ich
niepowodzenia, uważała, że każdy nawet jak upadnie może się podnieść i
zabłysnąć jak gwiazda. Wierzyła w człowieka i nigdy przy mnie nie mówiła, że
ktoś jest wredny, że próbuje mnie oszukać, czy wykorzystać. Czasami mówiła
jakieś takie swoje powiedzenie i dawała mi szansę bym rozwijała swoją
inteligencję.
W
sumie rozmawiałyśmy praktycznie tylko w soboty i niedziele, gdy nie pracowała.
Piekła wtedy dla mnie kruche ciasteczka – sama ich nie jadła. Mama jak jeszcze
była zachowywała się trochę jak rozpieszczona nastolatka, której wciśnięto na
siłę opiekę nad młodszą siostrą.
Od czasu,
gdy mama wyjechała ciocia przychodziła do nas zawsze z fajnymi prezentami dla
mnie. A to kupiła mi narty, później łyżwy. Uszyła piękne aksamitne chabrowe
sukienki dla mnie i kuzynki, przywiozła mi duży rower. Nie mogę powiedzieć
dbała o mnie i mój sportowy rozwój. Może też chciała złagodzić mój ból po
stracie mamy. Uważała, że prezenty będą takim substytutem miłości.
Od
pierwszej klasy podstawówki zabierała, mnie, co roku na wakacje
i jeździła ze
mną na miesiąc do mamy do Dziwnowa. Miałam to wszystko, ale dalej nikt ze mną
nie rozmawiał tyle ile bym chciała, nie czuł potrzeby, żeby mnie przytulić a
tym bardziej powiedzieć mi, że mnie kocha.
……………………..
Powiesz
jak się kogoś nie kocha to się nie robi dla niego tego wszystkiego.
Byłam
sierotą, moi koledzy często mi to przypominali, potrzebowałam czułości jak
każde pisklę.
Potrzebowałam
skrzydła tej kwoczki, która przygarnęłaby mnie i pokazała, gdzie jest ciepło.
Nie
uwierzysz chciałam usłyszeć bicie serca drugiego człowieka. Oddałabym i rower i
te narty za pocałunek i przytulenie i powiedzenie.
Jesteś
dla mnie, najważniejsza – kocham Cię.
Oczywiście,
każdy powie „a Hanka Twoja koleżanka, miała ojca szewca, który pił i lał ją
szewskim pasem codziennie”. Nie wiem, czy gdziekolwiek jeździła na wakacje. To
prawda – nie miałam najgorzej ja to wiem. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że
gdyby mój ojciec nie umarł, też rozpiłby się i stoczył i kto wie jakby mi wtedy
było.
Jednak
moja rodzina, to byli ludzie światli, wykształceni. Ciocia bardzo przywiązywała
wagę do tego czy ktoś jest inteligentem czy „Burkiem”, kiedyś tak o kimś
powiedziała. Z Burkiem, nie należało się zadawać mogły z tego wyniknąć tylko
nieszczęścia. Ona nawet rozmawiać nie chciała z prostymi ludźmi.
Czasami
musiała, jak przychodzili do szkoły dowiedzieć się o postępy w nauce swoich
dzieci, wtedy zawsze była wkurzona.
Ja początkowo
myślałam, że jak będę dla wszystkich bardzo grzeczna, to oczywiście ZASŁUŻĘ na
profity. Może mnie ktoś przytuli, da cukierka czy zwyczajnie uśmiechnie się do
mnie. Pierwszy rok po wyjechaniu mamy, stracie Januszka i Diany był straszny,
ze względu na szkołę i moich niby kolegów. Ciągle zadawali mi pytania, na które
nie chciałam i nie umiałam odpowiedzieć. Jedno wielkie, DLACZEGO. Koleżanki odsuwały
się ode mnie, koledzy wyśmiewali mnie. Kierowniczka szkoły chciała dobrze
zawołała mnie do siebie i kilkoro innych dzieci i uraczyła nas takim tekstem.
Jesteście albo sierotami, albo półsierotami, albo pochodzicie z domów, gdzie
się nie przelewa. Komitet Rodzicielski ufundował Wam prezenty. To było jakoś w
1 klasie przed gwiazdką. Do naszej szkoły chodziły też dzieci z Domu Dziecka,
który był prawie po drugiej stronie ulicy. Dostałam wtedy cudną błękitną
kurtkę, której prawie nigdy nie zakładałam. Pamiętam jak wróciłam do przedszkola
poszłam do babci gabinetu i ryczałam jak wół na granicy, że już teraz wszyscy
będą mówili, że jestem sierotą, a ja przecież, o czym babcia nie wiedziała
wymyślałam jakieś niestworzone historie o moich rodzicach. Wyszłam na
kłamczuchę, bardzo mnie to bolało. Później Sabina i Hanka moje jedyne niby
kumpele. Ciągle kazały mi robić jakieś rzeczy, których ja zupełnie robić nie
chciałam. Kazały mi kraść w sklepie, żebym niby wkupiła się do ich paczki. Same
kradły z dużą wprawą. Ja miałam pieniądze z babcinej szuflady i nie miałam
potrzeby kraść, ale ich to nie satysfakcjonowało. Miałam być odważna. Matko
słodka jak sobie przypominam, co one wymyślały to aż mi ciarki jeszcze dziś
przechodzą. Chodziły nad tory tam ponoć przychodził jakiś stary facet i
obiecywał im piękne materiały za to, że zdejmą przy nim majtki i pozwolą się
dotykać. Pamiętam, że wtedy wściekłam się i powiedziałam im, że nigdzie z nimi
nie będę chodziła. Okazało się jednak, że zasłużyłam na zemstę. Namówiły
jakiegoś chłopaka, żeby dał mi nauczkę i ten mało mnie nie zabił, bo uderzył
mnie z drugiej strony ulicy sporym kamieniem w ciemię. Później opowiadały w
klasie, że to ja je namawiałam na to zdejmowanie majtek a to ponoć był
nauczyciel matematyki z wieczorówki, która też była po drugiej stronie
Pułaskiego. Byłam przerażona. Szantażowały mnie, że jak ukradnę dla nich po
jednym złotym pierścionku, babci czy cioci to dadzą mi spokój. Poszłam wtedy do
cioci i jej wszystko opowiedziałam. Wiesz jak to się skończyło??? Ciotka i babcia
zrobiły naradę a po niej wzięły sarnią nóżkę z takimi rzemieniami – prezent od
taty Januszka i postanowiły sprać mi tyłek. Byłam wtedy w pierwszej klasie. Za
uczciwość i szczerość chciały mi złoić skórę. Jak się połapałam, co się święci
wlazłam pod babcine małżeńskie dębowe łoże ryczałam, rzucając na nie różne
nieparlamentarne określenia i wyjść nie chciałam. Powiedziały, że kara mnie nie
minie choćbym tam nawet tydzień leżała one poczekają. Później wpadły na pomysł,
żeby rozsunąć łóżka, bo uznały, że tak łatwiej mnie wyciągną. Minęło trochę
czasu, rozczepienie łóżek nie powiodło się na moje szczęście a w sumie machając
tą dyscypliną pod łóżkiem parę razy mnie zahaczyły- ja oczywiście darłam się
jak obdzierana ze skóry. W końcu wpadły na kolejny pomysł, że jak przysięgnę im
przed mosiężnym Chrystusem ukrzyżowanym, który stał u nas na kredensie, że
nigdy więcej nie będę rozmawiała nawet ani z Hanką ani z Sabiną, to tym razem
mi wybaczą to nieszczęsne koleżeństwo. Rada, nie rada musiałam przysiąc i
sprawa się zakończyła, nie było już żadnej rozmowy na ten temat. Ja oczywiście
przysięgę dotrzymywałam do końca roku, ale z Nowym Rokiem musiałam mieć jakieś
koleżanki. Bo jak bez koleżanek żyć. Nawet przez moment kolegowałam się z Mirą
bardzo fajną dziewczyną – mocno pulchną, więc też nie mogła przebierać w
koleżankach, Niestety Mira mieszkała w Ksawerowie i po lekcjach miałyśmy do
siebie za daleko.
Czy to
zdarzenie uczuliło jakoś ciocię czy babcię uważam, że nie. Wybrały najmniej
pedagogiczny sposób na załatwienie sprawy i miały czyste sumienia, że nie zostawiły
tematu odłogiem. Mnie zaś nauczyły, żeby nigdy o niczym im nie mówić, bo źle
się to dla mnie skończy.
Ćd
Czemu o tym wszystkim piszę. Nie chodzi mi
wcale o dzieci sieroty, te, które z jakiegoś powodu nie mają rodziców
fizycznie.
Czasami mają komplet, ale rodzice zwyczajnie nie mają dla nich czasu,
albo wyjeżdżają za pracą bez dzieci i wtedy dobrze by było by, choć babcia,
znalazła czas, by je przytulić i powiedzieć im coś miłego.
Każde dziecko z wielu
powodów zasługuje na to by czuć się kochane. Gdy tego nie zazna w dzieciństwie,
nie będzie umiało tego oddać swoim dzieciom i tak rosnąć nam będą tzw. sieroty
społeczne.
……………………………..
W
pierwszej klasie nie pojechałam do mamy na Święta Bożego Narodzenia, bo w
październiku urodziła braciszka, więc ciocia z babcią uznały, że nie można
mamie przysparzać dodatkowego kłopotu.
Tym bardziej, że z listów mamy jak
sądzę, nikt mi tego wprost nie powiedział, wynikało, że z nowym 7 lat młodszym
mężem nie za bardzo jej się układa.
Co tam
się działo nie wiedziałam, ale babcia cały czas jej wysyłała paczki żywnościowe.
Mama, mimo, że nie pracowała miała całą moją bardzo dużą rentę po ojcu. Ja, co
prawda tego wtedy nie wiedziałam, bo dowiedziałam się przypadkiem jak
skończyłam 18 lat i trzeba było wysłać jakieś zaświadczenie o tym, że
kontynuuję naukę, żeby renta mi nie przepadła. Wtedy się zeźliłam i
powiedziałam sama mamie, iż uważam, że już najwyższy czas, żeby renta zaczęła
przychodzić nie tyle na mój adres, co trafiała do mnie.
Jakież było moje
zdziwienie, gdy okazało się, że ta renta była wyższa od pensji gołego etatu
cioci w szkole.
…………………………
Dziś wiem,
czemu mama mimo wszystko finansowo sobie nie radziła, bo młody mąż zabierał jej
wszystkie pieniądze, nawet moją rentę.
W każdym razie ona tak twierdziła.
Ja
bardzo za nią tęskniłam i martwiłam się o nią i o braciszka. Pamiętałam te
zbójeckie oczy jej męża.
Pamiętam
też Wigilię w naszej rodzinie. Zawsze była u cioci, siostry babci.
Tam do niej
na Reymonta zjeżdżała się cała rodzina.
Wujostwo ze Starówy. Fabrykanci mający
dużą fabrykę kap i czort wie, czego jeszcze firma nazywała się Suwary i dotąd
jeszcze pod tą nazwą funkcjonuje, choć już zmieniła właścicieli. Wujek Adaś
brat babci jego żona moja chrzestna i 2 ich dzieci Anka starsza ode mnie o 4
lata i Bogdan starszy chyba o 5 lub 6. Dziadziuś, czyli wujek Franio z Adelcią
i córką Danką 3 lata młodszą ode mnie – ciocia panienka i babcia ze mną.
Nie
lubiłam Wigilii, bo wszyscy byli tacy sztuczni, ja zawsze dostawałam jakieś
okropne prezenty, bo ciocia jak mi coś kupowała, to w tajemnicy przed resztą swojego rodzeństwa, które wyraźnie uważało mnie za coś gorszego i twierdziło wręcz, że
szkoda we mnie inwestować.
Kochał
mnie Franio, co do tego nie miałam wątpliwości, choć psychicznie stłamszony
przez rodzeństwo nie potrafił się im przeciwstawić.
Od fabrykantów dostawałam
zawsze jakieś sfilcowane ciuchy po Ance. Reszta to było byle, co takie prezenty
typu mydło na tzw. odwal.
Siedziałam tam zawsze zamknięta w sobie i
zastanawiałam się jak Wigilię spędzałabym gdybym miała obojga rodziców.
To były
zawsze bardzo smutne myśli i nie raz łzę wewnętrzną uroniłam, bo nie chciałam
IM pokazać, że jestem nieszczęśliwa. Uważałam, że jak babcia mówiła „syty
głodnego nie zrozumie”. Babcia zwykle kupowała mi jakąś książkę, co nie raz
mnie cieszyło, ale czasem kompletnie nie trafiała w mój gust.
Wracałyśmy
nocą od cioci a ja zastanawiałam się jak mama i mój nieznany jeszcze braciszek
spędzili tę Wigilijną kolację.
Miałam 7 lat i martwiłam się o innych.
Poprosiłam babcię, żebyśmy zadzwoniły do mamy, bo my miałyśmy już telefon, ale
okazało się, że mama nie miała, można było dzwonić z tak zwanym przywołaniem na
pocztę, ale babcia siadła ze mną i napisałyśmy list do mamy w pierwszy dzień
Świąt. Wtedy też pokazała mi jak się wróży z kart Tarota. Wywróżyła, że mama wróci do nas z dwoma chłopcami za kilka lat i rozstanie się, z mężem. Wtedy zapytałam, czy nie można by tak zrobić, żeby wróciła wcześniej. Babcia powiedziała, że Tarot wie wszystko najlepiej i żebym się o nią nie martwiła.
Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby babcia wróżyła z kart.
Będę tu dopisywała ćd więc zaglądaj.Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby babcia wróżyła z kart.
Ćd
Pytałam babcię czasami o wojnę. Jak to było i
czy wojna była straszna. Babcia opowiadała dość zdawkowo, ale z tego, co mówiła
rodzina miała do niej pretensje, bo była sanitariuszką i jak tylko gdzieś
bombardowali ona tam biegła i opatrywała rannych.
Pytałam, czy się bała – tak,
ale ktoś musiał wtedy pomagać ludziom. A mama przecież była jeszcze dzieckiem?
Mieszkałyśmy na Reymonta tam była babcia Julia i ciocia zawsze w domu. Mama
miała 12 lat jak wybuchła wojna. Była już rezolutną dziewczynką. Kiedyś
widziałam mamy zdjęcie z okresu wojny. Wglądała na nim jak prawdziwe dziecko
wojny. Okropnie.
Ja też nie byłam ubierana jakoś fajnie. Nawet moje kumpele
miały ładniejsze rzeczy. Sama babcia ubierała się pięknie – miała drogie i z
ładnych materiałów bluzki. Mnie zawsze wszystkiego brakowało. Czasem babci mówiłam,
że chciałabym to czy tamto. To ona odpowiadała mi idź do cioci niech Ci kupi a
ja jej oddam pieniądze. W sumie do łażenia po drzewach nie były potrzebne
jakieś ekstra ciuchy.
Wtedy latem dziewczynie nie wypadało chodzić w spodniach.
Sukienki do łażenia po drzewie były okropne. Kiedyś jak poszłam narwać bzu na
babci urodziny zaczepiłam się przy schodzeniu spódnicą o gałąź i zawisłam nad
ziemią, spódnica się darła a ja czekałam, kiedy spadnę z kwiatami na ziemię.
Jak już spadłam tak wyglądałam, że nie mogłam sama zanieść babci kwiatów, tylko
wysłałam z nimi przedszkolaki.
Kiedy przeczytałam w pierwszej klasie Dziadka do
Orzechów Hoffmanna - Fred i Klara byli jakby mną i Januszkiem. Przypominałam
sobie wspólnie spędzone chwile i zaczynałam żyć w świecie książkowej wyobraźni –
pamiętacie ten tekst „Ojciec chrzestny opowiadał mi o pięknym ogrodzie i o
wielkim jeziorze, po którym pływają wspaniałe łabędzie ze złotymi naszyjnikami
i śpiewają prześliczne pieśni. A potem wychodzi mała dziewczynka, staje nad
jeziorem, woła łabędzie i karmi je słodkim marcypanem.” Wyobrażałam sobie taką
cudnie ubraną Basię i od razu miałam świadomość jak bardzo niepraktyczne są
jedwabne suknie.
Ja byłam raczej zwariowaną Joanną z „Błękitnego Zamku”, która ciągle
gorszyła całą rodzinę.
……………………….
Szkoła i odrabianie lekcji to
były niezbyt lubiane obowiązki.
Nikt tego nie kontrolował, więc odrabiałam, co
chciałam.
Wszystko w sumie zależało od pani Włodarczykowej mojej wychowawczyni.
Jak miała podejście i była miła, to ja po łebku, ale odrabiałam lekcje. Jak
była taka niezbyt, co też jej się zdarzało lekcji nie odrabiałam. Jakoś nigdy
mnie nie przyłapała do 3 klasy, że nie miałam odrobionych lekcji.
Przez to, że
sporo czytałam książek, byłam mistrzem w kłamaniu. To mi przysparzało kolesi,
bo umiałam na poczekaniu wymyślać jakąś dość wiarygodną historyjkę na każdą
okoliczność.
Miały one to
do siebie, że najczęściej doprowadzały rodziców do śmiechu a wtedy zwykle każde
przewinienie mogło się upiec.
Już w 1 klasie prowadziłam w szkole na przerwach
fakultety z aktorstwa - chodziło o to, jaką minę robić w określonych
okolicznościach. Np. przy bólu zęba, jak zrobić opuchliznę i jak cierpieć, czy
jak udawać nerwicę serca, jak symulować przeziębienie, jak udawać skręcona
nogę. Stałam się praktycznie współczesnym personal trainer lub jak kto woli coach
– okropne - albo po łacinie personalis lanistam. Dzieciakom było wszystko jedno
jak je uczyłam i na jaki status społeczny wtedy zasługiwałam. Płaciły mi
wdzięcznością, czasem cukierkiem, czy waflem amatorskim, bo te uwielbiałam albo
owocami a ile przy tym było śmiechu. Najważniejsze zaś było, że zapominały o
tym, żeby nazywać mnie sierotą
Ćd
Byłam na cmentarzu, teraz gotuję krupnik –
bardzo go lubię. Jako dziecko bardzo lubiłam chodzić na cmentarz, bo babcia
kupowała mi obwarzanki. Dzisiaj, gdy przechodziłam obok grobu mojej matki
chrzestnej – tej fabrykantki ze Starówy przypomniało mi się takie zdarzenie. Na
wakacje po pierwszej klasie pojechałam z ciocią w lipcu do Wolborza, na drugi
miałyśmy jechać do mamy, ale okazało się, że mama nie bardzo chyba chciała, żebyśmy
przyjechały. Napisała, że do końca sierpnia ma letników z Warszawy i nie będzie
miała nas gdzie ulokować. Miała z nami też jechać Anka mojej chrzestnej, więc
sprawa się wydała w całej rodzinie i ciotka Ircia postanowiła sobie, wziąć mnie
do roboty przy przewijaniu nici na szpule. Miała niby babci coś za moją pracę
zapłacić. Słyszałam na własne uszy jak przekonywała babcię i ciocię. „Nie
dramatyzujcie, niech się sierota uczy ciężkiej pracy, bo taka przecież będzie
jej przyszłość w fabryce kochane, w fabryce przy krosnach.”
Nie wiem, czemu ale i babcia i
ciocia zgodziły się.
Byłam tak wściekła na Ircię,
że postanowiłam zrobić jej bardzo wyrafinowany prezent. Babcia miała sporo
czasopism literackich znalazłam w nim wiersz Cypriana Kamila Norwida pt;
„Sieroty
Czy widziałeś sieroty, co w
nabrzmiałym oku
Gwałtem budzą wesołość, a ta,
wysilona,
Na chwilę tylko błyśnie i po
chwili kona,
Zanurzając się w łoże
chmurnego obłoku?
Biedne dzieci! szczęśliwe,
jeśli przy nich czasem
Ktoś o zmarłych rodzicach
napomknie nawiasem,
Bo wtedy w młode serca taka
lubość płynie,
Jak w lilie, które zaraz
otwierają usta,
Skoro promień słoneczny spod
chmur się wywinie.
Biedne dzieci! z was często
zamożna rozpusta
Wyśmiewa się bezkarnie; a
starsi tłumaczą,
Że to dobrze: "bo czemuż
głupie dzieci płaczą ?"
I znów wchodzi Wesołość, jak
gość nieproszony,
Lub jak polny fijołek
zagmatwany w cierni,
Gdy zwiędną wkoło niego
towarzysze wierni,
A on drży, patrzy, blednie, bo
na wszystkie strony,
Dokąd tylko błękitnym okiem
dojrzeć może,
Wszędzie wiją się, plączą,
kolczyste obroże.
Lecz nie wszystkie sieroty są tak
nieszczęśliwe...
Ja widziałem młodzieńca, co w
okropnej nędzy
Dniem i nocą pracował, by
dostać pieniędzy,
Pieniędzy! które swoim
przeważnym ciążeniem
Przytrzymywały jego matkę na
tym świecie.
Teraz zaś młody człowiek sam
został, z wspomnieniem,
Że gdy matka konała,
Jego czoło uwiędłą ręką
przeżegnała;
I tak mu było błogo jak po
deszczu w lecie,
Lub jak gdyby przechodząc
dotknął się anioła,
Który wieczorem stawa przy
wschodach kościoła.
Widziałem jeszcze potem innego
sierotę,
Jak w wygodnym powozie przebiegał
ulice,
Śmiał się do wszystkich
głośno, miał rumiane lice
I różne cacka złote.
Lecz on nie był sierotą; on w
języku nowym
Nieutulonym w żalu się nazywa;
I tak to zwykle piszą w liście
pogrzebowym,
Który krewnych, przyjaciół i
znajomych wzywa.
Potem widziałem znowu młodego
człowieka,
Od którego tłum ludzi
pobożnych ucieka,
A gdy ku niemu oczy obróci
łaskawe,
To całej ciżby tłumne,
stuoczne spojrzenie
On przyjmuje jak gdyby rzucone
kamienie!
Bo on jest dziecię nieprawe.
On, tymi spojrzeniami wciąż
kamienowany,
Czuje wszystkie i mógłby
policzyć, jak rany,
Więc gorzko płacze.
A chociaż ma rodziców, nie wie
ich siedliska,
I nieraz bije czołem w pałac
granitowy,
W którym nieznany ojciec na
puchach spoczywa,
I nieraz z Losem wściekłe
prowadzi rozmowy,
Gdy ten pięknie wschodzące
nadzieje wyrywa.
Nieszczęśliwy! wpadł jako
motyl do mrowiska,
Co na próżno wytęża poszarpane
skrzydła,
Na próżno chce polepszyć to
życie tułacze,
Bo go zewsząd nieznane obiegły
straszydła,
I przy nim, na nim, siedzą,
Przed nim, za nim, się wleką,
I biedne ciało sieką,
I biedne życie jedzą.
W końcu spotkałem jeszcze
dziwnego człowieka,
Który po swych rodzicach nie
nosił żałoby,
Nie rozpaczał przy ludziach,
nie chodził na groby;
Lecz czasem tylko jego zapadła
powieka
Przyjmowała do siebie
promyczek wesela,
A ten tak blado, drżąco spod
rzęsów wystrzela,
Jakby się od księżyca nauczył
mrugania.
Ten człowiek od pierwszego z
światem przywitania
Był bardzo nieszczęśliwy, ale
się nie zrażał,
Patrzył w niebo i, pełniąc
swoje obowiązki,
Na ziemię mało zważał.
On nawet w drobnych rzeczach
był prześladowany,
Jakby go los trefnisiem dla
siebie uczynił;
On często cierpiał potwarz,
choć nic nie zawinił;
On, pragnąc zerwać różę, rwał
ostre gałązki...
Ten więc człowiek, sierota, od
nieszczęść ścigany,
Patrząc w górę, ze świętym
uśmiechem proroctwa
Mówił do mnie, że nie ma
bynajmniej sieroctwa!
Ja zaś jakoś niechcący ku
niebu spojrzałem,
A niebo było gwiaździste;
W gwiazdach więc tajemnicę
tych słów wyczytałem,
Bo one tam wyraźne były,
oczywiste;
Potem, gdy dusza swego
skosztowała chleba,
Nie mogłem się już więcej
oderwać od nieba,
Które mnie wciąż ciągnęło
silnym, wonnym tchnieniem.
*
I wtedy to ja, wziąwszy mój
łzawy różaniec,
Zmówiłem na nim pacierz -
potężnym milczeniem.
*
Teraz zaś, widząc, słysząc
tyle rzeczy nowych,
Do was biegnę, wam prawdy
przynoszę kaganiec,
Wam, biednym bladym dzieciom z
nabrzmiałą powieką,
Co samotne jesteście w tłumach
pogrzebowych,
I samotne musicie patrzyć na
to wieko,
Które tak silnie serca wasze
przyskrzypnęło,
Które przed wami wszystko na
świecie zamknęło!
O, wy jesteście kwiatki, które
Los szaleniec
Skręca, plecie, usiadłszy na
najświeższym grobie,
Skręca, przędzie i plecie na
torturach wieniec,
Aby nim dzikie skronie
przyozdobić sobie."
Autor: Cyprian Kamil Norwid
Podkleiłam ładnie na
kartonikach i napisałam „Dla mojej mamusi, chrzestnej za to, że tak dba o moją przyszłość ten oto wiersz w prezencie daję, bo biedna jestem i droższego
prezentu podarować nie mogę”
Później napisałam jeszcze inny
wiersz dla ciotki Irci, która nigdy od siebie nie dała mi żadnego prezentu – no
nie skłamałabym 15 lat po moim ślubie dała mi prezent ślubny zastawę na 24
osoby.
Ćd
Miałam 7 lat gdy napisałam 1
swój w życiu wiersz
Samotna
Nie widzisz, jestem sama
Porzucił mnie ojciec i odeszła
mama
Został po nich wspomnień ból.
Nie, że ich przy mnie nie ma,
lecz, że nie powiedzieli nawet
dowiedzenia
Wiem, że byli cudowni,
że byli wspaniali,
że niczego w życiu nigdy się
nie bali.
Bardzo tęsknię za nimi i żal
we mnie stale,
Że tata mnie nie przytuli,
nie powie wspaniale,
że mama gdzieś daleko
inne dzieci bawi
a mnie z bólu ciociu
serce bardzo krwawi.
Oczywiście nigdy jej tego
wiersza nie dałam bo miała już u mnie dużego „ – ”
Za to przy snuciu nici w jej fabryce śpiewałam taką oto piosenkę z uśmiechem na ustach.
Oj cholera była ze mnie nie
zła
"Nie miała Basieńka ojca ani
matki,
Ino miała oczy jako dwa
bławatki,
Usta jak dwie wiśnie, liczka
jak dwie zorze,
I na służbie była Basieńka we
królewskim dworze.
Oj Basiu, Basieńko!
I musiała w zimie od samego
rana
Rąbać kłody drzewa na drobne
polana,
I myślała sobie: «Jak zrąbię
te kłody,
Któż przy ogniu się ogrzeje?
Ten królewicz młody…»
Oj Basiu, Basieńko!
I musiała latem w gorące
południe
Iść po jasną wodę z konwiami
pod studnię,
I myślała sobie: «Jak naniosę
wody,
Któż się to w niej będzie
kąpał? Ten królewicz młody…»
Oj Basiu, Basieńko!
I co noc musiała szorować na
czysto
Szczerozłote schody, podłogę
srebrzystą,
I myślała sobie: «Jak wymyję
schody,
Któż to po nich będzie
chodził? Ten królewicz młody…»
Oj Basiu, Basieńko!
— Gdy na łowy jechał z
dworskimi i z psiarnią,
Wychodziła Basia na strych nad
piekarnią.
Wyglądała za nim dymnikiem ze
strychu,
Płakać się jej czegoś chciało
— po cichu, po cichu —
Oj Basiu, Basieńko!"
***
Czasami jak było mi bardzo
smutno czytałam wiersze Marii Konopnickiej. Przeczytajcie ten jest piękny.
„Bez dachu
Noc się podniosła, cała w
mgłach i bieli
I srebrnem tchnieniem owiała
stolicę,
I brylantowych iskier
błyskawice
Roztliła w śniegów pościeli.
Kto miał ognisko własne i
ramiona,
Co go czekały jak pieszczot
ponęta,
Mówił do nocy tej
"błogosławiona!"
Kto nie miał, mówił:
"przeklęta!"
A takich głosów było, ach!
tysiące...
A wszystkie z zimna i
zwątpienia drżące,
A wszystkie dziwnie
przeraźliwe w ciszy...
O gwiazdy l czy Bóg je słyszy!
Patrzycie blade i ja patrzę
blada,
Wicher się zrywa, śnieg
zawiewa drogę,
O gwiazdy! jeśli która
odpowiada,
Ja was dosłyszeć nie mogę!...
* * *
O nocy srebrna! o nocy
królowo!
Ty masz żelazne dla nędzarzy
berło...
A mglistą szronów zasłonę nad
głową
Spinasz zastygłych łez perłą.
O nocy! czyliż gwiazd twych
jasnych z nieba
Pragnie ta ciżba wy bladła i
skrzepła?
Przez litość, słuchaj! wszak
oni chcą chleba -
I tylko troszeczkę depta!
Ach l gdybym była tobą, o
królowo!
Największy brylant co w
lazurach świeci,
Dałabym nędznym w tę zamieć
śniegową
Na chleb i ogień dla dzieci...
I wiem, ze niebo nie byłoby
bledsze,
Gdyby za jedne tę gwiazdę w
błękicie,
Jasne źrenice, gdrie znów
wskrzesło życie,
świeciły łzami w powietrze...
O nocy! idziesz cicha,
lodowata,
Nad czołem twojcm akray
śniegów korona;
A twoja srebrna, ciężka, długa
szata,
Całunem jest - dla miliona.
* * *
Przed bramą, w której płonęły
latarnie,
Stanął chlopczyna w tę mroźną
zawieję.
Biedny! on myślał, ze mur go
przygarnie,
że go ten kamień ogrzeje,
Lecz stróż drzwi zamknął na
rygle i naraz
Łzy się dziecięce, jak perły
rozsnuły...
- "Gotów ta zmarznąć, a
potem ambaras
Dla wszystkich .. śledztwo...
cyrkuły!"
Chtopczyna odszedł, płacząc.
Tam, w oddali,
Widać świątyni granitowe
mury...
A ponad nimi mgła bladych
opali,
A wyżej - lodowe chmury
I krzyż. Sierota uklęknął
przed progiem.
W powietrzu, szronów latały
dyamenty...
Chciał wejść, lecz kościół
szczelnie był zamknięty
Razem z litością i z Bogiem.
Ach! gdyby Chrystus tu
przebywał z nami,
Wiem, żeby chodził ciemnemi
nocami
I zbierał głodnych
zziębniętych nędzarzy
I tulił u awych ołtarzy.
* * *
Skostniałe dziecię szklanemi
oczyma
Patrzyło w niebo, gdzie
mleczna lśni droga:
Chciało się skarżyć, lecz
matki już nie ma,
Mówiło zatem do Boga:
- "0jcze nasze... Jakto,
o synu królewski!
Ojca twojego narody zwą
Bogiem,
A ty, wpatrzony w ten pałac
niebieski,
Konasz, bez dachu, za progiem?
"0jcze nasz"
mówisz... a czyim ty bratem?
Czy tych, co w zbytku umarłą
tkwią duszą,
I głośnym pełnych puharów
wiwatem
Gasnące jęki twe głuszą?
"0jcze nasz!..."
Boże! czy słyszysz to dziecię,
Co usta z nędzy zbielałe
otwiera?
Ach! ono wierzy, żeś ojcem mu
przecie,
I z wiarą taką umiera!
* * *
Dziecię mówiło pacierz... mgła
srebrzysta
Z tchnieniem ust jego lekko
się rozwiała,
Zrazu gorętsza i błękitno
biała,
Później - dziwnie
przeźroczysta,
Wreszcie zanikła. W pół
otwarte wargi
Przestały szeptać modlitwy i
skargi...
Wobec ciemnego milczącego
gmachu,
Dziecię skonało bez dachu.
Maria Konopnicka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam