niedziela, 8 listopada 2015

8 z 17 istnień

Istnienie 8
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 3
˜˜*°°*˜˜
8 listopada.

Dzisiaj, gdy patrzę na to zdjęcie z 2 chyba klasy i przypominam sobie nazwiska osób na nim, to zaledwie niektórych kolegów dziś rozpoznaję. Krzysiek Konc u góry od lewej rudy, który ciągle mnie szarpał, popychał i Bóg wie, co – taki klasowy mój oprawca. 
Drugi Bardczak nie pamiętam imienia, trzeci od lewej Zbyszek Baranowski fajny, kiedyś malował mi mieszkania – trafił do mnie po latach przypadkiem. Następny Pietrzak nie pamiętam jak miał na imię. Ten wielki to chyba Fabian nie pamiętam nazwiska. Ci mali po prawej nie pamiętam. Poniżej Piernicki sam w jednoosobowym rzędzie. Poniżej Pietrzaka Iwonka. W tym samym rzędzie od prawej 2 chłopak to Florek Wlaźlak nasz były Prezydent miasta. W środku fotki najwyższa Hanka córka szewca moja niby kumpela. Spotkałyśmy się po latach w tym samym dniu w szpitalu urodziłyśmy ja córkę ona chyba chłopaka. W końcu obok niej po prawej najmniejsza Sabina. Obok niej Lenka Rychter w kuckach po lewej ja i obok Mira Śliwińska w środku Ewa córka wychowawczyni Obok niej po prawej Halinka Kubiaczyk i po prawej Ewa Szymańska. 
Ja, jako jedyna miałam fartuch z tak zwanej zerówki a nie z podszewki – byłam z tego bardzo dumna. 
Nie bardzo lubiłam kolegów z klasy. Oni za mną też nie przepadali, byłam dla nich chodzącą tajemnicą. 
Babcia zabroniła mi przyprowadzać kolegów czy koleżanki do przedszkola. Miała rację, bo wygłupiali się zwykle i park przedszkolny byłby pewnie dla nich miejscem ich wygłupów. Nie miałby, kto ich doprowadzać do porządku, więc ja, jako grzeczna w sumie dziewczynka nikogo nie przyprowadzałam.
Czasami byli tacy, którzy mieli młodsze rodzeństwo w przedszkolu i przychodzili po nie, ale nawet wtedy unikałam z nimi kontaktów, nie chciałam, żeby ktokolwiek musiał na mnie skarżyć babci. 
Jak chciałam się z nimi spotykać robiłam to poza przedszkolem. Wiadomo, że takie moje zachowanie powodowało, że koledzy uważali, że jestem zarozumiała i chronię swój intymny świat. 
Tak zresztą było nie chciałam, żeby ktokolwiek znał moje tajemnice, bo wiedziałam, że i tak to wcześniej czy później użyją przeciwko mnie. 
Byłam dość zdolna nie musiałam się za dużo uczyć, miałam świetną pamięć jak raz coś przeczytałam pamiętałam szczegóły. Wiele rzeczy znałam z innych niż szkolne książek i z obserwacji. 
Mało, kto przebywał tyle na drzewie i nie wielu znało tyle owadów ile mnie udało się poznać. Byłam dociekliwa nawet jak sama nie wiedziałam łapałam owada w pudełko od zapałek i woźny mi o nim mówił wszystko, bo był rolnikiem i znał też się na różnych żyjątkach. Byłam bardzo dobra z wf – u. Lepsza ode mnie była tylko Ewa Szymańska rozpieszczona córeczka majora Wojska Polskiego. 
Ewie wszyscy wszystkiego zazdrościli, chodziła pięknie ubrana, nie wiem czy kolegowała się z dziewczynami, wiem, że chłopaczyska za nią szaleli. 
Wtedy była podziwiana - jako dorosła niestety chyba o wiele mniej. Myślę, że już sporo po szkole miała kłopoty z alkoholem, ale to naprawdę o wiele później. 
Ja zaś w 2 klasie zostałam arborystką, – czyli taką, co łazi po drzewach i patrzy, co im dolega. Konkretnie to dbałam o jedno drzewo i fajnie – miałam coś swojego.
W drugiej klasie, kierowniczka szkoły znów chyba po znajomości/była koleżanką cioci/ wysłała mnie w czasie roku szkolnego do Prewentorium do Dusznik Zdroju. Tym razem nie mogłam narzekać, bo wysłano tam dzieci dość znanych i szanowanych osób. Była tam ze mną córka pastora parafii ewangelickiej Kral nie pamiętam imienia, córka chyba dyrektora Banku Ulka Witkowska i jeszcze dziewczyny z innych szkół.
Ja na tle drzwi - jedyna grzeczna dziewczynka, ha, ha. Ulka to ta w 2 ławce w okularach i przyciasnym sweterku.
Matko słodka, co tam się działo o tym może innym razem.
Ćd
32 sztuki dziewczyn z różnych szkół, daleko od domu, bez opieki znajomych dorosłych – do tego z 2 klasy, gdzie żadna nie umiała porządnie zapleść warkoczy, wyprać majtek a pralek nie było, czy umyć się dobrze. Wiadomo, każda wstydziła się rozebrać. Jak sobie przypominam, jakie cyrki się odbywały przed snem to nie jeden horror by wymiękał.
Mieszkałyśmy w pokojach na piętrze. Wszystkie pokoje były połączone wspólnym balkonem. Spałyśmy oczywiście jak udało nam się wszystkim zasnąć po 4 w pokoju. Ja byłam w pokoju z Ulką, chodziła do innej szkoły, ale mieszkała 4 domy ode mnie. Wcześniej znałyśmy się z widzenia.
Miała lekkiego zeza i jedno oko zielone a drugie niebieskie już tylko z tego powodu dla mnie była jak bohaterka "Hamiduru" Alicji Romaszkan – dla niewtajemniczonych/mądra i zabawna opowieść o pewnym starym, złośliwym czarodzieju, który porwał małą księżniczkę, a potem zgubił różdżkę czarnoksięską i musiał bez jej pomocy borykać się nie tylko z codziennością, ale - co najważniejsze - z wychowaniem małej dziewczynki/. Nocą jak już gasili światła wymyślałyśmy z Ulką różne niestworzone i koszmarne historie. Miałam smykałkę do fantazjowania i takich strasznych opowieści; typu stara kucharka nocą zakrada się nad strumień, gdzie ma zamontowane w krzakach specjalne sidła, w które łapie szczury, patrzcie przez okna jak będzie z nimi przed północą wracała ciągnąc je za sobą na grubym zardzewiałym drucie.
Jutro znów na obiad będą mielone kotlety z tych szczurów. Matko jedyna żadna dziewczyna u nas nie spała a i w innych salach wszystkie czaiły się pod oknami do północy, bo wiadomo – jedna poszła siku wpadła do sąsiedniego pokoju powiedzieć koleżance i straszliwa wieść się rozniosła.
Najgorsze było to, że nikt nie chciał jeść kotletów mielonych ani zresztą, żadnych innych.
Nie uczyłam się katechizmu a miałam mieć po powrocie z niego egzamin, bo Komunia była za pasem a ja przez to Prewentorium opuszczałam lekcje religii. Wymyślałyśmy z Ulką te koszmarne historyjki. Ulka nawet, mimo, że te różnokolorowe oczy były jej kompleksem zgodziła się powiedzieć o tym, że Hamiduru okrutny chciał ją zmienić w albinoskę i mu nie wyszło a później wiadomo los go za karę doświadczył, odebrał mu różdżkę i póki jej nie znajdzie ona biedna musi z takimi oczami chodzić.
Dziewczyny w większości się nas bały. Czasami jedna z nas właziła pod kołdrę i zapiszczała jak myszka czy szczurek, od razu wszystkie zaczynały piszczeć jak opętane i przybiegał nasz pan wychowawca, kompletnie przybity hecami, jakie robiłyśmy. Był cierpliwy i spokojny, ale w końcu zaczynał nam obiecywać jakieś kartkówki z matmy albo dyktanda. Nigdy nie mógł dojść do tego, kto prowokował te wszystkie zdarzenia. Ja jak dzisiaj wspominam tamten czas, to sądzę, że w końcu w nowym środowisku miałam okazję wykazać się pomysłowością i odbić sobie za czasy, gdy byłam gnębiona z powodu braku rodziców. Tu w pewien sposób wszystkie byłyśmy sierotami. Po 2 tygodniach, gdy prawie wszystkie chodziły totalnie wystraszone i z podkrążonymi oczami z niewyspania – stała się rzecz, której nikt nie przewidział. Nasz repertuar z Ulką kończył się inne dziewczyny zaczynały wymyślać i my zasypiałyśmy przed północą, bo wiedziałyśmy, że wszystko to, co się działo jest jakby pokłosiem naszych wymysłów i oczywiście nie ma się, czego bać. To też jak Ulka obudziła mnie w środku nocy drżącym głosem dukając Basia, obudź się duch po nas przyszedł, najpierw myślałam, że mi się śni. Kołdrę naciągnęłam na głowę, ale ona ściągnęła kołdrę ze mnie prawie płacząc dukała dalej blada w poświacie księżyca Basia duch!!!
Otworzyłam oczy a ona z całej siły uszczypnęła mnie w rękę – nie śpij chodź do okna, – bo już przeszedł. Moje łóżko stało, jako 2 od oszklonych drzwi na balkon. Ulki stało najbliżej. Nie miałyśmy zegarka, ale wyglądało jakby niedługo miał być świt – wszystko było takie szaro błękitne ciemne i tylko, co jakiś czas przez mgłę przebijała się rozmazana kula księżyca na niebie. Mgła była spora, bo nawet barierka balkonu zdawała się być lekko rozmazana a przecież była nie dalej jak 2 m od drzwi. Nie ma nikogo, co Ty gadasz? Bo przeszedł za róg domu. No to, co mamy iść na balkon i sprawdzić? Czekaj założę, choć lacie. Ja się boję wydukała Ulka. Wciągnęłam lacie i wyszłam na balkon ja się duchów nie bałam doszłam do końca ściany zerknęłam nikogo nie było. Nikogo nie ma wyszeptałam. Ulka pomachała mi ręką, żebym poszła dalej. Zimno było jak psi a ja tylko w piżamie ostygłam, ale czego nie robi się dla przerażonej kumpeli. Poszłam do końca kolejnej ściany, ale nim doszłam usłyszałam wrzask Ulki jakby ją ten duch obdzierał ze skóry. Oczywiście w mgnieniu oka obudzili się wszyscy z wychowawcą na czele. Co gorsza okazało się, że ja stałam właśnie na balkonie przy jego pokoju. O czym nie miałam pojęcia. Co się okazało, że jedna z dziewczyn lunatykowała. Jak Ula zaczęła wrzeszczeć weszła do naszego pokoju położyła się na Ulki łóżku i spała sobie jakby nic się nie stało. Wychowawca ją obudził, zabrał od nas. Co dalej było nie wiem, bo tylko powiedział do mnie „Jutro sobie porozmawiamy a teraz marsz spać”. Potulnie wszystkie poszły do łóżek, choć my zasnęłyśmy dopiero jak już trzeba było wstawać. 

Wszystkie dziewczyny ze mną również uwielbiałyśmy naszego wychowawcę z Prewentorium. Mało nam zadawał, prawie wcale, był bardzo wyrozumiały opiekuńczy, opowiadał różne fajne historie z wcześniejszych turnusów. Mówił, że możemy być tu na luzie tylko musimy uważać, żeby sobie lub innej osobie nie zrobić krzywdy - no i prawie ciągle był z nami. Zabierał nas na lekcje w plenerze, co w tamtych czasach było nam zupełnie nieznane. Cudnie opowiadał o drzewach, ptakach, zwierzętach i historii Dusznik. To nie była normalna szkoła, tylko taka, jaką każdy uczeń może sobie wymarzyć. Fajne było też to, że jak prowadził nas do biblioteki umiał każdej doradzić, jaką książkę pożyczyć i prawie wszystkie znał.

W sumie trochę mi było głupio, że przyłapał mnie wtedy w nocy na balkonie pod jego oknem. Jednak powiedział, że dobrze, że żadna z nas nie spadła i nic się nam nie stało. Tę zaś lunatykującą dziewczynę rodzice musieli zabrać wcześniej. Bał się, żeby sobie nie zrobiła krzywdy. Ja wcześniej myślałam, że z lunatykami to są bujdy, ale wtedy okazało się, że to naprawdę się zdarza. Nasz wychowawca fajnie grał na gitarze i uczył nas śpiewać. Wtedy zamiast uczyć się tego katechizmu pożyczyłam w bibliotece książkę o chwytach gitarowych i obiecałam sobie, że jak wrócę do domu zapiszę się do Domu Kultury na naukę gry na gitarze.
Będę tu dopisywała ćd więc zaglądaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga