Istnienie 8
Wszelkie
podobieństwa do osób,
zdarzeń, miejsc,
które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 3
˜˜”*°•◕❤◕•°*”˜˜
8 listopada.
Dzisiaj, gdy patrzę na to
zdjęcie z 2 chyba klasy i przypominam sobie nazwiska osób na nim, to zaledwie
niektórych kolegów dziś rozpoznaję. Krzysiek Konc u góry od lewej rudy, który ciągle mnie
szarpał, popychał i Bóg wie, co – taki klasowy mój oprawca.
Drugi Bardczak nie
pamiętam imienia, trzeci od lewej Zbyszek Baranowski fajny, kiedyś malował mi
mieszkania – trafił do mnie po latach przypadkiem. Następny Pietrzak nie
pamiętam jak miał na imię. Ten wielki to chyba Fabian nie pamiętam nazwiska. Ci
mali po prawej nie pamiętam. Poniżej Piernicki sam w jednoosobowym rzędzie.
Poniżej Pietrzaka Iwonka. W tym samym rzędzie od prawej 2 chłopak to Florek
Wlaźlak nasz były Prezydent miasta. W środku fotki najwyższa Hanka córka szewca
moja niby kumpela. Spotkałyśmy się po latach w tym samym dniu w szpitalu
urodziłyśmy ja córkę ona chyba chłopaka. W końcu obok niej po prawej
najmniejsza Sabina. Obok niej Lenka Rychter w kuckach po lewej ja i
obok Mira Śliwińska w środku Ewa córka wychowawczyni Obok niej po prawej
Halinka Kubiaczyk i po prawej Ewa Szymańska.
Ja, jako jedyna miałam fartuch z
tak zwanej zerówki a nie z podszewki – byłam z tego bardzo dumna.
Nie bardzo
lubiłam kolegów z klasy. Oni za mną też nie przepadali, byłam dla nich chodzącą tajemnicą.
Babcia zabroniła mi przyprowadzać kolegów czy koleżanki do
przedszkola. Miała rację, bo wygłupiali się zwykle i park przedszkolny byłby
pewnie dla nich miejscem ich wygłupów. Nie miałby, kto ich doprowadzać do
porządku, więc ja, jako grzeczna w sumie dziewczynka nikogo nie
przyprowadzałam.
Czasami byli tacy, którzy
mieli młodsze rodzeństwo w przedszkolu i przychodzili po nie, ale nawet wtedy
unikałam z nimi kontaktów, nie chciałam, żeby ktokolwiek musiał na mnie skarżyć
babci.
Jak chciałam się z nimi spotykać robiłam to poza przedszkolem. Wiadomo,
że takie moje zachowanie powodowało, że koledzy uważali, że jestem zarozumiała
i chronię swój intymny świat.
Tak zresztą było nie chciałam, żeby ktokolwiek
znał moje tajemnice, bo wiedziałam, że i tak to wcześniej czy później użyją
przeciwko mnie.
Byłam dość zdolna nie musiałam się za dużo uczyć, miałam
świetną pamięć jak raz coś przeczytałam pamiętałam szczegóły. Wiele rzeczy
znałam z innych niż szkolne książek i z obserwacji.
Mało, kto przebywał tyle na
drzewie i nie wielu znało tyle owadów ile mnie udało się poznać. Byłam
dociekliwa nawet jak sama nie wiedziałam łapałam owada w pudełko od zapałek i
woźny mi o nim mówił wszystko, bo był rolnikiem i znał też się na różnych
żyjątkach. Byłam bardzo dobra z wf – u. Lepsza ode mnie była tylko Ewa
Szymańska rozpieszczona córeczka majora Wojska Polskiego.
Ewie wszyscy
wszystkiego zazdrościli, chodziła pięknie ubrana, nie wiem czy kolegowała się z
dziewczynami, wiem, że chłopaczyska za nią szaleli.
Wtedy była podziwiana -
jako dorosła niestety chyba o wiele mniej. Myślę, że już sporo po szkole miała
kłopoty z alkoholem, ale to naprawdę o wiele później.
Ja zaś w 2 klasie zostałam arborystką, –
czyli taką, co łazi po drzewach i patrzy, co im dolega. Konkretnie to dbałam o
jedno drzewo i fajnie – miałam coś swojego.
W drugiej klasie, kierowniczka
szkoły znów chyba po znajomości/była koleżanką cioci/ wysłała mnie w czasie
roku szkolnego do Prewentorium do Dusznik Zdroju. Tym razem nie mogłam
narzekać, bo wysłano tam dzieci dość znanych i szanowanych osób. Była tam ze mną córka
pastora parafii ewangelickiej Kral nie pamiętam imienia, córka chyba dyrektora
Banku Ulka Witkowska i jeszcze dziewczyny z innych szkół.
Ja na tle drzwi - jedyna grzeczna dziewczynka, ha, ha. Ulka to ta w 2 ławce w okularach i przyciasnym sweterku.
Matko słodka, co tam się działo o tym może innym razem.
Ja na tle drzwi - jedyna grzeczna dziewczynka, ha, ha. Ulka to ta w 2 ławce w okularach i przyciasnym sweterku.
Matko słodka, co tam się działo o tym może innym razem.
Ćd
32
sztuki dziewczyn z różnych szkół, daleko od domu, bez opieki znajomych
dorosłych – do tego z 2 klasy, gdzie żadna nie umiała porządnie zapleść
warkoczy, wyprać majtek a pralek nie było, czy umyć się dobrze. Wiadomo, każda
wstydziła się rozebrać. Jak sobie przypominam, jakie cyrki się odbywały przed
snem to nie jeden horror by wymiękał.
Mieszkałyśmy w pokojach na
piętrze. Wszystkie pokoje były połączone wspólnym balkonem. Spałyśmy oczywiście
jak udało nam się wszystkim zasnąć po 4 w pokoju. Ja byłam w pokoju z Ulką,
chodziła do innej szkoły, ale mieszkała 4 domy ode mnie. Wcześniej znałyśmy się
z widzenia.
Miała lekkiego zeza i jedno oko
zielone a drugie niebieskie już tylko z tego powodu dla mnie była jak bohaterka
"Hamiduru"
Alicji Romaszkan – dla niewtajemniczonych/mądra i zabawna opowieść o pewnym
starym, złośliwym czarodzieju, który porwał małą księżniczkę, a potem zgubił
różdżkę czarnoksięską i musiał bez jej pomocy borykać się nie tylko z codziennością,
ale - co najważniejsze - z wychowaniem małej dziewczynki/. Nocą jak już gasili
światła wymyślałyśmy z Ulką różne niestworzone i koszmarne historie. Miałam
smykałkę do fantazjowania i takich strasznych opowieści; typu stara kucharka
nocą zakrada się nad strumień, gdzie ma zamontowane w krzakach specjalne sidła,
w które łapie szczury, patrzcie przez okna jak będzie z nimi przed północą wracała
ciągnąc je za sobą na grubym zardzewiałym drucie.
Jutro znów na obiad będą
mielone kotlety z tych szczurów. Matko jedyna żadna dziewczyna u nas nie spała
a i w innych salach wszystkie czaiły się pod oknami do północy, bo wiadomo –
jedna poszła siku wpadła do sąsiedniego pokoju powiedzieć koleżance i straszliwa
wieść się rozniosła.
Najgorsze było to, że nikt nie
chciał jeść kotletów mielonych ani zresztą, żadnych innych.
Nie uczyłam się katechizmu a
miałam mieć po powrocie z niego egzamin, bo Komunia była za pasem a ja przez to
Prewentorium opuszczałam lekcje religii. Wymyślałyśmy z Ulką te koszmarne
historyjki. Ulka nawet, mimo, że te różnokolorowe oczy były jej kompleksem
zgodziła się powiedzieć o tym, że Hamiduru okrutny chciał ją zmienić w
albinoskę i mu nie wyszło a później wiadomo los go za karę doświadczył, odebrał
mu różdżkę i póki jej nie znajdzie ona biedna musi z takimi oczami chodzić.
Dziewczyny w większości się
nas bały. Czasami jedna z nas właziła pod kołdrę i zapiszczała jak myszka czy
szczurek, od razu wszystkie zaczynały piszczeć jak opętane i przybiegał nasz
pan wychowawca, kompletnie przybity hecami, jakie robiłyśmy. Był cierpliwy i
spokojny, ale w końcu zaczynał nam obiecywać jakieś kartkówki z matmy albo
dyktanda. Nigdy nie mógł dojść do tego, kto prowokował te wszystkie zdarzenia.
Ja jak dzisiaj wspominam tamten czas, to sądzę, że w końcu w nowym środowisku
miałam okazję wykazać się pomysłowością i odbić sobie za czasy, gdy byłam
gnębiona z powodu braku rodziców. Tu w pewien sposób wszystkie byłyśmy
sierotami. Po 2 tygodniach, gdy prawie wszystkie chodziły totalnie wystraszone
i z podkrążonymi oczami z niewyspania – stała się rzecz, której nikt nie
przewidział. Nasz repertuar z Ulką kończył się inne dziewczyny zaczynały
wymyślać i my zasypiałyśmy przed północą, bo wiedziałyśmy, że wszystko to, co
się działo jest jakby pokłosiem naszych wymysłów i oczywiście nie ma się, czego
bać. To też jak Ulka obudziła mnie w środku nocy drżącym głosem dukając Basia,
obudź się duch po nas przyszedł, najpierw myślałam, że mi się śni. Kołdrę
naciągnęłam na głowę, ale ona ściągnęła kołdrę ze mnie prawie płacząc dukała
dalej blada w poświacie księżyca Basia duch!!!
Otworzyłam oczy a ona z całej
siły uszczypnęła mnie w rękę – nie śpij chodź do okna, – bo już przeszedł. Moje
łóżko stało, jako 2 od oszklonych drzwi na balkon. Ulki stało najbliżej. Nie
miałyśmy zegarka, ale wyglądało jakby niedługo miał być świt – wszystko było
takie szaro błękitne ciemne i tylko, co jakiś czas przez mgłę przebijała się rozmazana
kula księżyca na niebie. Mgła była spora, bo nawet barierka balkonu zdawała się
być lekko rozmazana a przecież była nie dalej jak 2 m od drzwi. Nie ma nikogo,
co Ty gadasz? Bo przeszedł za róg domu. No to, co mamy iść na balkon i
sprawdzić? Czekaj założę, choć lacie. Ja się boję wydukała Ulka. Wciągnęłam
lacie i wyszłam na balkon ja się duchów nie bałam doszłam do końca ściany
zerknęłam nikogo nie było. Nikogo nie ma wyszeptałam. Ulka pomachała mi ręką,
żebym poszła dalej. Zimno było jak psi a ja tylko w piżamie ostygłam, ale czego
nie robi się dla przerażonej kumpeli. Poszłam do końca kolejnej ściany, ale nim
doszłam usłyszałam wrzask Ulki jakby ją ten duch obdzierał ze skóry. Oczywiście
w mgnieniu oka obudzili się wszyscy z wychowawcą na czele. Co gorsza okazało
się, że ja stałam właśnie na balkonie przy jego pokoju. O czym nie miałam
pojęcia. Co się okazało, że jedna z dziewczyn lunatykowała. Jak Ula zaczęła
wrzeszczeć weszła do naszego pokoju położyła się na Ulki łóżku i spała sobie
jakby nic się nie stało. Wychowawca ją obudził, zabrał od nas. Co dalej było
nie wiem, bo tylko powiedział do mnie „Jutro sobie porozmawiamy a teraz marsz
spać”. Potulnie wszystkie poszły do łóżek, choć my zasnęłyśmy dopiero jak już
trzeba było wstawać.
Wszystkie
dziewczyny ze mną również uwielbiałyśmy naszego wychowawcę z Prewentorium. Mało
nam zadawał, prawie wcale, był bardzo wyrozumiały opiekuńczy, opowiadał różne
fajne historie z wcześniejszych turnusów. Mówił, że możemy być tu na luzie
tylko musimy uważać, żeby sobie lub innej osobie nie zrobić krzywdy - no i
prawie ciągle był z nami. Zabierał nas na lekcje w plenerze, co w tamtych
czasach było nam zupełnie nieznane. Cudnie opowiadał o drzewach, ptakach, zwierzętach
i historii Dusznik. To nie była normalna szkoła, tylko taka, jaką każdy uczeń
może sobie wymarzyć. Fajne było też to, że jak prowadził nas do biblioteki
umiał każdej doradzić, jaką książkę pożyczyć i prawie wszystkie znał.
W
sumie trochę mi było głupio, że przyłapał mnie wtedy w nocy na balkonie pod
jego oknem. Jednak powiedział, że dobrze, że żadna z nas nie spadła i nic się
nam nie stało. Tę zaś lunatykującą dziewczynę rodzice musieli zabrać wcześniej.
Bał się, żeby sobie nie zrobiła krzywdy. Ja wcześniej myślałam, że z lunatykami
to są bujdy, ale wtedy okazało się, że to naprawdę się zdarza. Nasz wychowawca
fajnie grał na gitarze i uczył nas śpiewać. Wtedy zamiast uczyć się tego katechizmu
pożyczyłam w bibliotece książkę o chwytach gitarowych i obiecałam sobie, że jak
wrócę do domu zapiszę się do Domu Kultury na naukę gry na gitarze.
Będę tu
dopisywała ćd więc zaglądaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam