czwartek, 29 października 2015

17 istnień.

       Istnienia 1-6      
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 1
˜˜*°°*˜˜
29 października.
 視力。
31.12. 2004

Stała w otwartym oknie jak przeznaczenie.           
Patrzyła w przestrzeń daleką i niepojętą.               
Pod oczami miała cienie nieprzespanej nocy.       
Była smutna i nieobecna.                                   
Tylko ta gwiazda przed świtem
świeciła jeszcze dla niej.
To wiedziała
ale już jej nie pragnęła,
ani jej ani niczego innego.
Wiatr dmuchnął mocniej
i widziałam jak odrywa się od parapetu
jak zaczyna szybować…, w marzeniach
nad górami, lasami nad... czasem,

który właśnie skończył się dla niej.
bajsza
    Matko droga weszłam do POEMY, żeby podpisać swoje wiersze imieniem i nazwiskiem i mało nie padłam - uwierzycie 11 lat temu wstawiałam tam swoje wiersze. 11 lat to przecież cała wieczność.
Piszę tam o sobie, że jestem no może nie dosłownie, ale w tym stylu „gorącą trochę szaloną 40 tką”.
Byłam wtedy zakochana i może, dlatego odważyłam się te wiersze wyciągnąć z szuflady. Oszlifować je, przypomnieć sobie te chwile, gdy je pisałam i przeczytać je mężczyźnie, którego niespodziewanie pokochałam. Później, gdy pozwolił mi niektóre ilustrować swoimi zdjęciami zdecydowałam, że pokażę je i innym
Rany Boskie sama sobie nie wierzę.
………………………………
A dzisiaj wysmarowałam list do jednego takiego chyba 70 letniego chórzysty, bo mnie zeźlił tym, co o sobie napisał. Okropnie się zmieniłam, od czasów pisania tych wierszy. Straszne – życie weryfikuje nasze poglądy.
……………………………
Ktoś kiedyś po przeczytaniu jakiegoś fragmentu tego bloga – skwitował „Masz skłonności do obnażania się” – mój komentarz na tę uwagę - ekshibicjonizm psychiczny – czy to prawda?
……………………………
Prawda jest o wiele bardziej skomplikowana i o wiele bardziej trudna do zrozumienia.
Nie wiem czy macie świadomość, że o charakterze człowieka decydują jego doświadczenia z młodości czasem bardzo wczesnej młodości dokładniej z dzieciństwa.
Dlatego jest np. bardzo ważne, by matka karmiła własne dziecko piersią.
Ten kontakt ciał matki i dziecka, tej maleńkiej kruszynie daje jakby wieczne poczucie bezpieczeństwa, które później będzie procentowało, gdy życie da mu w kość.
Późniejszy czas też jest ważny, dzisiaj to wiem jak bardzo i czy można to z czymś porównać.
Cena, jaką się płaci za samotność w dzieciństwie jest ogromna. W sumie trudno to w jakiś wymierny sposób ocenić.
……………………………
Zastanawiam się ile swoich tajemnic z dzieciństwa zdradziłam komukolwiek.
Gdybym się obnażała, powinnam napisać najpierw o bardzo wielu często wstydliwych sprawach właśnie z dzieciństwa.

Więc nie mów mi proszę, że się obnażam.
Tak naprawdę nigdy dotąd nie pisałam o tym, co przeżywałam wtedy, gdy byłam jeszcze pisklęciem i teraz, gdy niby dorosłam. Wiem to dziś, że właśnie przez to, że nikogo nie obchodziło tak naprawdę, co się ze mną dzieje, nie dorosłam nigdy i już nie dorosnę.
Tak jak roślinka, którą za młodu się uszkodzi i nie zadba się o to, by ją naprawić…
Wiem na 100%, że o pewnych zdarzeniach nigdy nie napiszę, bo zwyczajnie wstydzę się tego do dzisiaj co się wtedy wydarzyło.
……………………………
 Próbowałam sobie przypomnieć najwcześniejsze chwile z dzieciństwa.
Pamiętam taki obrazek jak leżę na podłodze pod moim drewnianym łóżeczkiem, skulona mam może 2 lata i płaczę. Czuję się bardzo nieszczęśliwa, nie wiem, czemu. Boli mnie okropnie palec serdeczny u prawej ręki.
Pszczoła mnie ugryzła czy coś w tym rodzaju. Obok leży Diana srebrny owczarek kupiony, przez mojego ojca, po tym jak cyganki w biały dzień napadły naszą sąsiadkę z parteru.
Mama z panią Janeczką, kumpelą z naprzeciwka strzelają ze strzelby pana Tadeusza na podwórku w butelki i kompletnie nie przejmują się, że ryczę, aż się zanoszę.
Chcę umrzeć tak bardzo mnie boli a nikt nie próbuje mi nawet pomóc.
Tylko Diana patrzy na mnie swoją wierną mordką z ogromnym i nie udawanym współczuciem.
Wciskam się coraz głębiej pod łóżeczko i trafiam na coś miękkiego. To miękkie to różowy pluszowy aksamitny piesek. Mocno już sfatygowany ale w tej chwili niezwykle cenny. Mama później powiedziała, że to  tata mi go kupił jak skończyłam 2 miesiąc na takie niby urodziny.
Jak dzisiaj pomyślę to chyba właśnie wtedy poczułam pierwszy raz jak bardzo boli samotność.
代用品 Substytut 代用品
Uciekamy przed sobą w pół słowa,
zastygamy nieskończonym gestem.
Pozostaje nam twarzy połowa,
zimna skała na deszczu i wietrze.
A gdy noc przychodzi milcząca,
po omacku dłonią szukamy,
Odrobiny czegoś ciepłego,
lub miękkiego - tak jak aksamit.

Ten wiersz powstał wiele lat później, ale był naznaczony całymi latami uczucia takiej żebraniny o gesty, o czułe lub choćby serdeczne słowa, przypadkiem gdzieś skradziony uśmiech przeznaczony może dla kogoś innego, ale dający sercu substytut radości i poczucie sensu istnienia.
……………………..
Pamiętam, że wtedy przyszedł do mnie Januszek ukucnął przy łóżeczku i powiedział „wyłaź”. Mamy nasze już nie strzelają, bo Twojej mamie strzelba rozerwała się w rękach i ma podbite oko.
Okropnie się wystraszyły, co na tą rozwaloną strzelbę powie mój tata. Może nie tak składnie mówił, bo był chyba 2 miesiące młodszy, ale zrozumiałam dobrze, co mówi i jakoś mój palec przestał mnie boleć.
……………………..
Następne takie znów dość traumatyczne zdarzenie pamiętam jak byłyśmy z mamą w Łodzi u cioci Wikty.
Ciocia Wikta była wielką damą, nosiła na plecach zawsze srebrne lisy z takimi pyszczkami złączonymi nad ogromnymi piersiami.
Piękne jedwabne kolorowe sukienki, które uwydatniały jej dość obfite kształty. Bardzo dużo złotej biżuterii pierścionki z ogromnymi rubinami i szmaragdami – tak mówiła mama.
Ja się na tym wtedy nie znałam.
Pamiętam tylko, że w salonie stało pianino a na nim z 20 słoników z kości słoniowej od największego do najmniejszego i były za wysoko, żeby do nich się dobrać. Zawsze myślałam, że jak podrosnę buchnę jej choćby jednego i się nie pokapuje, ale ta myśl zrodziła się kilka lat później, gdy życie nauczyło mnie, że ludzie kradną i jak robią to sprytnie to nikt tego nie zauważa.
……………………..
Mąż cioci Wikty wujek Wacek był jakimś majstrem czy kierownikiem w fabryce Marchlewskiego, ciągle pracował i kupował cioci, co tylko się jej zamarzyło – to też opinia mamy. Nigdy go nie było w domu. Ja widziałam go tylko raz później jak byłyśmy z babcią na ich działce na Kałach i doznałam prawdziwego szoku, bo Wacek był malutki i szczuplutki, ciotka Wikta przy nim wyglądała jak amerykańska Statuła Wolności.
……………………..
Wtedy mało kto miał własne letnisko, więc dla nas była to wielka frajda do nich tam pojechać. Tak naprawdę to oni nie byli moim wujostwem, tylko ponoć Leszek ich jedyny syn był najleprzym przyjacielem mojego ojca – ponoć pasjami grali razem w karty, gdzie nie wiem o tym się nie mówiło, ale wiem, że zdarzało się im przegrywać spore pieniądze.
……………………..
Normalnie jeździłyśmy do niej zwykle we Wszystkich Świętych, gdy wracałyśmy z grobu mojego taty, żeby się zagrzać, bo mieszkała na Ogrodowej naprzeciwko fabryki Marchlewskiego w fabrycznych domach.
……………………..
Wtedy byłam mała, bo ciocia dała mi do zabawy cudną lalkę i posadziła mnie na kocu w kuchni, gdzie z mamą opowiadały sobie jakieś historie. Ciocia gotowała dla mnie mleko na takiej maszynce ze spiralami i ono zaczęło kipieć na podłogę.
Nie wiem ile miałam lat, ale nie więcej niż 3.
One gadały a ja chciałam wyłączyć tę maszynkę, żeby nie kipiało i pociągnęłam za kabel. Maszynka z mlekiem spadła na moją buzię……
Matko słodka, co się wtedy działo. Pamiętam, że ciocia tłukła jajka i przykładała mi na buzię białka, ja byłam taka spanikowana, że na początku nawet nie płakałam, dopiero później w tramwaju, gdy wracałyśmy do domu darłam się jak obdzierana ze skóry.
 Pamiętam, że mama mówiła mi tylko „sama sobie jesteś winna” i nawet wtedy mnie nie przytuliła.
Tak właśnie mówiła, gdy mnie tak okropnie bolała ta poparzona buzia. To cud od Boga, że nie mam żadnych śladów po tym poparzeniu. Nie poszła ze mną do lekarza tylko jak gdyby nigdy nic wiozła mnie tramwajem do domu
……………………..
O dziadku i białym piórku jak przyjechał z rowerkiem i kolczykami na moje 3 urodziny już pisałam.
……………………..
Jak dzisiaj oceniam moją mamę z tamtych czasów, to rozumiem ją, że była bardzo nieszczęśliwa, bo straciła męża w kilka lat po ślubie i szukała rozrywek, żeby zapomnieć ból jaki się z tym wiązał.
Miała zaledwie 23 lata, gdy to się stało.
Mama nie tylko straciła męża straciła też bardzo dostatnie życie w fabrykanckiej rodzinie, gdzie była przez ojca obsypywana drogimi i pięknymi prezentami.
Z dnia na dzień straciła bardzo wiele.

Zostałam jej ja - utrapienie, bo trzeba było myśleć, co będzie dalej.
To ja z tamtych czasów z Januszkiem
Nie pracowała kończyły się dawne zasoby finansowe.
 Małe dziecko zawadzało jej w ułożeniu sobie życia na nowo.
Do tego była kobietą, która w sposób fizyczny potrzebowała bardzo mężczyzny.
……………………..
To zrozumiałam dużo później. Poznała mojego późniejszego ojczyma, gdy wyjechałyśmy w 3 kę. Ja mama i ciocia do Dziwnowa na wakacje.
Miałam wtedy 4 lata i cztery miesiące.
Muszę jednak powiedzieć, że te niecałe 5 lat pamiętam tylko, jako traumatyczne zdarzenia.
Ucieczka z Januszkiem z domu do Łodzi do ZOO - to warto przeczytać
http://bajsza.blogspot.com/2013/08/powiesc-rozdzia-12-ucieczka.html
, rozwalenie kolana na płocie, gdzie wisiał kawał skóry z mojego kolana, były jakieś spacery do Parku to znam ze zdjęć raczej.
Wycieczka do kuzynów synów cioci Krysi do Łodzi.
Jednak w sumie nie czułam miłości mamy – te wszystkie zdarzenia były jakby zapewnieniem rozrywki mamie. Nie pamiętam, żeby mnie przytulała, żeby troszczyła się o mnie. Powiedziała kiedyś do pani Janeczki, „przebijemy jej uszy do tych kolczyków co dostała po babci.
Jak nie będzie za bardzo wrzeszczała, to może przebiję też sobie. W sumie boję się sama sobie przebić”.
Miałam wrażenie, że mam ją tylko na chwilę jakby do jakiegoś eksperymentu i tak faktycznie pewnie za chwilę zniknie.
O ojcu nie chciała ze mną rozmawiać w tamtym czasie. Jeśli czegoś dowiedziałam się to od babci lub obcych ludzi. Dziwne dla mnie było, że mama na krótko przed śmiercią ojca wyprowadziła się z cudnych mieszkań na Alejach Kościuszki u teściów i zamieszkała u babci. Nigdy nie dowiedziałam się dlaczego tak się stało.
……………………..
Później z czasem czułam się jak zbędny balast. Musiałam stworzyć sobie swój świat, żeby dać sobie sama radę. Gdyby to było dzisiaj pewnie jak mantrę powtarzałabym.
„Jestem jedyna w swoim rodzaju.., wierz mi.
Wszyscy mają Mambę, ale nie ja. Nie należę do drużyny Actimela, nie posiadam 3-letniej gwarancji, ani gwarancji zwrotu kosztów, nie dodaję skrzydeł, nie znam Goździkowej, ze mną Ci się nie upiecze - choć nauczyłam się kłamać i wymyślałam kłamstwa dla koleżanek, żeby nie dostały w domu rżnięcia jak się spóźniały.
Nie gwarantuję uczucia komfortu. Dzięki mnie nie dostaniesz zniżki w Terranovie czy Trollu.
Minuta rozmowy ze mną nie kosztuje 5 gr, nie wygładzam ani nie redukuję swoich ani cudzych zmarszczek.
Mam więcej niż dwie kalorie, o wiele więcej niestety.
Nie jestem owocem Jogobelli, nie będziesz żuć mnie zdrowo, wcale nie dam się żuć nawet Piotrusiowi, który jest boski.
Przed użyciem nie wymagam zapoznania się z treścią ulotki dołączonej do opakowania, ani kontaktowania się z lekarzem lub farmaceutą. To ja nie mam szans z pragnieniem, nie mam pięciu gwiazdek w crash-testach.
Nie trafiam celnie w silny ból, nie mam pomysłu na obiad, choć czasami coś mi zaświta i wtedy jestem mistrzem zrobienia super żarcia z niczego..
Nie posiadam napisu pod nakrętką, ani kolorowanki pod etykietą i niestety nie pochodzę z pierwszego tłoczenia. Wciąż nie wiem skąd się bierze Chocapic, nie wiem też, dlaczego Cini Minis są aż tak cynamonowe. Niestety nie rozpływam się w ustach, szybciej w dłoni jak czuła i zadbana. Poza tym nie brałam udziału w Tańcu z gwiazdami...Acha, jeszcze jedno: Nie znajdziesz mnie, w co piątej Kinder niespodziance.., więc ciesz się, że mnie miałeś okazję, choć poczytać”
……………………..
Wtedy jednak trzeba było się zakamuflować tak, by wszyscy dali mi święty spokój, bo wiadomo było, że dla mnie jak się później okazało na szczęście mama do swojego, życia mnie nie zabierze z wielu powodów.
Nie omieszkała, co prawda za zgodą babci i cioci jak sądzę zabrać moją rentę, po ojcu, bo ja byłam mała to i potrzeb nie miałam a babci całkiem się nieźle powodziło. 
Babcia została moim nieoficjalnym opiekunem, choć mama świetnie wiedziała, że babcia, choć kobieta światła i wykształcona kompletnie się do tego nie nadaje.
Kocha wyłącznie swoje przedszkole i tylko ono się dla niej liczy. 
Mama zabrała też praktycznie wszystkie cenne pamiątki po ojcu. Miała wynajęty cały wagon w pociągu, by przewieźć meble, dywany, chińską porcelanę, obrazy, radia, zegary, biżuterię, futra i inne precjoza. Później okazało się, że nie zauważyła pudełka z aparatem fotograficznym, notesem taty i śpiącą lalką chłopczykiem z wystawy sklepowej na Piotrkowskiej ubraną w koszulę nocną taką, jakie szyła firma dziadka i taty. Ich fabryka produkowała ekskluzywną bieliznę męską i koszule dla najbogatszych - artystów, fabrykantów i elity łódzkiej. Nie zabrała tych kilku drobiazgów, bo były wciśnięte w najczarniejszy kąt na szafie u babci. Może też, dlatego, nie zabrała, bo babcia pewnie zdążyła się już przywiązać do tych luksusowych rzeczy i pamiętam ich kłótnię, gdy mama ściągała z babcinych podłóg dywany i wyciągała srebrne zastawy z kredensu. Babcia krzyczała, że dla jakiegoś obcego „fagasa”/wtedy zupełnie nie znałam znaczenia tego słowa/ ogałaca dziecko z jedynych pamiątek po ojcu. Krzyczała też, że ona sama może mnie wychować póki żyje, ale te rzeczy powinny być dla mnie zabezpieczeniem finansowym, gdyby coś jej się stało. Miałam wtedy niecałe 6 lat, byłam już w 70 procentach sierotą, czułam się jak maleńki ogryzek, który najlepiej jest gdzieś daleko odrzucić, żeby się nie psuł w domu i nie pachniał zgnilizną. Czułam się okropnie, chciało mi się wrzeszczeć, ale wiedziałam, że to nic nie zmieni. Wrzeszczałam wewnątrz czułam jak ogromne łzy zalewają moje chude ciało, patrzyłam z góry na moje nieproporcjonalnie ogromne w porównaniu z chudziutkimi nóżkami kolana i widziałam jak wszystko rozmywa się w zapłakanych oczach w kolorowe plamy. Ściskałam tę lalkę i pluszowego pieska i tuliłam się do Diany, bo bałam się, że mi ją też zabiorą. Nie pamiętam jak długo to trwało. Babcia chodziła do przedszkola, a ja siedziałam z mamą całe dnie i patrzyłam jak ona pakowała część mojego świata, do ogromnych pudeł. Patrzyłam, z jakim zapałem i błyskiem w oczach, zabierała ode mnie wszystko, co mogłoby mi ją lub ojca przypominać. Czasami nawet myślałam, że robi to złośliwie. „Wiesz to futro z fok dostałam od Twojego taty, przed Sylwestrem, żebym mogła okryć się jakby było zimno na przyjęciu. Te kolczyki, zobacz z brylantami, ojciec dał mi jak miał się urodzić Twój brat. Nie pozwolił później mi ich nosić, bo uważał, że przyniosły mu pecha i jego ukochany synek umarł przy porodzie”. Byłam małym bardzo nieszczęśliwym dzieckiem a ona mówiła mi takie rzeczy. Zapomniałam o bracie, kiedyś o nim mówiła babcia. Nigdy nie chodziłyśmy na jego grób. Nikt nie wiedział, gdzie był pochowany, bo ponoć ojciec sam włożył go w małą białą trumienkę i taksówką zawiózł go na cmentarz chyba w Pabianicach i sam go zakopał. Później pojechał do Stylowej i postawił wszystkim obecnym kilka kolejek wódki, po czym wyrzucił na salę wszystkie pieniądze – mówiąc pijcie i bawcie się - ja pochowałem właśnie swojego pierworodnego syna. Całe to zdarzenie poznałam wiele lat później na imieninach cioci, teść mojej kuzynki był wtedy w tym lokalu i przy imieninowej wódce sytuacja mu się przypomniała.
Ani mama, ani babcia, ani nawet ciocia nigdy mi o ojcu nic nie mówiły. Panowała jakaś rodzinna zmowa milczenia na ten temat.
…………………………..
Wtedy, gdy mama się pakowała pamiętam, że cały czas siedziałam w jakimś kącie pokoju, gdzie to wszystko wkładała w pudła, siedziałam jak mysz pod miotłą, bo wiedziałam, że wkrótce ją stracę. Ją też…Pamiętam, że straciłam ostrość widzenia, chyba przez ten wewnętrzny płacz. Nie mogłam nawet jej wyraźnie zobaczyć, ale słuchałam jej głosu. Musiała czasem zerkać na mnie. „Nie martw się będziesz mnie odwiedzać w wakacje, ustaliłyśmy z ciocią Todzią, że będzie z Tobą przyjeżdżała jak tylko będzie mogła” Ciocię wtedy znałam z tego, że wchodziła do szafy jak była burza, bo tak się jej bała i z tego, że kiedyś zrobiłam w nocy kupę w jej bambosz, bo spała u nas zawsze jak ją ciotka Adelcia wkurzyła. Byłam wtedy za mała, żeby rozumieć, co się działo w mojej rodzinie, zresztą i dzisiaj już nie wiele z tego pamiętam. Był jednak taki okres jakoś przed tym wyjazdem do Dziwnowa, gdzie mama na moje utrapienie poznała tego jak babcia mówiła „fagasa”, że ciotka Todźka pomieszkiwała u nas. Było to coś w rodzaju szantażu na dziadku Franku, który wbity między młot a kowadło nie wyrabiał z tymi dwoma babami. Znaczy swoją żoną i siostrą, którą kochał nad życie. Obie się nie cierpiały, ciotka Todźka w szczególności żony wujka i jak wujek stawał w obronie żony ciotka odgrywała mu polkę z wyprowadzką z domu. Czekała aż wujek skruszy się, żonkę ustawi jak chciała i przyjdzie ją błagać by wróciła do domu. Była dla niego wyrocznią, rodzinną Pytią wszystko wiedziała najlepiej i wujek bez niej nie umiał funkcjonować. Był tak uzależniony od niej jak ona od papierosów Silezja. Pamiętam, że zawsze jak się zjawiała przynosiła mi jakiś fajny prezent. Była panienką zarabiała i czasami robiła innym prezenty. Wtedy byłam szczęśliwa, uważałam ją za osobę zupełnie bezinteresowną. Dzisiaj boję się nawet o tym pisać, bo zawsze jak tylko coś choćby pomyślałam nie po myśli cioci, przytrafiało mi się jakiś nieszczęście/między innymi pożar w moim domu z tym jakoś dziwnie wiążę/a Wszystkich Świętych mamy za pasem. Zatem zmieniam temat.
Siedziałam w kucki w babcinym pokoju, mój świat się rozsypywał na drobne ziarnka piasku. Nie było ratunku dla mnie, wiedziałam już, że zostaję u babci kochałam ją, bo była super, ale wiedziałam, że też nigdy mnie nie przytuli. W sumie nie wyobrażałam sobie rozstania z babcią, bez niej nie umiałabym wtedy żyć. Miałam Dianę, babcię, Januszka i reszta to już były same kłopoty. Jeszcze mama nie wyjechała a ja już martwiłam się o nią. Ja bardziej martwiłam się o nią niż ona o mnie.
Pamiętam, że jeszcze nim wyjechała ja już zaczęłam pisać listy do niej, takimi bardzo koślawymi literami, bo to przecież były moje początki pisania. Ukrywałam te listy pod kredensem u babci i martwiłam się, czy nie narobiłam w nich błędów. Babcia nie miała w domu słownika, zresztą jak mama zapakowała swoje rzeczy babcine mieszkanie stało się okropnie puste i smutne. Wszystkie książki popakowała w kartony i nie zostało nic pamiętam, że nawet bajkę o Kopciuszku zabrała.
Rozumiałam to, że potrzebowała wśród nowych ludzi pokazać się z najlepszej strony. Po to były jej potrzebne te wszystkie rzeczy, bo po tym jak miała tam mieszkać ludzie będą ją oceniali. My z babcią będziemy pewnie niewiele przebywały w domu. Wtedy jeszcze nie przypuszczałam, że spadnie na mnie kolejne nieszczęście. Babcia zawsze mówiła, że nieszczęścia chodzą parami. Moje nieszczęścia zwykle chodziły stadami. Jednak wtedy w kucki ma podłodze jeszcze tego może na szczęście nie wiedziałam. Zaczęło mnie właśnie wtedy bardzo boleć serce. Czasami tak mnie kuło, że nie mogłam złapać powietrza i robiłam się sina i wpadałam w taką psychiczną panikę. Nikomu o tym nie mówiłam, bo uważałam, że nie powinnam nikomu sprawić kłopotów. Jak będę marudziła myślałam oddadzą mnie do domu dziecka. Taki dom był u nas na Pułaskiego, czasami zaglądałam tam przez płot na sieroty bujające się w trawie w kucki. Wszystkie były jakoś tak podobnie ubrane i chyba nie miały zupełnie niczego swojego.
Nic, więc nie mówiłam o tym sercu, dopiero kucharka babci z przedszkola, zauważyła, że nie chcę nic jeść i tak jakoś zapowietrzam się i sinieję i robię się zimna. Ona to zauważyła i powiedziała babci, że coś ze mną jest nie halo, po tym wyjeździe mamy. Niestety jeszcze nim mama wyjechała, spotkało mnie inne ogromne nieszczęście. Najgorsze było to, że dowiedziałam się o tym w ostatniej praktycznie chwili. Pani Janeczka, pan Tadeusz i Januszek przyszli do nas pożegnać się, bo okazało się, że wyprowadzają się do Tomaszowa Mazowieckiego. Januszkowi rodzice nie kazali nic mówić, bo twierdzili, że to może być dla mnie za duży cios.
Czy mogło zdarzyć się jeszcze coś gorszego niż porzucenie mnie przez mamę, gdy od 5 lat nie miałam już ojca. Co ja miałam mówić kolegom, gdy pytają mnie, dlaczego moi rodzice mnie porzucili a teraz jeszcze Januszek, jego też mi zabrali.
Jak ja miałam żyć bez Januszka, który był dla mnie jak brat. Budziliśmy się i za moment albo on przychodził do mnie albo ja do niego. Mamy na zmianę gotowały nam obiady, żebyśmy razem jedli.
Po obiedzie zawsze kładły nas na tzw. ciszę poobiednią do babcinego małżeńskiego dębowego łoża, gdzie razem rysowaliśmy różne obrazki i szeptaliśmy o tym, co będziemy robić następnego dnia. Jak ja miałam żyć, bez mamy, bez Januszka? Ten mój wewnętrzny płacz zatapiał moje serce. Było coraz gorzej. Rodzice Januszka z nim wyjechali następnego dnia, wtedy właśnie przyjechał do nas ten jak babcia go nazywała „fagas”. Pamiętam ten moment i nigdy go nie zapomnę. Podszedł do mnie przykucnął, jego czarne falujące włosy spadły mu na oczy – wyglądał jak cygan i powiedział do mnie, „O jaką piękną małą córeczkę mam”. Pamiętam te jego zbójeckie oczy – tak to powiedział jakby za chwilę miał mnie upiec na rozżarzonych fajerkach babcinego kuchennego pieca. Nawet przez sekundę, go nie lubiłam, mimo, że był piękny. Miał w oczach takie bestialstwo wyglądał jak diabeł. To moje pierwsze wrażenie było bardzo intuicyjne i bardzo trafne, choć wtedy jeszcze tego nie wiedziałam. Nieszczęścia z nim związane zaczęły mnożyć się później, nie trzeba było długo czekać.

Mama jak pisałam potrzebowała mężczyzny choć ja wtedy tego tak nie postrzegałam, bo nie miałam pojęcia o tych wszystkich sprawach między mężczyzną a kobietą.
Wtedy sądziłam zwyczajnie, że chciała mieć pięknego mężą.
Nie myślałam o rodzeństwie, bo miałam wrażenie, że mama za dziećmi nie przepadała, zresztą podobnie jak moja babcia, która w przedszkolu, była świetną bizneswoman, choć wtedy mówiło się raczej super kierownikiem a raczej kierowniczką.
Tak naprawdę nie rozumiałam czemu mama wyjeżdża gdzieś na koniec świata – jak próbowałam to jakoś ogarnąć w mojej dziecięcej główce wychodziło mi, że chyba przez to, że nie urodziłam się chłopcem umarł z rozpaczy mój ojciec a mama obwiniała mnie o to i dlatego uciekała ode mnie jak najdalej, żebym nie przypominała jej nieszczęścia, którego byłam przyczyną.
Dzieci kombinują po prostej nie szukają skomplikowanych rozwiązań, najczęściej winę za wszystkie nieszczęścia świata biorą na siebie.
Ja się nie użalam nad sobą wręcz przeciwnie pokazuję jak mały człowiek kuma świat, jaki jest szczery w swoich relacjach z otaczającymi go ludźmi. Jest jeszcze niepopsuty przez nakazy i zakazy. Jeszcze nie próbuje udawać, żeby coś zyskać.
Szczery do bólu – do własnego bólu, bo w sumie, który dorosły zastanawia się, co w tych małych łebkach się wykluwa.
Dziecko widzi świat po swojemu szczególnie zaś wtedy, gdy dorośli nie ingerują w wychowanie dziecka.
Mnie w sumie nikt nie wychowywał do 6 roku życia, później jeszcze przez kolejne 7 lat też. Troską otaczała mnie Diana – czy dlatego chciałam na imię dać tak mojej córeczce.
Oczywiście rodzina mi nie pozwoliła/psie imię/a we mnie nie było dość asertywności, bo zawsze odkąd pamiętam to ja musiałam się z kimś liczyć, zaś nikt nie liczył się ze mną.
Tak było zawsze i tak pewnie zostanie.
Teraz na szczęście wiem, że w krytycznych sytuacjach mogę liczyć na córkę.
Jak to się w życiu plecie?
…………………………….
Kiedy mama wyjechała a ja miałam napisanych przynajmniej z 10 listów do niej poszłam do babci – już wtedy spędzałam całe dni w przedszkolu, bo w domu babcia twierdziła, że nie mogłam być sama.
Poszłam do babcinej kancelarii i poprosiłam ją o znaczek na list. Nie miała żadnego, kopertę miała, ale znaczki się skończyły. Babcia wtedy powiedziała do mnie „zobacz” otworzyła najniższą szufladę w biurku; „tu są drobne pieniądze, rodzice mi wpłacają na przedszkole a ja nie lubię takich drobniaków, bo mi się później gubią, więc wrzucam je tu a ze swoich dokładam do wpłat rodziców, żeby się zgadzało rozumiesz?”
Nie bardzo rozumiałam, ale kiwnęłam głową, że tak. Jak będziesz coś bardzo chciała sobie kupić, cukierka czy coś innego to z tych pieniędzy możesz brać i nie zawracaj mi głowy, bo ja nie mam czasu na takie sprawy.
Nie miałam kieszonkowego, ale w szufladzie było sporo drobniaków i wiedziałam, że jakbym coś chciała, to mogę z szufladzianych pieniędzy czerpać nie zawracając tylko babci głowy.
Jednak tego dnia jak babcia dała mi prawo do dysponowania pieniędzmi poinformowała mnie o innej sprawie, która kompletnie mnie rozbiła.
Powiedziała mi, że musiała Dianę wydać do dziadka, bo sama całe dni siedziała w domu, „dlaczego wszystko mi zabieracie?” Wtedy pierwszy raz zaczęłam płakać rzewnymi łzami, – „dlaczego?”- łkałam „nikt, kogo kocham nie może być ze mną, co ja wam zrobiłam. Przecież Diana mogła z nami przychodzić do przedszkola.” „Nie mogła to duży pies mogłoby się zdarzyć, że ugryzłaby jakieś dziecko” „Nigdy nikogo nie ugryzła, co Ty mówisz, czemu jesteś taka podła?” Było mi bardzo źle, że tak babci powiedziałam, ale to już było dla mnie za dużo.
Uciekłam na moje drzewo w przedszkolnym parku i z tej rozpaczy jak samotnik w swojej samotni żyłam tam przez kolejne 7 lat schodząc tylko na pójście do szkoły i wieczorem na pójście do pustego domu babci, z którego wszystko, co było mi drogie zostało wyprowadzone.

Kilka zresztą miesięcy później Dianę otruli sąsiedzi dziadka, bo rzucili trutkę na szczury do ogrodu. Już nie umiałam płakać z powodu jej śmierci, pamiętam tylko dziadzia Franka, jak przyszedł zapłakany do babci, ja myślałam wtedy, że to ciocia umarła, bo dziadek tak okropnie płakał. Babcia była smutna, ale widać było, że tego nie przeżyła jakoś boleśnie. Martwiła się o mamę – coś tam w tym Dziwnowie było nie tak. Wiedziałam mimo, że mi nie mówiły. Ciocia przychodziła późnymi wieczorami do babci i szeptały po kątach. 
Ja też martwiłam się o mamę, babcia mi powiedziała, że mama jest w ciąży i może będę miała brata lub siostrę. 
Jednak było coś jeszcze, babcia robiła paczki i wysyłała mamie. Nigdy mi nie pokazywała, co wysyłała i nie mówiła dlaczego.
…………………………….
Mówisz mi „obnażasz się w blogu”.

Ja się dotąd nie obnażałam, bo ludzie, którzy przez swój egoizm, ranili mnie, powodowali, że moje życie było pasmem nieprzerwanego płaczu, tego wewnętrznego głównie, bo zewnętrznie w sumie płakałam tylko kilka razy, Ci ludzie już nie żyją i uważałam, że to może jest nie fair, żeby pisać o zmarłych przedstawiając ich w może nie najlepszym świetle. Nie pisałam też o swoim życiu, bo wiesz jak to jest, mówi się „nie mów nikomu, co się dzieje w domu”. 
Jednak teraz jak mi powiedziałeś, że się obnażam pomyślałam, że może, choć jedna osoba dorosła, która to przeczyta zastanowi się zanim podejmie jakiekolwiek działania wobec dziecka jak to wpłynie na jego psychikę – na ile i jakie spowoduje cierpienie u tej małej istoty, która przecież jest w sumie bezbronna i to, co jej się należy to głównie - miłość. 
Ćd     
 Nie pamiętam tego momentu, gdy mama wyjeżdżała.
Kiedy się pakowała to pamiętam bardzo dokładnie?
Siedziałam cały czas w kucki. Często nawet mówiła idź do dzieci pobaw się.
Nic nie odpowiadałam. Byłam pewna, że jak nie będę się bujała jak te dzieci z domu dziecka, tylko tak jak skała będę kucała bez ruchu, bez najmniejszego drżenia to mamę weźmie litość i zrezygnuje i nie wyjedzie.
Do dziś tak mam, że jak się czegoś bardzo boję to zamieram i jest tak jakby mnie nie było, nawet chyba wtedy nie oddycham. Tam w tym pokoju też starałam się nie oddychać, może, dlatego bolało mnie serce. Sadzę, że na kanwie tego czasu powstał ten właśnie wiersz, choć oczywiście wiele później.
Akt litości
Zahipnotyzowany w oczach smutek.
Pasowa róża w wazonie.
Wyzwala je z sennego transu.
Współczują jej, czują jak umiera,
bez słońca, powietrza i wody.
One wiedzą - ile bolesnych chwil
jej podarowano.
………….
Wspaniałomyślne oczy,
gdyby mogły - darowałyby jej życie.
Pomogą jej jednak umrzeć - bezboleśnie,
całą swoja mocą smutku.
Uduszą ją płatek po płatku,
w mgnieniu oka.
Niech się nie męczy,
nie smuci, nie łudzi,
niech już nie czeka
na żadną darowaną chwilę.
Niech szybko skona.
…………….
Najpiękniejsza nawet pasowa róża w wazonie
Wcześniej czy później zawsze jest stracona.
            bajsza
Kiedyś poszłam w końcu na podwórko Jak już Januszkowie wyjechali. Strasznie dużo się przez te kilka dni zmieniło. Dzieciaki były w szkole, bo wszystkie były starsze ode mnie. Sama na podwórku wydawałam się sobie jakby większa i inna. Taka jakby dojrzalsza. Straciłam nadzieję, że uda mi się zatrzymać mamę. Straciłam nadzieję, że Bóg ześle na mnie tę łaskę posiadania choćby jednego rodzica.

Kilka domów dalej mieszkała Sabina, miała liczne rodzeństwo tylko ona była w moim wieku. Czasami chodziłam pod płot ich ogrodu, gdzie jej mama sadziła z Sabiną różne kwiaty i warzywa i bardzo jej zazdrościłam, że robią z mamą coś wspólnie. 
Miała też ojca – ogromnego człowieka, takiego drugiego wiele lat później widziałam w filmie. „O człowieku, który się kulom nie kłaniał” na podstawie książki bodajże Janiny Broniewskiej. Pamiętam też książkę z przedszkolnej jabłoni tam właśnie dużo różnych książek przeczytałam, ale to już było później.
Ćd     
 Przespałam się ze 2 godzinki po obiedzie a teraz wbijam sobie kolejnego gwoździa do trumny. SŁODKIEGO - mianowicie opycham się czekoladą z orzechami. A co „mówi się trudno i kocha się dalej”.
………………………
Babcia też miała cukrzycę, nigdy nie widziałam jej z cukierkiem czy czekoladą.
Wtedy jadało się raczej takie cukierki sezamkowe, albo toffi.
A właśnie pierwsze 3 lata mojego istnienia babcia miała przedszkole przy plebanii w domu parafialnym przy kościele Marii Panny. 
Czasami mnie tam zabierała i pamiętam, że chodziłam wtedy do księży na plebanię w takim białym fartuszku z dużymi kieszeniami i tam każdy ksiądz miał w swoim pokoju taką zrobioną z szybek i kokardek bombonierkę a w niej czekoladowe cukierki.
Zawsze dotąd stałam u każdego w pokoju, póki nie pozwolił mi poczęstować się cukierkami, brałam 2 do każdej kieszeni 1 i to mi na jakiś czas starczało.
Więc tak naprawdę, księża nauczyli mnie żebrać.
Na szczęście nie musiałam mówić żadnych modlitw ani nic - udawałam niemowę, póki nie zapytali mnie, co lubię.
Wtedy ku ich zdumieniu zawsze odpalałam to samo „czekoladki”.
Byłam półsierotą, tak się wtedy mówiło. 
Mój ojciec nie przyjechał na mój chrzest, byłam godna współczucia.
Rodzina babci początkowo miała bardzo dobre relacje z księżmi.
Jeden nawet systematycznie odwiedzał ciocię siostrę babci. 
Babcia zaś chodziła do kościoła raz w roku ze mną do Grobu Pańskiego.
Nigdy więcej, no chyba, że był jakiś pogrzeb znajomych z kościoła wtedy też.
Ja małe dziecko z Januszkiem jeszcze ustaliliśmy, że Bóg nie istnieje, bo gdyby istniał to po pierwsze nie zabrałby mi ojca, po drugie nie dopuściłby by mama mnie porzuciła. No i oczywiście mówił Januszek czuwałby nad sierotą lepiej niż ja.
Pamiętam, że do tej konkluzji doszliśmy na trawie w rowie przed domem w tym samym rowie, w którym kilka lat później sąsiad chciał zabić garnkiem od gotowania żarcia dla świń moją babcię, ale ją uratowałam, bo narobiłam takiego wrzasku, że się wystraszył i uciekł a sąsiedzi wezwali policję. 
Babcia miała rozbitą głowę i dziurę na 3 cm, ale jakoś z tego wyszła.
Z tego, co pamiętam to chodziło o 2 świnie, które sąsiad hodował w komórce na podwórku. Przez nie pojawiły się ogromne szczury w komórkach i babcia wezwała specjalistów, żeby te szczury wytępić a sąsiad wściekł się, bo dali mu termin na wyprowadzenie tych świń z komórki i mówił, że prędzej babcię zabije nim wywiezie świnie na wieś. 
Wszyscy to słyszeli, ale nikt nie myślał, że może to spróbować zrobić. Był kierowcą w karetce pogotowia nie był bandziorem a jednak zaczaił się na babcię z tym garnkiem i mało jej nie zabił. 
Poszedł siedzieć za to na rok i miał jeszcze jakąś karę w zawieszeniu.
………………………….
Muszę to napisać, bo jest to niezwykle ważne. 
Jak moja mama za facetem szła jak w dym. To babcia, mimo, że od okupacji była bez mężczyzny, bo hitlerowcy w Oświęcimiu zastrzelili mojego dziadka nigdy, ale to nigdy nie interesowała się żadnym mężczyzną, żaden nie był w naszym domu. 
Patrząc na nią z dzisiejszego doświadczenia była czysta jak łza, – mimo, że była piękną kobietą. 
Byłam z nią zawsze przez pierwsze 13 lat życia i wiem, co mówię a obserwatorem byłam świetnym.
Napisałam o tym, bo, gdy księża jak sądzę załatwili dla babci na przedszkole pałacyk przy Partyzanckiej jej kontakty z kościołem ograniczały się do nielicznych imprez organizowanych w przedszkolu z ich udziałem.
Na początku takie imprezy typu choinka czasem się odbywały. Później babcia z nich zrezygnowała, bo władze przedszkolne naciskały babcię, żeby zapisała się do Partii. 
Ona powiedziała, że NIGDY, ale kontakty z kościołem ograniczyła do „0”.
Jakiś udział w tych naciskach musiała mieć niejaka pani Salska, bardzo czczona przez Komunistyczną władzę, wiem to stąd, że gdy już jak byłam nieco starsza przechodziłyśmy obok jej grobu, babcia, która była wówczas uosobieniem łagodności w każdym razie w moim odczuciu zaciskała zęby i mówiła „Pamiętaj to był mój największy wróg”
Mnie zaś życie nauczyło, żeby nie zadawać niepotrzebnych pytań, bo można tylko sobie zaszkodzić, – więc nie pytałam, czemu a ona nigdy mi tego nie powiedziała.
Mogłam spokojnie powiedzieć, że jak ja nie wtrącałam się do życia dorosłych to i oni dawali mi wolną rękę, niczego nie zabraniali i niczego nie nakazywali.
Moje wzorce etyczne czy moralne były wzorcami naturalnymi, wynikającymi z obserwacji świata dorosłych a przede wszystkim z obserwacji przyrody.
Oczywiście nie mały udział w ukształtowaniu mnie miały książki, początkowo bajki głównie Andersena, później takie jak „Uczennica z pierwszej klasy”. Książki Centkiewiczów „Wyspa mgieł i wichrów”, „W lodach Eisfiordu”,  Biała foka”czy „Szkarłatny żagiel" W końcu młodzi „pryszczaci” „Pożegnanie z Marią” Borkowskiego, czytałam też wiersze zawsze wiersze kochałam.
W przedszkolu długie samotne dni, gdy już z zimna nie dało się siedzieć na drzewie spędzałam w toalecie, między 1 piętrem a strychem.
Ta część była odgrodzona od pomieszczeń przedszkolnych, wchodziło się z poręczy na schodach, jednym skokiem na równoległe schody prowadzące na strych.
Tam stworzyłam sobie pokoik z lustrem do nauki makijażu, prowizorycznym biurkiem z kartonowego blatu opartego o umywalkę i oczywiście fotelem na muszli klozetowej.
Były tam 2 koce i można było podkładając pudło kartonowe przespać się nawet.
Egzystowałam tam chyba z 4 lata niezauważona przez nikogo. 
Drzwi były zamykane na wyjmowaną klamkę i dodatkowo na klucz.
Pewnie nigdy bym nie wpadła, gdybym zamykała zawsze swoją pakamerę na klucz.
Niestety nie zawsze to robiłam. 
Gdy poszłam do szkoły musiałam gdzieś się podziać, po lekcjach, żeby nie zwracać uwagi przedszkolaków. Babcia miała bardzo mały gabinet i nie lubiła jak się po nim plątałam.
W kuchni gdzie kucharka pani Ciszewska była moim dobrym duchem też za bardzo nie mogłam, ze względu na Sanepid. Zostawała szatnia dzieci albo natryski, ale jak tam było odrabiać lekcje.

Najlepiej było w piwnicach, ale klucze od nich miał woźny i nie zawsze tam można było się dostać. Wymyśliłam tę pakamerę w nieużywanej toalecie i wszystko długo było super.
Będę tu dopisywała ćd więc zaglądaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga