Gdy odlatują motyle
Wszelkie
podobieństwa do osób,
zdarzeń, miejsc,
które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 154
˜˜”*°•◕❤◕•°*”˜˜
15 października.
Skończyła się złota jesień a ja nie zrobiłam nawet jednego
zdjęcia.
Zaczęły się pluchy – wyszłam do ogrodu zebrać resztki orzechów,
ktoś już wyzbierał zostało może, ze 2 kilogramy.
Deszcz padał mi na odkryte
nerki, taki rodzaj hartowania się, mam nadzieję, że nie przepłacę tego chorobą.
~~~~~~~
Pamiętam z dzieciństwa zbieranie orzechów w babcinym
przedszkolu.
Panowie - rodzice z Komitetu Rodzicielskiego wchodzili na drzewa i
trzęśli a orzechy leciały jak grad z deszczowej chmury.
Nie raz orzech pacnął nas w głowę.
Dzieci personelu - już uczniowie szkoły uwijali się pod drzewami
zbierali orzechy w fartuchy szkolne lub rozciągnięte swetry i znosili do
ogromnych wiklinowych koszów.
Najczęściej każdy miał swój kosz i zawody
polegały na tym, kto najszybciej zapełni kosz.
Później kucharki i sprzątaczki znosiły kosze do bawialni
wyłożonej gazetami i rozkładały orzechy tak, by jeden na drugim nie leżał. To
był swojego rodzaju przedszkolny jesienny rytuał, odkąd pamiętam.
Raz nawet narobiłam brochu, z tymi orzechami.
Miałam wtedy 6
lat. Mama wyjechała do swojego nowego męża nad morze a ja zostałam sama bez ojca, który
od 5 i pół roku już nie żył i bez mamy, która zostawiła mnie z zapracowaną i
zakochaną w swoim przedszkolu babcią.
Wtedy nie było zerówek, więc niby chodziłam do przedszkola.
Faktycznie włóczyłam się samopas, po różnych przedszkolnych zakamarkach.
Najczęściej przesiadywałam w piwnicach przedszkola, które były
wyłożone białymi kafelkami i jak twierdził przedszkolny woźny była w nich
kiedyś za czasów okupacji, gdy przedszkolny pałacyk, był własnością Niemca –
rzeźnia.
Były tam jeszcze różne rzeźnickie urządzenia.
Pan Woźniak opowiadał mi różne wymyślone jak dzisiaj sądzę
historie między innymi dotyczące ukrytego przed ucieczką Niemców skarbu.
On zresztą sam czytał i nawet tłumaczył jakieś niemieckie
zapiski z grubych i pożółkłych zeszytów, opukiwał ściany szukając dźwięku
innego jakby pustej przestrzeni pod spodem. Tak mnie w to wkręcił, że za dnia
rozkopywałam łyżką ogród pod drzewami.
Znalazłam kiedyś nawet jakąś niemiecką monetę, łyżkę z
niemieckim napisem, cudny kamień jakby bordowy z takimi biało szarymi żyłkami –
wyglądał jak ukrychnięta rękojeść pistoletu i super fajną benzynową
zapalniczkę, którą zresztą podarowałam woźnemu, bo czasami kurzył fajkę.
~~~~~~~
Pan Woźniak przyjeżdżał z Dobronia to jest jakieś 15 km w jedną
stronę na rowerze zawsze wcześniej, żeby załapać się na spóźniony obiad i
zostawał na noc w przedszkolu.
Miał w piwnicach super urządzony pokoik, przy kotłowni, gdzie
zimą było cieplutko. Były tam książki, stare wiklinowe poniemieckie mebelki,
nawet fotel bujany ze skórą chyba barana.
Mnóstwo poniemieckich książek z cudnymi obrazkami.
Leżały w
ogromnej skrzyni, jakby przygotowane do wywiezienia.
Takich książek u nas nie pamiętam, większość naszych miała ilustracje
z rysunków zamiast zdjęć a te niemieckie encyklopedie, i inne miały takie
przyklejane zdjęcia cudne kolorowe ilustracje.
Lubiłam do niego chodzić a on traktował mnie jak wnuczkę, czasem
miał dla mnie cukierka, czasem niesamowitą opowieść wyczytaną jak twierdził z
niemieckich książek.
Kiedyś powiedział mi nieopacznie, że zbierał u siebie w Dobroniu
orzechy i znalazł w jednym taką grubą lichę.
Miał już ją zjeść a ona przemieniła się w malutkiego ludzika i
powiedziała mu, że spełni jego jedno życzenie - jak tylko daleko odrzuci skorupkę
orzecha z nim oczywiście.
„Powiedziałem mu, że chcę być bogaty i wyrzuciłem skorupkę
bardzo daleko”.
No i co? Zapytałam zaciekawiona. Myślę, że spełni obietnicę
tylko trzeba poczekać. Wzięłam jednego małego nożyka z piwnic poszłam do
gabinetu babci podkradłam klucz od bawialni, gdzie suszyły się orzechy i
rozpoławiałam je.
Szukałam lichy, która miała zamienić się w maleńkiego
czarodzieja - przez tydzień chyba.
Rozpołowiłam prawie wszystkie orzechy w końcu ktoś mnie
przyłapał.
Tak bardzo chciałam, żeby, choć mój ojciec do mnie wrócił z
zaświatów.
Pan Woźniak twierdził, że tacy ludzie, którzy kogoś bliskiego
zostawili, mogli raz wrócić na trochę z powrotem na ziemię.
Ja chciałam bardzo, żeby, choć na rok mój tata wrócił do mnie.
Niestety w przedszkolnych orzechach nie było lich a ja straciłam
nadzieję.
Z rok później, gdy już poszłam do pierwszej klasy właziłam na
jabłonkę kosztelę i szukałam na niej liszek, ale i tam te, co były - nie
zamieniały się w małego czarodzieja.
Straciłam nadzieję, że ktoś się nade mną
ulituje i pomoże mi odzyskać ojca.
~~~~~~~
Czasami zastanawiam się, czy nie szukam go
do dzisiaj i dlatego tak trudno znaleźć mi partnera, bo chciałabym, żeby kochał
mnie tak jak się kocha swoją małą córeczkę a takich mężczyzn w moim otoczeniu nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam