sobota, 28 grudnia 2019

W domu....

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora
~~~~~~~
28 grudnia 2019 r
27 grudnia/noc/2019 r.
                                             
 Nie mogę spać, śnią mi się jakieś nieciekawe rzeczy.
Budzę się, co 2 godziny.
Przepakowuję walizkę, żeby mi znowu nie zrobili kipiszu.
Najgorsza sprawa jest z tymi płynami, tusz do rzęs jest płynem, pasta do zębów też i krem także – obłęd.
Dostałam od Agi takie dobre firmowe veneckie perfumy.
Mam w domu zatrzęsienie perfum, więc pomyślałam, że dam je mojej p. doktor.
Ona zawsze przyjmuje mnie, bez zapisania się. Może będzie chętniej zapisywała mi tę drogą insulinę.
Miałam tu super cukry, nawet za niskie czasami.
Ogólnie było super, dzieci troszczyły się o mnie i dogadzały mi, zaś Olli ich piesek dostał na moim Puncie bzika, tak zresztą jak ja na jego.
Może dlatego te cukry mialam takie rewelacyjne.
Dzisiaj np. wzięłam tylko raz szybkodziałającą i wieczorem długodziałającą.
Dzieci moje się pochorowały, mnie też brało, ale jakoś mi przeszło. To było wczoraj. Miałam zostać w Warszawie znajomy nawet przyjechał po mnie na lotnisko, ale się rozmyśliłam, bo prawie nic nie jadłam a zaczęło mnie mdlić i czułam się dość groteskowo podle. Dzwoniłam do niego, żeby to odwołać, ale nie odbierał telefonu. Lot był ok. nawet trochę ujęć zrobiłam, ale był taki tłok, że nie było 1 wolnego miejsca.
Masakra nawet jabłuszka, nie zjadłam, bo trudno było schylić się do plecaka. Za to stewardessą była moja uczennica, super po prostu. Obok mnie siedziała młoda babcia, córka z wnuczką siedziały dalej, ale co trochę przychodziły, babcia brała wnuczkę na ręce a ta wierciła cię kopała nogami. Jak lubię dzieci myślałam, że ją pogryzę. Dalej jeszcze obok tej babci siedziała taka, młodziutka angielka, której to maska tlenowa może dodać urody. Cały czas pisała na tablecie jakby książkę, poprawiała. Musiałam zapomnieć o wyjściu do toalety, choć cały poprzedni dzień miałam kłopot i biegałam, co 5 minut. Po powrocie na lotnisku usiłowałam znaleźć jakąś informację, gdzie zatrzymuje się Modlin bus. Pani z informacji powiedziała, że coś się u nich pozmieniało i mają przystanek przy Pałacu Kultury. Przyleciałam o 17.45. Bus odjechał o 17. 20 Kolejny wg. Internetowego rozkładu jazdy jest o 19. 50, ale zero informacji, gdzie jest ten przystanek. Pytałam ludzi i to + bycia w Polsce. Jeden pan z kolektury mi wskazał drogę. Trafiłam, choć był to spory kawałek. Na miejscu tylko napis Panel autokarowy. Kupa stanowisk i „0” informacji. Poszłam do Mc Donalda, na dworze prószył śnieg i było masakrycznie zimno.
„O, kurczę!
Jak ten McNuggets® smakuje!”. Wzięłam 6 i to był błąd, bo były nieziemsko smaczne a może po prostu byłam głodna jak wilk. Gdybym wzięła dziewięć najadłabym się. 
Tak rozbudziłam tylko kubki smakowe. Poszłam jeszcze raz do okienka, dostrzegłam jednak Chicken Strips miała to być „pyszna odmiana”. Kupiłam i już pierwszy kęs przekonał mnie, że to paskudztwo. Zapakowałam, żeby ew. resztę skończyć w busie. Na przystanku młody chłopak, taki jakby licealista z III klasy tylko on i bus. Modlin. Łódź itd. Bez kierowcy. Okazało się, owszem jedzie, ale do Modlina. Ten do Łodzi miał przyjechać za kilka minut. Czekaliśmy z owym „chyba licealistą” Żywej duszy w promieniu 200 m. Jak chciałby mi zrobić krzywdę nawet krzyk na nic by się nie zdał. W końcu przyjechał bus i bez biletu, kupiłam na miejscu za 36 zł bez pokwitowania i jakiegokolwiek świstka, że mam bilet, wybrałam sobie najlepsze miejsce, zdjęłam buty i poszłam w kimono. Gdy się obudziłam, skręcaliśmy na Kaliski. Warto jeszcze napisać, że kierowca już na przystanku pokazał jakiejś starszej pani postój taxi. Ruszyłam z tzw. kopyta i wsiadłam do jedynej taksówki na postoju. Była 21. 55. Kolejny super traf – taxiarz okazał się pabianiczaninem i za kurs zapłaciłam o połowę mniej niż jadąc do Łodzi. W domu miałam chwilę grozy, bo nie mogłam otworzyć drzwi, zamek zablokował się, jakby ktoś przy nich majstrował. Musiałam kilka razy mocno walnąć całym ciałem i w końcu udało mi się je otworzyć. W domu zimno jak w psiarni/wyłączyłam całkiem ogrzewanie/. Kaloryfer wystartował szybciej niż mój samolot na pełną moc załączony. Swoją drogą to byłam zdziwiona, że te samoloty tak wolno latają, momentami odnosiło się wrażenie, że stoi w powietrzu w miejscu.
Jesteśmy z Aga umówione za 3 miesiące, mam przylecieć opiekować się Ollim. Oni mają zamiar gdzieś wyjechać. Bardzo się ucieszyłam, bo się z pieskiem córki zakolegowałam w niebywały sposób. Nawet siniaka mi zrobił jak wskoczył w zabawie na moją rękę. Jednak jest super i uwielbiamy się z wzajemnością.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga