poniedziałek, 6 marca 2017

Słodycz wspomnień

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
~~~~~~~~~~~~~~
6 marca 2017
Wieczór usychał w wazonie jesiennymi liśćmi zebranymi w Ogrodzie Dendrologicznym.
Mieszkanie w starym drewnianym domu stojącym po prawej stronie Jasnych Błoni pachniało drewnem na opał i tymi liśćmi. Sama musiałam palić w kominku jak chciałam żeby było ciepło. 
Magda zostawiła mi swoje mieszkanie na okres robienia zdjęć do folderu turystycznego, który przygotowywał jej niemiecki przyjaciel dla tych, którzy chcieli weekend spędzić w Szczecinie. 
Mieszkanie było nieduże; salon z oknami na Jasne Błonia tak na oko 22 metry, wnęka na ślepą kuchnię maleńką, ale bardzo gustownie urządzoną ze starych kuchennych mebli zdartych prawie do litego drewna i stworzonych prawie na nowo metodą decoupage. 
Wiele starych bibelotów typu porcelanowi kucharze, jako solniczki, Wańki wstańki, jako pojemniczki na zioła, stare mosiężne garnki i patelnie i rondle.Wszystko zajmowało jakieś 8m kw. Łazienka z kabiną prysznicową, ale głębokim brodzikiem i minimalna sypialnia jakieś 12m z ogromnym i bardzo wygodnym łóżkiem.
Wszystko skrzypiało wieczorami a ja byłam pewna, że grasują w starych meblach i belkach ścian korniki.
Projekt zrobienia zdjęć do tego folderu w pewnym sensie zrujnował moje życie, bo wyprowadziłam się na długo z psem z własnego domu i zamieszkałam w zupełnie obcym mi mieście. 
Znałam tam Magdę, z którą dawno temu poznałam się na egzaminach wstępnych na AWF i która zabrała mnie do swojego przyszywanego wujka Mietka R – znanego już wówczas zastępcy redaktora naczelnego "Polityki" na wystawny niedzielny obiad.
Tak polubiłyśmy się, że Magda, mimo iż nie dostała się na studia, co planowała od początku – /chciała być dziennikarką/ utrzymywała listowne kontakty ze mną przez wiele lat.
Później, gdy Internet zawładnął światem pokazałam jej moje zdjęcia w galeriach fotograficznych i stąd wziął się pomysł na ten folder i moje przeniesienie się na jakiś czas do Szczecina.
W sumie nie wiedziałam czy podołam, myślałam nawet, by poprosić o pomoc mojego szczecińskiego przyjaciela fotografa, ale obiecaliśmy sobie już wtedy, że zrywamy kontakt z sobą, ze względu na jego żonę, która naszą fascynację fotografią odbierała, jako coś zupełnie innego hi, hi bo pewnie zaczynało to być już coś innego.
Moimi pomocnikami, zatem mieli być, starszy pan kapitan żeglugi morskiej i jego siostrzeniec młody chłopak – również kapitan żeglugi morskiej w tamtym czasie na rekonwalescencji po wypadku. Przebywający na zwolnieniu lekarskim z pracy zawodowej.
Miałam okazję poznać obu panów na kolacji w Royal Jazz Club, którą zorganizował Wolfgang wydawca i przyjaciel Magdy.
Wydawca zapewnił mi wszystko. Starszego pana miałam, jako przewodnika, młodszy miał mnie jachtem wozić po szczecińskich akwenach wodnych. 
Miałam też do dyspozycji samochód KIĘ, bardzo podobną do mojego forda – dostałam 7 tys. zł na drobne wydatki. 
Do mnie należało tylko zrobienie ciekawych zdjęć z miejsc, które tak naprawdę nie są znane przeciętnemu mieszkańcowi Szczecina. Magda niestety wyjechała, na rok do Afryki skąd przysyłała czasem drogą mailową rozpaczliwe listy o dzieciach i ich tragicznym życiu. Wydawca obiecał zjawić się za 3 miesiące i przejrzeć zdjęcia. Rzucono mnie na głęboką wodę, cóż było robić. 
W sercu jeszcze kołatała się namiętność, która była kompletnie szalona tym bardziej, że nadzieja na jakieś przypadkowe spotkanie tu była większa niż gdziekolwiek indziej. 
Obiecałam sobie jednak, że nie zrobię niczego, by złamać dane sobie słowo, więc dzielnie trzymałam się swoich obietnic, ale każdy człowiek z aparatem przyciągał mój wzrok w sposób niekontrolowany.

Początkowo pozwalałam wieść się swojej intuicji – uważając, że miłość, jeśli jest sama znajdzie drogę a zdjęcia na początku trzeba robić jak najbliżej Jasnych Błoni i w ten sposób samemu póki, co odkrywać Szczecin.


Panowie kapitanowie oczywiście dzwonili jak najszybciej, twierdząc, że teraz trzeba wykorzystać pogodę do żeglowania. 
W sumie to i może dobrze, bo zdjęcia jesienią w parkach były o wiele piękniejsze. 
Serce zaś miało czas na ukojenie kołatania na wodzie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga