wtorek, 15 lipca 2014

jak marzyć - to tylko pięknie

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 73
˜˜*°°*˜˜
~~~~~~~
Dzisiaj totalne lenistwo, pojechałam rowerem do sklepu, kupiłam chlebek i szyneczkę i polędwiczkę i masełko. 
 Wygrzebałam wśród wakacyjnych nowości torbę ma kółkach taką sporą, że mogłabym się jakoś w nią spakować może nawet na 3 tygodnie + laptop.
Do tego jest czerwona a ja już mam czerwoną na ramię fotograficzną, więc będzie komplet.
Super!!!
~~~~~~~
Prawda jest taka, że wolałabym może…, – dobra Baśka nie kombinuj, bo znów zakraczesz i nie pojedziesz nigdzie, tylko torba Ci zostanie, jako pamiątka po nieudanych tegorocznych wyjazdach.
Ja mam pecha taka jest prawda jak się już nastawię ucieszę i porobię plany, mój los dochodzi do wniosku, że skoro ja umiem sobie tak ładnie wszystko poukładać w myślach…..
Wyobrazić każdy spacer, czuję czasami nawet jak trzymamy się za rękę.
W Szczecinie to raczej nie, bo to było i będzie tylko czyste koleżeństwo – wtedy mój LOS dochodzi do wniosku, że trzeba dogodzić komuś innemu, kto jest biedniejszy, gdyż nie ma za grosz wyobraźni i sobie tego wszystkiego nie wymarzy.
~~~~~~~  
Jak o tym myślę ile razy w życiu - „mój los” wykręcał mi taki numer to logicznie rozumując nie może to być „mój prawdziwy los” nie „mój”.
Ktoś mi zwyczajnie chyba podpierniczył „mój” jak się zamyśliłam, rozmarzyłam i podrzucił mi swój trefny, garbaty, kulawy i jąkający się - ślepy i głuchy na szczęście, bo czasami przeoczy jakiś fajny moment, czasami nie dosłyszy, jak gołąbek mi grucha do uszka czułe słówka – ten kaleki los.
 Czasami nie pokrzyżuje mi planów i jak się one już rozkręcą, to wtedy pewnie zwala mnie z nóg, że lecę jak długa na płyty chodnika, jak wtedy na dworcu, bym walnęła się w łeb i zastanowiła czy warto w to wchodzić.
~~~~~~~
Jestem niepoprawną romantyczką, więc wywinę się zawsze jakoś, bo nie na rękę mi takie przywołanie z marzeń do realności i wtedy zamiast walnąć się w łeb, ucierpi moja ręka. Co nie zmienia faktu, że nie przyjmuję do wiadomości, że mam przestać marzyć, bo marzenie przecież jest takie, PIĘKNE, nawet, jeśli czasem trzeba ponosić tego bolesne konsekwencje.
~~~~~~~  
Ech teraz, gdy jestem sama zastanawiam się, czy gdy piszę te słowa to też marzę, czy przestaję marzyć tylko wówczas, gdy ktoś boleśnie ściągnie mnie z chmur na ziemię i radzi mi, bym miała dystans do siebie.
Pamiętam jak kiedyś dawno napisałam wiersz.
Sens był taki, że prosiłam tego, który mnie zranił -by nie robił tego nigdy, nigdy więcej.
Prosiłam, choć miałam w tych marzeniach świadomość, że tego nie tylko nie słyszał, ale nawet nie był w stanie wyobrazić sobie, że to, co mi robi, może kogokolwiek boleć.
~~~~~~~
Oni są tak naprawdę anonimowi, nie mają twarzy, powłoki, empatii, nie ma w nich duchowości.
Żyją w swym realnym świecie i obliczają koszty własnych i cudzych porażek i chodzi im przede wszystkim o to by bilans był na ich korzyść.
Nie ważne ile tracą chodzi o to by inni nie stracili mniej, bo wtedy wyjdą na fajtłapy.
To zaś dla realistów najgorsze oszczerstwo, największe upodlenie, schiza, która może ich towarzysko zabić.
~~~~~~~
Gdzie ja mam ten wiersz? Wtedy tak bolało, że chciałam umrzeć pogrążyć się w marzeniach i już nie wracać.
W tych marzeniach siedziałam o zachodzie pod starą rybacką łodzią bodajże w Dziwnowie, który znałam z dzieciństwa jeszcze taki dziki, taki przaśny, bez sklepików z pamiątkami, ze starym cmentarzem na drodze do szkoły z wysypiskiem śmieci, na którym można było znaleźć parcelowanego anioła z utrąconą aureolą, ale za to z cudnymi nienaruszonymi przez ząb czasu skrzydłami.
Z plażą, na którą nie wiedzieć, czemu przylatywały motyle. Siedziałam na tej plaży z długimi do pasa hodowanymi przez 6 lat włosami, z których morska bryza robiła pajęczą sieć oplatającą łódź.
Popłynęłam w marzeniach wiedziałam, że będą piękne – niestety nic z nich nie wyszło, bo Dziwnów, do którego przyjechałam był zupełne inny.
Snuli się po plaży wytatuowani faceci z trupimi czaszkami na bicepsach i włosy zamokły od łez i bryza ich nie rozwiewała i sukienka, była za prześwitująca, by ją założyć nie wzbudzając śmiechu tłustych babć, wciskających wnukom drożdżówki oblepione osami.
Marzenia szlag trafił.
Tylko ten wiersz, co dzisiaj gdzieś się ukrył pozostał, jako wspomnienia.
~~~~~~~
To było 7 lat temu. Niektórzy mówią, że marzenia nie sprawdzają się, co 7 lat. Moje na szczęście nie sprawdzają się ciągle, więc może raz na 7 lat się sprawdzą i pojadę gdziekolwiek a resztę sobie wymarzę.   
Wracając do realizmu dnia powszedniego, to dziś na obiad z Szabajem zjedliśmy kotlety wołowe z ziołami, ziemniaczkami i surówką z marchewki.
Wcześniej zadzwoniła A.., troszkę porozmawiałyśmy, przerwał mi tę rozmowę telefon od kogoś, kto szuka ideału, jakim ja nie jestem – hi, hi. Rozmowa była krótka i zabawna.
~~~~~~~

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga