Bajka
Wszelkie
podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie
przypadkowe!!! Hi, hi
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
˜”*°•◕❤◕•°*”˜
Pytasz mnie jak zaczęła
się moja przygoda z fotografią.
To do mojego młodszego
kolegi artysty, ale nie tego, co mi proponował uciechy cielesne.
Nie wiem czy w takich
razach się obrażać czy przyjmować to za komplement.
Swoją drogą zauważam,
że jest coraz więcej mężczyzn/może dużych chłopców/, którzy szukają sexu u
starszych kobiet.
Kiedyś spotykałam się z tym za granicą i tam chłopcy mają
zupełnie inną motywację niż jak sądzę u nas.
W Grecji ponoć młode
dziewczyny nie chcą sypiać z młodymi greckimi chłopcami, żeby nie uchodzić za
puszczalaskie, bo wtedy nie znajdą męża.
U nas taka motywacja
całkiem nie przystaje do smutnej rzeczywistości.
Naszych chłopców
zwyczajnie nie stać na młode dziewczyny, więc proponują romans sporo starszym licząc
na jakieś drobne prezenty jak sądzę.
Tak czy inaczej mnie to
przeraża, wiem, że mogłabym zatrudnić młodego do grabienia liści w ogrodzie,
ale do sexu – to dla mnie niesmaczne – nie, dlatego, żebym była pruderyjna, ale
szczególnie w takich razach do seksu potrzebuję uczucia.
Nie wykluczam takiego
układu, pod warunkiem, że wynikałby on z wcześniej z szalonego uczucia obojga a
szczególnie tego młodszego.
To się w historii
czasami zdarzało.
˜”*°•◕❤◕•°*”˜
Wracając do fotografii spróbuję
to krótko opowiedzieć, choć niczego nie obiecuję, nie wiem czy starczy mi weny.
Fotografia urzekła
mnie, gdy miałam niecałe 10 lat i był to całkowity przypadek.
Znalazłam wśród
rodzinnych pamiątek na starej dębowej szafie, bardzo stary aparat, który był własnością mojego
nieżyjącego już wtedy ojca a może wcześniej jeszcze jego ojca.
Była to stara Agfa,
Billy~Record, Anastygmat Jgestar F8,8.
Taki jeszcze z
prawdziwym mieszkiem.
Dwa dni a może nawet
więcej zajęło mi otwarcie go nim ujrzałam ten zaczarowany mieszek.
Byłam wtedy kompletnym
ignorantem w dziedzinie fotografii /i może dobrze, bo nie udało mi się dostać
do wnętrza aparatu/. Wiedziałam tylko, że w środku może być film, na którym
robiono zdjęcia.
Poszłam, więc do
jedynego wówczas w moim rodzinnym mieście zakładu fotograficznego, aby
zawodowiec sprawdził, czy mój ojciec, o którym właściwie prawie nic nie
wiedziałam/umarł jak miałam pół roku/ - nie zostawił tam jakiegoś nieskończonego
filmu.
Moja dziecięca intuicja
już wtedy mnie nie zwodziła a raczej już wtedy potrafiłam jej słuchać.
Może właśnie, dlatego,
że byłam dzieckiem, które całe swoje dzieciństwo od wczesnej wiosny do bardzo
późnej jesieni spędziło na ogromnej, koszteli rosnącej w wielkim parku
przedszkola, w którym moja babcia była kierowniczką.
˜”*°•◕❤◕•°*”˜
O babci wypada
powiedzieć słów kilka, bo właściwie nie wiele o niej pisałam a była to osoba
niesamowita.
Miała jedną wadę i same
zalety.
Jej wadą była niechęć
do jakiejkolwiek formy rodziny, to ją zniewalało i podcinało jej skrzydła.
Mogła robić wszystko
narażając nawet życie, byle nie stać przy garnkach i nie zajmować się rodziną.
W czasach okupacji,
przynosiła ze wsi pod ubraniem po kilkanaście kilogramów wędlin i mięs
narażając się na zastrzelenie przez Niemców.
Nigdy nie mówiła, w
jaki sposób rozprowadzała to wśród rodziny i znajomych a ja byłam wtedy za
mała, żeby o takie rzeczy ją pytać.
Te wojenne opowieści
snuła zawsze późnym wieczorem, siedząc na starym aksamitnym zielonym głębokim
fotelu przy zgaszonym świetle w salonie.
Pamiętam jak kiedyś
usiadłam na niej i okropnie się wystraszyłam, bo w pokoju były 2 fotele ona
siadała zawsze w tym samym a ja w drugim.
Wtedy jednak siedziała
w tym moim.
Czemu nie zapalała światła jak opowiadała o wojnie nie wiem – może to
sprawa tzw. wojennych zaciemnień nie mam pojęcia.
Często opowiadała mi o
wojnie i o swojej babci.
Zaczęła o babci
opowiadać jak ją zapytałam o włosy, bo miała je śliczne kręcone, choć zawsze
jakoś przylizywała i upinała, żeby nie było widać.
Powiedziała wtedy, że jej
babcia była Węgierską damą.
Nie bardzo to
rozumiałam, ale patrząc na 2 zdjęcia mojej pra, pra babci widziałam, jaką
pięknością była.
Z domu pra, pra babcia jak nie przekręciłam nazywała się Kurszan, czy jakoś tak.
Do Polski ponoć porwał ją z Francji, gdzie jak moja babcia twierdziła uczyła się sztuk
różnych - młody zapowiadający się francuski malarz, niestety w Polsce bez oparcia
rodziny musiał zająć się rzemiosłem i zajmował się drobną sztukaterią.
Dziadek nazywał się Johann
Alaszan.
W pierwszej wojnie
zmieniono mu nazwisko na Jan Ałaszewski i tak zostało.
Babci mama Julia już
zupełnie nie była do prababci podobna, ale cechy dziadków skumulowały się u
mojej babci.
Babcia mówiła, że
pradziadkowie osiadli w Polsce z przypadku, bo Johann po porwaniu zakochanej w
nim babci nie mógł zostać we Francji, bał się rodziny pra babci Julii, tego że ją rodzina
odnajdzie.
O powrocie na Węgry mowy być nie mogło, więc został zaproszony przez
swojego kompana od uciech młodzieńczych właśnie do Polski, gdzie był początkowo
zarządcą jego majątku, ale nie bardzo do tego się nadawał i po urodzeniu się
pierwszego syna założył mały warsztat w Radomiu.
Nie wiele z tego
wszystkiego pamiętam, troszkę babcia spisała na marginesach zeszytów z wzorami
do haftowania - reszta gdzieś osiadła w przedsionkach zapomnienia.
Babcia posiadła
wszystkie talenty swoich dziadków.
Przepięknie rysowała i
malowała, haftowała i sama szyła różne cuda. Poduszki dekoracyjne i takie różne
rzeczy, dużo czytała szczególnie książki historyczne, zajmowała się ezoteryką.
W czasie okupacji była
sanitariuszką, o co cała jej rodzina miała do niej wielkie pretensje, bo uważała,
że przez swoje wariactwo naraża wszystkich.
Kiedyś Niemcy przyszli
szukając babci do jej mamy Julii i chcieli powiesić moją prababcię na gruszy
rosnącej pod domem, bo ta nie chciała ujawnić, gdzie ukrywa się moja babcia
Apolonia.
Uratowało babcię bombardowanie i Niemcy uciekli a babcia mówiła, że szrapnel wtedy uderzył w dom prababci Julii.
W dzień śmierci mojej prababci Julii grusza pękła na pół, ale chyba jedna jej połowa rośnie do dzisiaj.
Moja babcia Apolonia
miała straszny żal do prababci Julii o swoje imię, bo tradycją w rodzinie było,
że pierwsza córka miała na imię Julia.
Babcia była 2 córką,
ale tej pierwszej też nie dano na imię nie wiedzieć, czemu Julia tylko Renata czy jakoś
inaczej już nie pamiętam i ona jakoś szybko umarła na suchoty.
Babcia była 2 córką i
dostała na imię Apolonia – nie cierpiała tego imienia i miała sporą awersję do
swojej mamy, bo ta na imię Julia dała najmłodszej córce.
Moja babcia Pola, bo
tak o niej mówiono i Julia nigdy się nie lubiły. Julia moja ciocia była
przeciwieństwem babci.
Babcia ciepła,
szanująca każdego człowieka otwarta na ludzi kochająca dzieci, całe życie
poświęcała się dla innych i dawało jej to ogromną radość.
Założyła rodzinę, ale
ona praktycznie nie istniała.
Dziadek mąż babci był
rzeźnikiem, co nie przysparzało mu sympatii w rodzinie babci.
Babcia skończyła Seminarium
Nauczycielskie i uważano ten związek za mezalians.
Po 15 latach w tym 4
lata wojny dziadek zginął w Oświęcimiu. Babcia została sama z córeczką moją
mamą, którą tak naprawdę zajmowała się jej babcia Julia.
Nigdy nie widziałam babci z żadnym adoratorem a widać było, że niektórzy mężczyźni zabiegali o babci względy - gdy była młoda wyróżniała się urodą.
Babcia zakładała po
wojnie przedszkole w Domu Parafialnym przy kościele katolickim i poświęciła się
temu całkowicie.
Prowadziła tam to
przedszkole kilkanaście lat.
Pamiętam, że jeszcze ja,
jako mała dziewczynka chodziłam do księży na cukierki.
Proboszcz miał takie
fajne pudełeczka „bombonierki” ze szkła czy kryształu połączonego kolorowymi kokardami a w
nich przepyszne czekoladowe cukierki.
Zawsze jak mama prowadziła mnie do babci
do przeszkolą, ja natychmiast biegłam do księży na cukierki.
Mniej więcej w tym
czasie jak mama wyjechała czyli gdy miałam 6 lat księża wyprowadzili babcię z
Domu Parafialnego do fajnego poniemieckiego pałacyku w ogromnym parku przy
Partyzanckiej.
Babcia się bardzo
ucieszyła, bo w końcu nie była zależna od księży i mogła sama urządzać swoje
nowe przedszkole.
Kochała je o wiele
bardziej niż kogokolwiek na świecie.
Wszystko w jej życiu toczyło się wokół
przedszkola.
Wracałyśmy z niego
zawsze nocą do domu i wiem, że gdyby było to możliwe babcia by w nim mieszkała.
Nie raz nocowałyśmy tam
jak nie chciało jej się wracać do domu, bo było już za późno.
Myślę, że była
jedyną kierowniczką przedszkola w całym mieście a może i całym regionie, która
tak umiała zorganizować wokół prac na rzecz przedszkola tutejszą społeczność.
Było około kilkunastu lat po wojnie, kraj był biedny, każdą zabawkę dla dzieci
kupowało się z wielkim trudem.
Władze zupełnie nie pomagały w wyposażeniu
przedszkola.
Babcia nawiązywała kontakty z emigrantami z naszego terenu
mieszkającymi za granicami Polski.
Do przedszkola, co rusz przychodziły paczki
z tak zwanej UNRRY - United Nations Relief and Rehabilitation Administration -
organizacja utworzona przez Narody Zjednoczone w 1943 w celu udzielenia pomocy
obszarom wyzwolonym w Europie oraz po zakończeniu II wojny światowej.
Były to zwykle paczki z
żywnością.
Od prywatnych
emigrantów, przychodziły ogromne paczki z ubrankami dla dzieci, zabawkami i
słodyczami.
Rodzice dzieci organizowali różne imprezy dobroczynne. dzięki czemu były pieniądze na wycieczki dla przedszkolaków.
Babcia była tylko
dyrygentem tej orkiestry.
Tu trzyma trąbę słonia na wycieczce do ZOO w Łodzi a zdjęcie zrobiłam ja Agfą.
Ogromny przedszkolny park podzielony
był na część parkową dekoracyjną i gospodarczą, gdzie uprawiano warzywa, gdzie
rosły krzewy i drzewa owocowe.
Rodzice mieli dyżury i uprawiali ten ogród.
Kochałam moją babcię,
szczególnie wtedy, gdy opowiadała mi o historii, czytała książki czy wróżyła, bo od swojej
prababci dostała karty Tarota.
Czasami pokazywała mi
jak malować ale to były krotochwilki, między jej zajęciami w przedszkolu.
Mnie tak naprawdę wychowywały,
czułe konary starej koszteli, bo babcia tak kochała swoje przedszkole, że
zupełnie zatracała się w tej miłości i całkowicie zapominała, że podrzucono jej
w wieku 6 lat wnusię.
Dzisiaj po latach
jestem mojej babci za to bardzo wdzięczna, gdyż tak naprawdę mogłam dzięki temu
rozwijać się bez ingerencji doświadczonych dorosłych, którzy zupełnie nie
czują, co dziecko frapuje i tylko narzucają mu różne bzdurne zakazy i nakazy.
Do tego pokazała mi jak dawać siebie innym.
Jak cieszyć się tym, że można innym
pomagać.
˜”*°•◕❤◕•°*”˜
O koszteli może opowiem, kiedy indziej.
Wróćmy teraz do
fotografii i mojej Agfy.
˜”*°•◕❤◕•°*”˜
Okazało się, że został
tam niedokończony film, dzięki czemu mogłam zobaczyć zdjęcia z ostatnich, no
prawie ostatnich dni życia mego ojca.
Bardzo wtedy stareńki
pan fotograf wywołał mi je i nie wziął za to nawet złotówki. Polubiłam jego
siwą brodę i postanowiłam po kilku dniach wrócić do niego, żeby załadował mi
nowy film do aparatu.
Jak zobaczył mnie z tym
filmem kupionym na tzw. rozmiar /6x9 to dowiedziałam się później/ dostał ataku
spazmatycznego śmiechu.
Dopiero wtedy, gdy jego
siwa broda przestała się trząść ze śmiechu wyjaśnił mi ze aparat jest już
raczej obiektem muzealnym, że trzeba by go dobrze odkurzyć i wyczyścić szkła -
takie tam, tere, fere.
Patrzyłam na niego
moimi wybałuszonymi zielonymi oczami i czułam jak mi łzy do nich napływają.
Byłam pewna, że
znalazłam cudowna zabawkę a teraz ten przemiły skądinąd dziadziuś zaśmiewał się
ze mnie i próbował wybić mi zabawę z głowy.
Wkurzyło mnie to
szczególnie, dlatego, że znalazłam w miedzy czasie cudowny statyw;) o złotych
nóżkach, który czułam, że jest do tego aparatu.
Nie miałam za bardzo
pojęcia, do czego służy, gdyż aparat nie wydawał mi się tak ciężki, bym go nie
mogła utrzymać przy robieniu zdjęć w ręku. Stary fotograf mimo ubawu, jakiego
mu przysporzyłam zauważył moją bezgraniczną rozpacz i obiecał przeczyścić
aparat i załadować nowym filmem.
Po licznych przetargach
udało mi się skrócić czas tej operacji do 2 dni. Ech…. To były czasy!
Wyjaśnił mi też, kiedy
należy używać statywu Boję się by Cię nie zanudzić, nasza znajomość z panem
fotografem trwała 4 lata i wierz mi był to jedyny człowiek, którego słuchałam w
wyjątkowym skupieniu, zaczęłam nawet robić notatki.
Może kiedyś opowiem Ci
dalszy ciąg tej cudownej historii, jedno jest pewne to był jedyny człowiek,
któremu dobrowolnie pozwalałam się uczyć.
Dzięki niemu moja
wyobraźnia rozwijana w sposób naturalny na starej koszteli mogła obrazami
wypełniać moje życie.
˜”*°•◕❤◕•°*”˜
Dzięki fotografii
zaczęłam malować patrzyłam na swoje zdjęcia i robiłam ich barwne repliki.
W pracowni mojego
nauczyciela fotografii przeżyłam też kilka niesamowitych chwil, między innymi
obserwowałam jak dojrzewa na słońcu zdjęcie robione techniką „gumy”.
Żałuję do dzisiaj, że
nie zapisałam sobie kolejności czynności i składników chemicznych potrzebnych w
tym procesie. Próbowałam wiele lat później odtworzyć go przy pomocy opisu w
książce o fotografii.
Brakło jednak chyba
tego okruszka serca, który wkładał w to mój dziadziuś fotograf – sentymentalna
historia.
Dzisiaj z
rozrzewnieniem ją wspominam, gdy pozwalam się wieźć na kolejną sesję zdjęciową
mojemu staremu Fordowi – kupionemu za ciężkie 4 i pól tysiąca $ od młodego Amerykanina,
który otarł się o moją historię grafiki komputerowej.
˜”*°•◕❤◕•°*”˜
Od wczesnej wiosny do
bardzo późnej jesieni fotografuję w plenerze.
Zima to zazwyczaj okres
„stołowych” eksperymentów i kilku małych plenerów przy dobrej pogodzie.
Jednak z tamtego czasu
mojego odkrywania fotografii zostało we mnie takie poczucie bezinteresownej
pomocy tym, którzy faktycznie chcą ją tak jak ja kiedyś odkryć.
Dzisiaj ja mam kilku
swoich uczniów, którzy może po latach będą spotkanie mnie na swojej drodze
również uważali za szczęśliwe zrządzenie losu.
Myślę, że to fajnie móc
w taki sposób podziękować losowi, za to, że był kiedyś dla nas łaskawy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam