piątek, 10 sierpnia 2012

Elfozaur z Gondwany 2 odsłona

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* *
  Ciągle delektuję się „Kościami księżyca” i widzisz tak to jest, że chyba przyciągamy do siebie pewne zdarzenia, mimo, że wolelibyśmy ich uniknąć.
Cullen miała swoją wyspę i zwierzęta i Pepsi. Moje sny są w pewien sposób podobne.
Od pewnego czasu śnił mi się Elfozaur taaki zwierz - późnojurajski drapieżnik.
Nazwa gatunkowa Elaphrosaurus był wyjątkowo niski, a do tego nomen nudum – jak twierdził Pickering znaczy to, że był nagi. 
Nagi to taka przenośnia literacka.
Mężczyzna tracący oręże jest nagi, bo bezbronny.
On według mnie stracił więcej niż oręże – stracił honor.
Kiedyś o nim pisałam 

http://bajszafotokul.blog.onet.pl/Elfozaur-z-Gondwany,2,ID401619342,n 


– jeszcze wtedy były we mnie resztki zachwytu, bo nie wiedziałam, że jest już nomen nudum.
Początkowo myślałam, że zwierzęta z jego stada próbują mnie odstraszyć, później jednak okazało się, że to on sam, napuszczał na mnie te pokręcone kwoczki.
Wczoraj rozmawiałam z jego córką.
Znów byłam w szoku, co on jej o mnie nagadał.
Dziewczyna, mimo, że zdawać by się mogło niegłupia, powtarzała brednie, które już słyszałam od niego, bo kontaktował się ze mną, mimo, zakazu wydanego przez żonę.
Wtedy mi powiedział, że płakałam na jego wykładzie.
Hi, hi śmiech mnie ogarnia jak sobie pomyślę, że ktokolwiek mógłby płakać na jego wykładzie.
W życiu nie byłam na jego wykładzie, choć faktycznie byłam wtedy w jego okolicy, ale miałam ciekawsze zajęcia.
Dla mnie to jest jakaś paranoja, bo ja w ogóle nawet we śnie teraz nie płaczę. 
Ostatni raz płakałam 26 lat temu, jak mnie zranił ktoś, kto był wtedy naprawdę dla mnie ważny.
Robił to wiele razy i było to robione z perfidną premedytacją. Tak się wtedy zawzięłam i obiecałam sobie, że już nigdy nikt nie zobaczy łzy w moich oczach, więcej, że nie zapłaczę nawet w myślach przez mężczyznę.
Gdy umarła moja mama – tak mnie to bardzo bolało, że wręcz chciałam się popłakać by poczuć ulgę, ale ta blokada nie pozwoliła mi łzy uronić.
A tu słyszę, że płakałam na wykładzie w miejscu publicznym, hi, hi - zabawne.
Elfozaur, był dla mnie nim się zblamował kimś bardzo ważnym - najważniejszym, mieliśmy świetny kontakt, wielu ciekawych rzeczy mnie uczył, ale co było jeszcze cenniejsze inspirowaliśmy się w niebywały sposób wzajemnie.
Takiej inspiracji nigdy w życiu nie doznałam ani wcześniej ani później.
Tego wieczoru, gdy rozmawialiśmy na skype, gdy nasza więź była tak niesamowita, że czułam jego myśli nim je wypowiedział, przeraził mnie.
Wtedy, jednak pierwszy raz znalazłam swoją „Kość księżyca”
I stało się to, czego pewnie on obawiał się najbardziej zjawiła w uczelnianym gabinecie jego żona.
Nigdy nie zapomnę tego jak spytała, go czy ta kobieta, z którą rozmawia jest dla niego ważniejsza niż rodzina?
On bez najmniejszego wahania odpowiedział, że TAK!
Słyszałam tylko, że trzasnęły drzwi, poszła sobie a on powiedział, że już do niej nie wróci - przyjedzie do mnie.
To właśnie mnie przeraziło, czułam to już wcześniej – to jakby wisiało w powietrzu – moja intuicja wyczuła tę chwilę.
Może nawet wtedy, gdyby ta nasza niezwykle inspirująca znajomość, miała inny przebieg, gdyby nasze spotkanie, bo bez niego takiej decyzji nie podjęłabym – może chciałabym, aby ta inspiracja trwała nadal i może z niej jak z piany wyłoniłaby się Wenus a z nią najbardziej szalona miłość - ….,może.
Uważałam jednak, że takich decyzji nie należy podejmować w sposób wariacki, spontanicznie.
Wiedziałam, że na fali inspiracji ani wiek Elfozaura ani jego niezbyt ciekawa postura mogły nie mieć znaczenia.
Quasimodo piękno było nienamacalne dla maluczkich skrobaczy piórem.
Skoro, zauważyłam piękno Quasimodo, widziałam i piękno Elfozaura i ono mogło mi starczyć za wszystko - na zawsze, ale skoro nie był młody ani przystojny, mógł, chociaż być odważny i koniecznie honorowy.
Dałam mu czas przekonałam, że powinien to wszystko przemyśleć.
A on, co zrobił, podkulił ogon i uciekł, godząc się na wszystkie represje i do tego oszkalował mnie a co gorsza robi to nadal – napuszcza na mnie wszystkich po kolei, ostatnio najmłodszą córkę, która miała do mnie pretensje o okres sprzed 7 lat na podstawie kalumnii, którymi poczęstował ją zapewne sam Elfozaur.
A mieliśmy już w dłoni pierwszą kość księżyca a mogliśmy płynąć na fali inspiracji do dziś.
Niestety Elfozaur miał wielką słabość bał się być prawdziwym mężczyzną.
Nie bez powodu powiedziałam mu, że nie bawi mnie stary koszałek opałek wtedy, gdy próbował opowiadać mi o swoich urojeniach i tym płaczu na wykładzie - chciałam mu dopiec, bo i on mi dopiekł do żywa.
Wczoraj jednak pomyślałam, że skoro znów napuścił na mnie teraz kolejną swoją córkę, tę, którą bardzo lubiłam, to brzydkie rodzinne kaczątko, o którym kiedyś tyle mi opowiadał sadziłam, że nie ma w nim za grosz honoru - mimo, że wcześniej tyle i tak pięknie mówił o uczuciu, które nas łączyło.
Naraził mnie na ataki rozwścieczonych kwok ze swego otoczenia, które, żeby mi go jak sądzę obrzydzić opowiadały o nim takie rzeczy, że nie rozumiałam, czemu tak bardzo chciały z nim być skoro on był taki wredny, grubiański i chamski, ordynarny, skoro jak twierdziły podnosił na nie rękę pewnie chodziło tylko o te pieniądze, na które położyły łapę.
No cóż to ich sprawy – zastanawiam się tylko, czemu ja jestem ciągle jeszcze zaczepiana.
Może oni sycą się nienawiścią, może potrzebują karmy z innych i to ich inspiruje?
Tylko jak? 
Boże wybacz głupotę maluczkim…
Elfozaurze z mojego snu, czy Ty za grosz nie masz honoru. 
Kiedyś powiedziałeś, że zawsze będziesz mnie kochał, bez względu na wszystko.
Czy to jest miłość?
To napuszczanie na mnie swoich kwoczek.
Mam wszystkie Twoje listy – zapomniałeś już, co pisałeś?
Wiem, że to było nic nie warte, bo gdyby było płynęlibyśmy dzisiaj na „Księżycowej kości” a tak robisz beznadziejne zdjęcia, nic Cię nie jest w stanie wznieść na wyżyny – tylko taplasz się w tym swoim błotku, w które wcisnęły Cię te Twoje „lale" - żuczku a szkoda, bo masz niebywały talent, który już chyba nigdy nie błyśnie jak wtedy, gdy to ja byłam Twoją muzą.
* * * *
Wracam do realności jakakolwiek by ona nie była.
Wczoraj po tej dziwnej rozmowie cukier skoczył mi na 321 – masakra.
Niby już mi to wszystko wisi, bo przecież zawsze najbardziej raniły mnie osoby, którym ufałam, które były dla mnie ważne a jednak mimo tych rozlicznych ran ciągle jeszcze się na nie, nie uodporniłam.
Zewnętrznie niby nikt by nie poznał po mnie, że mnie to obeszło, ale organizm niestety odbiera takie rzeczy i reaguje.
Wiem, że gdybym nie izolowała się od ludzi, którzy mnie ranią pewnie już bym nie żyła.
Właśnie zadzwoniła koleżanka „gadułka”, ona lubi sobie porozmawiać, więc trochę mnie odstresowała.
Jestem dziś taka rozbita.
Znów, będę pewnie sobie pluła w brodę, że nie pogoniłam, że wdałam się w tę rozmowę.
Ten cholerny brak asertywności, mam za dobre serce, każdemu chciałabym pomóc, każdego wysłuchać a później zbieram cięgi.
Nie ma, co, trzeba wstawić obiad, bo M niedługo wraca z pracy. 
Cieszy mnie ten układ z M – choć wiele kobiet nie akceptowałoby takiego związku.
My zostaliśmy przyjaciółmi, mieszkającymi prawie razem „prawie”, bo M ma swój pokój z oddzielnym wejściem, ma wolną rękę, co do wszelkich znajomości – ja też.
Pomagamy sobie w miarę możliwości i wielkości serca.
M jest młodszy ode mnie a mimo to nie mam ochoty na bliższy kontakt z nim, zresztą może to ta cukrzyca, ponoć ona obniża potrzeby.
On chyba, by chciał, bo zawsze jak wyjeżdżam do jakiegoś znajomego on popada we frustrację i kończy się to najczęściej piwem albo kilkoma, co mnie doprowadza do złości.
Robię dla niego pyszne zdrowe obiady i to jest nasze mentalne zbliżenie - wspólne posiłki.
Znów jestem senna wczoraj przed tą rozmową miałam cukier 72 i spać mi się chciało, po niej ponad 300 i nie mogłam zasnąć. 
* *
Oglądaliśmy z M film o zwierzętach w strefie granicznej między Koreą północną i południową.
Uwielbiam takie miejsca, gdzie człowiek obcuje z przyrodą, bez żadnych ograniczeń.
Później rozmawialiśmy o piramidach o tych wycieczkach, które ciągną tam tłumami.
Są takie miejsca, gdzie gotowa bym była robić wszystko, żeby tylko ekipa filmująca zabrała mnie z sobą/no nie prawie wszystko - jednego bym nie robiła/.
Mówił też o tym, że u niego w pracy ludzie biorą kredyty, żeby pojechać na wycieczkę do Turcji tylko po to, by pochwalić się kolegom, że tam byli.
Ja znam takich, którzy wstawiają jedno liche zdjęcie z wyprawy np. na Galapagos. 
Liche zdjęcia z takich miejsc. Teraz po 3 latach gdy to czytam myślę sobie, że może nie mógł, może nawet nie chciał mnie ranić tym, że zostałam sama. Znalazłam wiersz i tak sobie myślę a może to on go napisał?


* *
Matko droga mówię do M czemu nie stać nas na wyjazd w takie cudne przyrodniczo miejsca?
M jak zawsze optymistycznie twierdzi, że jak dojrzeje do tego, żeby pojechać na Hawaje o czym marzy i będzie miał dostatecznie silną motywację – to jego marzenie się zmaterializuje. Hi, hi ja już w takie cuda nie wierzę, dlatego nawet z domu się nie bardzo ruszam.
Smutne jest to, że tyle marzeń już się nie ziści a dawniej sądziłam, że wszystko jest możliwe.
* * * *
Tyle uschniętych kwiatów.
Tyle niechcianych rozstań,
nietrwałych i niepięknych
tyle pośpiesznych doznań.
Tyle krótkich zachwytów,
tyle radości małych.
Tylu poznanych ludzi,
niekoniecznie wspaniałych.
 ....A jednak zapominam,
to, o czym mówili.
Kolor ich oczu wyblakł,
emocje się rozmyły.
W starym pękatym wazonie,
więdnie ścięta róża.
w eterycznych oparach,
cicho umiera…, muza.
W moim ogrodzie wspomnień;
pomysły nieziszczone,
jakieś zaczęte wiersze
nigdy niedokończone.
Mnóstwo refleksji śmiesznych,
kilka zaczętych grafik,
pożółkłych i pogiętych starych fotografii.
.......................................
Szkoda myślę sobie, 
że marzeń nie posiałam.
Może by z nich wyrosła
Roślinka jakaś mała?
* * * *
Miałam właśnie gościa z Los Angeles w Kalifornii, przyjechała Ania i weszła na drzewo, żeby sobie narwać polskich wiśni – nie ma to jak smaki z dzieciństwa.
Zerwałam jej też brzoskwiń i pomidorków, już w sobotę wraca do USA, – ale trochę sobie porozmawiałyśmy.
Tak jak myślałam przyjechała ratować swoje interesy – Panie chroń nas od wspólników - jej najwyraźniej ją roluje totalnie.
Ech…, czemu człowiek, nie może nikomu ufać. 
W interesach to już jaskółki wiedziały, że najgorsze są spółki.
Mnie ten jej wspólnik podpadł już dawno, ma naturę lisa, był u mnie próbował zakraść się w łaski a później kłamał jak z nut, żeby zyskać poparcie kogoś, na kogo wcześniej gadał.
Szkoda słów i tacy ludzie prowadzą wielkie korporacje.
Ania użyła tu bardzo jak dla mnie nieparlamentarnego słowa ”Q…tu tylko tacy mogą kręcić interes – swój interes nie licząc się z nikim i okradając wszystkich – w innym kraju byłby skończony”
Skąd się biorą te wszystkie afery - już wiadomo.
Jeśli zaś o nią chodzi to cenię, ją za to, że zainwestowała w Polsce, czego nie robi większość Polaków, wyjeżdżających za granicę.

Archiwum bloga