Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* * * *
Ciągle
delektuję się „Kościami księżyca” i widzisz tak to jest, że chyba przyciągamy
do siebie pewne zdarzenia, mimo, że wolelibyśmy ich uniknąć.
Cullen
miała swoją wyspę i zwierzęta i Pepsi. Moje sny są w pewien sposób podobne.
Od
pewnego czasu śnił mi się Elfozaur taaki zwierz - późnojurajski drapieżnik.
Nazwa
gatunkowa Elaphrosaurus był wyjątkowo niski, a do tego nomen nudum – jak
twierdził Pickering znaczy to, że był nagi.
Nagi to taka przenośnia literacka.
Mężczyzna
tracący oręże jest nagi, bo bezbronny.
On
według mnie stracił więcej niż oręże – stracił honor.
Kiedyś
o nim pisałam
– jeszcze wtedy były we mnie resztki zachwytu, bo nie wiedziałam, że jest już nomen nudum.
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/Elfozaur-z-Gondwany,2,ID401619342,n
– jeszcze wtedy były we mnie resztki zachwytu, bo nie wiedziałam, że jest już nomen nudum.
Początkowo
myślałam, że zwierzęta z jego stada próbują mnie odstraszyć, później jednak
okazało się, że to on sam, napuszczał na mnie te pokręcone kwoczki.
Wczoraj
rozmawiałam z jego córką.
Znów
byłam w szoku, co on jej o mnie nagadał.
Dziewczyna,
mimo, że zdawać by się mogło niegłupia, powtarzała brednie, które już słyszałam
od niego, bo kontaktował się ze mną, mimo, zakazu wydanego przez żonę.
Wtedy
mi powiedział, że płakałam na jego wykładzie.
Hi, hi
śmiech mnie ogarnia jak sobie pomyślę, że ktokolwiek mógłby płakać na jego
wykładzie.
W
życiu nie byłam na jego wykładzie, choć faktycznie byłam wtedy w jego okolicy,
ale miałam ciekawsze zajęcia.
Dla
mnie to jest jakaś paranoja, bo ja w ogóle nawet we śnie teraz nie płaczę.
Ostatni raz płakałam 26 lat temu, jak mnie zranił ktoś, kto był wtedy naprawdę dla mnie ważny.
Ostatni raz płakałam 26 lat temu, jak mnie zranił ktoś, kto był wtedy naprawdę dla mnie ważny.
Robił to wiele razy i było to robione z perfidną premedytacją. Tak się wtedy zawzięłam i obiecałam sobie, że już nigdy nikt nie zobaczy łzy w moich oczach, więcej, że nie zapłaczę nawet w myślach przez mężczyznę.
Gdy
umarła moja mama – tak mnie to bardzo bolało, że wręcz chciałam się popłakać by
poczuć ulgę, ale ta blokada nie pozwoliła mi łzy uronić.
A tu
słyszę, że płakałam na wykładzie w miejscu publicznym, hi, hi - zabawne.
Elfozaur,
był dla mnie nim się zblamował kimś bardzo ważnym - najważniejszym, mieliśmy świetny kontakt,
wielu ciekawych rzeczy mnie uczył, ale co było jeszcze cenniejsze
inspirowaliśmy się w niebywały sposób wzajemnie.
Takiej
inspiracji nigdy w życiu nie doznałam ani wcześniej ani później.
Tego
wieczoru, gdy rozmawialiśmy na skype, gdy nasza więź była tak niesamowita, że
czułam jego myśli nim je wypowiedział, przeraził mnie.
Wtedy,
jednak pierwszy raz znalazłam swoją „Kość księżyca”
I
stało się to, czego pewnie on obawiał się najbardziej zjawiła w uczelnianym gabinecie jego żona.
Nigdy
nie zapomnę tego jak spytała, go czy ta kobieta, z którą rozmawia jest dla niego
ważniejsza niż rodzina?
On bez
najmniejszego wahania odpowiedział, że TAK!
Słyszałam
tylko, że trzasnęły drzwi, poszła sobie a on powiedział, że już do niej nie
wróci - przyjedzie do mnie.
To
właśnie mnie przeraziło, czułam to już wcześniej – to jakby wisiało w powietrzu
– moja intuicja wyczuła tę chwilę.
Może
nawet wtedy, gdyby ta nasza niezwykle inspirująca znajomość, miała inny
przebieg, gdyby nasze spotkanie, bo bez niego takiej decyzji nie podjęłabym –
może chciałabym, aby ta inspiracja trwała nadal i może z niej jak z piany
wyłoniłaby się Wenus a z nią najbardziej szalona miłość - ….,może.
Uważałam
jednak, że takich decyzji nie należy podejmować w sposób wariacki, spontanicznie.
Wiedziałam,
że na fali inspiracji ani wiek Elfozaura ani jego niezbyt ciekawa postura mogły nie mieć znaczenia.
Quasimodo
piękno było nienamacalne dla maluczkich skrobaczy piórem.
Skoro,
zauważyłam piękno Quasimodo, widziałam i piękno Elfozaura i ono mogło mi
starczyć za wszystko - na zawsze, ale skoro nie był młody ani przystojny, mógł, chociaż być
odważny i koniecznie honorowy.
Dałam
mu czas przekonałam, że powinien to wszystko przemyśleć.
A on,
co zrobił, podkulił ogon i uciekł, godząc się na wszystkie represje i do tego
oszkalował mnie a co gorsza robi to nadal – napuszcza na mnie wszystkich po
kolei, ostatnio najmłodszą córkę, która miała do mnie pretensje o okres sprzed
7 lat na podstawie kalumnii, którymi poczęstował ją zapewne sam Elfozaur.
A
mieliśmy już w dłoni pierwszą kość księżyca a mogliśmy płynąć na fali
inspiracji do dziś.
Niestety Elfozaur miał wielką słabość bał się być prawdziwym mężczyzną.
Nie
bez powodu powiedziałam mu, że nie bawi mnie stary koszałek opałek wtedy, gdy
próbował opowiadać mi o swoich urojeniach i tym płaczu na wykładzie - chciałam mu dopiec, bo i on mi dopiekł do żywa.
Wczoraj
jednak pomyślałam, że skoro znów napuścił na mnie teraz kolejną swoją córkę, tę,
którą bardzo lubiłam, to brzydkie rodzinne kaczątko, o którym kiedyś tyle mi
opowiadał sadziłam, że nie ma w nim za grosz honoru - mimo, że wcześniej tyle i tak pięknie mówił o uczuciu, które nas łączyło.
Naraził
mnie na ataki rozwścieczonych kwok ze swego otoczenia, które, żeby mi go jak
sądzę obrzydzić opowiadały o nim takie rzeczy, że nie rozumiałam, czemu tak
bardzo chciały z nim być skoro on był taki wredny, grubiański i chamski, ordynarny,
skoro jak twierdziły podnosił na nie rękę pewnie chodziło tylko o te pieniądze,
na które położyły łapę.
No cóż
to ich sprawy – zastanawiam się tylko, czemu ja jestem ciągle jeszcze
zaczepiana.
Może
oni sycą się nienawiścią, może potrzebują karmy z innych i to ich inspiruje?
Tylko
jak?
Boże wybacz głupotę maluczkim…
Boże wybacz głupotę maluczkim…
Elfozaurze
z mojego snu, czy Ty za grosz nie masz honoru.
Kiedyś powiedziałeś, że zawsze
będziesz mnie kochał, bez względu na wszystko.
Czy to
jest miłość?
To napuszczanie
na mnie swoich kwoczek.
Mam
wszystkie Twoje listy – zapomniałeś już, co pisałeś?
Wiem,
że to było nic nie warte, bo gdyby było płynęlibyśmy dzisiaj na „Księżycowej
kości” a tak robisz beznadziejne zdjęcia, nic Cię nie jest w stanie wznieść na
wyżyny – tylko taplasz się w tym swoim błotku, w które wcisnęły Cię te Twoje „lale" - żuczku a szkoda, bo masz niebywały talent, który już chyba nigdy nie
błyśnie jak wtedy, gdy to ja byłam Twoją muzą.
* * * *
* * * *
Wracam
do realności jakakolwiek by ona nie była.
Wczoraj
po tej dziwnej rozmowie cukier skoczył mi na 321 – masakra.
Niby
już mi to wszystko wisi, bo przecież zawsze najbardziej raniły mnie osoby,
którym ufałam, które były dla mnie ważne a jednak mimo tych rozlicznych ran
ciągle jeszcze się na nie, nie uodporniłam.
Zewnętrznie
niby nikt by nie poznał po mnie, że mnie to obeszło, ale organizm niestety
odbiera takie rzeczy i reaguje.
Wiem,
że gdybym nie izolowała się od ludzi, którzy mnie ranią pewnie już bym nie
żyła.
Właśnie
zadzwoniła koleżanka „gadułka”, ona lubi sobie porozmawiać, więc trochę mnie
odstresowała.
Jestem
dziś taka rozbita.
Znów,
będę pewnie sobie pluła w brodę, że nie pogoniłam, że wdałam się w tę rozmowę.
Ten
cholerny brak asertywności, mam za dobre serce, każdemu chciałabym pomóc,
każdego wysłuchać a później zbieram cięgi.
Nie ma,
co, trzeba wstawić obiad, bo M niedługo wraca z pracy.
Cieszy mnie ten układ z
M – choć wiele kobiet nie akceptowałoby takiego związku.
My
zostaliśmy przyjaciółmi, mieszkającymi prawie razem „prawie”, bo M ma swój
pokój z oddzielnym wejściem, ma wolną rękę, co do wszelkich znajomości – ja też.
Pomagamy
sobie w miarę możliwości i wielkości serca.
M jest
młodszy ode mnie a mimo to nie mam ochoty na bliższy kontakt z nim, zresztą
może to ta cukrzyca, ponoć ona obniża potrzeby.
On
chyba, by chciał, bo zawsze jak wyjeżdżam do jakiegoś znajomego on popada we
frustrację i kończy się to najczęściej piwem albo kilkoma, co mnie doprowadza
do złości.
Robię
dla niego pyszne zdrowe obiady i to jest nasze mentalne zbliżenie - wspólne
posiłki.
Znów
jestem senna wczoraj przed tą rozmową miałam cukier 72 i spać mi się chciało,
po niej ponad 300 i nie mogłam zasnąć.
* * * *
Oglądaliśmy z M film o zwierzętach w strefie granicznej między Koreą północną i południową.
* * * *
Oglądaliśmy z M film o zwierzętach w strefie granicznej między Koreą północną i południową.
Uwielbiam
takie miejsca, gdzie człowiek obcuje z przyrodą, bez żadnych ograniczeń.
Później
rozmawialiśmy o piramidach o tych wycieczkach, które ciągną tam tłumami.
Są
takie miejsca, gdzie gotowa bym była robić wszystko, żeby tylko ekipa filmująca
zabrała mnie z sobą/no nie prawie wszystko - jednego bym nie robiła/.
Mówił też o tym,
że u niego w pracy ludzie biorą kredyty, żeby pojechać na wycieczkę do Turcji
tylko po to, by pochwalić się kolegom, że tam byli.
Ja
znam takich, którzy wstawiają jedno liche zdjęcie z wyprawy np. na Galapagos.
Liche zdjęcia z takich
miejsc. Teraz po 3 latach gdy to czytam myślę sobie, że może nie mógł, może nawet nie chciał mnie ranić tym, że zostałam sama. Znalazłam wiersz i tak sobie myślę a może to on go napisał?
* * * *
Matko
droga mówię do M czemu nie stać nas na wyjazd w takie cudne przyrodniczo
miejsca?
M jak
zawsze optymistycznie twierdzi, że jak dojrzeje do tego, żeby pojechać na
Hawaje o czym marzy i będzie miał dostatecznie silną motywację – to jego
marzenie się zmaterializuje. Hi, hi ja już w takie cuda nie wierzę, dlatego
nawet z domu się nie bardzo ruszam.
Smutne
jest to, że tyle marzeń już się nie ziści a dawniej sądziłam, że wszystko jest
możliwe.
* * * *
Tyle
uschniętych kwiatów.
Tyle
niechcianych rozstań,
nietrwałych
i niepięknych
tyle
pośpiesznych doznań.
Tyle
krótkich zachwytów,
tyle
radości małych.
Tylu
poznanych ludzi,
niekoniecznie
wspaniałych.
....A jednak zapominam,
to, o
czym mówili.
Kolor
ich oczu wyblakł,
emocje
się rozmyły.
W
starym pękatym wazonie,
więdnie
ścięta róża.
w
eterycznych oparach,
cicho
umiera…, muza.
W moim
ogrodzie wspomnień;
pomysły
nieziszczone,
jakieś
zaczęte wiersze
nigdy
niedokończone.
Mnóstwo
refleksji śmiesznych,
.......................................
Szkoda myślę sobie,
że marzeń nie posiałam.
Może
by z nich wyrosła
Roślinka
jakaś mała?
* * * *
Miałam właśnie gościa z Los Angeles w Kalifornii, przyjechała Ania i weszła na drzewo, żeby sobie narwać polskich wiśni – nie ma to jak smaki z dzieciństwa.
* * * *
Miałam właśnie gościa z Los Angeles w Kalifornii, przyjechała Ania i weszła na drzewo, żeby sobie narwać polskich wiśni – nie ma to jak smaki z dzieciństwa.
Zerwałam
jej też brzoskwiń i pomidorków, już w sobotę wraca do USA, – ale trochę sobie
porozmawiałyśmy.
Tak
jak myślałam przyjechała ratować swoje interesy – Panie chroń nas od wspólników - jej najwyraźniej ją roluje totalnie.
Ech…,
czemu człowiek, nie może nikomu ufać.
W interesach to już jaskółki wiedziały,
że najgorsze są spółki.
Mnie ten
jej wspólnik podpadł już dawno, ma naturę lisa, był u mnie próbował zakraść się
w łaski a później kłamał jak z nut, żeby zyskać poparcie kogoś, na kogo
wcześniej gadał.
Szkoda
słów i tacy ludzie prowadzą wielkie korporacje.
Ania
użyła tu bardzo jak dla mnie nieparlamentarnego słowa ”Q…tu tylko tacy mogą
kręcić interes – swój interes nie licząc się z nikim i okradając wszystkich – w
innym kraju byłby skończony”
Skąd
się biorą te wszystkie afery - już wiadomo.
Jeśli zaś o nią chodzi to cenię, ją za to, że zainwestowała w Polsce, czego nie robi większość Polaków, wyjeżdżających za granicę.
Jeśli zaś o nią chodzi to cenię, ją za to, że zainwestowała w Polsce, czego nie robi większość Polaków, wyjeżdżających za granicę.