wtorek, 25 marca 2014

Gdy przylatują motyle...rozdział 30

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 30
Gdy przylatują motyle...

Wiosna…budzę się ze świadomością, że lada chwila zobaczę drugiego motyla, bo pierwszego już widziałam.
Bielinek kapustnik chyba? Był taki żółciutki jak dojrzała cytryna. 
Z tymi motylami to wiele historii w moim życiu się łączy.
Nawet, gdy moszczę się o poranku w łóżku, żeby po połknięciu porannego diaprelu jeszcze troszeczkę się ogrzać sennymi marzeniami, czuję się jak motyl i boję się, że cielsko Szabaja postrąca mi pyłek ze skrzydeł nóg moich. 
Ja się moszczę on się na moich nogach sorry – uwala, żebym bez jego wiedzy nie mogła gdzieś odfrunąć, a mimo to jestem ciągle jak motyl szczególnie o tej porze roku.
W nocnej koszulce w siąpiącym deszczu wysiałam rzodkiewki pod płotkiem ogrodu, bo wczoraj Janusz mój brat przypomniał mi, że to już pora. 
Wysiałam i przyfrunęłam do mieszkania, żeby osuszyć skrzydełka jeszcze pod kołdrą.
Zaczęły wracać motylkowe wspomnienia. 
Wczoraj na pogrzebie dowiedziałam się, że też już umarła moja uczennica Jola. 
Od dawna poważnie chorowała. Gdy ostatnio kilka lat temu rozmawiałyśmy myślała, że pokonała chorobę. Kiedyś mnie strasznie rozśmieszyła, była polonistką a przyjęło się domniemywać, że humanistki to postacie uduchowione niesamowicie a ona hi, hi odpaliła dyrektorowi taki tekst, że muszę wykropkować licząc na Twoją wyobraźnię „Panie dyrektorze to jest proste jak k….psa. Wszystkich zamurowało a młody dyrektor tylko spłonął rumieńcem. Ktoś powie, że to niebywałe prostactwo, ale ja uważam, że paru dyrektorom, gdybym kiedyś tak odpaliła chodziliby koło mnie jeszcze większym łukiem, czasami z prostakiem trzeba postępować właśnie tak, choć ja zawsze byłam za subtelna za motylkowa.
Kiedyś znalazłam taki list napisany jak sądzę do mnie – matko słodka jak to dawno temu było a ciągle myślę jakby to było wczoraj.
" Wiosenna Łączka, 12 kwietnia 2004

                                              Najwspanialszy Motylu!

Spodziewam się, że list, który teraz właśnie trzymasz, zaskoczy cię.
Nie co dzień przecież otrzymujesz pocztę i to w dodatku od nieznajomych.
Mam nadzieję jednak, że go nie zlekceważysz, przeczytasz do końca i zamieścisz gdzieś, nawet w najbardziej nieciekawym zakątku swojego serduszka.
            Skoro dla Ciebie jestem osobą zupełnie obcą, wypadałoby się przedstawić. Kłopot w tym, drogi Motylu, że ja wciąż sam nie wiem, kim jestem. Zbyt duża część mojej i tak króciutkiej, żuczej egzystencji została zmarnowana. Za mało jeszcze wiem o całym otaczającym mnie świecie, niewiele zdołałem się nauczyć, nie wszystko jeszcze potrafię ubrać w odpowiednie słowa. Czasem ciężko jeszcze mi uporządkować w głowie to, co widzę, co słyszę, co się dzieje… Każdy następny dzień umacnia w mnie przekonaniu, że za mało rozumiem, a to, co już się zdarzyło, nigdy nie wróci…
            Tym, co tak bardzo odmieniło moje życie, było kilka lat spędzonych w zamknięciu… Tylko dlatego, że Ktoś postanowił zniewolić mnie w czterech ścianach tekturowego pudełka po zapałkach… To naprawdę potworne uczucie, nie zdążysz nawet nacieszyć się światem i własnym jestestwem, gdy więżą cię samego w zupełnej ciemności, w niewypełnionej niczym pustce, w dźwięczącej każdym moim oddechem ciszy…
            Zapewne zastanawiasz się, czemu w tak tragicznej sytuacji nie podjąłem próby buntu, oswobodzenia, ratunku… Otóż, starałem się, walczyłem… Nie pomagało, gdy mocowałem się z kartonowymi murami wszystkimi trzema parami odnóży… Brakowało mi sił, by jeszcze głośniej krzyczeć, a słowa zaczynały więznąć mi w gardle… Bo z oczu gorzkimi strumykami zaczynały toczyć się łzy… W pewnym momencie zupełnie zrezygnowałem, poddałem się, przestało mnie cokolwiek obchodzić… Usiadłem tylko skulony w najdalszym kątku i zapłakałem… Tak jak nigdy… Tak bez ustanku, bez końca, bez ukojenia, bez nadziei… Bez sensu…
            Zupełnie zatraciłem poczucie czasu, sam już nie pamiętam, jak długo tkwiłem w tej samej pozycji, z twarzą żuczka mokrą od drobnych, owadzich łezek…Wiem tylko jedno, nadszedł taki moment, że zupełnie zapomniałem, gdzie jestem… Że stałem się obojętny na własne odczucia, na otaczający smutek, moją osobistą żałobę… Pamiętam, że pokochałem klatkę, której jednocześnie nienawidziłem… Zmuszono mnie do miłości dla sztucznego świata… Dla Ciebie to może dziwne i nienaturalne, ale nie umiałem przypomnieć sobie, jak wygląda „zewnątrz”… Nie mogłem przypomnieć sobie, jak wyglądają żuki, jak wyglądam ja sam… Żałowałem, że nie nauczyłem się na pamięć czułków, trzech par nóżek, błyszczącego pancerzyka… Wyobrażałem sobie, jak bardzo mój musiał zszarzeć, zblaknąć od przytłaczających trosk…
            Aż pewnego dnia stał się cud… Zupełnie nagle, zupełnie bez przyczyny Ktoś otworzył pudełko. Oślepiło mnie światło słońca, za którym zaczynałem usychać z tęsknoty… Poczułem, jak promyczki delikatnie pieszczą mój grzbiet swoim ciepłem… Ale nagle zacząłem się bać… Oduczyłem się przecież zwykłego życia, straciłem swoje miejsce…
            Ale właśnie wtedy zobaczyłem Ciebie… Latałeś tak beztrosko… Zazdrościłem Ci tej wiecznej wolności, radości z życia, tego spokoju, sielanki… Wodziłem za Tobą wzrokiem tak długo, dopóki moje oczy znosiły blask bijący od Twoich tęczowych skrzydeł. Brakowało mi tchu… Feeria kolorów, zapachy, które za sobą przyniosłeś… Delikatne dźwięki… To dzięki Tobie na nowo zapragnąłem wszystko odkrywać… Po kolei…I wtedy Cię pokochałem… Na ślepo, intuicyjnie, bez żadnej wiedzy o miłości… Dopiero potem uświadomiłem sobie, że Ty przecież jesteś Motylem… Żyjącym ideałem piękna, którym ja nigdy nie będę… A Ty nigdy nie zwrócisz uwagi na okaleczonego nieszczęściem Żuczka, samotnego, drżącego, opuszczonego…
            Teraz, gdy już tyle o mnie wiesz… Gdy zdecydowałem się przed Tobą otworzyć… Spodziewam się, że w dalszym ciągu zastanawiasz się, po co ktoś taki jak ja do Ciebie napisał…
            Chcę ci serdecznie podziękować… Za to, że nieświadomie dałeś nadzieję… Że pojawiłeś się jak mesjasz, jak postać z obrazka, którą stawiasz sobie za wzór… Za to, że stałeś się dla mnie niedoścignionym celem, mobilizacją do wszelkich działań… Do dziś staram się być takim motylem pośród żuczków… Dążę do tego, by w oczach pozostałych stać się pięknym i kolorowym… By także mnie podziwiano… To dzięki Tobie mój pancerzyk dziś lśni piękną czernią, dzięki Tobie zdołałem jakoś zebrać siły…
            Chciałbym też, żebyś pamiętał, że gdzieś na świecie jestem ja… Osoba, której zapaliłeś światełko, w którą wlałeś iskierkę życia… Nie musisz się poczuwać do odpowiedzialności za mnie. Ten list to taki mały dar ode mnie. Od mojego żuczego serca. Niech zagości w twoim motylim sercu.
            Najserdeczniej pozdrawiam, życzę wszystkiego dobrego.
                                                                             Czarny Żuczek”
Żuczek nawet czarny też może stać się cudny!!! 
Ten list nie jest przypadkowy, uświadamia, że istnieją dwa światy ten pełen trosk, ludzkiej obojętności, zawiści, zazdrości, oziębłości duchowej i moralnej, materializmu dążenia do coraz to lepszych, zabawniejszych gadżetów, mocy władzy i ten drugi – 
ŚWIAT MOTYLICH MARZEŃ. 
Każdy z nas je ma tylko nie każdy ma odwagę przyznać się do nich, boi się, że go wyśmiejemy, uznamy za mięczaka, niedostosowanego, albo wręcz wariata.
Ten drugi świat pozwala nam realizować najcudowniejsze pomysły, pozwala nam być takim, jakim jesteśmy naprawdę. Ten drugi świat czasami mościmy jak skrzydełka nad ranem w rozgrzanej pościeli i nim wrócimy do tego skomercjalizowanego świata, gdzie wszystko przelicza się na $ czy Euro i gdzie nie wolno nam być sobą. Zastanawiam się czy jest takie miejsce skąd przylatują motyle, gdzie człowiek nie musi niczego udawać - może właśnie tam fruwają między pierwszymi wiosennymi kwiatami moja Halinka, ciocia, Jola, Zbyszek, Sławek, Michał, czy Ania, która pewnie dziś właśnie robi tam rekonesans.
Cudownych lotów kochani, a tym, co tu ze mną jeszcze ciągle szukają motyli życzę, by, choć przez chwilę pomyśleli, że przyjdzie taki dzień,              GDY - TRZEBA BĘDZIE SOBIE WYBACZYĆ – to, czego inni, mimo, że może nam wybaczyli, ale ciągle zapomnieć nie potrafią.  

poniedziałek, 24 marca 2014

Po drugiej stronie gwiazd - rozdział 29

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 29
Siąpi… ano taka wiosna jest, co roku. 
Byłam dzisiaj na pogrzebie koleżanki z pracy, z którą przez kilka lat pracowałyśmy w jednym pokoju.
nie zapomnisz o mnie!!! 
Byłam rozczarowana jak zwykle, że z mojej pracy oprócz kilku osób, które przyszły całkiem prywatnie i z tak zwanego porywu serca nie było nikogo z dyrekcji ani flagi ani nic. 
No cóż już nie pracowała u nas ładnych parę lat i co z tego?
Zawsze u nas byli lepsi i jak ja mówię „lepsiejsi” i odwrotnie, my to kategoria tych najgorszych nikomu się niewkręcający, robiący swoje tak jak umieliśmy najlepiej, ale niestety nie mieliśmy koneksji, więc byliśmy zawsze nikim. 
Moja koleżanka próbowała mi wyjaśnić, że jak ja odeszłam, to nawet mieli zrobić zrzutkę i kupić mi jakąś pamiątkę, ale rozeszło się po kościach. Ja słyszałam, że była tzw. zrzutka, tylko ta pamiątka do mnie nie dotarła. 
Dla mnie nie ma znaczenia czy była zrzutka czy nie. 
Ja zawsze zrzucałam się na pamiątki dla innych jak odchodzili. 
A ja czy sobie zasłużyłam – och to jest piękne pytanie? 
Moje zasługi dla mojej pracy. Co bym tu nie napisała wszyscy uważali, że się opierniczałam w pracy. 
Pomijam wszystko, ale kto choć raz zmontował jeden film, wie ile czasu, to zajmuje. Po mnie zostało kilkadziesiąt godzin taśm filmowych, które montowałam nie na komputerze, ale na magnetowidach na pieszo. Taśm dokumentujących życie szkoły.
Nie będę pisała o Porszewicach, obozach narciarskich a i zawodach najróżniejszych. Nie „zasłużyłam” nawet na to, by mi powiedziano dziękujemy. 
Moja koleżanka powiedziała mi dzisiaj, że nie przyjdzie na mój pogrzeb, bo napisałam w blogu, że będę straszyć, co niektórych po….hi, hi. Ona wie, że to ja pierwsza odejdę, oj żeby się nie przeliczyła. Bardzo ją lubię, bo nie mam w sobie żadnego żalu ani do niej ani do innych – od dawna wiem, że u nas tylko Ci, co mają koneksje są „zasłużeni”.
Smutno mi tylko, że nawet w takich momentach jak czyjś pogrzeb okazuje się, że są lepsi i gorsi.
A ja i tak będę straszyć niektórych, bo teraz jestem niezwykle cierpliwym człowiekiem, więc kiedyś muszę sobie odbić te wszystkie krzywdy.

niedziela, 2 marca 2014

Niech żyje wolność!!!


Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 28

Ostatnio nie mam nastroju nawet pisać, bo mnie ta cała polityczna sytuacja przeraża.
Przypomina mi się rok 1976, gdy byłam na wczasach z moją maleńką wtedy córeczką w Wapnicy.
Mieszkałyśmy prywatnie u gospodyni chyba na ulicy Podgórnej przy samym jeziorze Turkusowym.
Często z gospodynią rozmawiałyśmy i okazało się, że miała też w tym czasie przyjechać do niej - jej siostra ze ZSRR, gdy siostra przyjechała gospodyni urządziła przyjęcie z okazji jej wizyty i zaprosiła nas na to przyjęcie.
Uznała, że jej siostra będzie szczęśliwa, bo ona wykształcona a ja mówię po rosyjsku, więc będziemy mogły sobie porozmawiać.
Jak się później okazało faktycznie nasza gospodyni była dobrą, ale bardzo prostą kobieciną a jej siostra w jej oczach uchodziła za osobę bardzo inteligentną i wykształconą.
Pracowała w sklepie jubilerskim, była tam chyba nawet kierownikiem, miała tzw. obycie z ludźmi, bo wiadomo wtedy złoto w ZSRR kupowali najczęściej turyści, więc sprzedawca musiał mieć ogładę, i przecież dotykała ogromnych brylantów. Piszę o tym, bo w trakcie naszej rozmowy owa pani siostra mojej gospodyni zaczęła ubolewać, że w ZSRR jest taka bieda, bo rosyjskie władze muszą utrzymywać te wszystkie państwa postkomunistyczne, żeby to wszystko utrzymać w ryzach. Zapytałam ją, kto w Rosji tak twierdzi „wszyscy kochaniutka – radio, gazety, władze na zebraniach partyjnych”. Gdybyśmy „Was” nie musieli utrzymywać ZSRR, byłby miodem i mlekiem płynący.
Tak bardzo w to wierzyła, że wręcz nienawidziła Polaków.
Była dumna, że mogła mi to w oczy powiedzieć.
Dziś, gdy słucham reakcji Rosjan na Polaków, którzy jak twierdzą wstawiają się za ukraińskimi faszystami, jestem przerażona, jaki intelektualny i moralny poziom prezentuje lud Rosyjski. 
Byłam wiele lat później na Ukrainie wiedziałam, jakie animozje są między Rosjanami a Ukraińcami, widziałam biedę jednych i drugich traktowałam jednych i drugich jak ludzi, którym przyszło żyć w ciężkich czasach i płacić za błędy rządzących. Jednak nie chce mi się wierzyć, że naród może tak fanatycznie nienawidzić innych ludzi.
Rozmawiałam z chłopcem przez Internet, który był Polakiem z pochodzenia a mieszkał w Rosji i który opowiadał tak straszne rzeczy, że wierzyć mi się nie chciało.
Między innymi o Putinie mówił - twierdził, że ludzie tak naprawdę gardzą nim i nienawidzą go, ale raptem zniknął jak spadająca gwiazda i nigdy więcej nie mieliśmy kontaktu – nie wiem, co się z nim stało przez 3 lata nie odezwał się, mimo, że pisałam do niego i próbowałam się z nim połączyć.. Zastanawiam się jak to jest czy ludzie tam tak się boją, że popierają Putina i cały rząd, więcej popierają porządki panujące w Rosji i ich stosunek do innych narodów, bo boją się o własne życie o zemstę władz.
Mam znajomych inteligentnych ludzi po studiach i oni MILCZĄ. Nie zajmują stanowiska, – co to za enklawa na świecie, rządzona przez dyktatorów, którzy tak zastraszyli swój naród, że ludzie boją się oddychać.
Najgorsze zaś w tym wszystkim jest jednak to, – że świat zachodni i Europa przygląda się temu od lat i nie reaguje.

Biedni durni Polacy znów wyprężyliśmy pierś pod ostrzał i jak nie daj Boże Putin posunie się dalej, to Polska zostanie zmieniona w proch wraz z Ukrainą.

Inni dyplomatycznie asekurują się a po co im się narażać. Czekam tylko, kiedy nasi redaktorzy zostaną tak skatowani, że odechce im się raz na zawsze pchać nos między drzwi. 

Wzięłam to z Facebooka mojego znajomego 
"Olga Velikorodnaya 
"... Kiedy czytam, że jeden na czterech respondentów (25%) uważa, że ​​na Ukrainie nie było zamachu stanu i przejęcia władzy. 
29% respondentów twierdzi, że szerzą anarchię i bandytyzm, a 27% respondentów nazywa bieżące wydarzenia początekiem wojny domowej, zdaję sobie sprawę, że rosyjski rząd osiągnął swój cel: podniosł mankurts/ bezmyślnego niewolnika z tureckiej mitologii/, który nie chcą myśleć, ale chce tylko pokarmu. 

Panie! Jak mam się wstydzić, aby być obywatelem tego kraju ........ I wstdzę się."
Dziękuję, że choć jeden rozumie co się wokół dzieje i przepraszam, jeśli nie dość dokładnie przetłumaczyłam.

https://www.facebook.com/oleg.kozak1

poniedziałek, 3 lutego 2014

Ćwieki -rozdział 27


Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.

Jak słyszę ćwieki, to zęby mnie bolą. 

Ćwiek nie ma nic wspólnego z elegancją i nie rozumiem, czemu dziewczyny wszędzie je nabijają.
Zastanawiałam się nad tym nie raz i sama nawet ćwieki sobie kupiłam, by się do nich zbliżyć, oswoić, zrozumieć je a może nawet polubić – niestety nie udało się.
Może ćwieki mają dziewczynę chronić przed brutalnością świata jak pancerz a może mają być sztucznym źródłem inspiracji, bo przecież zwykło się mówić „zabił mi ćwieka”. 
Znaczyć to miało, że zostawił mi problem do rozwiązania. 
Tylko do cholery czy młoda kobieta ma za mało problemów do rozwiązania, żeby musiała sobie drogę do piekła brukować ćwiekami. Ćwieki na kołnierzykach, ćwieki na butach, torebkach, bluzkach, sweterkach, klapkach, papuciach, stringach nawet na wargach tych i tamtych - wszędzie, po prostu tam gdzie tylko da się wstawić. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nawet jak nam się zdarzy coś fajnego znaleźć i już mamy nadzieję, że będziemy oryginalni potykamy się o ćwiek, który nas siłą wciska do grupy zacieciuszonych ćwiekowiczek i tylko tapir sobie na łbie zrobić i kły powiększyć, wysysać cudzą czy choćby swoją krew i siać postrach wśród „gorliwych moherek ojca Rydzyka”, które to bidule jedne też zaćwiekowane są, bo nawet porządnego mohera teraz bez ćwieka nie uświadczysz. 
Czy Was cholera pokręciło z tymi ćwiekami. 
Całe moje jestestwo buntuje się przeciwko każdemu napotkanemu ćwiekowi i wypowiadam im wojnę intelektualną, bo przecież tak być nie może byśmy wszyscy musieli być zaćwiekowani.
Kurcze a może w tych ćwiekach są chipy i Obama nas śledzi ze swoim sztabem stosując coś w rodzaju „akustycznego kotka” czy „Bluebird stosowanego przez CIA”, bo jest ciekaw, co robimy, kiedy, jemy, pijemy, spółkujemy itd.
Gdyby tak było no to jak to się mówi siła wyższa i od ćwieków się nie wyzwolimy jak nie nauczymy się z nimi współżyć to biada nam.
Ciekawe czy Angela Merkel, też ma jakiegoś ćwieka oczywiście poza Tuskiem, bo ten od dawna spędza jej sen z powiek.

niedziela, 2 lutego 2014

Mnie nie zasypie - rozdział 26


Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.

Mówili dzisiaj w wiadomościach o tym, że właściwie każdego dnia są w Polsce, ale nie sądzę, że tylko u nas katowane małe dzieci.
Prowadzący na koniec powiedział o tym, że powinniśmy na to reagować, bo takie traktowanie dzieci pozostawi trwałe ślady w ich psychice i te dzieci będą później katować własne.
Wiele lat pracowałam z rodzicami i dziećmi, co prawda nie tymi maleńkimi, które nie mogą się bronić, ale tymi, które już z grubsza obronić się potrafią.
Myślę jednak o tych maleńkich tych, które mogłyby żyć i nie musiały umierać w męce, bo przecież są różne możliwości, aby zarówno ich rodziców, tych często pijanych czy pokrzywionych psychicznie katów szkolić uświadamiać wychowawczo a jeśli to nie pomoże stworzyć im możliwość dobrowolnego oddania dzieci na wychowanie do placówek czy ludzi, którzy pomogą im, gdy oni sami są nieporadni wychowawczo.
Wiadomo, jest, że jest BIEDA i ten stan niestety, bez względu na ekipę rządzącą będzie się pogłębiał.
Powstaje grupa społeczna ludzi żyjących na skraju nędzy. Młodzi ludzie bez stałej pracy, sfrustrowani często pochodzący z patologicznych rodzin – swoje frustracje odreagowują na rodzinie zaś - by zapomnieć o tragedii, która jest ich udziałem zaczynają pić.
Ja pić nie mogę, bo mój organizm bardzo źle reaguje na alkohol, ale wierzcie mi, żeby nie świadomość tego, że każde sięgnięcie po alkohol będę musiała opłacić opuchlizną, bólem całego ciała, kompletną degradacją czynności życiowych, pewnie nie raz w życiu bym się zalała, żeby zapomnieć o pleśni w domu na ścianach, zimnie w mieszkaniach, samotności, która wżera się pod skórę i niby jej nie widać gołym okiem a boli cholernica zdradliwie, by zapomnieć o tym, że pieniędzy coraz częściej brakuje a marzenia ciągle jeszcze kołaczą się w niepokornym ciele.
Gdybym nie bała się konsekwencji zapomnienia przy pomocy alkoholu, pewnie piłabym tym bardziej, że ze strony mamy nie, ale z tej drugiej rodzina miała jak się to mówi skłonności.
Świadomość tylko choroby, bo nie analizuję teraz świadomości a właściwie jej braku w upojeniu alkoholowym i tego, co się wtedy „wyprawia”, gdy człowiek nie bardzo jest w stanie kontrolować swoje reakcje wobec innych żyłabym być może podobnie.
Dla mnie jest oczywiste, że taki pijak stawia się na słabszych, bo aczkolwiek na bani ma przebłyski świadomości, że inny pijak mógłby okazać się silniejszy i rozkwasić mu gębę.
Właśnie dlatego katuje się małe kwilące istotki, bo one nie mogą się bronić.
Sorry, że to napiszę, biadolimy podajemy w każdych wiadomościach każdy kolejny przypadek bestialstwa, robimy drogie programy by zapytać sąsiadów, czemu nie reagowali a w samej sprawie tak naprawdę nie robimy NIC kompletnie NIC.
Nie ma programu dla ludzi biednych i z tzw. „marginesu”
Nie ma programu wychodzenia z impasu dla młodych i młodocianych matek, które często zostają same mam na myśli psychikę z problemem dotąd nieznanym MACIERZYŃSTWEM. Nie ma programu, który pokazałby tym ludziom, że można szukać nie tylko pomocy materialnej, ale i pomocy psychologicznej i wychowawczej.
Dzieci trzeba umieć wychowywać.
Matka bez względu, z jakiej rodziny pochodzi i czy ją stać na zakupienie odpowiednich podręczników powinna wiedzieć jak należy wychowywać dziecko, co dziecko czuje jak odbiera świat taki mały szkrab i jaki ma wpływ na jego dalszy rozwój takie czy inne zachowanie jego najbliższych.
Uświadamianie powinno być obowiązkowe – nawet, jeśli kiedyś tam w szkole w gimnazjum czy nawet podstawówce były elementy anatomii człowieka czy wychowania w rodzinie, bo wtedy człowiek w szkole uważa, że to jego nie dotyczy i zbija bąki najczęściej na takich lekcjach.
Mnie dobija to, że my Ciągle biadolimy nad rozlanym mlekiem a nie robimy nic, by tego mleka nie rozlewać kolejny raz.
„Dziś znów umarło z mrozu 2 ludzi, wczoraj znów konkubent przypalał papierosem ośmiomiesięczne dziecko swojej kobiety – W Soczi powstały cudne obiekty…” – szkoda, że nie pokarzą tych ludzi, których wysiedlili z domów i gdzie oni teraz mieszkają.
Igrzyska wszystko przyćmią pokarzą, że Putin to silny przywódca, a Ci biedni ludzie zdechną gdzieś pod soczijskim płotem jak głodzone polskie czy greckie psy.
Może ktoś to kiedyś wyszpera, może pobiadolimy nad kolejnym rozlanym mlekiem i nasze poczucie człowieczeństwa z zimnej i głębokiej depresji wzniesie się na pozom zauważalny i pomyślimy sobie; a jednak mnie to rusza, mam jeszcze wrażliwość, łza nawet w oku się zakręciła, co znaczy, że mam też resztki empatycznej wyobraźni.
Nie jestem przecież bydle ciągle „ czuję, współczuję a nawet czasami gotów jestem z resztek naszych chudziutkich materialnych zapasów wysupłać parę groszy na smsa by wspomóc jakąś akcję.
Sumienie nam się rozżarzy wszystkimi kolorami tęczy i jest git.
„Na Lubelszczyźnie ludziom zasypanym pomagają służby” – a refleksja się nasuwa a w innych rejonach, czy ktoś pomaga czy śnieg tam nie zasypał wiosek.
Co mi tam wioski, myślę sobie słucham tego w miarę ogrzanym mieszkaniu.
Mnie tam nie zasypie.

Pan Miler też biadoli, że go oblali „czymś” uśmiecham się pod nosem i mam mieszane uczucia, nie wiem czy to dobrze czy źle.
Ej tam…. Kasia od zamordowanej Madzi z Sosnowca pewnie teraz pisze książkę o swoim skomplikowanym życiu, by za jakieś 15 lat jak może wyjdzie za dobre sprawowanie znów stać się nie tylko sławną, ale i bogatą.
Pewnie dba o kondycję chodzi na więzienną siłownię i ma się dobrze.
Jak będzie miała szczęście i jej plany się zrealizują kupi sobie dom w Hiszpanii czy Brytanii i pies z łysą nogą nie będzie wiedział, co tam ma za paznokciami.
Zaś ja jak mnie jeszcze inflacja nie zeżre będę upinała resztki siwych włosków na czubku głowy i smarowała swoje suche kości resztkami spirytusu kupionego od ruskich, bo to się zapewne nie zmieni, po to by się rozgrzać zimą, co nieco.

czwartek, 30 stycznia 2014

Przeżyć - rozdział 25


Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 25

 Siedzę nad rachunkami i zastanawiam się jak ja mam to zrobić.
21 stycznia dostałam rachunek za prąd – obiecywali, że prąd stanieje – akurat!!!
Do tej pory płaciłam 1/5 moich miesięcznych dochodów za prąd.
Niestety okazało się, że łagodnie mnie obliczyli i będę płacić jeszcze więcej póki, co mam wyrównać prawie1/2 moich miesięcznych dochodów. Podliczyłam wszystko i wyszło mi, że zostało mi od 21 stycznia do 9 lutego - 32 zł, czyli ok 1zł i 77 gr na dzień.
Na szczęście mam zapasy jedzenia dla mnie i Szabaja, więc jak mi nic nie wypadnie niespodziewanego jakoś przeżyjemy.
Wentylator, mimo, że już się nadpalił cały czas się kręci i ogrzewa mi pokój.
Na szczęście, bo nowy najtańszy kosztuje 39 zł, więc jakby mi ten padł – to dupa blada.
Może da radę do 9 tego.
Śmiać mi się chce, bo dzisiaj zrobiłam na obiad z wczorajszego jednego ziemniaka, którego już nie mogłam zjeść i jednego dzisiejszego świeżego + olej, jajo i łyżka mąki placki ziemniaczane. Były przepyszne, bo ziemniak wczorajszy był z sosikiem z karkówki lekko grzybowym.
Zatem placki miały dość specyficzny smak jeszcze je sporo popieprzyłam – teraz je jakoś czuję na żołądku - wolno się chyba trawią – ej tam - popiję je resztkami Muszynianki, która się niestety kończy.
Jak robi się bieda człowiek wymyśla różne eksperymenty.
Nie wiem czy koniecznie zdrowe, ale mam nadzieję, że uzasadnione ekonomicznie.
Postanowiłam sobie dzisiaj, gdy okazało się, że cały czas mam te 32 zł + 20 gr znalezionych, 
iż średnia na każdy dzień podniosła mi się do 3 zł 22 gr, że przyszedł czas by dokładniej kontrolować wydatki, bo niestety okazuje się - będzie coraz gorzej.
Znaczy to 20 gr mi się znalazło w pudełku z biżuterią, jakbym jeszcze poszukała pewnie znalazłabym więcej.
Od razu przypomniały mi się czasy jak Silezje, które namiętnie paliła ciocia kosztowały gdzieś około 5 zł 25 wtedy, gdy Sporty bez filtra kosztowały chyba 3, 50 ale ich za Chiny ludowe ciocia do ust, by nie wzięła – jak szukałam dla niej drobniaków.
„Basia masz jakieś pieniądze?” Zapytała mnie kiedyś. Chodziłam do „ogólniaka” i były to czasy, gdy się nam też nie przelewało, choć na wczasy jeździłyśmy, co roku – nie tak jak teraz. „Pieniądze? Nie, nie mam – chyba”. „Sprawdź brakuje mi 60 gr na Silezje”.
Czym jest brak pieniędzy na papierosy wiem dobrze, bo paliłam kupę lat i nieraz przekopywałam dom za jakimś „petem”.
Na szczęście to już mam za sobą. „Mam 40 gr” Ciocia wiedziała jak mnie podkręcić. „Jak znajdziesz jeszcze 20 gr usmażę Ci frytki”. 
Tych „nagrodowych frytek” nie zapomnę do końca życia. Ciocia wtedy jeszcze nie miała garnków i frytki piekła w takim kocherku, - czyli naczynku na zupę z zestawu, w którym przenosiło się obiady. Kiedyś taki kocherek z rozgrzanym tłuszczem wypadł mi z ręki na rozgrzany blaszany piec i w jednej sekundzie olej rozbryzgnął się po całym mieszkaniu dotkliwie mnie parząc.
Na szczęście w większości poparzone były nogi.
Jakoś dzięki lekarzowi z „ Łódzkiej Palmy” nie zostały po tym wypadku żadne ślady.
Jak pamiętam bieda towarzyszyła mi nie raz i zawsze sobie jakoś radziłam. Czasami wspiera mnie dziecko, czasami coś zhandluję, lub przyjmę jakieś zamówienie na usługi nietypowe hi, hi trzeba kombinować.
Najbardziej w takich razach doskwiera mi brak owoców, latem są w ogrodzie, ale zimą trzeba kupić. Uzależniłam się od owoców tak jak kiedyś byłam uzależniona od papierosów.
Myśl jednak, że mogłabym już kupić 2 kg pomarańczy poprawia mi humor. Dzwoniła Anulka z Belgii troszkę porozmawiałyśmy, ale Szabajowi się za chciało i musiałam go wypuścić a później zadzwonił telefon i jakaś przemiła osóbka oświadczyła mi, że wygrałam kulę do prania, która zmiękcza pranie i…, coś tam jeszcze. Miałam tylko podać jej mój adres, by wiedziała, gdzie ma mi przysłać zaproszenie na spotkanie w jakimś hotelu. Nawet nie wiedziałam, że jest ich u nas kilka. Spotkanie z poczęstunkiem. Oj ty głupolu myślę sobie daj jej adres a ona już zadba o to by jej się zwróciły koszty kuli czarodziejskiej i spotkania i nawet poczęstunku. Nie podałam nie wierzę w wygrane no chyba, że wygram w totolotka jak zagram, ale nie gram niestety, bo za drogi. Kiedyś stać mnie było tydzień w tydzień wysyłać po 10 kuponów x 6 a dziś mnie nie stać na jeden od święta. Tak mam ta Solidarność poprawiła życie.
Priorytety się zmieniły - cenne jest, co innego.
Każdy ma swój skarb, moim skarbem jest „niezależność” - nikt mi nie zrzędzi, co mam robić i za to gotowa jestem poświęcić inne luksusy.
Całkowita niezależność to skarb wart każdego wyrzeczenia.    

piątek, 24 stycznia 2014

Moja wina? - Rozdział 24

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.

Patrzę na te transmisje z „Majdanu” i serce mi pęka, bo znam Kijów i ludzi tam mieszkających.
Za czasów Gorbaczowa spędziłam w Kijowie trzy tygodnie, poznałam wielu młodych ludzi, ludzi opozycyjnej wówczas sztuki.
Chodziłam na „тайные ночные встречи” – gdzie młodzi ludzie czytali swoją poezję.
Byłam w domu Polki, która wyszła za mąż za Ukraińca i ponad 30 lat nie rozmawiała po Polsku.
Patrzyłam na strusieńkie babuszki, które wyjeżdżały ogromnymi metalowymi koszami na ulice i sprzedawały z nich pomarańcze. Były tak biedne i tak kochane, zakutane w te swoje przepastne chusty, że człowiek miał ochotę cały ten ogromny kosz od nich kupić, by je uszczęśliwić. Myślę o tych biednych starych ludziach, którzy zostali sami w maleńkiej wiosce Futowka pod Kijowem. Którzy częstowali nas tym, co mieli najcenniejszego – samogonem i chlebem ze smalcem i przytulali się do nas jak opuszczone kocięta nie zważając na cichociemnych w czarnych skórzanych płaszczach i ukrywających pod nimi ogromne pistolety. Byli tak szczęśliwi, że jeszcze ktoś o nich pamięta i zechciał przyjechać do nich ludzi skażonych Czarnobylem. Patrzę jak policjanci tłuką pałkami chłopca, który upadł i już się nawet nie broni i myślę sobie, może to wnuk tej babci od pomarańczy albo tej z Futowki – może ona płacze ocierając łzy w swoją przepastną chustę, bo wie, że już go więcej nie zobaczy. Przypominają mi się czasy stanu wojennego u nas i te wszystkie chwile, gdy drżałam o własne dziecko i gdy martwiłam się co będzie dalej. Patrzymy w telewizor, gdzie pokazują nam tylko cząstkę, maleńką cząstkę tych nieszczęść, które tam się dzieją i jemy spokojnie kolację nawet skromną ale mamy ciepłą kawę czy herbatę i spokój i poczucie bezpieczeństwa we własnym domu przed własnym telewizorem.
Confiteor
Bosi na ulicach świata
Nadzy na ulicach świata
Głodni na ulicach świata
Moja wina
Moja wina
Moja bardzo
wielka wina!

Zgroza i nie widać końca zgrozy
Zbrodnia i nie widać końca zbrodni
Wojna i nie widać końca wojny
Moja wina
Moja wina
Moja bardzo
wielka wina!

Zagubieni w dżungli miasta - moja wina
Obojętność objęć straszna - moja wina
Bez miłości bez czułości - moja wina
Bez sumienia i bez drżenia - moja wina
Bez pardonu wśród betonu - moja wina
Na kamieniu rośnie kamień - moja wina
Manna manna narkomanna - moja wina
Dokąd idziesz po omacku - moja wina
I nie słychać końca płaczu - moja wina
Jedni cicho upadają - moja wina
Drudzy ręce umywają - moja wina
Coraz więcej wkoło ludzi - moja wina
O człowieka coraz trudniej - moja wina
- moja wina
- moja bardzo wielka wina!
                                                         Edward Stachura.

Pomyśl człowieku, jeśli pamiętasz jeszcze tamten czas strachu u nas – czy tak być powinno gdziekolwiek?

wtorek, 21 stycznia 2014

Babskie sztuczki Rozdział 23

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.

Minął prawie miesiąc 2014 roku.
Na szczęście zima obeszła się jak dotąd ze mną łagodnie.
Mało pisałam a właściwie wcale, bo wiele godzin rozmawiałam z jednym powiedzmy chłopcem, który jakoś tak przylgnął do mnie nie wiedzieć, czemu.
Początkowo to zainteresowanie moją osobą jakoś mnie podkręcało i było to fascynujące z czasem stało się cokolwiek uciążliwe jak sądzę, również dla niego.
Zwykle tak bywa, że początkowa fascynacja przechodzi taki okres motylkowych zawirowań, po czym kończy się na kotlecie mielonym.
Hi, hi zrobiłam a właściwie podszykowałam dziś rano kotlety mielone.
Sądzę, że będą pyszne, ale się okaże, bo motylki szczególnie te tak zwane brzuszne bywają zwodniczo podniecające, ale najeść się nimi trudno.
Wczoraj do mnie nie zadzwonił, ale już wcześniej jakieś takie tłumaczenia były, że telefon się rozładował, że cosik innego, ot zwykle z czasem migamy się z uciążliwych znajomości tym bardziej, że perspektyw na nic więcej jakoś nie widać.
Zresztą i ja nie ukrywam zniechęcam do siebie delikwentów, bo uważam, że jak przełkną „żabę”, jaką im, na co dzień szykuję, to zniosą wszystko.
Ja nie mam łatwego charakteru, zdziwaczałam sama z sobą na samą myśl, że ktoś miałby zakłócać mój „Eden” przeraża mnie. Nie twierdzę, że nie pragnę kawałka muskularnego mężczyzny obok, ale……musiałby zaakceptować mnie taką, jaką jestem a sądzę, że to wcale nie jest takie proste, tym bardziej, że sama z sobą wytrzymuję czasami z trudem. Wszystko przez tę słodycz, czasami i od słodyczy mdli, ha, ha.
Po jutrze idę do mojego diabetologa i wiem, że mnie opieprzy koncertowo, bo nie zrobiłam od listopada, żadnych badań, które mi zlecił. Będę chyba musiała coś nałgać, że mnie nie było. Powiem, że wyjechałam za granicę a co niech mi zazdrości.
Tak naprawdę mam już dosyć tych wszystkich badań a on na gwałt chce u mnie coś jeszcze oprócz tej odziedziczonej po babci słodyczy znaleźć.
Może mam jeszcze jedną chorobę „paniczną awersję przed lekami” no i oczywiście ogromne „nygustwo”, ale na to na szczęście jeszcze leków, nikt nie znalazł. Co do babci, to troszkę chyba u niej nałapałam plusów, bo wstawiłam się za jej przedszkolem. Sądzę jednak, że ta moja akcja niczego nie zmieni, choć chciałabym szczerze zachować cały ten teren ze względów sentymentalnych dla historii.
Wracając do pana doktora, to będę musiała go oczarować, co nie powinno sprawić mi zbyt dużych trudności, bo widać, że jest „pies na baby” a ja czarować na szczęście jeszcze całkiem całkiem potrafię. Wczoraj w Biedronce jeden starszy pan tak się na mnie zagapił, że walnął reklamówką w podest kasy i wszystkie zakupy rozsypały mu się po Biedronce a ja ze swoimi zakupami w plecaczku na plecach oddaliłam się zwiewnie puszczając mu długie powłóczyste spojrzenie rzęsami wytuszowanymi moim nowym brązowym tuszem MaXfactora 2000 Calorie. 
Hi, hi babskie sztuczki.

Archiwum bloga