wtorek, 25 marca 2014

Gdy przylatują motyle...rozdział 30

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 30
Gdy przylatują motyle...

Wiosna…budzę się ze świadomością, że lada chwila zobaczę drugiego motyla, bo pierwszego już widziałam.
Bielinek kapustnik chyba? Był taki żółciutki jak dojrzała cytryna. 
Z tymi motylami to wiele historii w moim życiu się łączy.
Nawet, gdy moszczę się o poranku w łóżku, żeby po połknięciu porannego diaprelu jeszcze troszeczkę się ogrzać sennymi marzeniami, czuję się jak motyl i boję się, że cielsko Szabaja postrąca mi pyłek ze skrzydeł nóg moich. 
Ja się moszczę on się na moich nogach sorry – uwala, żebym bez jego wiedzy nie mogła gdzieś odfrunąć, a mimo to jestem ciągle jak motyl szczególnie o tej porze roku.
W nocnej koszulce w siąpiącym deszczu wysiałam rzodkiewki pod płotkiem ogrodu, bo wczoraj Janusz mój brat przypomniał mi, że to już pora. 
Wysiałam i przyfrunęłam do mieszkania, żeby osuszyć skrzydełka jeszcze pod kołdrą.
Zaczęły wracać motylkowe wspomnienia. 
Wczoraj na pogrzebie dowiedziałam się, że też już umarła moja uczennica Jola. 
Od dawna poważnie chorowała. Gdy ostatnio kilka lat temu rozmawiałyśmy myślała, że pokonała chorobę. Kiedyś mnie strasznie rozśmieszyła, była polonistką a przyjęło się domniemywać, że humanistki to postacie uduchowione niesamowicie a ona hi, hi odpaliła dyrektorowi taki tekst, że muszę wykropkować licząc na Twoją wyobraźnię „Panie dyrektorze to jest proste jak k….psa. Wszystkich zamurowało a młody dyrektor tylko spłonął rumieńcem. Ktoś powie, że to niebywałe prostactwo, ale ja uważam, że paru dyrektorom, gdybym kiedyś tak odpaliła chodziliby koło mnie jeszcze większym łukiem, czasami z prostakiem trzeba postępować właśnie tak, choć ja zawsze byłam za subtelna za motylkowa.
Kiedyś znalazłam taki list napisany jak sądzę do mnie – matko słodka jak to dawno temu było a ciągle myślę jakby to było wczoraj.
" Wiosenna Łączka, 12 kwietnia 2004

                                              Najwspanialszy Motylu!

Spodziewam się, że list, który teraz właśnie trzymasz, zaskoczy cię.
Nie co dzień przecież otrzymujesz pocztę i to w dodatku od nieznajomych.
Mam nadzieję jednak, że go nie zlekceważysz, przeczytasz do końca i zamieścisz gdzieś, nawet w najbardziej nieciekawym zakątku swojego serduszka.
            Skoro dla Ciebie jestem osobą zupełnie obcą, wypadałoby się przedstawić. Kłopot w tym, drogi Motylu, że ja wciąż sam nie wiem, kim jestem. Zbyt duża część mojej i tak króciutkiej, żuczej egzystencji została zmarnowana. Za mało jeszcze wiem o całym otaczającym mnie świecie, niewiele zdołałem się nauczyć, nie wszystko jeszcze potrafię ubrać w odpowiednie słowa. Czasem ciężko jeszcze mi uporządkować w głowie to, co widzę, co słyszę, co się dzieje… Każdy następny dzień umacnia w mnie przekonaniu, że za mało rozumiem, a to, co już się zdarzyło, nigdy nie wróci…
            Tym, co tak bardzo odmieniło moje życie, było kilka lat spędzonych w zamknięciu… Tylko dlatego, że Ktoś postanowił zniewolić mnie w czterech ścianach tekturowego pudełka po zapałkach… To naprawdę potworne uczucie, nie zdążysz nawet nacieszyć się światem i własnym jestestwem, gdy więżą cię samego w zupełnej ciemności, w niewypełnionej niczym pustce, w dźwięczącej każdym moim oddechem ciszy…
            Zapewne zastanawiasz się, czemu w tak tragicznej sytuacji nie podjąłem próby buntu, oswobodzenia, ratunku… Otóż, starałem się, walczyłem… Nie pomagało, gdy mocowałem się z kartonowymi murami wszystkimi trzema parami odnóży… Brakowało mi sił, by jeszcze głośniej krzyczeć, a słowa zaczynały więznąć mi w gardle… Bo z oczu gorzkimi strumykami zaczynały toczyć się łzy… W pewnym momencie zupełnie zrezygnowałem, poddałem się, przestało mnie cokolwiek obchodzić… Usiadłem tylko skulony w najdalszym kątku i zapłakałem… Tak jak nigdy… Tak bez ustanku, bez końca, bez ukojenia, bez nadziei… Bez sensu…
            Zupełnie zatraciłem poczucie czasu, sam już nie pamiętam, jak długo tkwiłem w tej samej pozycji, z twarzą żuczka mokrą od drobnych, owadzich łezek…Wiem tylko jedno, nadszedł taki moment, że zupełnie zapomniałem, gdzie jestem… Że stałem się obojętny na własne odczucia, na otaczający smutek, moją osobistą żałobę… Pamiętam, że pokochałem klatkę, której jednocześnie nienawidziłem… Zmuszono mnie do miłości dla sztucznego świata… Dla Ciebie to może dziwne i nienaturalne, ale nie umiałem przypomnieć sobie, jak wygląda „zewnątrz”… Nie mogłem przypomnieć sobie, jak wyglądają żuki, jak wyglądam ja sam… Żałowałem, że nie nauczyłem się na pamięć czułków, trzech par nóżek, błyszczącego pancerzyka… Wyobrażałem sobie, jak bardzo mój musiał zszarzeć, zblaknąć od przytłaczających trosk…
            Aż pewnego dnia stał się cud… Zupełnie nagle, zupełnie bez przyczyny Ktoś otworzył pudełko. Oślepiło mnie światło słońca, za którym zaczynałem usychać z tęsknoty… Poczułem, jak promyczki delikatnie pieszczą mój grzbiet swoim ciepłem… Ale nagle zacząłem się bać… Oduczyłem się przecież zwykłego życia, straciłem swoje miejsce…
            Ale właśnie wtedy zobaczyłem Ciebie… Latałeś tak beztrosko… Zazdrościłem Ci tej wiecznej wolności, radości z życia, tego spokoju, sielanki… Wodziłem za Tobą wzrokiem tak długo, dopóki moje oczy znosiły blask bijący od Twoich tęczowych skrzydeł. Brakowało mi tchu… Feeria kolorów, zapachy, które za sobą przyniosłeś… Delikatne dźwięki… To dzięki Tobie na nowo zapragnąłem wszystko odkrywać… Po kolei…I wtedy Cię pokochałem… Na ślepo, intuicyjnie, bez żadnej wiedzy o miłości… Dopiero potem uświadomiłem sobie, że Ty przecież jesteś Motylem… Żyjącym ideałem piękna, którym ja nigdy nie będę… A Ty nigdy nie zwrócisz uwagi na okaleczonego nieszczęściem Żuczka, samotnego, drżącego, opuszczonego…
            Teraz, gdy już tyle o mnie wiesz… Gdy zdecydowałem się przed Tobą otworzyć… Spodziewam się, że w dalszym ciągu zastanawiasz się, po co ktoś taki jak ja do Ciebie napisał…
            Chcę ci serdecznie podziękować… Za to, że nieświadomie dałeś nadzieję… Że pojawiłeś się jak mesjasz, jak postać z obrazka, którą stawiasz sobie za wzór… Za to, że stałeś się dla mnie niedoścignionym celem, mobilizacją do wszelkich działań… Do dziś staram się być takim motylem pośród żuczków… Dążę do tego, by w oczach pozostałych stać się pięknym i kolorowym… By także mnie podziwiano… To dzięki Tobie mój pancerzyk dziś lśni piękną czernią, dzięki Tobie zdołałem jakoś zebrać siły…
            Chciałbym też, żebyś pamiętał, że gdzieś na świecie jestem ja… Osoba, której zapaliłeś światełko, w którą wlałeś iskierkę życia… Nie musisz się poczuwać do odpowiedzialności za mnie. Ten list to taki mały dar ode mnie. Od mojego żuczego serca. Niech zagości w twoim motylim sercu.
            Najserdeczniej pozdrawiam, życzę wszystkiego dobrego.
                                                                             Czarny Żuczek”
Żuczek nawet czarny też może stać się cudny!!! 
Ten list nie jest przypadkowy, uświadamia, że istnieją dwa światy ten pełen trosk, ludzkiej obojętności, zawiści, zazdrości, oziębłości duchowej i moralnej, materializmu dążenia do coraz to lepszych, zabawniejszych gadżetów, mocy władzy i ten drugi – 
ŚWIAT MOTYLICH MARZEŃ. 
Każdy z nas je ma tylko nie każdy ma odwagę przyznać się do nich, boi się, że go wyśmiejemy, uznamy za mięczaka, niedostosowanego, albo wręcz wariata.
Ten drugi świat pozwala nam realizować najcudowniejsze pomysły, pozwala nam być takim, jakim jesteśmy naprawdę. Ten drugi świat czasami mościmy jak skrzydełka nad ranem w rozgrzanej pościeli i nim wrócimy do tego skomercjalizowanego świata, gdzie wszystko przelicza się na $ czy Euro i gdzie nie wolno nam być sobą. Zastanawiam się czy jest takie miejsce skąd przylatują motyle, gdzie człowiek nie musi niczego udawać - może właśnie tam fruwają między pierwszymi wiosennymi kwiatami moja Halinka, ciocia, Jola, Zbyszek, Sławek, Michał, czy Ania, która pewnie dziś właśnie robi tam rekonesans.
Cudownych lotów kochani, a tym, co tu ze mną jeszcze ciągle szukają motyli życzę, by, choć przez chwilę pomyśleli, że przyjdzie taki dzień,              GDY - TRZEBA BĘDZIE SOBIE WYBACZYĆ – to, czego inni, mimo, że może nam wybaczyli, ale ciągle zapomnieć nie potrafią.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga