sobota, 7 lipca 2018

W pogoni

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
7 lipca 2018 r
~~~~~~~~~~~~~
 Rany boskie spiekłam twarz niemiłosiernie, całą resztę zresztą nie mniej.
Byłyśmy wczoraj w Kołobrzegu.
Najkrócej należałoby tę wyprawę opisać, jako pogoń za króliczkiem.
Króliczek był w 7 cm obcasach, co niestety okazało się być ogromnym dyshonorem dla byłej gimnastyczki, która nie tylko nie wyrabiała na zakrętach, ale zostawała nieustannie w tyle 
oglądając jedynie ogonek króliczka.
Próbowałam nawet jakieś zdjęcia zrobić, czy choćby fragmenty filmu – niestety szybkość znikającego króliczego ogonka okazała się nie do pokonania.
Jedno wiem udało mi się nie bez oporów kupić zapas zupek, po czym biegałam między Rossmanami, sklepami z biżuterią i materiałami w kuponach oraz innymi miejscami, których nawet nie udało mi się zidentyfikować.
Na szczęście w końcu udało mi się klapnąć w jakiejś portowej tawernie, gdzie przymusowo musiałam czekać na zamówiony za dyszkę żurek z papierka okraszony połówką jaja i skrawkami kiełbaski. 
Miałam przy tym nadzieję, że może „roztroi” mnie w końcu, bo tutejsza woda nie jest skłonna, nadzieje też okazały się płonne.
Śpiąca przy tym byłam nieziemsko, bo noc spędziłam na tłumaczeniu mojemu koledze z Australii, dlaczego w każdym polskim dzienniku mówią, co innego.
To przecież proste jak bułka z masłem. 
Trzeba oglądać tylko dzienniki PiS-owskie w zależności od tejże sympatii lub antypatii brać je dosłownie lub z poprawką na przewidywane efekty w kolejnych kampaniach wyborczych lub interpretować na tak zwaną „odwyrtkę” i nie wierzyć w żadne plugawe słowo, co jest równoznaczne z zaprzestaniem oglądania czegokolwiek, by sobie w głowie z reszty ocalałych „szarych” nie robić sieczki.
Ja wybieram tę ostatnią opcję, żeby jeszcze przez jakiś czas pamiętać własne imię i pin do karty bankomatowej.
W sumie tej ostatniej niepamięci boję się najbardziej, bo nie wiele mi w banku już zostaje po tych nadmorskich wojażach, ale pozostaje mi przynajmniej złudne poczucie, że jeszcze coś „mogę”.
W sumie i tak czuję się szczęściarą w przeciwieństwie do mojego australijskiego przyjaciela, który swoją moc jak większość facetów sprawdza, oglądając Pamelę Anderson sprzed 30 lat w kompletnym negliżu.
Ja kiedyś w chwili słabości nagrałam filmik męskiej niemocy i o dziwo „atrybut mocy” mimo niemocy wygląda na radosnego. 
Trzymam ten filmik, aby pamiętać, że nawet niemoc może dostarczać radości jak odpowiednio do tematu podejść.
Dziś pogoda znowu do bani, wiec skłania mnie to do zastanowienia się czy może samej nie wypuścić się do Kołobrzegu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga