wtorek, 13 listopada 2012

Zupka na latanie we śnie

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* * * * *
We śnie wolno falowym często zdarza mi się, że fruwam.
Jest to bardzo świadome latanie. 
Czasami wznoszę się i wtedy nie wiem, czemu jestem zawsze w długiej powiewnej białej sukni.
Wznoszę się z ulicy albo jakiegoś pola zawsze wysoko ponad drzewa, budynki – boję się tylko, by nie zawadzić rękoma przewodów albo nie zaplątać w nie sukni.
Mam świadomość, że ludzie mnie widzą i są zdumieni, więc najczęściej fruwam tam, gdzie nie ma ludzi albo jest ich niewielu.
Moje loty są z reguły krajoznawcze, że tak to określę, czyli mam ochotę zobaczyć coś z góry.
Wznoszę się poruszając bardzo wolno rękoma jak skrzydłami – ruchy muszą być wolne i płynne wiem, że gdybym wpadła w panikę – spadłabym.
Czasami startuję, że się tak wyrażę z wysokiego budynku i tu zawsze mam problem, bo nie jestem pewna czy nie zapomniałam latania.
Istnieje wtedy zawsze takie ryzyko, że może się nie udać, ale podejmuję je, bo latanie jest cudowne wierzę w siebie i jestem pewna, że dam radę.
Piszę o tym lataniu, bo dzisiaj w „Dzień dobry TVN” - mówili o lataniu i byłam zdziwiona, że oni nazywają to lataniem.
Andrzej Deskur mówił, że on tak płynie nisko nad ziemią.
Latać to znaczy unosić się bardzo wysoko widzieć świat z góry, lądować jak motyl, kiedy ma się ochotę.
Wypowiadał się też o snach dr. Tadeusz Piotrowski kierownik Pracowni Badań nad Snem.
On tłumaczył przyczyny powstawania snów.
Twierdził, że w snach w fazie REM/ Rapid Eye Movements - szybkie ruchy oczu/, następuje utrwalanie pamięci o czymś, czyli jest to jakby wewnętrzna interpretacja tego, co się działo w naszym życiu.
Wiemy o tym, że nasz mózg posiada fachowy układ do generowania przestrzennego modelu rzeczywistości - nazwijmy go wizualizatorem.
Skoro, zatem posiadamy wizualizator, to czy nie dałoby się go wykorzystać także do innych celów? No, więc da się.
Robimy to za każdym razem, gdy coś sobie wyobrażamy, oraz gdy przypominamy sobie jak coś wygląda.
Takie podejście ma jednak jedną wadę. W normalnym stanie świadomości bodźce z oczu i błędnika są silniejsze, niż te produkowane przez mózg.
Dlatego nasze wyobrażenia są nieostre i raczej „czujemy" coś, niż widzimy.
Dopiero głębsze stany świadomości, takie jak trans, hipnoza czy sen, pozwalają na żywe wyobrażenia, bo wtedy bodźce zewnętrzne już ich nie zakłócają.
We śnie bodźce z rzeczywistych zmysłów są prawie zupełnie ignorowane.
W zamian za rzeczywiste ciało dostajemy wykreowane przez mózg ciało wirtualne/senne nieprawdziwe ciało/, które jest przez nas odczuwane tak samo jak rzeczywiste.
Jak to możliwe? Bo jest nam ukazywane wciąż przez ten sam wizualizator, w taki sam sposób jak na jawie!
To samo z całą resztą rzeczywistości.
We śnie i na jawie postrzegamy ją w taki sam sposób, bo korzystamy z tego samego mechanizmu postrzegania, jedynego i naturalnego dla mózgu.
Czym się w takim razie różni sen od jawy?
Pod względem realności niczym!
Różni się jedynie źródłem, z którego wizualizator czerpie informacje.
We śnie mózg sam tworzy dla siebie rzeczywistość, którą postrzega.
Skąd mamy pewność, że na jawie nie jest tak samo?
Cóż.. Dla nas świat i tak jest tylko tym, co pokazuje nam wizualizator.
Przecież w rzeczywistości świat tak nie wygląda, nie ma kolorów, to wszystko są jedynie nasze subiektywne odczucia.
Jednak od naszej wyobraźni – czyli możliwości kreowania wyobrażeń zależy też co i jak nam się śni. Czy mamy sny kolorowe i fantastyczne.
A sny prorocze? Od czego zależą?
* * * * *
Zrobię tu przerwę, bo to trudny temat.
Zauważyłam pewną zależność tematyki snów od zjadanych pokarmów.
Będę mówiła tu o własnych obserwacjach.
Jeżeli jem wiosennie i ostro raczej niż mdło czy słodko, mam bardziej wyrafinowane sny.
Latam tylko po długich spacerach w plener i po ostrej papryce w potrawach, bo ona mnie wewnętrznie rozgrzewa.
Nie śnią mi się koszmary odkąd mieszkam sama i przestałam się bać kogokolwiek.
Ej może coś na sen o lataniu.
Zupka na latanie we śnie.
Ćwiartka kurczaka
upieczona w papirusie Winiar.
10 liści selera świeżych/posiekanych/
1 marchew
/ja gotuję krótko i tnę ją
na takiej temperówce do korzeni/
1 cebula/piórka/
Pół papryki słodkiej kosteczka
i jedna maleńka czuszka paseczki.
10 maleńkich pieczarek/połówki/ i
5 płatków suszonego borowika.
2 plastry ananasa w kosteczkę
Makaron ryżowy wstążki Tao Tao
Mała łyżeczka sosu grzybowego Tao Tao
 Mała łyżeczka sosu chili z ananasem Tao Tao
Do smaku grubo tłuczony pieprz.
Wszystko gotuję bardzo krótko,
upieczonego kurczaka kroję w kostkę
wraz z sosikiem, który powstał
wlewam do ugotowanej zupki.
Pod koniec wrzucam do gotującej zupy ząbek czosnku zgnieciony i makaron
i pozwalam, żeby na wygaszonej płytce doszedł.
Życzę smacznego i wysokich wspaniałych lotów we śnie!!!

sobota, 10 listopada 2012

Biały romans z kaczką w tle.

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* * * * *
Kaczka nadziewana mandarynkami, żurawiną i śliwkami.
Kaczkę robię rzadko, bo nie łatwo u nas dostać niedrogą i świeżą.
Dzisiaj taką udało mi się kupić i postanowiłam ją upiec od razu.
Kiedyś dawno zrobiłam taką kaczkę dla Jerzego.
Zrewanżowałam się w ten sposób za błyskawiczne załatwienie z zagranicy lekarstwa dla mojej uczennicy, która miała wypadek samochodowy i ten lek ratował jej życie a w Polsce go nie było.
Zaprosiłam go do mojego domu na kaczkę nadziewaną mandarynką.
Jerzy był smakoszem i ta kaczka, go trochę zszokowała, bo uważał, że kaczka nadziewana w ten sposób będzie słodka.
 Słodka nie była i zjadł sporo z apetytem.
Tak a ‘propos tego zamiłowania jego do dobrego jedzenia powiem tyle, że robił coś w tajemnicy przed innymi – tylko ja byłam dopuszczana do tajemnicy.
Jerzy miał zwyczaj zabierać gorące kości z mięsem z kuchni w tajnej misce przynosił to do swojego apartamentu i pukał do mnie – siadaliśmy przy misce i obgryzaliśmy kości z zupy za sztućce używając dłoni.
Później już nie schodziliśmy na obiad, bo byliśmy syci.
Łączyło nas coś w rodzaju „ białego romansu”.
„Biały romans” to taki, gdy nie ma w nim stricte sexu.
Jerzy był wolny i może mógłby nawet być między nami normalny romans, ale ja chyba wtedy nie byłam jeszcze na to gotowa.
Inną sprawą było to, że nie chciałam zdradzać męża, – choć doskonale wiedziałam, że byłam zdradzana i w sumie byłaby to tylko zapłata pięknym za nadobne.
Jednak bardzo lubiłam, – co tam na swój sposób kochałam Jerzego i nie chciałam tego magicznego związku popsuć.
Jerzemu chyba też taki związek początkowo bardzo odpowiadał. Chorował na cukrzycę i chyba miał czasami kłopoty z seksem.
Przytulanie się, całowanie włosów, czułe słowa, żonglowanie fluidami, które nas ogarniały było cudowne i to mi w zupełności wystarczało.
Czułam, że mężczyzna mnie pragnie, zabiega o moje względy. Nieba z tysiącem gwiazd by mi przychylił.
Byłam dla niego wtedy całym światem i czułam się z tym cudownie.
Ten „biały romans” trwał 3 lata a ja bliźniak całkiem niezły obserwator widziałam dokładnie jak wyglądałoby życie z nim.
Lew uwielbiający się stroić dbający bardzo o swój anturaż.
Ciągła gotowość do koktajli, rautów i różnego rodzaju imprez przerażała mnie.
Jestem samotnikiem tak naprawę – kocham wolność niezależność a tu byłabym cały czas osobą publiczną, albo …..
* * * * *
Przeczułam to, poprosił mnie o rękę – chciał mieć mnie dla siebie uznał pewnie, że jestem dość atrakcyjna.
Wiedział przecież, że mam męża i córkę.
Agę znał, bo jeździłyśmy razem na narty – ja uczyłam jego córki jeździć na nartach.
On od kilku lat był rozwiedziony, ale bardzo dbał o córki zabierał je zawsze w ferie z sobą.
Przyjeżdżała nawet jego była małżonka.
Jednego roku przyjechał też na kilka dni mój mąż.
Zabawne to było, bo jego była już się oswoiła z tym, że nie jest jego kobietą – mój mąż jak sądzę domyślał się, że nas coś łączy, ale nawet nie miał odwagi zapytać.
Wiedział, że ….. bardzo naraziłby się zawodowo a zawsze był cykorem, więc nawet mnie nie zapytał nigdy.
Urządzili wtedy coś w rodzaju zawodów na picie koniaku, oczywiście mój ubzdryngolił się kompletnie aż mi go żal się zrobiło.
Towarzystwo było dość liczne więc może początkowo nie połapał się co jest grane.
* * * * *
Nie miałam nic w sumie do ukrycia.
Czułam się lojalna, mimo, że na swój sposób kochałam Jerzego.
Odmówiłam mu ze względu na Agnieszkę i na siebie też, bo nie bardzo widziałam siebie w jego życiu.
Lwu odmówiłam – och…, tąpnęło go to szalenie, bo chyba był pewny, że się zgodzę. 
Sadzę, że po 3 latach naszej intensywnej znajomości był pewien, że będę zauroczona światem, jaki się przede mną otwierał.
Pieniędzmi, które byłyby do mojej dyspozycji i słały się jak płatki róż u moich stóp.
Nie – nie chciałam tego wszystkiego – nawet dzisiaj po latach nie żałuję tej decyzji.
Jestem wolna – mogę raz od wielkiego święta upiec sobie kaczkę z mandarynkami, chodzić po domu w dresach, zmiatać kudły psa sama.
Nikt obcy mi się po domu nie plącze – gosposia mi nie gotuje manikiurzystka nie przychodzi i jutro nie muszę się martwić, co założę na raut.
Dostałabym kręćka uciekłabym z tego raju wcześniej czy później tylko prawda jest taka, że wtedy nawet nie miałabym tej swojej piwnicznej izby.
No i proszę, jakie to wspomnienia może odgrzebać jedna nieduża kaczka. 
Oczywiście rozstaliśmy się w przyjaźni - od tamtej propozycji nawet kilka razy się spotkaliśmy ale magia już zniknęła w naszych kontaktach.
* *
Jak ktoś chciałby przepis to proszę napisać. J

Kaczka nadziewana mandarynkami, żurawiną i śliwkami w sosie cytrynowym
Kaczka musi być świeża i pachnąca.
Myjemy ją dobrze i nacieramy majerankiem z grubo tłuczonym pieprzem.
Do środka wkładamy pół paczki masła, 6 suszonych śliwek, dużą łyżkę żurawiny suszonej i tyle mandarynek/bez skórek/ ile się zmieści najlepsze są te maleńkie, bo nie są takie słodkie.
Kaczkę sznurujemy w taki sposób by nadzienie nie wyciekło w czasie pieczenia do formy.
Kaczkę piecze się minimum 2 i pół godziny w wysokiej ok 250 temp.
Trzeba sprawdzić najlepiej na nóżce, czy jest miękka.
Sos cytrynowy. Używam do niego całe mrożone cytryny.
Parzę je gorącą wodą i rozdrabniam na miazgę w robocie kuchennym dodaję kubeczek gorącej wody z bulionetką, łyżeczką masła, 2 łyżkami mąki i jednym żółtkiem. Wszystko mieszam w robocie, po czym stawiam w garnuszku na małym ogniu ścieram troszkę żółtego sera i dodaję do smaku naturalnej przyprawy pikantnej do kurczaka Knorra.
Sos krótko trzymam na ogniu by zgęstniał.
Przed wyłożeniem dodaję do niego odrobinę naci pietruchy.
Ziemniaczki najlepiej exclusive pieczone.
Jak smakuje?  Jest po prostu boska.

piątek, 9 listopada 2012

Zamknięty krąg....

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* * * * *
Mój sublokator ciągle wraca wkurzony z pracy.
Zastanawiam się jak to możliwe, że ludzie nie potrafią sobie ułożyć życia zawodowego z współpracownikami.
Ja jak ktoś mnie denerwował unikałam go, ale tak naprawdę nikt mnie nie denerwował, bo w pracy kompletnie mi było obojętne, co ludzie robią.
No może ja miałam prawie całkiem niezależne stanowisko w sumie nikt mi się nie wcinał w moją pracę.
Tak czy inaczej on się ciągle w tej pracy wkurza, – więc będzie musiał mocno się spiąć, żeby do emerytury tam dopracować - jak go wcześniej nie zwolnią.
Wolałabym, by jakoś dotrwał, bo jest mi finansowo dzięki temu, że tu mieszka i pracuje trochę łatwiej gospodarować.
W sumie to nie powinno tak być, by człowiek był zależny od tego typu układów.
Prawda jednak jest taka, że nie ma, co wybrzydzać, choć powstaje taki zamknięty krąg.
To nie jest dobre. 
Nie mam niestety póki, co innego pomysłu na radzenie sobie samodzielne ze wszystkim. 
Zbliżają się Święta i pewnie on pojedzie do siostry a ja znów zostanę sama. 
Okropnie nie lubię tego czasu, gdy człowiek powinien być z kimś a jest tylko z psem.
Ej mój Szabajek jest kochany – dobrze, że choć on jest, bo dzięki temu w Święta nie beczę.

czwartek, 8 listopada 2012

Mam pietra!!!

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* * * * *
Strasznie jestem śpiąca.
Wstałam jednak tak wcześnie, bo bałam się, że zaśpię. Mam dziś umówioną wizytę u dentysty. Dentysta – to nic miłego, więc wiem, że jakbym nie wstała skoro świt – to znalazłabym 2 tyś powodów, żeby jeszcze 5 min pospać i kolejne 5 min aż minąłby czas wizyty. Pewnie zasnę na fotelu tym bardziej, że wzięłam tabletkę na czczo, – bo skoro już idę, to zrobię zaległe badanie krwi.
Tabletkę wzięłam, bo malutka, więc chyba na krew nie wpłynie.
Wymyślam różne sposoby, żeby się nie położyć, ale sen jest coraz silniejszy.
Chyba znów mam cykora
O matko jak sobie pomyślę….
ciarki mnie przechodzą.
Wolałabym tak, mimo, że mam awersję do gęsi. 
                                          Podrzucił: myszak
* * * * *
No udało się znów. Pani doktor wszystko pamiętała z poprzedniej mojej wizyty.
Miałam do usunięcia jeszcze korzeń zęba i zrobiła to naprawdę profesjonalnie.
Zbadała mi pozostałe ząbki i okazuje się, że nie mam żadnych ubytków, czyli jestem cała hepi.
Jeszcze czeka mnie zabieg upiększający i mam spokój na kolejny rok.
Natomiast tąpnęła mnie pielęgniarka, przy badaniu krwi.
Zapytałam ją czy może mi dodatkowo sprawdzić grupę krwi, bo zapomniałam, jaką mam.
Jasne nie ma problemu i co?
35 złoty kazała mi zapłacić. Do tego nie dała mi żadnego pokwitowania.
Ja za te pieniądze to przez 5 dni utrzymuję się z M i psem – niech ją szlag, ale co miałam zrobić musiałam zapłacić. Mogłam powiedzieć, że nie mam pieniędzy, ale czy by mi odpuściła wątpię.
Po powrocie byłam po tym zastrzyku znieczulającym trochę skołowana, mam alergię na niektóre leki często mój organizm dziwnie reaguje. 
Pierwszy raz chyba od 8 lat bolała mnie głowa.
Nawet nie bardzo mogłam leżeć, ale już dziś czuję się świetnie
Wszystko jak ręką odjął.

środa, 7 listopada 2012

Na czerwono...

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* * * * *
Krupnik na czerwono z pulpetami o egzotycznej nucie z wyspy Saga
/mój pomysł/. 
 Saga
najmniejsza prefektura na Kiusiu, jest położona w północno-zachodniej części wyspy, granicząc z morzem Genkai (jap.Genkai-nada) i cieśniną Tsushima (jap.Tsushima Kaikyō) na północy oraz morzem Ariake (jap. Ariake-kai) na południu. Saga, znajdująca się blisko kontynentu azjatyckiego, odgrywała istotną rolę w handlu i kulturze w historii Japonii. Prefekturę cechują rozległe obszary wiejskie skupione wokół dwóch największych miast: Saga i Karatsu.
Krupnik;
Warzywa,
1 marchew, sporo selera,
pół cebuli, koperek sporo,
pietruszka naciowa - nać
mięsko /noga z kurczaka/
ziarnka smaku
bulion wołowy
majeranek
kasza gryczana jasna/2 torebki na 3 litrowy garnek/
zamiast ziemniaczków cukinia pokrojona w kostkę/bez skóry i pestek/
1 czuszka świeża
średnio ostra posiekana drobno oczywiście bez nasion.
Mały przecier pomidorowy
Pulpety
¼ kg mielonej wołowiny + ugotowana w zupie nóżka z kurczaka pocięta drobno.
Zamiast bułki tartej sporo ok 4 łyżek wiórków kokosowych.
1 czuszka świeża średnio ostra drobno posiekana.
2 łyżki koperku posiekanego drobno.
1 jajko
łyżka żurawin suszonych drobno pokrojonych
2 łyżki masełka
pieprz – grubo tłuczony
Wykonanie
Krupnik gotujemy jak normalny/wszystkie warzywa starte na grubej tarce/ na sam koniec dodajemy przecier i koperek.
Pulpety; mieszamy składniki formujemy pulpety i gotujemy na parze.
Jak są ugotowane przekładamy na patelnię z masłem i moment podsmażamy, by miały złoty kolor.
Wkładamy do miseczek i zalewamy zupką.
Tniemy jeszcze odrobinę świeżego koperku, ale troszkę, by nie zdominował smaku.
Pyszne danie jednogarnkowe.
Syte i mające oryginalny smak – jeszcze czuję tę egzotyczną nutkę i rozgrzewającą ostrość pulpecików.
Świetne na chłody - można by spróbować do pulpetów zetrzeć odrobinę świeżego imbiru, ale nie miałam – działa też rozgrzewająco.
Gdybym miała kogoś poczęstować tym zupełnie innym o niepowtarzalnym smaku krupnikiem to zapewne kilka osób z mojego otoczenia znalazłoby się.
Wbrew pozorom smakoszy krupniku nie brakuje.
Zatem polecam!!! 

* * * * *
Śniadanie dla wychłodzonych
/mój prywatny przepis, którego nigdzie nie znajdziecie/
1 jajko
7 łyżek czubatych maki pszennej,
Ćwierć szklanki wody.
Widelcem wyrabiamy gęste ciasto.
Dodajemy pół łyżeczki/Naturalnej przyprawy pikantnej do kurczaka Knorra/- dobrze wymieszać
1 jabłko twarde,
Paprykę – ćwiartkę słodkiej i ćwiartkę czuszki,
Koperek łyżkę stołową/świeży/
Łyżeczkę suszonej żurawiny.
Te kolejne składniki bardzo drobno siekamy w kwadraciki i dodajemy do ciasta.
Na wrzątek łyżką kładziemy kluski 3 minuty gotujemy.
Na patelni na oleju smażymy kilka chipsów krewetkowych.
Durszlakiem wyjmujemy kluski na blachę, posmarowaną masłem.
Kruszymy chipsy krewetkowe i posypujemy jeszcze odrobiną tej samej przyprawy Knorra
Zapiekamy w piecyku.
Szczypiorek do dekoracji zawiązany w pęczek J
Jak ktoś ma mało czasu może tylko ugotować posypać chipsami i przyprawą i położyć odrobinę masła na wierzch.
Śniadanie jest przepyszne sycące i rozgrzewające.
Polecam!!!

poniedziałek, 5 listopada 2012

Gdy przylatują motyle...

BAJSZA
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są przypadkowe-hi,hi http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami lub inny http://bajsza1.blog.onet.pl/
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”  
* * * * *
Najsmutniejsze są te mgliste jesienne poranki, gdy niby deszcz nie siąpi a kapie z każdego omdlałego listka i skarpetki przesiąkają w trawie i jeż chowa się w gałęziach drewutni.
* *
Budzisz się i nie wiesz czy masz ochotę na mocną kawę, czy bardziej pragniesz mocnego uścisku silnych ramion.
Chce Ci się tak bardzo spać, bo co do ramion to zapomniałaś jak smakują a kawa, choć w zasięgu wymaga wyjścia spod ciepłej kołderki, przemycia oczu, by oprzytomnieć i co najgorsze powrotu do smutnego realizmu, który od zawsze jest Twoją słabą stroną.
Pod kołdrą nawet nie śpiąc tylko moszcząc uroczo biodra w czeluściach prześcieradeł i jedwabnych powłok – można uciec od realizmu i udawać senne marzenia i nie uczestniczyć w wydarzeniach świata, żyć we własnej bajce, w której czuje się mocne ramiona i chłód medalionu na piersiach zaklętego w srebrnym poblasku.
Świat pod kołdrą, gdy nie włącza się tych wszystkich mediów zatruwających reklamami jest jak bajka.
Bajka,
 w której jest prawdziwa pachnąca łąka z chabrami, niezapominajkami, cykorią, mleczem, kaczeńcami i rumiankiem.
Łąka pełna bzyków i kolorowych skrzydeł motyli, szelestu strumienia i chaty z gniazdem os na strychu.
Byłam realnie kiedyś na takiej łące.
Zaprowadził mnie tam chyba w 1990 r. radca Ambasady PRL w Waszyngtonie, który przyjechał do kraju, na rekonwalescencję po operacji.
Wyciągnął mnie na spacer, znaliśmy się już jakiś czas jeszcze, gdy był ministrem i spotykaliśmy się po roku czy dwóch - znów przypadkiem.
To był hi, hi całkowity przypadek, jeśli takie istnieją na tym poziomie wtajemniczeń.
Odkrył to miejsce wcześniej i bardzo chciał mi je pokazać.
Byłam wtedy młodziutką dziewczyną a on już solidnie dojrzałym starszym panem – lubiłam z nim przebywać, bo umiał cudownie opowiadać o swoim życiu.
Właśnie, dlatego pozwalałam się porywać na długie spacery.
Ludzie często uważają, że jeśli dzieli ich duża różnica wieku, to nawiązanie bliższych więzi emocjonalnych jest niemożliwie.
Mam w tym względzie zgoła inne doświadczenia.
* *
Śmieszyło mnie, gdy szłam parkową alejką a jakieś dwie matrony z ławeczki zaczepiły mnie z pobłażliwym uśmieszkiem i oświadczyły - „ Pan minister nie mógł się doczekać i poszedł w górę”. Spóźniłam się troszkę mniej niż kwadrans, coś mi wypadło.
Mój znajomy szedł alejką z jakimś panem, któremu tłumaczył, że przyjechał tu, by mieć lepsze rozeznanie w sytuacji gospodarczej naszego kraju i dystans odpowiedni do reform, które trzeba przeprowadzić.
Zupełnie nie wiedziałam jak przerwać im ten wykład – wiedziałam, że wyjdzie na łgarza, gdy słuchający zobaczy młodziutką jakby" studentkę pana profesora – zupełnie nie na egzaminie.
No cóż odważyłam się i nie zapomnę min obu panów.
Profesor powstrzymywał parsknięcie śmiechem a słuchający wyglądał jakby muchę połknął.
Gdy już odszedł prof. zaczął się śmiać w sposób nieobliczalny – hi, hi będzie mi się jego mina śniła po nocach a to wszystko przez Ciebie.
Mówił mi per Ty, bo stwierdził, że spokojnie mogłabym być jego studentką.
Ja zaś też zaczęłam nie wiedzieć, kiedy mówić do niego w ten sam sposób, – czyli zostaliśmy jakby kumplami.
Potrafił śmiać się z siebie w sposób niebywale szczery.
Gdzie tam śmiać się, zaśmiewał się do łez a ja z nim, gdy opowiadał swoje przejścia w Waszyngtonie, czy jeszcze wcześniejsze z czasów szkolnych, gdy wspinał się na jakiś poznański mur w nocy, by spotkać się ze swoją ówczesną dziewczyną.
* *
Wtedy właśnie zabrał mnie na tę polanę ukrytą w lesie całą w niezapominajkach i kwitnących kwiatach kończyny, co razem dawało niesamowity efekt.
Do tego była ułożona w dole i otoczona ze wszystkich stron leśnym wąwozem przeciętym błękitną wstążką górskiego strumienia, obok którego w zaroślach ukryta była mała stara chata z bali. 
Strasznie zapuszczona - bez firanek w oknach. Do dziś pamiętam, że wisiały tam w oknie czerwone szelki i jak teraz po latach sobie myślę, to chyba profesor zwyczajny – był niezwykły i zaaranżował całą tę scenografię.
Wewnątrz ogromna patelnia na piecu z fajerkami pełna petów papierosów. 
Stare łóżko z zagłówkiem w kolorze zmoczonego dębu ale wyszlifowane starością z zarwanymi deskami od spodu i pierzyną w szaro brudnej różowej purpurze niedbale opadającej rogiem aż na podłogę z szarych desek – niemytej od stu lat.
Widziałam, że profesor patrzył na mnie, żeby zapamiętać wrażenie, jakie zrobiło na mnie to miejsce.
W rogu izby niedbale poustawiane były butelki, w których kiedyś prawdopodobnie były jakieś nalewki czy soki, bo na dnie każdej była ciemna zaschnięta smołowata galareta.
I co?
Zamurowało mnie tam - tak bardzo, że nie potrafiłam zrobić porządnych zdjęć. 
Aparat był analogowy izba ciemna, że oko wykol, brak statywu i pomysłu na uwiecznienie tego całego magicznego obrazu.
Oprzytomniałam dopiero jak wyszliśmy na zewnątrz.
Profesor rozłożył swój sweter na polanie, żebym miała, na czym usiąść.
Tacy ludzie mają klasę to trzeba im przyznać.
Poszedł zrywać dla mnie najpierw kwiatki z łąki a później poziomki dojrzewające pod lasem.
Ja zaś siedziałam tam jak zahipnotyzowana i nie umiałam zrobić porządnych zdjęć – nigdy sobie tego nie wybaczę.
Jedyne zdjęcie, jakie wyszło w miarę dobrze – to profesor z kwiatkami dla mnie.
Mam nadzieję, że nie obedrze mnie ze skóry za nie.
* *
Kiedyś po kilku latach sama już wybrałam się w to miejsce, ale to nie była ta pora roku.
Chałupka była zamknięta na kłódkę i tylko strumień szeptał jak wtedy leniwie.
* *
Magia tego miejsca zniknęła wraz z profesorem.
Tak to czasami bywa, że człowiek niesie z sobą nastrój, który gdy go nie ma znika jak wiosenna mgła.
* *
Gdy odfruwają motyle
Czas - 
ukryć w ciepłych dłoniach,
zatrzymać,
na krótką chwilę,
gdy w skrzydeł srebrnej poświacie,
przez łąki fruną motyle.

Przez jeden maleńki moment,
przez tę ulotną chwilę
stać się zwiewnym nad łąką,
wolnym, pięknym motylem.

Otulić się marzeniami,
przed życiem, skryć na chwilę,
tańczyć na łące wśród kwiatów,
gdy odfruwają motyle.

Łąkę barwami ukwiecić
we włosach mieć zapach traw,
gdy przylatują motyle
uwierzyć…, jeszcze raz.

Niechaj znowu będzie pięknie,
Jak wtedy, gdy...,
 kolorowe skrzydła
Mieliśmy ja i Ty
Bajsza
Tych spotkań z profesorem było o wiele więcej, niektóre bardzo zabawne - może kiedyś o nich napiszę.
* * * * * *
Wspomnienia czasami lawinowo budzą kolejne i chciałoby się wrócić do tamtych lat choćby na chwilkę, by znów przeżyć te miłe chwile, które los nam dał.
Rok wcześniej to pewnie było gdzieś koło 18 lub 19 sierpnia spotkaliśmy się niby przypadkiem w kawiarni.
Ja wybrałam się właściwie na lody z koleżanką, gdy nagle pojawił się profesor z doktorem.
Doktor był bywalcem, ale nie pamiętam dziś już jego nazwiska. 
Pan doktor był z kolei przyjacielem hrabiego Wojciecha Dzieduszyckiego, który później zblamował się całkowicie służbą dla SB i mało, kto chciał się przyznawać do znajomości z nim.
Dziś po latach trudno ustalić, kto wtedy, komu służył w sposób oczywisty by nie powiedzieć zarobkowy, czy też nieświadomie paplał czasami coś, co służby rozsiane właściwie wszędzie wychwytywały.
Miałam znajomego, który wiadomo było, że pracował w służbach – sprawiał wrażenie takiego dobrotliwego człowieka, zawsze jak tylko mógł pomagał w każdym razie mnie, ale jaki był naprawdę tego nikt nie wie.
Wiedział dobrze, że nie cierpię szpiclów, że mało z pracy nie wyleciałam, gdy mi zaproponowano bym swój dom udostępniła służbom na obserwację zebrań Solidarności w tym Słowika.
Wtedy a właściwie już wcześniej miałam swoje zdanie na temat tego, co się działo i całej Solidarności, ale nigdy w życiu nie zgodziłabym się pomagać służbom.
* *
Zatem profesor z doktorem przyszli na kawkę i po raz kolejny zaczęliśmy się spotykać.
Pamiętam, że nawet tego roku poszliśmy w trójkę na tańce. 
Panowie zapewne, czuli się bosko, bo mieli przy stoliku młodziutką i atrakcyjną kobietę.
Pamiętam, że miałam wtedy taką między ekri a białą sukienkę z cieniutkiego lejącego się weluru, którą sama zaprojektowała i sama uszyłam.
Była cudna z klosza z doprawianymi krótkimi rękawkami w kształcie dość szerokiej falbanki na troczkach, którą można było różnie upinać.
Zrobiłam projekt, bo pomyślałam, że może któraś dziewczyna wykorzysta.
Materiał najlepiej lejący.
Karczek jest od góry wykończony takimi pętelkami, przez które można w różnych miejscach przewlekać troczki od rękawków – co pozwala za każdym razem inaczej aranżować górę.
Dół ja zrobiłam z klosza, co może na rysunku słabo widać ale w tańcu układa się bosko, jakiś kwiatek przy gładkim materiale i całość gotowa. 


W tańcu 
musiała cudownie wyglądać a jak wiadomo uwielbiam i potrafię dobrze tańczyć.
Miałam w swoim życiu też taki epizod, gdy sama uczyłam młodych adeptów tańca. 
Uprawiałam gimnastykę w tym gimnastykę artystyczną też.
Zaś mój nauczyciel tańca na AWF Czesław Sroka znana wszystkim absolwentom postać zawsze wybierał mnie, bym wraz z nim pokazywała nowe figury.
* *
Obaj panowie tańczyli poprawnie tańce powiedzmy kawiarniane, więc bawiliśmy się bosko.
Dziwiłam się trochę profesorowi, bo był wówczas osobą publiczną rozpoznawalną, ale ja odnosiłam wrażenie, że może troszkę chciał mi zaimponować, pokazać, że ta cała polityka jest dla niego tylko swojego rodzaju przygodą.
Podkreślał to, że z dużą przyjemnością wróci do swojej pracy naukowej i nie będzie czuł się pokonany czy odrzucony.
Cokolwiek ludzie o nim mówili, on sam uważał, że jest takim humorystycznym wentylem bezpieczeństwa, dzięki któremu jakoś to wszystko ma szansę się poukładać.
Różne chrupiące bułeczki i takie tam ziemianki, to były tylko tematy zastępcze, jak teraz in vitro.
 Polityka, bez tego by nie mogła istnieć, bo przeciętny Kowalski wtykałby nos we wszystko i domagał się demokracji a w ten sposób państwo funkcjonować nie może.
Uważał siebie za nadwornego klowna w Rządzie i sam śmiał się z tego.
* *
Ja wiem, że ludzie powinni poważnie traktować to, co robią zawodowo, często myślałam, że mógł się przecież nie zgodzić, gdy Jaruzelski wyszedł do niego z tą propozycją.
Zabawne było jak mi opowiadał o tym swoim pierwszym spotkaniu z Jaruzelskim.
Mówił wszedłem do gabinetu, przywieziony właściwie z zaskoczenia z Poznania.
Nie bardzo byłem przekonany, czy owa propozycja jest poważna, czy może się komuś naraziłem i chcą mnie po prostu pod pretekstem ściągnąć do Domu Partii czy jak czasami żartowano Domu pod Baranami - nie ukrywam miałem cykora, choć wiele w życiu już przeszedłem.
Gabinet wodza był ogromny, skromnie, żeby nie powiedzieć surowo urządzony. 
Jedyne, co się rzucało w oczy to ogromny dywan i potężne biurko.
Pamiętam, że sporo kroków musiałem zrobić nim dotarłem do biurka. 
Nogi się pode mną uginały, bo w końcu nie wiedziałem jak to się skończy.
Nie za wiele pamiętam z tego krótkiego i wojskowego nieomal powitania.
Właściwie odzyskałem świadomość na dobre, gdy Jaruzelskiemu spadł rozżarzony popiół z papierosa na ten cudny dywan. 
Pierwsza moja myśl – to była wleźć pod biurko i zgasić żar nim wszystko zajmie się ogniem.
Konsternacja musiała być widoczna na mojej twarzy.
Wejść tam czy nie wejść? 
Jak wejdę wyjdę na lizusa i cykora myślałem.
Jak nie wejdę zacznie się palić i może uda mi się wyratować nas z płomieni.
Trzeba było widzieć jego przejętą i skupiona minę, gdy to opowiadał.
Miałem prawdziwy dylemat – zupełnie nie byłem w stanie skupić się na propozycji, którą otrzymałem.
Kątem oka zerkałem pod to biurko by mieć kontrolę nad ewentualnym pożarem.
Pomyślałem jednak, że nie….  - dam radę wytrzymam to napięcie i wrócę myślami do propozycji – gdyż powinienem zgodzić się lub podziękować uprzejmie za wyróżnienie.
Jednak ten żar ciągle mi się zdawało, że tam między tymi włoskami dywanu jeszcze się leciutko tli.
Chciałem to już mieć za sobą – zbyt czułem się rozproszony całą tą rozognioną sytuacją. Zgodziłem się trudno w takich okolicznościach nic innego chyba nie mogłem zrobić. 
Uścisk dłoni i powrót przez ten długi dywan, który w każdej chwili mógł zająć się żywym ogniem. 
Jeszcze na schodach zastanawiałem się, co tak naprawdę stało się przed chwilą?
* *
Gdy słuchałam tej opowieści kilka razy myślałam, że wybuchnę śmiechem.
Powaga, z jaką to opowiadał i szacunek do jego osoby, nie pozwalały mi na to w końcu nie wiedziałam – czy jemu było do śmiechu choć patrząc na kącik jego ust widziałam tego chochlika, który ukrywał się na dnie jego oczu i często smyrał go w usta. 
Zawsze na koniec tego typu opowieści po kilku sekundach wybuchał niepohamowanym śmiechem i wtedy zawsze traciłam przez moment wiarę w to, czy to co mówił zdarzyło się naprawdę. 
Może to wszystko wymyślił, żeby mnie rozbawić?
Miałam wtedy nieciekawy okres w życiu – chorowałam na wrzody żołądka i naprawdę rzadko się śmiałam. 
Przebywanie w jego towarzystwie pozwalało mi zapomnieć  o chorobie i śmiać się bez ograniczeń, co po prostu uwielbiałam.
Więc myślałam sobie, nawet, jeśli wymyślił tę historię, żeby mnie rozśmieszyć – to i tak byłam mu wdzięczna, bo dawał mi poczucie radości i szczęścia – jakkolwiek złudne to w tamtych momentach bardzo mi potrzebne. 

Archiwum bloga