niedziela, 23 czerwca 2019

Bardzo koszmarne wspomnienie.

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
23 czerwca 2019 r
~~~~~~~~~~~~~~
Zbliża się I hi, hi MIESIĘCZNICA mojego pobytu w Dźwirzynie. 
Nie ukrywam, że pod względem, rozwoju osobistego moje plany wzięły w łeb przez chorobę. 
Przypominam dla tych, co nie są na bieżąco, że jak to się mówi podźwigałam się, i uszkodziłam sobie jakoś/nie byłam u lekarza, więc nie wiem jak/ kręgosłup. 
Później jeszcze przyplątały mi się kamienie w nerkach.
To dla mnie nie nowość, już to miałam jak byłam u Tymona a i wcześniej też kilka razy.
Tu pierwszy raz leczyłam się małymi ilościami piwa Kozela ciemnego.
Na tańcach wypiłam nawet małą szklankę a tak to po pół. 
Chyba trochę pomogło, bo jest na razie lepiej – oczywiście brałam też fitolizynę.
~~~~~~~~~~~~~~
Nad samym morzem byłam wszystkiego z 10 razy jednak nie chodziłam wzdłuż brzegu, – co bardzo lubię ani razu i mam zamiar to nadrobić jak się poczuję zdecydowanie lepiej.
Byłam też tyle samo razy mniej więcej na rowerze - wczoraj nawet zmokłam do suchej nitki, ale były to krótkie trasy.
Nie czuję się na razie na siłach jechać jak w roku ubiegłym do Pogorzelicy 22 km ani bliżej nawet do Mrzeżyna czy Rogowa. 
Mam jeszcze 3 miesiące może uda mi się, choć raz zaliczyć dłuższą trasę.
Najbardziej martwi mnie to, że nie maluję, ale w tej chili jeszcze dłuższe siedzenie mnie męczy.
 Jak komuś mówię, że byłam chora i dochodzę do siebie nikt mi nie wierzy. 
Patrzą na mnie jakbym im jakieś farmazony wstawiała i dziwią się, że nie chodzę na długie spacery itp.
Przestałam komukolwiek tłumaczyć. 
Wypadałoby mówić, że jestem nygus i mi się nie chce. 
Przyjechałam się pobyczyć, bo w domu jeżdżą na mnie jak na łysej kobyle.
Ciekawa jestem, jakie wtedy mieliby miny.
~~~~~~~~~~~~~~
Obiecałam sobie schudnąć kilka kilo, ale to nie jest proste, biorąc pod uwagę, że w sumie mam mało ruchu.
Dotąd napisałam i muszę na chwilę się położyć, bo czuję jeszcze dyskomfort siedząc.
~~~~~~~~~~~~~~
 Trzeba chyba poranną kawkę wypić. 
Poranna kawka ta już następnego dnia, bo wczoraj zaabsorbowały mnie inne rzeczy i nie skończyłam wpisu.
~~~~~~~~~~~~~~
Obudziłam się dzisiaj po pierwszym tutaj długim śnie. 
To dziwne w domu coś mi się śniło każdej nocy. 
Tu dotąd nie miałam konkretnych snów, tylko jakieś majaki, których nie pamiętałam. 
Ten jednak był bardzo konkretny i uświadomił mi pewien stan rzeczy, którego starałam się nie nazywać może by nie uświadamiać sobie tego co mnie przez lata gnębiło. 
Przejdźmy do snu, bo tylko na jego kanwie mogę wyjaśnić, o co chodzi.
Śniło mi się, że zostałam wezwana przed Radę Pedagogiczną z zarzutem, że powiedziałam jakiemuś uczniowi; tu padło nawet nazwisko, nie zapamiętałam go, bo nigdy ucznia nie znałam - coś niepochlebnego jak sądzę o naszej wspólnej niestety już nieżyjącej koleżance. 
Ona zreferowała sprawę. 
We śnie nie zdawałam sobie sprawy, że ona już nie żyje. 
Poniosło mnie, co w pracy prawie nigdy mi się nie zdarzało, bo wiedziałam, że jest to wymyślona intryga, żeby mnie zwolnić z pracy. Wykrzyczałam nieomal, że chłopaka nie znam i nigdy z nim na żaden temat nie rozmawiałam. 
I tu jest sedno obaw, które jak się okazuje tkwiły we mnie przez całe 37 lat mojej pracy w tym liceum. 
Nie wiem, czemu, bo zawsze byłam zdolna i nawet gdyby mnie wywalili z pracy z tzw. „wilczym komunistycznym biletem” i tak znalazła bym dla siebie inne i może nawet ciekawsze zajęcie. Problem był chyba w małomiasteczkowej mentalności. 
„Nauczycielka wyrzucona z pracy była w środowisku bardzo „BE” tak samo jak panna z dzieckiem. 
Trzeba było niesłychanej odwagi, by w tym zawodzie urodzić dziecko, jako panna. 
Takie wtedy mieliśmy ograniczenia umysłowe. 
Baliśmy się opinii ludzkiej. 
To mi się przyśniło, sądzę dlatego, bo miał miejsce w moim życiu podobny przypadek. 
W czasie mojej nieobecności w pracy celowo zwołano Radę Pedagogiczną, by jak mówią Ślązacy „udupić” moją Agę. 
Ona była bardzo zdolna dobrze się uczyła, trzeba było coś wymyślić, by jej dać popalić, bo komuś nie podobało się, że jest piękna i bardzo zdolna. 
Rada Pedagogiczna zwołana w czasie mojej nieobecności w pracy, postanowiła jej obniżyć w 4 klasie na półrocze ocenę ze sprawowania do nieodpowiedniej czyli najniższej możliwej.
Dokładnie nie wiem, jakie zarzuty jej stawiano, niby za dziury w spodniach/moda/, za jedzenie jogurtu na zastępstwie na boisku w czasie jego porządkowania, za pisanie liścików do koleżanki na angielskim. Pewnie były też inne podobnie beznadziejne, ale mi o nich nawet nie powiedziano. 
Świadectwo z tą nieodpowiednią" oceną szło na studia/świadectwo z półrocza czwartej klasy/. 
Bardzo przeżyłam tę sytuację - to, co zrobili „moi koledzy” biło we mnie, zresztą chyba o to chodziło, żeby mnie tym dopiec, bo innych argumentów na moją nieudolność pedagogiczną nie mieli. 
Wręcz przeciwnie robiłam z młodzieżą wiele rzeczy, których inni nawet się nie podejmowali. 
Organizowałam obozy narciarskie, gdzie sama byłam instruktorem jazdy, nie tylko dla młodzieży naszej szkoły, ale także dla Budowlanki, co roku po kilka razy jeździliśmy z młodzieżą liceum do Porszewic do Domu Dziecka, robić dzieciom sierotom zdjęcia, żeby miały pamiątkę ze swego smutnego przecież dzieciństwa. 
Młodzież zbierała prezenty gwiazdkowe dla dzieci, bawiła się zawsze z nimi w różne gry. Zorganizowałam bardzo kosztowny wyjazd do Anglii na warsztaty filmowo, fotograficzne organizowane przez Telewizję BBC, tak, że młodzież płaciła za niego tylko symboliczne pieniądze. 
Obozy narciarskie też były sponsorowane. Między innymi, przez nieżyjącego już p. Jerzego Szmajdzińskiego. 
Było wiele innych akcji, choćby zagraniczne wyjazdy na Hufce Pracy. Potrafiłam wszystko zorganizować. Kolegów to wkurzało, kiedyś nawet któryś mi powiedział, po co to robisz, innych nauczycieli przez ciebie dyrekcja uważa za nygusów". To ja jako pierwsza wymyśliłam videokronikę szkoły i prowadziłam ją przez wiele lat.
Trzeba było mi pokazać, że mogą jak zechcą mnie zniszczyć. Prowodyrem całej akcji z Agą, była jej ciotka, która też pracowała w liceum uczyła biologii/jednak nie w Agi klasie/ i miała syna 3 miesiące młodszego, mniej zdolnego, który nie bardzo chciał się uczyć. 
Nigdy nikomu źle nie życzyłam, wielu kolegom robiłam za friko po koleżeńsku filmy ze ślubów i wesel ich dzieci, czy imprez organizowanych w gronie nauczycielskim a oni wtedy zamiast mnie uprzedzić, że taka akcja jest planowana stanęli przeciwko mnie a właściwie przeciw mojej córce. 
Ta zaś dzisiaj jest szanowanym człowiekiem, napisała i wydała książkę zawodową po angielsku, jeździ po całej Europie z wykładami, ukończyła studia za granicą, nie udało im się jej zniszczyć. 
Mieszka do dzisiaj za granicą i może właśnie z tego powodu również nie zamierza do Polski wrócić. 
Powiem na koniec tyle, że wszyscy, którzy brali udział w tej akcji stracili kogoś bardzo bliskiego, lub sami już nie żyją. 
Los bywa nierychliwy, ale sprawiedliwy.
Tak to jest trzeba bardzo uważać, co się robi złego, nieuczciwego innym ludziom, bo to wraca nieszczęściami dla tej osoby. 
Kilka lat później syn innej nauczycielki liceum na szkolnej zagranicznej wycieczce uderzył kolegę pięścią w splot słoneczny tak, że ten padł nieprzytomny na chodnik pokaleczył się na krawężniku i trzeba było wzywać lekarza.
Na Radzie przedstawiono sprawę, jako niefortunne zdarzenie nie podając szczegółów i zastanawiano się, czy będzie w porządku obniżanie mu oceny ze sprawowania. 
Ta koleżanka została później dyrektorem. Osoba, matematyczka, która wiele lat temu, była przeciwna propagowaniu komputerów, bo twierdziła, że komputery to moda, która przeminie. 
Na liście, kto jest za wprowadzeniem komputerów do szkoły, była wśród tych nauczycieli, którzy byli przeciw. 
Gdzieś jeszcze w domu mam tę listę, bo zachowałam ją na pamiątkę.
Sądzę, że ten sen przyszedł do mnie tej nocy, bo opowiadałam koledze o zdarzeniu z moją córką.
Wstałam po tym śnie bardzo połamana, jakby mnie ktoś zbił kijem bejsbolowym. 
Nie pracuję już prawie 20 lat a środowisko mojej pracy jeszcze śni mi się po nocach i nie są to miłe sny, tylko takie właśnie koszmary. 
Wiem „kochani", że niektórzy koledzy z pracy czytają mój blog, po za kilkoma, których mogę policzyć na palcach jednej ręki nie wspominam Was ani z szacunkiem ani przyjemnie i to się już nie zmieni. 
Mam nadzieję, że nie będziemy musieli się nigdzie spotkać, ani tu" ani tam".

Córeczka właśnie zadzwoniła, gdy opalałam się na terenie Ośrodka, powiedzieć mamuni, że tęskni za knedlami z truskawkami. 
To było zawsze nasze ulubione danie o tej porze roku. Przypomniałam jej przepis. 
Była na spacerze z Ollim/jej pieskiem/
 w największy murowanym parku w Europie, Parco di Monza, 
który zajmuje oszałamiające 688 hektarów i jest prawdziwym skarbem miasta 
- jeździłam po nim rowerem. 
Ten epicki park został stworzony przez pasierba Napoleona podczas francuskiej okupacji Włoch w XIX wieku i pierwotnie służył jako przedłużenie pałacu królewskiego.
 Na terenie parku znajduje się wiele zabytkowych willi, w tym Cascina Frutteto, Cascina San Fedele i bogata Villa Mirabello.
 Ponadto park posiada rozległe otwarte przestrzenie trawników, które są idealne do opalania i gier w piłkę.
 Dodatkowo, istnieją również duże sekcje lasów, które zawierają szlaki turystyczne. 
Autodromo Nazionale Monza
Jest to jeden z głównych powodów, dla których ludzie odwiedzają Monza - aby zobaczyć historyczne Autodromo i tory wyścigowe.
Stworzony w 1922 roku, jest jednym z najstarszych zbudowanych obwodów wyścigowych i był gospodarzem 
Grand Prix Włoch Formuły 1 od początku turniejów.
Ten imponujący kompleks składa się z głównego toru z dedykowanym miejscem do siedzenia, ale także z owalnego toru na czas, który obejmuje 4,25 km drogi z zakrzywionymi zakrętami.
Nawet jeśli nie jesteś fanem sportów motorowych, wycieczka na Monza nie byłaby kompletna bez wizyty na tym historycznym torze podczas zwiedzania terenów Parco di Monza.
~~~~~~~~~~~~~
Tam teraz jest jej cudowny dom. 
Mówiła mi, że ma od przyszłego tygodnia sporo wykładów w Holandii, w Nowym Jorku i w końcu na Cyprze. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga