piątek, 21 sierpnia 2015

Rejs krótki z powodu nadmiaru wódki

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 139
˜˜*°°*˜˜
20 sierpnia..
Do Rucianego dojechałam z pewnymi perturbacjami, bo bezpośredniego połączenia nie ma a i te pośrednie są wielce ryzykowne.
Pierwszy raz tak zrobiłam wsiadłam do pociągu byle, jakiego i pojechałam do Łodzi. Okazało się, że jedyny pociąg z trzema przesiadkami odjechał 15 min wcześniej. Chyba dobrze, że odjechał, bo byłabym w Olsztynie o 22 i czekałaby mnie noc na dworcu.
Okazało się, że jest autobus do Olsztyna o 23, 26 czy jakoś tak, ale to autobus, na który Dworzec Kaliski nie sprzedaje biletów i może się okazać, że kierowca mnie nie zabierze. Noc w piątek na dworcu autobusowym a tu dopiero 17.00. Zadzwoniłam do mojego instruktora – wcześniej trochę psów na nim powieszałam, więc byłam pewna, że powie mi – „spadaj maleńka”. A on normalnie mnie rozwalił swoją serdecznością.
Nie tylko, że przyjechał po mnie ugościł kawą i winogronami i lodami z ajerkoniakiem to jeszcze zaproponował drzemkę do 22.30, po czym odwiózł mnie na dworzec i czekał czy mnie zabiorą czy nie. 
Gdyby mnie nie zabrali przenocowałby mnie do kolejnego dnia. Autobus był puściutki, w 50 % więc zabrałam się bez problemu.
Jechałam do tego Rucianego pełna nadziei na świetną zabawę i nowe doświadczenia. Zabrałam z sobą sporo jedzenia, żeby nikomu nie wisieć na karku i oczywiście kasę, na dalsze zakupy. 
Pojechałam tam z 2 powodów, po pierwsze chciałam bezpiecznie pożeglować z wytrawnym jak sądziłam szyprem po dużych jeziorach mazurskich, po drugie byłam winna M pieniądze za baterie do kamery. Zabrałam mu jego starą baterię, ale poprosiłam, by kupił mi nową pojemniejszą za 200 stówki.
Jego była znacznie tańsza. Mieliśmy wymienić się bateriami – jego miała wrócić do niego a ja miałam dostać nową płacąc 200 zł.
Siedziałam na dworcu w Olsztynie i myślałam jak to, będzie. 
Wiedziałam, że zacumowali gdzieś na Jeziorze Guzianka Mała,

że są tam w 2 jachty, mojego znajomego i jego znajomego z Łodzi z żoną. Obaj panowie miel być wytrawnymi żeglarzami, więc byłam spokojna.
~~~~~~~
Na Dworcu w Olsztynie, gdy czekałam na pociąg do Rucianego zdarzył się dziwny incydent.
Młodziutka ekspedientka jednego z kiosków z jedzeniem usiłowała otworzyć szafę z napojami, która stała przed jej kioskiem. Drzwi wykonane z grubej blachy podnosiło się do góry i chyba ktoś je zniekształcił w nocy, bo za cholerę nie dały się zdjąć. Obok na ławkach w oczekiwaniu na pociąg siedziało sporo ludzi /przed ósmą/w tym całkiem pokaźni mężczyźni. Patrzyli z zainteresowaniem jak dziewczyna szamocze się z tymi metalowymi drzwiami i udawali, że to ich kompletnie nie dotyczy. Patrzyłam na nich i byłam pewna, że któryś wstanie i pomoże dziewczynie. Trwało to jakiś czas, ona zniechęciła się, po chwili wróciła i dalej się szamotała. 
Nie wytrzymałam zwróciłam się do największego mężczyzny „ może pomoże pan tej dziewczynie”. Spojrzał na mnie jak na ufoludka i wstrząsnął ze wstrętem ramionami, ale nawet jeden nerw nie wykonał skurczu by się podnieść. 
Facet siedzący obok niego udał, że nie kapuje, co mówię. 
Jak mógł rozumieć w Olsztynie jest specjalny język, którego ja nie znałam. Wkurzona zachowaniem panów, wstałam i głośno żeby dobrze słyszeli powiedziałam –
„Ok. ja pani pomogę, może we dwójkę nam się uda”.
Oczywiście, że się udało, – choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to zdarzenie będzie rzutowało na cały mój pobyt w Rucianym. 
Dlaczego? 
Okazało się, że chciałam tym panom urządzić w jakiś sposób ich życie. 
A przecież oni mieli je urządzone jeszcze nim ja się pojawiłam najpierw w Olsztynie a później w Rucianym jak raczył potwierdzić kilkanaście godzin później znajomy mojego znajomego, będąc jakby echem wypowiedzi mojego szypra. „Nie urządzaj ludziom życia, bo oni chcą żyć po swojemu” To jednak było później i moja asertywność, straciła animusz chyba podświadomie. 
Przyjechał w końcu pociąg do Rucianego. Pulmany wszyscy siedzą na tzw. kupie. 
Dziewczyna siedząca bok mnie nie kupiła biletu i nie zameldowała wcześniej konduktorce.
Patrzę na nią. Jest bardzo skromnie ubrana, niewyspana, wygląda na taką, co może ją ktoś wykorzystał a później dał kopa. Włosy ma nieuczesane, wyszła chyba skądś w pośpiechu a może wraca do swojej wsi do licznego rodzeństwa, któremu miała przywieźć na śniadanie drożdżówki albo zwyczajnie kromkę chleba, ale jej nie ma i jest zdesperowana do granic możliwości. 
Trzyma w ręku banknot 10 zł a konduktorka wypisuje jej bilet. 
Spogląda na tę dychę i mówi za mało 8 zł za wypisanie. Dziewczyna mówi cichutko, że nie ma więcej – widzę jak wstydzi się ludzi tego zamieszania wokół jej osoby. To może wypiszę kredytowy? Pyta dziewczynę. Patrzę jak ta zamyka swoją rozczochraną głowę w dwóch dłoniach gotowa się rozpłakać lub zapaść pod ziemię. Pulmany, wszyscy na kupie jadą. Inni widzą całe zajście zajęci swoimi chmurnymi myślami „0” reakcji. 
Ile jej brakuje, podaję konduktorce 2 dychę a ta wydaje mi resztę. Dziewczyna dziękuje, ale godnie, nie uniżenie, raz i temat skończony. Wtedy pomyślałam sobie, że to taki kredyt na moje fajne wakacje.
Dobro przecież do nas wraca. Żebym za bardzo się nie rozmarzyła do wagonu wsiadają młodzi rodzice z 3 dzieci. 
Chłopiec w wieku może 7 lat i 2 dziewczynki w wieku nieokreślonym, ale poniżej 5 roku życia. Zaczyna się cyrk, jakiego, wcześniej w życiu nigdy nie spotkałam. Dzieciaki a szczególnie te dziewczynki wrzeszczą nieprzerwanie tak głośno, że można zwariować, nie płaczą, ale bawią się jakby przed chwilą same ogłuchły a z nimi ich rodzice. 
Dźwięki są raczej nieokreślone, ale za to tak głośne, że wszyscy pasażerowie po 5 minutach mają dosyć, po 10 kombinuję, co by zrobić, żeby je uciszyć, po 15 pomyślałam, żeby dać temu chłopakowi lizaka, typu Kojak, jednego z tych, które wiozłam dla moich żeglarzy. 
Zastanawiam się tylko czy dziewczynki się uspokoją. Pan siedzący obok mnie głośno komentuje zachowanie dzieci po 20 min rodzice pierwszy raz mówią do nich „ ciszej”, pomaga to na 1.30 sek., Po czym małe wrzeszczą od nowa. Mam dosyć albo uduszę którąś, albo zacznę wrzeszczeć głośniej niż one. 
Powstrzymuję się z wielkim trudem. 
~~~~~~~
Z tego wszystkiego wysiadam omyłkowo w Rucianym Zachód na głuchej stacji wskakuję w ostatniej chwili z walizką a konduktorka pyta mnie, czemu wychodzę i wchodzę. 
Nie miałam nawet ochoty jej tłumaczyć. Na następnej stacji wysiadam i chromolę dzieciaki – zostawiłam je przy życiu, choć pierwszy raz w mojej pedagogicznej karierze miałam ochotę……
Stoję na dworcu a właściwie pod dworcem. Tu miał czekać mój znajomy. Jestem wkurzona na total a jego ani widu..... W końcu dzwoni telefon i oświadcza mi, że jest po 2 stronie ulicy. Już tu powinna zapalić mi się czerwona lampka. Jednak nie jestem ani drobiazgowa ani niedołężna. 
Dam radę przegramolić się z małą walizką na kółkach i plecakiem na drugą stronę ulicy. 
W końcu widzę mojego szypra.
~~~~~~~
Co ja tu mam napisać, gdybym była bezczelna, powinnam wyjąć kamerę i sfilmować moje pierwsze wrażenie. Nie zrobiłam tego w tym momencie i żałuję tego. Szyper jest zapuszczony – jak dziadowski bicz. Tak pewnie określiłaby go moja babcia i powiedziała dziewczyno uciekaj gdzie pieprz rośnie. Wyszedł po mnie w podartych zapapranych gaciach zarośnięty, na głowie brodzie i pod pachami oraz jak sądzę w innych jeszcze miejscach. Odnosiłam wrażenie, że jest zdziwiony, moim pojawieniem się, choć wcześniej ok. 14 razy dzwonił do mnie, żebym przyjechała, bo bardzo od czerwca brakuje mu towarzystwa i że nie mam, co przejmować się, on mi wszystko super zorganizuje.
Patrzyłam na niego tam w Rucianym pod tymi sklepami na rękę rozpłataną na ramieniu tak, jakby ktoś potraktował go kosą, wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy pomnożony, przez półtora nieszczęścia.
Sądziłam, że teraz chwyci moją walizkę i ruszymy dalej, ale on wparował do sklepów i zaczął robić zakupy. 
Mięso karczek jakieś czarne, Frankfurt erki i całą baterię piwa i wina. Wzięłam jeszcze koszyk i kupiłam jakieś warzywa na sałatkę sama nawet z tego szoku nie pamiętam, co kupowałam. Zapłaciłam 62 zł i oddałam mu te 2 stówy, które byłam mu winna. 
~~~~~~~
Pieniądze wziął, po czym oświadczył, że baterii nie zabrał z Warszawy, co oznaczało, że za 2 stówki kupiłam jego starą baterię. Ok. pomyślałam tłukłam się pół Polski, nie dam się spławić tak łatwo. Jeszcze wtedy nie widziałam jego roztrzęsionych rąk, bo tak byłam zszokowana, że mało, co widziałam.
Ćd. nastąpi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga