Gdy odlatują motyle
Wszelkie
podobieństwa do osób,
zdarzeń, miejsc,
które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 139
˜˜”*°•◕❤◕•°*”˜˜
20 sierpnia..
Do Rucianego dojechałam z pewnymi
perturbacjami, bo bezpośredniego połączenia nie ma a i te pośrednie są wielce ryzykowne.
Pierwszy raz tak zrobiłam wsiadłam
do pociągu byle, jakiego i pojechałam do Łodzi. Okazało się, że jedyny pociąg z
trzema przesiadkami odjechał 15 min wcześniej. Chyba dobrze, że odjechał, bo
byłabym w Olsztynie o 22 i czekałaby mnie noc na dworcu.
Okazało się, że jest autobus do
Olsztyna o 23, 26 czy jakoś tak, ale to autobus, na który Dworzec Kaliski nie
sprzedaje biletów i może się okazać, że kierowca mnie nie zabierze. Noc w
piątek na dworcu autobusowym a tu dopiero 17.00. Zadzwoniłam do mojego
instruktora – wcześniej trochę psów na nim powieszałam, więc byłam pewna, że
powie mi – „spadaj maleńka”. A on normalnie mnie rozwalił swoją serdecznością.
Nie tylko, że przyjechał po mnie
ugościł kawą i winogronami i lodami z ajerkoniakiem to jeszcze zaproponował
drzemkę do 22.30, po czym odwiózł mnie na dworzec i czekał czy mnie zabiorą czy
nie.
Gdyby mnie nie zabrali przenocowałby mnie do kolejnego dnia. Autobus był puściutki,
w 50 % więc zabrałam się bez problemu.
Jechałam do tego Rucianego pełna
nadziei na świetną zabawę i nowe doświadczenia. Zabrałam z sobą sporo jedzenia,
żeby nikomu nie wisieć na karku i oczywiście kasę, na dalsze zakupy.
Pojechałam
tam z 2 powodów, po pierwsze chciałam bezpiecznie pożeglować z wytrawnym jak
sądziłam szyprem po dużych jeziorach mazurskich, po drugie byłam winna M
pieniądze za baterie do kamery. Zabrałam mu jego starą baterię, ale poprosiłam,
by kupił mi nową pojemniejszą za 200 stówki.
Jego była znacznie tańsza.
Mieliśmy wymienić się bateriami – jego miała wrócić do niego a ja miałam dostać
nową płacąc 200 zł.
Siedziałam na dworcu w Olsztynie i
myślałam jak to, będzie.
Wiedziałam, że zacumowali gdzieś na Jeziorze Guzianka
Mała,
że są tam w 2 jachty, mojego znajomego i jego znajomego z Łodzi z żoną.
Obaj panowie miel być wytrawnymi żeglarzami, więc byłam spokojna.
~~~~~~~
Na Dworcu w Olsztynie, gdy czekałam
na pociąg do Rucianego zdarzył się dziwny incydent.
Młodziutka ekspedientka jednego z
kiosków z jedzeniem usiłowała otworzyć szafę z napojami, która stała przed jej
kioskiem. Drzwi wykonane z grubej blachy podnosiło się do góry i chyba ktoś je
zniekształcił w nocy, bo za cholerę nie dały się zdjąć. Obok na ławkach w
oczekiwaniu na pociąg siedziało sporo ludzi /przed ósmą/w tym całkiem pokaźni
mężczyźni. Patrzyli z zainteresowaniem jak dziewczyna szamocze się z tymi
metalowymi drzwiami i udawali, że to ich kompletnie nie dotyczy. Patrzyłam na
nich i byłam pewna, że któryś wstanie i pomoże dziewczynie. Trwało to jakiś
czas, ona zniechęciła się, po chwili wróciła i dalej się szamotała.
Nie
wytrzymałam zwróciłam się do największego mężczyzny „ może pomoże pan tej
dziewczynie”. Spojrzał na mnie jak na ufoludka i wstrząsnął ze wstrętem ramionami,
ale nawet jeden nerw nie wykonał skurczu by się podnieść.
Facet siedzący obok
niego udał, że nie kapuje, co mówię.
Jak mógł rozumieć w Olsztynie jest
specjalny język, którego ja nie znałam. Wkurzona zachowaniem panów, wstałam i
głośno żeby dobrze słyszeli powiedziałam –
„Ok. ja pani pomogę, może we dwójkę
nam się uda”.
Oczywiście, że się udało, – choć wtedy
jeszcze nie wiedziałam, że to zdarzenie będzie rzutowało na cały mój pobyt w
Rucianym.
Dlaczego?
Okazało się, że chciałam tym panom urządzić w jakiś sposób ich życie.
A
przecież oni mieli je urządzone jeszcze nim ja się pojawiłam najpierw w
Olsztynie a później w Rucianym jak raczył potwierdzić kilkanaście godzin
później znajomy mojego znajomego, będąc jakby echem wypowiedzi mojego szypra. „Nie
urządzaj ludziom życia, bo oni chcą żyć po swojemu” To jednak było później i
moja asertywność, straciła animusz chyba podświadomie.
Przyjechał w końcu
pociąg do Rucianego. Pulmany wszyscy siedzą na tzw. kupie.
Dziewczyna siedząca
bok mnie nie kupiła biletu i nie zameldowała wcześniej konduktorce.
Patrzę na nią. Jest bardzo skromnie
ubrana, niewyspana, wygląda na taką, co może ją ktoś wykorzystał a później dał
kopa. Włosy ma nieuczesane, wyszła chyba skądś w pośpiechu a może wraca do
swojej wsi do licznego rodzeństwa, któremu miała przywieźć na śniadanie
drożdżówki albo zwyczajnie kromkę chleba, ale jej nie ma i jest zdesperowana do
granic możliwości.
Trzyma w ręku banknot 10 zł a konduktorka wypisuje jej
bilet.
Spogląda na tę dychę i mówi za mało 8 zł za wypisanie. Dziewczyna mówi
cichutko, że nie ma więcej – widzę jak wstydzi się ludzi tego zamieszania wokół
jej osoby. To może wypiszę kredytowy? Pyta dziewczynę. Patrzę jak ta zamyka
swoją rozczochraną głowę w dwóch dłoniach gotowa się rozpłakać lub zapaść pod ziemię. Pulmany,
wszyscy na kupie jadą. Inni widzą całe zajście zajęci swoimi chmurnymi myślami „0”
reakcji.
Ile jej brakuje, podaję konduktorce 2 dychę a ta wydaje mi resztę.
Dziewczyna dziękuje, ale godnie, nie uniżenie, raz i temat skończony. Wtedy
pomyślałam sobie, że to taki kredyt na moje fajne wakacje.
Dobro przecież do
nas wraca. Żebym za bardzo się nie rozmarzyła do wagonu wsiadają młodzi
rodzice z 3 dzieci.
Chłopiec w wieku może 7 lat i 2 dziewczynki w wieku nieokreślonym,
ale poniżej 5 roku życia. Zaczyna się cyrk, jakiego, wcześniej w życiu nigdy
nie spotkałam. Dzieciaki a szczególnie te dziewczynki wrzeszczą nieprzerwanie
tak głośno, że można zwariować, nie płaczą, ale bawią się jakby przed chwilą
same ogłuchły a z nimi ich rodzice.
Dźwięki są raczej nieokreślone, ale za to
tak głośne, że wszyscy pasażerowie po 5 minutach mają dosyć, po 10 kombinuję,
co by zrobić, żeby je uciszyć, po 15 pomyślałam, żeby dać temu chłopakowi
lizaka, typu Kojak, jednego z tych, które wiozłam dla moich żeglarzy.
Zastanawiam się tylko czy dziewczynki się uspokoją. Pan siedzący obok mnie głośno
komentuje zachowanie dzieci po 20 min rodzice pierwszy raz mówią do nich „
ciszej”, pomaga to na 1.30 sek., Po czym małe wrzeszczą od nowa. Mam dosyć albo
uduszę którąś, albo zacznę wrzeszczeć głośniej niż one.
Powstrzymuję się z
wielkim trudem.
~~~~~~~
Z tego wszystkiego wysiadam omyłkowo w Rucianym Zachód na
głuchej stacji wskakuję w ostatniej chwili z walizką a konduktorka pyta mnie,
czemu wychodzę i wchodzę.
Nie miałam nawet ochoty jej tłumaczyć. Na następnej
stacji wysiadam i chromolę dzieciaki – zostawiłam je przy życiu, choć pierwszy
raz w mojej pedagogicznej karierze miałam ochotę……
Stoję na dworcu a właściwie pod
dworcem. Tu miał czekać mój znajomy. Jestem wkurzona na total a jego ani widu.....
W końcu dzwoni telefon i oświadcza mi, że jest po 2 stronie ulicy. Już tu
powinna zapalić mi się czerwona lampka. Jednak nie jestem ani drobiazgowa ani
niedołężna.
Dam radę przegramolić się z małą walizką na kółkach i plecakiem na
drugą stronę ulicy.
W końcu widzę mojego szypra.
~~~~~~~
Co ja tu mam napisać, gdybym była
bezczelna, powinnam wyjąć kamerę i sfilmować moje pierwsze wrażenie. Nie
zrobiłam tego w tym momencie i żałuję tego. Szyper jest zapuszczony – jak dziadowski
bicz. Tak pewnie określiłaby go moja babcia i powiedziała dziewczyno uciekaj
gdzie pieprz rośnie. Wyszedł po mnie w podartych zapapranych gaciach
zarośnięty, na głowie brodzie i pod pachami oraz jak sądzę w innych jeszcze
miejscach. Odnosiłam wrażenie, że jest zdziwiony, moim pojawieniem się, choć
wcześniej ok. 14 razy dzwonił do mnie, żebym przyjechała, bo bardzo od czerwca
brakuje mu towarzystwa i że nie mam, co przejmować się, on mi wszystko super
zorganizuje.
Patrzyłam na niego tam w Rucianym
pod tymi sklepami na rękę rozpłataną na ramieniu tak, jakby ktoś potraktował
go kosą, wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy pomnożony, przez półtora
nieszczęścia.
Sądziłam, że teraz chwyci moją
walizkę i ruszymy dalej, ale on wparował do sklepów i zaczął robić zakupy.
Mięso karczek jakieś czarne, Frankfurt erki i całą baterię piwa i wina. Wzięłam
jeszcze koszyk i kupiłam jakieś warzywa na sałatkę sama nawet z tego szoku nie pamiętam,
co kupowałam. Zapłaciłam 62 zł i oddałam mu te 2 stówy, które byłam mu winna.
~~~~~~~
Pieniądze wziął, po czym oświadczył, że baterii nie zabrał z Warszawy, co oznaczało,
że za 2 stówki kupiłam jego starą baterię. Ok. pomyślałam tłukłam się pół
Polski, nie dam się spławić tak łatwo. Jeszcze wtedy nie widziałam jego
roztrzęsionych rąk, bo tak byłam zszokowana, że mało, co widziałam.
Ćd. nastąpi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam