Gdy odlatują motyle
Wszelkie
podobieństwa do osób,
zdarzeń, miejsc,
które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 142
˜˜”*°•◕❤◕•°*”˜˜
24 sierpnia.
Radość poranka, gdy już się jest w skrzypiącym wieku, polega na tym, że za oknem świeci
słońce, nad kubkiem tańczy smużka pary roznosząc zapach świeżo mielonej kawy a
skrzypienie w kościach pamiętamy tylko z niezbyt odległej przeszłości.
~~~~~~~
Plan dnia jest, zatem mobilizujący,
w najdalszym od domu sklepie kupić trzeba proszki do prania, bo wyszły same nie
wiedzieć, czemu.
Zaglądam do portfela gdzie jeszcze tydzień temu było sporo
kasy, dziś została zaledwie nędzna połowa. Gdyby przyjąć zaproszenie Julitki
trzeba znacznie więcej niż zawartość portfela. Zatem należałoby ostro
oszczędzać a proszku nie da się zastąpić niczym, więc plan jest nie do
zastąpienia teraz innym.
Najdalszy sklep wybieram, dlatego, żeby się solidnie
przejechać.
Mogłabym na Lotnisko obejrzeć szybowiec mojego instruktora i przy
okazji kupić proszek, ale mam jeszcze do kupienia różową gumę na bagażnik, bo póki,
co mam zieloną i czarną. Dameczka powinna czarować nawet jak jest czarna, choć
lepiej, żeby złodzieja nie oczarowała.
Jednak zaskrzypiało ociupinę.
~~~~~~~
Fajnie
byłoby Julitkę odwiedzić, oj mogłybyśmy sobie dać czadu, dawniej ograniczały
nas konwenanse, ona świeżo upieczona maturzystka ja jej „była” wychowawczyni,
zresztą i w niej chyba zawsze było więcej powagi niż we mnie tyle, że ja
kamuflowałam się z różnych powodów.
Zaś to, czego najbardziej żałuję – to niedotrzymania
obietnicy, że na odejście zrobię sobie na głowie zielonego irokeza.
Niestety
zbiegło się to z moim odejściem od najwspanialszego jak wielu moich kolegów
uważało mężczyzny, co nie przebiłoby nawet „zielonego irokeza”, zatem wówczas
irokez pozostał tylko niespełnioną obietnicą, godną uwagi, ale niestety o małym wówczas potencjale "przebicia".
Swoją drogą zakłamanie bardzo
wielu ludzi z mojego środowiska zawodowego, może też połączona z nim indolencja
osiągnęła wyżyny nietrafionego przecinka, dlatego wielu rzeczy nie warto było
robić nawet, jako protestu przeciw głupocie, bo prawdopodobnie nie byłby one i
tak zrozumiane.
Dzisiaj przecież szefuje temu gremium moja powiedzmy koleżanka, która kiedyś
zapisała się na liście sporządzonej przeze mnie tyczącej komputeryzacji szkoły
na „NIE KOMPUTERYZOWAĆ”, gdyż jak publicznie oświadczyła na Radzie Pedagogicznej, „komputery to chwilowa moda i nie ma, co w to wchodzić”. Taki
kochani kiedyś był świat. Dziś sądzę, że nie przyznałaby się do tego, gdyby nie
fakt, że mam tą listę sfotografowaną i ją po stronie tych, którzy byli
przeciwni a nie było ich wcale mniej niż tych, którzy w komputerach już wtedy widzieli
przyszłość – tylko, że oni albo odeszli ze szkoły a na pewno nigdy nie zostaną
dyrektorami, bo dyrektorem zostaje się z innego powodu.
~~~~~~~
Słodycz poranka obiawia się też w
tym, że mogę dziś pisać na co mam ochotę i nie grozi mi „dywanik” i inne
restrykcyjne konsekwencje za wypowiedziane słowa.
Jak zapewne sami widzicie ustrój tak
naprawdę ma się do wolności słowa jak krowa do malowanych wrót, bo tak wtedy
jak i dzisiaj trzeba płacić za niewygodną dla szefa, czy kolegi szczerość tyle,
że dzisiaj obowiązuje zasada prosta jak…..psa, co często mówiła nasza niestety
nieżyjąca już koleżanka.
Dzisiaj mogą mnie całować w ciociną „grubszą nogę”
Hi,
hi ale nie podżyrowały mi pożyczki „za karę” znaczy za to co czasami ujawniam w
blogu. Zadowolone z siebie chichotały pewnie, „nauczysz się trzymać język za zębami” – no cóż nie wzięłam pożyczki a
i tak podróżowałam o wiele więcej niż każda z nich i do tego nauczyłam się
rzeczy o których one nawet marzyć nie potrafią.
Skostniałe i niestety bardzo
konserwatywne środowisko, pod każdym emblematem, będzie takie samo.
Ktoś mi
tłumaczył, że muszą wymrzeć Ci, którzy byli wychowywani w zakłamaniu, ale ja
myślę, że ludzie sami tworzą dla własnej wygody zakłamanie i może za 50 lat
będzie ich mniej a może wręcz przeciwnie. Okropne, ale uważam, że dyrektorom
zawsze będą szczególnie Ci niekompetentni lizali tyłki, a Ci, co trafili na
stanowiska „fuksem” będą się podniecali, że są tacy, którzy im liżą i ostro
ganili tych krnąbrnych, którzy nie są skorzy „lizać”.
Ja się nawet zastanawiam
czy to nie jest taki nasz narodowy sport, w którym moglibyśmy mieć szansę na
mistrzostwo świata?
Kocham moje poranki, bo to wszystko
jest już daleko po za mną i mam to gdzieś.
Koniec kochani, bo mój nowy rowerek
już czeka na kolejną wycieczkę
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam