poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Radość o poranku.

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 142
˜˜*°°*˜˜
24 sierpnia.
   Radość poranka, gdy już się jest w skrzypiącym wieku, polega na tym, że za oknem świeci słońce, nad kubkiem tańczy smużka pary roznosząc zapach świeżo mielonej kawy a skrzypienie w kościach pamiętamy tylko z niezbyt odległej przeszłości.
~~~~~~~
Plan dnia jest, zatem mobilizujący, w najdalszym od domu sklepie kupić trzeba proszki do prania, bo wyszły same nie wiedzieć, czemu. 
Zaglądam do portfela gdzie jeszcze tydzień temu było sporo kasy, dziś została zaledwie nędzna połowa. Gdyby przyjąć zaproszenie Julitki trzeba znacznie więcej niż zawartość portfela. Zatem należałoby ostro oszczędzać a proszku nie da się zastąpić niczym, więc plan jest nie do zastąpienia teraz innym. 
Najdalszy sklep wybieram, dlatego, żeby się solidnie przejechać. 
Mogłabym na Lotnisko obejrzeć szybowiec mojego instruktora i przy okazji kupić proszek, ale mam jeszcze do kupienia różową gumę na bagażnik, bo póki, co mam zieloną i czarną. Dameczka powinna czarować nawet jak jest czarna, choć lepiej, żeby złodzieja nie oczarowała. 
Jednak zaskrzypiało ociupinę. 
~~~~~~~
Fajnie byłoby Julitkę odwiedzić, oj mogłybyśmy sobie dać czadu, dawniej ograniczały nas konwenanse, ona świeżo upieczona maturzystka ja jej „była” wychowawczyni, zresztą i w niej chyba zawsze było więcej powagi niż we mnie tyle, że ja kamuflowałam się z różnych powodów. 
Zaś to, czego najbardziej żałuję – to niedotrzymania obietnicy, że na odejście zrobię sobie na głowie zielonego irokeza. 
Niestety zbiegło się to z moim odejściem od najwspanialszego jak wielu moich kolegów uważało mężczyzny, co nie przebiłoby nawet „zielonego irokeza”, zatem wówczas irokez pozostał tylko niespełnioną obietnicą, godną uwagi, ale niestety o małym wówczas potencjale "przebicia". 
Swoją drogą zakłamanie bardzo wielu ludzi z mojego środowiska zawodowego, może też połączona z nim indolencja osiągnęła wyżyny nietrafionego przecinka, dlatego wielu rzeczy nie warto było robić nawet, jako protestu przeciw głupocie, bo prawdopodobnie nie byłby one i tak zrozumiane. 
Dzisiaj przecież szefuje temu gremium moja powiedzmy koleżanka, która kiedyś zapisała się na liście sporządzonej przeze mnie tyczącej komputeryzacji szkoły na „NIE KOMPUTERYZOWAĆ”, gdyż jak publicznie oświadczyła na Radzie Pedagogicznej, „komputery to chwilowa moda i nie ma, co w to wchodzić”. Taki kochani kiedyś był świat. Dziś sądzę, że nie przyznałaby się do tego, gdyby nie fakt, że mam tą listę sfotografowaną i ją po stronie tych, którzy byli przeciwni a nie było ich wcale mniej niż tych, którzy w komputerach już wtedy widzieli przyszłość – tylko, że oni albo odeszli ze szkoły a na pewno nigdy nie zostaną dyrektorami, bo dyrektorem zostaje się z innego powodu.
~~~~~~~
Słodycz poranka obiawia się też w tym, że mogę dziś pisać na co mam ochotę i nie grozi mi „dywanik” i inne restrykcyjne konsekwencje za wypowiedziane słowa. 
Jak zapewne sami widzicie ustrój tak naprawdę ma się do wolności słowa jak krowa do malowanych wrót, bo tak wtedy jak i dzisiaj trzeba płacić za niewygodną dla szefa, czy kolegi szczerość tyle, że dzisiaj obowiązuje zasada prosta jak…..psa, co często mówiła nasza niestety nieżyjąca już koleżanka. 
Dzisiaj mogą mnie całować w ciociną „grubszą nogę” 
Hi, hi ale nie podżyrowały mi pożyczki „za karę” znaczy za to co czasami ujawniam w blogu.  Zadowolone z siebie chichotały pewnie, „nauczysz się trzymać język za zębami” – no cóż nie wzięłam pożyczki a i tak podróżowałam o wiele więcej niż każda z nich i do tego nauczyłam się rzeczy o których one nawet marzyć nie potrafią. 
Skostniałe i niestety bardzo konserwatywne środowisko, pod każdym emblematem, będzie takie samo. 
Ktoś mi tłumaczył, że muszą wymrzeć Ci, którzy byli wychowywani w zakłamaniu, ale ja myślę, że ludzie sami tworzą dla własnej wygody zakłamanie i może za 50 lat będzie ich mniej a może wręcz przeciwnie. Okropne, ale uważam, że dyrektorom zawsze będą szczególnie Ci niekompetentni lizali tyłki, a Ci, co trafili na stanowiska „fuksem” będą się podniecali, że są tacy, którzy im liżą i ostro ganili tych krnąbrnych, którzy nie są skorzy „lizać”. 
Ja się nawet zastanawiam czy to nie jest taki nasz narodowy sport, w którym moglibyśmy mieć szansę na mistrzostwo świata?
Kocham moje poranki, bo to wszystko jest już daleko po za mną i mam to gdzieś. 
Koniec kochani, bo mój nowy rowerek już czeka na kolejną wycieczkę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga