środa, 21 stycznia 2015

Bal w piórach.

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 106
                                                              
˜˜*°°*˜˜
„Życie, kochanie, trwa tyle, co taniec,
fandango, bolero, bibop,
manna, hosanna, różaniec i szaniec,
i jazda, i basta, i stop….”
………………………..
„Niech żyje bal,
bo to życie to bal jest nad bale,
niech żyje bal,
drugi raz nie zaproszą nas wcale,…”
~~~~~~~
Życie toczy się mimo choroby Szabaja, on nie jest i nie będzie już zdrowszy, tabletki pomagają mu w złagodzeniu objawów i jak do tej pory nie ma wcześniejszych objawów.
Ja muszę dbać też o własne zdrowie, potrzebuję ruchu, więc codziennie chodzę do miasta przynajmniej w jedną stronę piechotą. Wczoraj byłam w Domu Kultury dowiedzieć się o niedzielne spotkanie z Jean-Marc Caracci – francuskim fotografem, który ma wystąpić z wykładem na temat fotografii i realizowanego przez siebie projektu. 
Spotkałam wczoraj moich „aniołów” wyściskaliśmy się, pochwalili mi się, że jadą na pielgrzymkę do Jerozolimy.
Później odwiedziłam koleżankę wracałam piechotką do domu mimo makabrycznego bólu łydek. 
Trzeba go rozchodzić póki jest pogoda. Brakuje mi zimą ruchu i póki jest ładnie trzeba to wykorzystać i troszkę pobiegać po mieście. Myślałam nawet o jakiejś rekreacji, ale trudno mi jakoś się zebrać na ćwiczenia – tyle się na ćwiczyłam w życiu, że chyba mam przesyt.
Dzisiaj idę po tusz, może wpadnę gdzieś na kawkę.
Szabajek jest grzeczny, nie rozrabia – wszystko jest ok. Ja wojażuję po mieście a on jak zwykle marzy w piórach.
~~~~~~~
Matko słodka jak mnie te łydki bolą, chyba muszę założyć jakieś inne buty dzisiaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga