Istnienie 8
Wszelkie
podobieństwa do osób,
zdarzeń, miejsc,
które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 3
˜˜”*°•◕❤◕•°*”˜˜
13 listopada.
Ćd
Jak ja mogę schudnąć jak o 3 ciej w nocy jestem
tak głodna, że muszę zjeść kanapeczkę albo 2. Właśnie zjadłam pół puszki
makreli/małej/w oleju z czuszką i 2 suche kanapeczki. Muszę iść spać, bo na tym
się nie skończy, tak mnie ta czuszka teraz pali w język. Już przez te chłody –
jak zwykle o tej porze pokićkał mi się dzień z nocą – w dzień śpię a nocą piszę
i normalnie funkcjonuję – nawet obiad zwykle szykuję sobie nad ranem a tak od
11 do 19 śpię jak w nocy. Wtedy też nic nie jem.
Tak
mam każdego roku, przez to zimno. Mnie samej to nie przeszkadza, tylko czasami
jak coś mam załatwić muszę robić to w moją noc i jestem później nieprzytomna.
……………………..
Smaki
dzieciństwa - co uwielbialiście najbardziej?
Ja już
kiedyś o tym pisałam
Nr 1 bułka
zwykła wydrążona i zapakowany wewnątrz wafelek amatorski
– spróbujcie to jest pyszne, nawet jak nie ma takiej zwykłej pulchnej bez polepszaczy bułki z przedziałkiem, dzisiaj mógłby to być Grzesiek – ma podobny smak
– spróbujcie to jest pyszne, nawet jak nie ma takiej zwykłej pulchnej bez polepszaczy bułki z przedziałkiem, dzisiaj mógłby to być Grzesiek – ma podobny smak
Nr 2 ze
świeżego chlebka przylepka ze smalcem. Oczywiście skórka w nich była słodka i
chrupiąca, czasami posypana obficie makiem.
Później
było więcej smaków, ale do końca podstawówki – te dwa.
………………………..
Byłam niejadkiem,
co widać na zdjęciach.
Patrzyłam
dzisiaj na zdjęcia mojego byłego ucznia na FB, który kosztuje krowich wymion
pieczonych i po jego minie i wyglądzie tego luksusu odechciało mi się jeść na
dłużej.
………………………
Żeby
jednak zamknąć to 8 istnienie muszę znaleźć ten wpis mojego pierwszego pobytu u
mamy w Dziwnowie.
Jak
znajdę ten opis to wkleję linka - pamiętam, że to kiedyś opisałam.
http://bajsza.blogspot.com/2013/08/powiesc-rozdzia-10.html
http://bajsza.blogspot.com/2013/08/powiesc-rozdzia-10.html
Dość
powiedzieć, że mało ojczym nas wszystkich nie zastrzelił w Sylwestra.
Uniknęliśmy
śmierci, dzięki mojej intuicji, która sprawiła, że schowałam nie wiedzieć,
czemu jego pistolet do ciocinego kalosza pod łóżko.
Tak
zakończył się rok, w którym skończyłam 8 lat z zapamiętaną na zawsze melodią
Marty Mirskiej – „Rozstanie z morzem”. To nie był przypadek, że właśnie tego
wieczoru w starym radiu, po moim ojcu zabrzmiała ta piosenka, której i melodii
i słów nie zapomnę do końca życia. Będzie mi przypominała te chwile, gdy z
rocznym braciszkiem na rękach uciekałam do ubikacji na dworze by ukryć się
przed zapitym wariatem.
……………………
„Takie
smutne masz oczy, kochany,
I
uśmiechasz się do mnie przez łzy.
Wiatr
za oknem zawodzi od rana,
Jakby
wiedział to samo co my.
Wiem,
że być już inaczej nie może,
Prawdzie
spojrzeć musimy twarz w twarz,
Chodź,
pójdziemy pożegnać się z morzem,
Bo
ostatni to spacer już nasz.
Refren:
Zachodni
wiatr spienione goni fale,
Wysoki
gdzieś zawisnął mewy krzyk,
Gasnący
dzień zachodem się rozpalił,
Stoimy
tak, bez słowa, ja i ty.
Daj
dłoń, tak bliską mi i drogą,
Daj
dłoń i nie myśl o mnie źle.
Zachodni
wiatr rozstajnym naszym drogom
Z
okrzykiem mew swe pożegnanie śle.
W
mokrym piasku się stopa odciska,
Fala
zaraz zabiera ten ślad,
Twoim
oczom chcę przyjrzeć się z bliska,
Zanim
znowu rozłączy nas świat.
Fale
biją o plażę z łoskotem,
Błyszczy
okruch bursztynu, jak łza.
Nie
przyjdziemy tu nigdy z powrotem
Nigdy
razem, jak dziś, ty i ja.
Refren:
Zachodni wiatr spienione goni fale...”
Jeszcze dzisiaj jak słyszę tę melodię łzy stają mi w oczach.
Istnienie 9
Istnienie 9
9 lat
było magiczne z wielu powodów. Sadziłam, że to pierwszy stopień na drodze do
dojrzałości.
Nie
dość, że już na dobre i systematycznie pisałam pamiętnik, to zaczynałam sięgać
po książki przygodowe, one pobudzały moją wyobraźnię, więc zaczynałam robić
ilustracje do opisywanych historii w pamiętniku i stał się on taką kolorową
książeczką.
Pamiętniki
moje wcale tak naprawdę nie opisywały rzeczywistości tylko moje fantazje w
oparciu o drobne zdarzenia z reality. Moje życie tworzyłam tak jak tworzy się
scenariusz filmowy.
Już na
lekcjach w szkole wymyślałam, co będę robiła w przedszkolu.
Robiłam
drobne notatki, później jakby grałam wymyśloną rolę, oczywiście zdarzenia realne,
te niezaplanowane troszkę wszystko burzyły, ale w większości mój czas był
drobiazgowo przemyślany.
Niestety
coraz mniej wiedziałam, co działo się na lekcjach.
Moi
koledzy uważali mnie za dziwaczkę, bo cięgle myślami byłam nieobecna w szkole.
Jednak
jak na wf-ie trzeba było skoczyć wzwyż, czy rzucić piłeczką palantową byłam w
tym mistrzem i tylko czasami pokonywała mnie Ewka córka majora.
Zaczęłam
chodzić do chłopaków z ulicy żeby, grać z nimi w klipę, państwa i miasta czy
palanta.
Gry
były super. Dla tych, co ich nie znają w skrócie opiszę.
KLIPA –
KLIPA –
„Gra polega na tym, iż
jeden zawodnik wybija większym kijem ten mały (tzw. "klipę") z koła
jak najdalej, a inni zawodnicy próbują złapać klipę lub odkopnąć w kierunku
koła. Następnie zawodnik, który klipę złapał lub odkopnął stara się wrzucić
klipę do koła. Osoba w kole próbuje do tego nie dopuścić. Jeżeli klipa nie
wpadła do koła, osoba broniąca ma prawo do trzykrotnego odbicia klipy uderzając
ją w zaostrzone końce i wybijając, kiedy podskoczyła do góry. Następnie osoba w
kole liczy liczbę kroków od klipy do koła.
To są jej punkty. Kto
wrzucił klipę do koła, zajmuje miejsce wybijającego. Wygrywa ten, kto jako
pierwszy zdobędzie określoną liczbę punktów. W Necie znalazłam; Klipa jest odmianą znanej od starożytności w Indiach gry
Gilli-Danda. Znana jest w wielu krajach pod różnymi nazwami, między innymi
uprawiana jest od XV w. we Włoszech, jako lippa. W poemacie Kwiaty polskie
Juliana Tuwima jeden z bohaterów, łódzki ulicznik Kazek, jako „król” chłopaków
ogłasza prawo:, „Jeżeli klipa sztorcem padnie, liczyć zaczyna się na nowo”.
W powieści Johna
Steinbecka Na wschód od Edenu dwaj bohaterowie, bracia Karol i Adam Traskowie,
grają w odmianę klipy zwaną pee-wee.
W bollywoodzkim filmie
Lagaan indyjski pierwowzór klipy Gilli-danda jest określony, jako gra podobna
do krykieta.
Indyjski pisarz
Premchand napisał opowiadanie zatytułowane Gilli-danda, w którym gra jest
ważnym elementem pozwalającym zrozumieć stosunki psychologiczne i społeczne
między bohaterami.”
Pozostałe
gry można też znaleźć w Internecie, więc ich nie opisuję.
Z
chłopakami było fajnie o nic mnie nie pytali, jak im brakowało osoby do gry –
mogłam z nimi zagrać.
Oczywiście
mogłam do chłopaków chodzić w określonych godzinach. Chodziło o to żebym zjadła
swoją zupę z przylepką chleba i później najczęściej nikt mnie w przedszkolu już
nie szukał, nikt nie połapał się, że nie ma mnie na terenie.
…………………………..
Personel
przedszkola tworzył jakby jedną wielką rodzinę.
Babcia
dbała o swoich pracowników, kontrolowała ich wymagała, ale wiadomo miała serce
na dłoni i jakby ktoś miał kłopoty w swojej prawdziwej rodzinie zawsze starała
mu się pomóc.
Najfajniejszą
osobą była p. Maria Ciszewska – przedszkolna kucharka. Ona dbała bardzo, żebym
coś zjadła czasami nawet przypominała mi o odrobieniu lekcji.
Drugą
osobą, która była bardzo życzliwa dla mnie. Był woźny przedszkolny p. Tadeusz
Woźniak.
Mieszkał
w Dobroniu pod Pabianicami i zima czy lato przyjeżdżał do pracy rowerem.
Zawsze wcześniej, żeby załapać się na obiad. Czasami szczególnie zimą spał w
przedszkolu. Trzeba powiedzieć, że miał sporo pracy.
Omiatał
teren, zimą musiał odgarniać śnieg a teren był duży. Dbał o czystość w
piwnicach, palił w piecu, żeby centralne działało w całym budynku, Robił drobne
naprawy, jak coś ciekło czy się popsuło.
Przynosił
na cały dzień węgiel do kuchennego pieca.
Grabił
liście,
kosił trawę, czasami coś przekopał pod grządki. Mimo tych wszystkich
obowiązków, miał zawsze czas dla mnie. Siadał ze mną i rozmawiał, pomagał mi w
matmie.
Wieczorami
jak już wszyscy oprócz babci poszli do domu opowiadał mi niesamowite historie o
wojnie, o tym jak była bieda na wsi, jak trzeba było ukrywać przed
Niemcami trzodę, żeby uchować dla znajomych z
miasta.
Jak z
duszą na ramieniu i wieloma kilogramami wyrobów mięsnych jeździł do miasta
rowerem, narażając się na śmierć, gdyby Niemcy go złapali.
Babcia
też mi czasem opowiadała, ale sądzę, że była szczęśliwa, z tego naszego
kumplowania się z panem Tadeuszem w przedszkolu, bo miała spokojną głowę, nie
musiała się martwić czy coś nie wywinę.
Była
jeszcze pani Jackowska magazynierka przedszkolna, ona zawsze miała dla mnie
jakiś smakołyk.
Swój
magazyn miała w takim pomieszczeniu jakby w ogromnym kanale garażowym pod
kuchnią. Schodziło się tam po schodach. Pamiętam, że było tam maleńkie okienko
pod sufitem okratowane podwójnie od wewnątrz i z zewnątrz. Magazyn dla takiego
dzieciaka jak ja był skarbcem różnych pyszności, ale wolno mi było tam wejść
tylko wtedy, gdy pani Jackowska wprowadziła mnie do środka, czasami, ale bardzo
rzadko to robiła.
Wtedy
dawała mi do kieszeni fartucha kilka cukierków, albo moje ulubione wafelki
amatorskie w papierowej torebce. Zauważyłam, że dostawałam tylko tyle, by nikt
inny nie mógł się połapać, że cokolwiek od niej dostałam.
Choć
było to oczywiste, bo do tego magazynu miała wstęp tylko w jej obecności pani
Maria i czasami księgowa.
Księgowa
tam chodziła z papierami jakby sprawdzać czy są produkty z rachunków. Babcia
mogła tam chodzić, nawet miała skrzętnie ukryty w kasie pancernej w swoim
gabinecie klucz. Pamiętam, że raz jedyny weszła do magazynu, przeze mnie.
Siedziałam jak już wszyscy poszli do domu i odrabiałam lekcje
w kuchni, bo tam na stołach było sporo miejsca. Gdzieś mniej więcej o 18 tej.
Nagle usłyszałam jakieś hałasy dobiegające wyraźnie z magazynu. Oczywiście
pobiegłam do p. Tadeusza, bo babci lepiej było nie przeszkadzać.
Gdy
przyszliśmy oboje pod blaszane drzwi pomalowane na szarobłękitny kolor hałas
jakby się jeszcze powiększył. Tak to wyglądało jakby ktoś ostro buszował w
magazynie.
Woźny
poszedł po babcię. I wtedy dowiedziałam się, że ma ona klucz od magazynu.
Okazało się, że przez niedomknięty lufcik pod sufitem zakradły się dwa kotki i
zwyczajnie dobrały się do suszących się na żerdziach kiełbas. Pozrzucały
wszystko i kombinowały jak wyjść z trofeami z magazynu, ale to nie było proste.
Ten lufcik na noc był zawsze zamykany, ale pani Jackowska musiała albo
zapomnieć, albo zrobić to niedokładnie. Fakt faktem, że po tym zajściu woźny
wmontował tam jeszcze z zewnątrz siatkę z małymi oczkami, tak, że przecisnąć
się przez nią mogła tylko mysz.
Pisałam
o personelu przedszkola. Te trzy osoby były mi życzliwe i nigdy nie czułam,
żeby któraś z nich traktowała mnie jak sierotę.
Niestety
nie wszyscy tacy byli, najbardziej nieszczerą była księgowa Pawłowska. Miała
cudny gabinet za salą bawialnianą.
Z oknami na 3 strony świata/troszkę tych okien tu widać/ o wiele ładniejszy niż babci a była taka zawsze nadyndana.
Z oknami na 3 strony świata/troszkę tych okien tu widać/ o wiele ładniejszy niż babci a była taka zawsze nadyndana.
Nie
uśmiechała się do nikogo. Chodziła z wypiętym wielkim biustem. To fakt, że była
niebrzydką i dobrze zbudowaną kobietą, jednak zachowywała się jak księżna udzielna.
Pamiętam jak przychodził czasami do niej jej syn, który był starszy trochę ode
mnie może ze 4 lata. Zawsze zachowywał się jak matka. Kiedyś powiedział mi „nie
łaź za mną jesteś NIKIM”. Tak mnie to wtedy dziabnęło, że chętnie bym mu
nakopała, ale byłam przy nim za mała i za słaba. On był zawsze kawał chłopa.
Poszłam poskarżyć się p. Tadeuszowi a on tylko zaśmiał się i powiedział „powiedz
mu niech mówi do ciebie Księżniczka NIKT, bo ty przy nim ruskim pachołku jesteś
jak prawdziwa księżniczka”. Czemu ruskim zapytałam? Odpowiedział wtedy – „wiem,
co mówię”. Kilaka lat później dowiedziałam się od niego, że jego mama bardzo
chciała wygryść babcię ze stanowiska kierownika i sama je objąć. Na szczęście
nie udało jej się i chyba z tej złości przeniosła się do innego przedszkola na
księgową. Pamiętam też takie osoby, pomoc pani Marii kucharki p. Chudzińska
taka chudziutka nomen omen zahukana kobitka, czasami po pracy w kuchni też
sprzątała w salach, żeby dodatkowo zarobić, bo miała 2 synów do wychowania a z
mężem było coś nie tak.
Były
jeszcze 2 inne pomoce w kuchni i jednocześnie sprzątaczki, ale nie pamiętam ich
nazwisk, może krócej pracowały i dlatego.
Nie zbyt pamiętam wychowawczynie z
przedszkola. Jedną tak była po prostu piękna. Nazywała się Basia Wojewnik z
męża. On był nauczycielem muzyki w szkole nr 17 i miał gruźlicę, później na nią
umarł. Poznałam go, jako dorosła osoba nawet byłam raz w ich domu z jakimś
prezentem ze szkoły. Ich córka była później miss, ale nie pamiętam czy Polski,
czy województwa. Młodsza jakieś 8 lat ode mnie. 2 Pani wychowawczyni to była Owczarkowa
3 cia Woźniakowa, chyba nie była rodziną z woźnym miała 2 córki, prawie w moim
wieku.
Innych
a były zawsze jeszcze 2, bo w przedszkolu były 4 grupy a najmłodsza miała 2
wychowawczynie z nazwiska nie pamiętam. Już kiedyś o tym pisałam, że
przedszkole mieściło się w takim a ‘a małym pałacyku, który wcześniej w czasie
wojny zamieszkiwał jakiś wysoki rangą Niemiec. Tu narysowałam plan wysokiego parteru,
bo pod nim były jeszcze głębokie piwnice w których mieszkający tam Niemiec miał swoją prywatną rzeźnię
http://bajsza.blogspot.com/2013/08/powiesc-rozdzia-8.html
bo pod nim były jeszcze głębokie piwnice w których mieszkający tam Niemiec miał swoją prywatną rzeźnię
http://bajsza.blogspot.com/2013/08/powiesc-rozdzia-8.html
Warto tu też zajrzeć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam