piątek, 13 listopada 2015

Koniec 8 i początek 9 Istnienia

Istnienie 8
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 3
˜˜*°°*˜˜
13 listopada.
Ćd
 Jak ja mogę schudnąć jak o 3 ciej w nocy jestem tak głodna, że muszę zjeść kanapeczkę albo 2. Właśnie zjadłam pół puszki makreli/małej/w oleju z czuszką i 2 suche kanapeczki. Muszę iść spać, bo na tym się nie skończy, tak mnie ta czuszka teraz pali w język. Już przez te chłody – jak zwykle o tej porze pokićkał mi się dzień z nocą – w dzień śpię a nocą piszę i normalnie funkcjonuję – nawet obiad zwykle szykuję sobie nad ranem a tak od 11 do 19 śpię jak w nocy. Wtedy też nic nie jem.
Tak mam każdego roku, przez to zimno. Mnie samej to nie przeszkadza, tylko czasami jak coś mam załatwić muszę robić to w moją noc i jestem później nieprzytomna.
……………………..
Smaki dzieciństwa - co uwielbialiście najbardziej?
Ja już kiedyś o tym pisałam
Nr 1 bułka zwykła wydrążona i zapakowany wewnątrz wafelek amatorski 
– spróbujcie to jest pyszne, nawet jak nie ma takiej zwykłej pulchnej bez polepszaczy bułki z przedziałkiem, dzisiaj mógłby to być Grzesiek – ma podobny smak
Nr 2 ze świeżego chlebka przylepka ze smalcem. Oczywiście skórka w nich była słodka i chrupiąca, czasami posypana obficie makiem.
Później było więcej smaków, ale do końca podstawówki – te dwa.
………………………..
Byłam niejadkiem, co widać na zdjęciach.
Patrzyłam dzisiaj na zdjęcia mojego byłego ucznia na FB, który kosztuje krowich wymion pieczonych i po jego minie i wyglądzie tego luksusu odechciało mi się jeść na dłużej.
………………………
Żeby jednak zamknąć to 8 istnienie muszę znaleźć ten wpis mojego pierwszego pobytu u mamy w Dziwnowie.
Jak znajdę ten opis to wkleję linka - pamiętam, że to kiedyś opisałam.
http://bajsza.blogspot.com/2013/08/powiesc-rozdzia-10.html
Dość powiedzieć, że mało ojczym nas wszystkich nie zastrzelił w Sylwestra.
Uniknęliśmy śmierci, dzięki mojej intuicji, która sprawiła, że schowałam nie wiedzieć, czemu jego pistolet do ciocinego kalosza pod łóżko.
Tak zakończył się rok, w którym skończyłam 8 lat z zapamiętaną na zawsze melodią Marty Mirskiej – „Rozstanie z morzem”. To nie był przypadek, że właśnie tego wieczoru w starym radiu, po moim ojcu zabrzmiała ta piosenka, której i melodii i słów nie zapomnę do końca życia. Będzie mi przypominała te chwile, gdy z rocznym braciszkiem na rękach uciekałam do ubikacji na dworze by ukryć się przed zapitym wariatem.
……………………
„Takie smutne masz oczy, kochany,
I uśmiechasz się do mnie przez łzy.
Wiatr za oknem zawodzi od rana,
Jakby wiedział to samo co my.
Wiem, że być już inaczej nie może,
Prawdzie spojrzeć musimy twarz w twarz,
Chodź, pójdziemy pożegnać się z morzem,
Bo ostatni to spacer już nasz.
Refren:
Zachodni wiatr spienione goni fale,
Wysoki gdzieś zawisnął mewy krzyk,
Gasnący dzień zachodem się rozpalił,
Stoimy tak, bez słowa, ja i ty.
Daj dłoń, tak bliską mi i drogą,
Daj dłoń i nie myśl o mnie źle.
Zachodni wiatr rozstajnym naszym drogom
Z okrzykiem mew swe pożegnanie śle.
W mokrym piasku się stopa odciska,
Fala zaraz zabiera ten ślad,
Twoim oczom chcę przyjrzeć się z bliska,
Zanim znowu rozłączy nas świat.
Fale biją o plażę z łoskotem,
Błyszczy okruch bursztynu, jak łza.
Nie przyjdziemy tu nigdy z powrotem
Nigdy razem, jak dziś, ty i ja.
Refren: Zachodni wiatr spienione goni fale...”

Jeszcze dzisiaj jak słyszę tę melodię łzy stają mi w oczach.
Istnieni9
9 lat było magiczne z wielu powodów. Sadziłam, że to pierwszy stopień na drodze do dojrzałości.
Nie dość, że już na dobre i systematycznie pisałam pamiętnik, to zaczynałam sięgać po książki przygodowe, one pobudzały moją wyobraźnię, więc zaczynałam robić ilustracje do opisywanych historii w pamiętniku i stał się on taką kolorową książeczką.
Pamiętniki moje wcale tak naprawdę nie opisywały rzeczywistości tylko moje fantazje w oparciu o drobne zdarzenia z reality. Moje życie tworzyłam tak jak tworzy się scenariusz filmowy.
Już na lekcjach w szkole wymyślałam, co będę robiła w przedszkolu.
Robiłam drobne notatki, później jakby grałam wymyśloną rolę, oczywiście zdarzenia realne, te niezaplanowane troszkę wszystko burzyły, ale w większości mój czas był drobiazgowo przemyślany.
Niestety coraz mniej wiedziałam, co działo się na lekcjach.
Moi koledzy uważali mnie za dziwaczkę, bo cięgle myślami byłam nieobecna w szkole.
Jednak jak na wf-ie trzeba było skoczyć wzwyż, czy rzucić piłeczką palantową byłam w tym mistrzem i tylko czasami pokonywała mnie Ewka córka majora.
Zaczęłam chodzić do chłopaków z ulicy żeby, grać z nimi w klipę, państwa i miasta czy palanta.
Gry były super. Dla tych, co ich nie znają w skrócie opiszę. 
KLIPA
„Gra polega na tym, iż jeden zawodnik wybija większym kijem ten mały (tzw. "klipę") z koła jak najdalej, a inni zawodnicy próbują złapać klipę lub odkopnąć w kierunku koła. Następnie zawodnik, który klipę złapał lub odkopnął stara się wrzucić klipę do koła. Osoba w kole próbuje do tego nie dopuścić. Jeżeli klipa nie wpadła do koła, osoba broniąca ma prawo do trzykrotnego odbicia klipy uderzając ją w zaostrzone końce i wybijając, kiedy podskoczyła do góry. Następnie osoba w kole liczy liczbę kroków od klipy do koła.
To są jej punkty. Kto wrzucił klipę do koła, zajmuje miejsce wybijającego. Wygrywa ten, kto jako pierwszy zdobędzie określoną liczbę punktów. W Necie znalazłam; Klipa jest odmianą znanej od starożytności w Indiach gry Gilli-Danda. Znana jest w wielu krajach pod różnymi nazwami, między innymi uprawiana jest od XV w. we Włoszech, jako lippa. W poemacie Kwiaty polskie Juliana Tuwima jeden z bohaterów, łódzki ulicznik Kazek, jako „król” chłopaków ogłasza prawo:, „Jeżeli klipa sztorcem padnie, liczyć zaczyna się na nowo”.
W powieści Johna Steinbecka Na wschód od Edenu dwaj bohaterowie, bracia Karol i Adam Traskowie, grają w odmianę klipy zwaną pee-wee.
W bollywoodzkim filmie Lagaan indyjski pierwowzór klipy Gilli-danda jest określony, jako gra podobna do krykieta.
Indyjski pisarz Premchand napisał opowiadanie zatytułowane Gilli-danda, w którym gra jest ważnym elementem pozwalającym zrozumieć stosunki psychologiczne i społeczne między bohaterami.”
Pozostałe gry można też znaleźć w Internecie, więc ich nie opisuję.
Z chłopakami było fajnie o nic mnie nie pytali, jak im brakowało osoby do gry – mogłam z nimi zagrać.
Oczywiście mogłam do chłopaków chodzić w określonych godzinach. Chodziło o to żebym zjadła swoją zupę z przylepką chleba i później najczęściej nikt mnie w przedszkolu już nie szukał, nikt nie połapał się, że nie ma mnie na terenie.
…………………………..
Personel przedszkola tworzył jakby jedną wielką rodzinę.
Babcia dbała o swoich pracowników, kontrolowała ich wymagała, ale wiadomo miała serce na dłoni i jakby ktoś miał kłopoty w swojej prawdziwej rodzinie zawsze starała mu się pomóc.
Najfajniejszą osobą była p. Maria Ciszewska – przedszkolna kucharka. Ona dbała bardzo, żebym coś zjadła czasami nawet przypominała mi o odrobieniu lekcji.
Drugą osobą, która była bardzo życzliwa dla mnie. Był woźny przedszkolny p. Tadeusz Woźniak.
Mieszkał w Dobroniu pod Pabianicami i zima czy lato przyjeżdżał do pracy rowerem. Zawsze wcześniej, żeby załapać się na obiad. Czasami szczególnie zimą spał w przedszkolu. Trzeba powiedzieć, że miał sporo pracy.
Omiatał teren, zimą musiał odgarniać śnieg a teren był duży. Dbał o czystość w piwnicach, palił w piecu, żeby centralne działało w całym budynku, Robił drobne naprawy, jak coś ciekło czy się popsuło.
Przynosił na cały dzień węgiel do kuchennego pieca.
Grabił liście, kosił trawę, czasami coś przekopał pod grządki. Mimo tych wszystkich obowiązków, miał zawsze czas dla mnie. Siadał ze mną i rozmawiał, pomagał mi w matmie.
Wieczorami jak już wszyscy oprócz babci poszli do domu opowiadał mi niesamowite historie o wojnie, o tym jak była bieda na wsi, jak trzeba było ukrywać przed
 Niemcami trzodę, żeby uchować dla znajomych z miasta.
Jak z duszą na ramieniu i wieloma kilogramami wyrobów mięsnych jeździł do miasta rowerem, narażając się na śmierć, gdyby Niemcy go złapali.
Babcia też mi czasem opowiadała, ale sądzę, że była szczęśliwa, z tego naszego kumplowania się z panem Tadeuszem w przedszkolu, bo miała spokojną głowę, nie musiała się martwić czy coś nie wywinę.
Była jeszcze pani Jackowska magazynierka przedszkolna, ona zawsze miała dla mnie jakiś smakołyk.
Swój magazyn miała w takim pomieszczeniu jakby w ogromnym kanale garażowym pod kuchnią. Schodziło się tam po schodach. Pamiętam, że było tam maleńkie okienko pod sufitem okratowane podwójnie od wewnątrz i z zewnątrz. Magazyn dla takiego dzieciaka jak ja był skarbcem różnych pyszności, ale wolno mi było tam wejść tylko wtedy, gdy pani Jackowska wprowadziła mnie do środka, czasami, ale bardzo rzadko to robiła.
Wtedy dawała mi do kieszeni fartucha kilka cukierków, albo moje ulubione wafelki amatorskie w papierowej torebce. Zauważyłam, że dostawałam tylko tyle, by nikt inny nie mógł się połapać, że cokolwiek od niej dostałam.
Choć było to oczywiste, bo do tego magazynu miała wstęp tylko w jej obecności pani Maria i czasami księgowa.
Księgowa tam chodziła z papierami jakby sprawdzać czy są produkty z rachunków. Babcia mogła tam chodzić, nawet miała skrzętnie ukryty w kasie pancernej w swoim gabinecie klucz. Pamiętam, że raz jedyny weszła do magazynu, przeze mnie. Siedziałam jak już wszyscy poszli do domu i odrabiałam lekcje w kuchni, bo tam na stołach było sporo miejsca. Gdzieś mniej więcej o 18 tej. Nagle usłyszałam jakieś hałasy dobiegające wyraźnie z magazynu. Oczywiście pobiegłam do p. Tadeusza, bo babci lepiej było nie przeszkadzać.
Gdy przyszliśmy oboje pod blaszane drzwi pomalowane na szarobłękitny kolor hałas jakby się jeszcze powiększył. Tak to wyglądało jakby ktoś ostro buszował w magazynie.
Woźny poszedł po babcię. I wtedy dowiedziałam się, że ma ona klucz od magazynu. Okazało się, że przez niedomknięty lufcik pod sufitem zakradły się dwa kotki i zwyczajnie dobrały się do suszących się na żerdziach kiełbas. Pozrzucały wszystko i kombinowały jak wyjść z trofeami z magazynu, ale to nie było proste. Ten lufcik na noc był zawsze zamykany, ale pani Jackowska musiała albo zapomnieć, albo zrobić to niedokładnie. Fakt faktem, że po tym zajściu woźny wmontował tam jeszcze z zewnątrz siatkę z małymi oczkami, tak, że przecisnąć się przez nią mogła tylko mysz.
Pisałam o personelu przedszkola. Te trzy osoby były mi życzliwe i nigdy nie czułam, żeby któraś z nich traktowała mnie jak sierotę.
Niestety nie wszyscy tacy byli, najbardziej nieszczerą była księgowa Pawłowska. Miała cudny gabinet za salą bawialnianą. 
Z oknami na 3 strony świata/troszkę tych okien tu widać/ o wiele ładniejszy niż babci a była taka zawsze nadyndana.
Nie uśmiechała się do nikogo. Chodziła z wypiętym wielkim biustem. To fakt, że była niebrzydką i dobrze zbudowaną kobietą, jednak zachowywała się jak księżna udzielna. Pamiętam jak przychodził czasami do niej jej syn, który był starszy trochę ode mnie może ze 4 lata. Zawsze zachowywał się jak matka. Kiedyś powiedział mi „nie łaź za mną jesteś NIKIM”. Tak mnie to wtedy dziabnęło, że chętnie bym mu nakopała, ale byłam przy nim za mała i za słaba. On był zawsze kawał chłopa. Poszłam poskarżyć się p. Tadeuszowi a on tylko zaśmiał się i powiedział „powiedz mu niech mówi do ciebie Księżniczka NIKT, bo ty przy nim ruskim pachołku jesteś jak prawdziwa księżniczka”. Czemu ruskim zapytałam? Odpowiedział wtedy – „wiem, co mówię”. Kilaka lat później dowiedziałam się od niego, że jego mama bardzo chciała wygryść babcię ze stanowiska kierownika i sama je objąć. Na szczęście nie udało jej się i chyba z tej złości przeniosła się do innego przedszkola na księgową. Pamiętam też takie osoby, pomoc pani Marii kucharki p. Chudzińska taka chudziutka nomen omen zahukana kobitka, czasami po pracy w kuchni też sprzątała w salach, żeby dodatkowo zarobić, bo miała 2 synów do wychowania a z mężem było coś nie tak.
Były jeszcze 2 inne pomoce w kuchni i jednocześnie sprzątaczki, ale nie pamiętam ich nazwisk, może krócej pracowały i dlatego. 
Nie zbyt pamiętam wychowawczynie z przedszkola. Jedną tak była po prostu piękna. Nazywała się Basia Wojewnik z męża. On był nauczycielem muzyki w szkole nr 17 i miał gruźlicę, później na nią umarł. Poznałam go, jako dorosła osoba nawet byłam raz w ich domu z jakimś prezentem ze szkoły. Ich córka była później miss, ale nie pamiętam czy Polski, czy województwa. Młodsza jakieś 8 lat ode mnie. 2 Pani wychowawczyni to była Owczarkowa 3 cia Woźniakowa, chyba nie była rodziną z woźnym miała 2 córki, prawie w moim wieku.
Innych a były zawsze jeszcze 2, bo w przedszkolu były 4 grupy a najmłodsza miała 2 wychowawczynie z nazwiska nie pamiętam. Już kiedyś o tym pisałam, że przedszkole mieściło się w takim a ‘a małym pałacyku, który wcześniej w czasie wojny zamieszkiwał jakiś wysoki rangą Niemiec. Tu narysowałam plan wysokiego parteru, 
bo pod nim były jeszcze głębokie piwnice w których mieszkający tam Niemiec miał swoją prywatną rzeźnię
http://bajsza.blogspot.com/2013/08/powiesc-rozdzia-8.html
Warto tu też zajrzeć.
 Będę tu dopisywała ćd więc zaglądaj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga