Istnienie 8
Wszelkie
podobieństwa do osób,
zdarzeń, miejsc,
które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 3
˜˜”*°•◕❤◕•°*”˜˜
9 listopada.
Ćd
Turnus w Dusznikach trwał miesiąc i 14 dni
pamiętam to jak dzisiaj, zresztą mam wszystko naskrobane w pamiętniku, który już wtedy pisałam.
Prewentorium zwykle było dla gruźlików, wtedy trwało 3 miesiące, ale my nie
byłyśmy chore – tylko sądzę, że szkoła dostała z tzw. „puli” miejsca i trzeba
było albo je oddać innym albo znaleźć dziewczyny, które rodzice same zechcieliby
wysłać tak daleko.
Rodzice
zapewne mieli różne powody, żeby na prawie półtora miesiąca pozbyć się czasami
niesfornego dzieciaczka.
Trudno
czasami się im dziwić.
Ze mną było nieco inaczej, ale kogo tu to obchodziło.
Problem
był z tą Komunią tym bardziej, że wtedy już religię w szkołach zlikwidowano i jedyną,
w której jeszcze się odbywała w budynku szkolnym była S.P nr 9, gdzie moja
ciocia korzystała z sali gimnastycznej, bo w ogólniaku, w którym wtedy pracowała
nie było sali do wf.
Ciocia
zapisała mnie na religię do „9 tki” i guzik wszystkich obchodziło, jaki jest
mój stosunek do wiary i religii.
Miałam
iść do Komunii i basta – nie oponowałam za długo, bo bardzo mi się podobał
biały komunijny strój.
Raz w życiu mogłam wyglądać jak księżniczka i tylko z
tego powodu usiłowałam nauczyć się tego katechizmu. Miałam super pamięć, ale
sama nie wiem, dlaczego za Chiny ludowe nie mogłam zapamiętać tych wszystkich
modlitw, przykazań i innych niezwykle ważnych spraw.
Szło
mi to za przeproszeniem jak przysłowiowa krew z nosa.
Do
tego czułam się zdrajcą, bo z Januszkiem ustaliliśmy w wieku 5 lat, że Bóg nie
istnieje. To był poważny dylemat małej księżniczki, na którą pewnie już czekała
przecudna suknia z nylonowej gipiury ze skrzydłami jak u motyla, cudowne
niemieckie buciki z białego zamszu kupione w komisie. Fantastyczna torebka od
Bata ze srebrną klamrą, szyfonowe rękawiczki, delikatnie różowa haleczka z
koronką – takie cudo widziałam pierwszy raz w życiu i do niej podobne majtaski.
Białe fantastyczne rajstopy, kupione przez panią Tinę na Targach Poznańskich,
od kogoś chyba na lewo.
Pamiętajcie,
że wtedy w sklepach prawie nic dla dzieci nie było – nie to, co teraz.
Na
Komunię strój kupowało się zwykle z rocznym wyprzedzeniem.
To niesamowicie
mobilizowało do nauki tego katechizmu, – ale we mnie chyba jakiś diabeł wstąpił
albo, co, bo za cholerę nie mogłam tego wszystkiego opanować.
Czułam
już w Dusznikach, że obleję ten egzamin a do tego mieliśmy okropnie jędzowatą
siostrę w tej „9 tce”.
Kiedy
wróciłam cała jeszcze w skowronkach z Prewentorium, gdzie nasz pan wychowawca był
prawdziwym aniołem, siostra z „9 tki” przy całej klasie zrobiła mi egzamin
szydząc boleśnie z mojej kompletnej nieznajomości Katechizmu.
W
sumie niektóre rzeczy tak swoimi słowami wiedziałam, ale ona żądała recytacji
na pamięć słowo w słowo i śmiała się ze mnie spod grubych szkieł okularów - najmocniej jak
się na dobre zacięłam.
Tak mnie wtedy sponiewierała, że się
rozryczałam i nim uciekłam z klasy usłyszałam, że do Komunii nie będę DOPUSZCZONA w tym roku.
Taka
zryczana oczywiście pobiegłam do cioci – widziałam jak się wściekła gdy łkając zdałam jej relację z egzaminu, choć
bardzo to ukrywała tym bardziej, że miała właśnie lekcję.
Powiedziała mi tylko,
żebym nie płakała, że ona załatwi to inaczej. No i załatwiła przez proboszcza.
Nie musiałam zdawać żadnego egzaminu i do Komunii byłam hi, hi „dopuszczona”.
Inną
sprawą było to, że się tak z tego wszystkiego rozchorowałam - miałam prawie 40
st. gorączki, ale u Komunii byłam, choć ledwo trzymałam się na nogach. Do tego
hostia przykleiła mi się do podniebienia zaklejając mi przełyk i mało się nie
udusiłam.
………………………………
Przypomniała
mi się wtedy moja obietnica, że zapiszę się na gitarę – uznałam, że coś fajnego
po takiej traumie mi się należy.
Później,
gdy nauka gry na gitarze szła mi jak ta nauka katechizmu do tego instruktor
Pomaz był złośliwy jak ta siostra z „9 tki”, gdzie definitywnie porzuciłam
lekcje religii zaraz po Komunii, pomyślałam, że to chyba przysłowiowa kara boska.
Po
ponad pół roku barowania się z chwytami gitarowymi niestety zrezygnowałam z
wielkim smutkiem. Musiałam też oddać wypożyczoną z Domu Kultury gitarę a
szkoda, bo może sama nauczyłabym się więcej niż na tych piekielnych zajęciach.
………………………………
Znów wróciłam do swojej samotni i książek.
Woźny przynosił mi książki, które były zakazane przez cenzurę i wtedy
przeczytałam; Heleny Zakrzewskiej „Białe róże”
O
pochodzie Armii Sowieckiej na Warszawę.
O tym
jak ciotki chcąc chronić dwójkę osieroconych dzieci wysyłają chyba Wandzię do
dworku wuja, a Janek, jako skaut zgłasza się do służby w łączności, gdzie miał
działać na zapleczu frontu.
Nikt się
nie spodziewał, że dzieci staną na wprost barbarzyńskiego wroga, zobaczą
śmierć, okrucieństwo i przemoc, mając w ręku jedyną broń, którą była miłość do
ojczyzny.
Pamiętam,
że czytałam ją z zapartym tchem. Później babcia jeszcze sporo mi w wolnym od
pracy czasie opowiedziała. Pamiętam jak zeszła do piwnicy podziękować woźnemu,
że znalazł dla mnie taką ładną i patriotyczną książkę.
Jego
to bardzo podkręciło i za kilka dni przywiózł inną.
Mari
Bujno-Arctowej, nie wiem czy nie zmieniłam nazwiska - tytuł; Ojczyzna
Książka
pokazywała jak ratowana była poćwiartowana przez zaborców ojczyzna - wskazując
odwiecznych wrogów - Niemców i Rosjan. Pamiętam, że było tam napisane, że
największym wrogiem Polski był, jest i będzie Niemiec. W Kraśnikach, w których
działa się akcja czekano z trwogą na Moskali lub Niemców. Polacy uważali, że
Oni byli szkoleni do systematycznego obrabowywania Polski ze wszystkiego, co
się im nawinęło pod rękę. Na dodatek akcja dzieje się we dworze, który z wiejską chatą szedł ręka w rękę, wzajemnie sobie pomagając w końcu oddany na pastwę
zbliżającego się komunistycznego okrucieństwa.... Książka opowiadała o losach braci,
którzy próbowali ratować ojcowiznę.
Młodzi
Kraśniccy z Kraśnik w czasie zawieruchy wojennej szukali rodziców, czytająca
wówczas mała Basia widziała opisane obrazy kolejno pojawiających się oddziałów
i zastanawiała się, którzy byli bardziej bezwzględni i okrutni - Moskale czy
Prusacy. Pamiętam, że po tej książce nie chciałam więcej czytać o wojnie, ta była dla mnie za poważna.
Było
mi źle, że młodzi ludzie byli narażeni na takie przejścia, ale te książki
pokazały mi, że brak rodziców nie jest największym nieszczęściem i że trzeba
sobie jakoś z nim radzić.
………………………………
Wtedy to woźny przyniósł mi „Przygody dobrego wojaka
Szwejka podczas wojny światowej autorstwa chyba Pawła Hulki-Laskowskiego. Woźny
wieczorami czytał mi ją i zaśmiewaliśmy się oboje do łez.
Jak
się zmęczył ja czytałam i było wtedy jeszcze więcej śmiechu. Kiedyś babcia
przyszła po mnie do piwnicy, żeby zabrać mnie już do domu i jak schodziła po
schodach nie wiedziała, z czego my się tak zaśmiewamy.
Pamiętam, że usiadła z
nami i jakiś czas śmialiśmy się w trójkę z czytanej książki. Było super.
………………………………
Raz w roku babcia zatrudniała fotografa pana
Kabzę, który robił zdjęcia wszystkim dzieciakom, personelowi i ich dzieciom – /te zawsze w ten dzień przychodziły do przedszkola/, bez względu na wiek.
Ja po lewej.
Nie uwierzycie.
Babcia jak poszła na emeryturę zabrała z przedszkola 4 ogromne kartony samych
zdjęć.
Niestety,
przez moich braci prawie wszystkie spaliły się w komórce. Ocalały właściwie
tylko te, które ja wcześniej zabrałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam