poniedziałek, 9 listopada 2015

8 z 17 Istnień ćd

Istnienie 8
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 3
˜˜*°°*˜˜
9 listopada.
Ćd
 Turnus w Dusznikach trwał miesiąc i 14 dni pamiętam to jak dzisiaj, zresztą mam wszystko naskrobane w pamiętniku, który już wtedy pisałam. Prewentorium zwykle było dla gruźlików, wtedy trwało 3 miesiące, ale my nie byłyśmy chore – tylko sądzę, że szkoła dostała z tzw. „puli” miejsca i trzeba było albo je oddać innym albo znaleźć dziewczyny, które rodzice same zechcieliby wysłać tak daleko.
Rodzice zapewne mieli różne powody, żeby na prawie półtora miesiąca pozbyć się czasami niesfornego dzieciaczka.
Trudno czasami się im dziwić. 
Ze mną było nieco inaczej, ale kogo tu to obchodziło.
Problem był z tą Komunią tym bardziej, że wtedy już religię w szkołach zlikwidowano i jedyną, w której jeszcze się odbywała w budynku szkolnym była S.P nr 9, gdzie moja ciocia korzystała z sali gimnastycznej, bo w ogólniaku, w którym wtedy pracowała nie było sali do wf.
Ciocia zapisała mnie na religię do „9 tki” i guzik wszystkich obchodziło, jaki jest mój stosunek do wiary i religii.
Miałam iść do Komunii i basta – nie oponowałam za długo, bo bardzo mi się podobał biały komunijny strój. 
Raz w życiu mogłam wyglądać jak księżniczka i tylko z tego powodu usiłowałam nauczyć się tego katechizmu. Miałam super pamięć, ale sama nie wiem, dlaczego za Chiny ludowe nie mogłam zapamiętać tych wszystkich modlitw, przykazań i innych niezwykle ważnych spraw.
Szło mi to za przeproszeniem jak przysłowiowa krew z nosa.
Do tego czułam się zdrajcą, bo z Januszkiem ustaliliśmy w wieku 5 lat, że Bóg nie istnieje. To był poważny dylemat małej księżniczki, na którą pewnie już czekała przecudna suknia z nylonowej gipiury ze skrzydłami jak u motyla, cudowne niemieckie buciki z białego zamszu kupione w komisie. Fantastyczna torebka od Bata ze srebrną klamrą, szyfonowe rękawiczki, delikatnie różowa haleczka z koronką – takie cudo widziałam pierwszy raz w życiu i do niej podobne majtaski. Białe fantastyczne rajstopy, kupione przez panią Tinę na Targach Poznańskich, od kogoś chyba na lewo.
Pamiętajcie, że wtedy w sklepach prawie nic dla dzieci nie było – nie to, co teraz. 
Na Komunię strój kupowało się zwykle z rocznym wyprzedzeniem. 
To niesamowicie mobilizowało do nauki tego katechizmu, – ale we mnie chyba jakiś diabeł wstąpił albo, co, bo za cholerę nie mogłam tego wszystkiego opanować.
Czułam już w Dusznikach, że obleję ten egzamin a do tego mieliśmy okropnie jędzowatą siostrę w tej „9 tce”.
Kiedy wróciłam cała jeszcze w skowronkach z Prewentorium, gdzie nasz pan wychowawca był prawdziwym aniołem, siostra z „9 tki” przy całej klasie zrobiła mi egzamin szydząc boleśnie z mojej kompletnej nieznajomości Katechizmu.
W sumie niektóre rzeczy tak swoimi słowami wiedziałam, ale ona żądała recytacji na pamięć słowo w słowo i śmiała się ze mnie spod grubych szkieł okularów - najmocniej jak się na dobre zacięłam. 
Tak mnie wtedy sponiewierała, że się rozryczałam i nim uciekłam z klasy usłyszałam, że do Komunii nie będę DOPUSZCZONA w tym roku.
Taka zryczana oczywiście pobiegłam do cioci – widziałam jak się wściekła gdy łkając zdałam jej relację z egzaminu, choć bardzo to ukrywała tym bardziej, że miała właśnie lekcję. 
Powiedziała mi tylko, żebym nie płakała, że ona załatwi to inaczej. No i załatwiła przez proboszcza. Nie musiałam zdawać żadnego egzaminu i do Komunii byłam hi, hi „dopuszczona”. 
Inną sprawą było to, że się tak z tego wszystkiego rozchorowałam - miałam prawie 40 st. gorączki, ale u Komunii byłam, choć ledwo trzymałam się na nogach. Do tego hostia przykleiła mi się do podniebienia zaklejając mi przełyk i mało się nie udusiłam.
………………………………
Przypomniała mi się wtedy moja obietnica, że zapiszę się na gitarę – uznałam, że coś fajnego po takiej traumie mi się należy.
Później, gdy nauka gry na gitarze szła mi jak ta nauka katechizmu do tego instruktor Pomaz był złośliwy jak ta siostra z „9 tki”, gdzie definitywnie porzuciłam lekcje religii zaraz po Komunii, pomyślałam, że to chyba przysłowiowa kara boska.
Po ponad pół roku barowania się z chwytami gitarowymi niestety zrezygnowałam z wielkim smutkiem. Musiałam też oddać wypożyczoną z Domu Kultury gitarę a szkoda, bo może sama nauczyłabym się więcej niż na tych piekielnych zajęciach.
………………………………
 Znów wróciłam do swojej samotni i książek. Woźny przynosił mi książki, które były zakazane przez cenzurę i wtedy przeczytałam; Heleny Zakrzewskiej „Białe róże”
O pochodzie Armii Sowieckiej na Warszawę.
O tym jak ciotki chcąc chronić dwójkę osieroconych dzieci wysyłają chyba Wandzię do dworku wuja, a Janek, jako skaut zgłasza się do służby w łączności, gdzie miał działać na zapleczu frontu.
Nikt się nie spodziewał, że dzieci staną na wprost barbarzyńskiego wroga, zobaczą śmierć, okrucieństwo i przemoc, mając w ręku jedyną broń, którą była miłość do ojczyzny.
Pamiętam, że czytałam ją z zapartym tchem. Później babcia jeszcze sporo mi w wolnym od pracy czasie opowiedziała. Pamiętam jak zeszła do piwnicy podziękować woźnemu, że znalazł dla mnie taką ładną i patriotyczną książkę.
Jego to bardzo podkręciło i za kilka dni przywiózł inną.
Mari Bujno-Arctowej, nie wiem czy nie zmieniłam nazwiska - tytuł; Ojczyzna
Książka pokazywała jak ratowana była poćwiartowana przez zaborców ojczyzna - wskazując odwiecznych wrogów - Niemców i Rosjan. Pamiętam, że było tam napisane, że największym wrogiem Polski był, jest i będzie Niemiec. W Kraśnikach, w których działa się akcja czekano z trwogą na Moskali lub Niemców. Polacy uważali, że Oni byli szkoleni do systematycznego obrabowywania Polski ze wszystkiego, co się im nawinęło pod rękę. Na dodatek akcja dzieje się we dworze, który z wiejską chatą szedł ręka w rękę, wzajemnie sobie pomagając w końcu oddany na pastwę zbliżającego się komunistycznego okrucieństwa.... Książka opowiadała o losach braci, którzy próbowali ratować ojcowiznę. 
Młodzi Kraśniccy z Kraśnik w czasie zawieruchy wojennej szukali rodziców, czytająca wówczas mała Basia widziała opisane obrazy kolejno pojawiających się oddziałów i zastanawiała się, którzy byli bardziej bezwzględni i okrutni - Moskale czy Prusacy. Pamiętam, że po tej książce nie chciałam więcej czytać o wojnie, ta była dla mnie za poważna.
Było mi źle, że młodzi ludzie byli narażeni na takie przejścia, ale te książki pokazały mi, że brak rodziców nie jest największym nieszczęściem i że trzeba sobie jakoś z nim radzić. 
………………………………
Wtedy to woźny przyniósł mi „Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej autorstwa chyba Pawła Hulki-Laskowskiego. Woźny wieczorami czytał mi ją i zaśmiewaliśmy się oboje do łez.
Jak się zmęczył ja czytałam i było wtedy jeszcze więcej śmiechu. Kiedyś babcia przyszła po mnie do piwnicy, żeby zabrać mnie już do domu i jak schodziła po schodach nie wiedziała, z czego my się tak zaśmiewamy. 
Pamiętam, że usiadła z nami i jakiś czas śmialiśmy się w trójkę z czytanej książki. Było super.
………………………………
 Raz w roku babcia zatrudniała fotografa pana Kabzę, który robił zdjęcia wszystkim dzieciakom, personelowi i ich dzieciom – /te zawsze w ten dzień przychodziły do przedszkola/, bez względu na wiek. 
Ja po lewej.
Nie uwierzycie. Babcia jak poszła na emeryturę zabrała z przedszkola 4 ogromne kartony samych zdjęć.
Niestety, przez moich braci prawie wszystkie spaliły się w komórce. Ocalały właściwie tylko te, które ja wcześniej zabrałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga