wtorek, 17 listopada 2015

Mój nowy stary zwierzak.

Istnienie 9
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 4
17 listopada.
Ćd
 Wrócę jeszcze do cioci Wikty, tej damy z Łodzi, u której ściągnęłam sobie na buzię rozgrzaną maszynkę z gotującym mlekiem. 
Widzicie jak to jest przy takich traumach zapominamy o sympatycznych momentach, które zdarzają nam się w tych samych miejscach. 
Ciocia Wikta, która jak pisałam już chyba, że jeśli faktycznie była moją bardzo daleką cioteczką a nie tylko mamą wujka Leszka przyjaciela mojego taty od kart, więc ona jak teraz sądzę miała jakieś wyrzuty sumienia od czasu tego nieszczęsnego mleka, które mnie poparzyło i starała się zawsze jakoś mi wynagrodzić cierpienie tamtego dnia. 
Już rok po tym zdarzeniu podarowała mi najmniejszego słonika z kolekcji na pianinie, bo widziała, jak na te słoniki patrzę. 
Następnego roku dostałam od niej cudną lalkę śpiącą, która zdobiła jej kanapę w salonie. 
Później dała mojej mamie cudny materiał na sukienkę dla mnie. Został z jej sukienki i miałyśmy dzięki temu takie same sukienki. Pierwszego roku, gdy mama później wyjechała i przyjechałyśmy do cioci Wikty z babcią po cmentarzu dostałam od niej mój pierwszy złoty pierścionek. 
Pamiętam go dobrze, choć chyba w 3 klasie jedna z moich koleżanek wyłudziła go ode mnie. Niby na jeden dzień, później powiedziała, że jej zginął i straciłam go na wieki. A na klasowym zdjęciu wygląda na takie niewiniątko – fotografia dzieci, często jest złudna.
Już nie pamiętam dalszych prezentów, ale wierzcie mi każdego roku coś od cioci dostawałam i zawsze były to cenne prezenty. 
Na komunię dostałam cudny łańcuszek z matką boską z kryształu. Jednak to, co mi przypomniało ciocię Wiktę to ten lis na jej wybujałym biuście. 
Ze 3 dni temu miałam taki sen, że ciocia dała mi tego lisa. Obudziłam się i zaczęłam się zastanawiać jak to było? 
Tak, tak. Dała mi lisa i ja go chyba gdzieś mam jak go mole nie zjadły. 
Pamiętam, że jak szłam do cioci to babcia mi go zapakowała w taką torbę foliową, co się z niej rurką wyciskało powietrze i ten lisek wyglądał po tej operacji bardzo biednie. 
Natomiast teraz przypomniało mi się jak to było z tym liskiem. Przyjechałyśmy do cioci, gdy byłam w trzeciej klasie a ona cała w skowronkach już od drzwi uśmiechnięta zaczęła mnie całować, gdzie popadło i mówiła – mam cudny prezent dla ciebie. Kazałam go zrobić mojemu kuśnierzowi – teraz będziesz Bajeczko prawdziwą damą. Wręczyła mi małego liska – był mnie więcej o połowę mniejszy od tego jej, ale był taki cudny, że się popłakałam. 
"Czemu płaczesz zapytała?" Tak mi go żal. No, co ty on i tak nie żyje a teraz, chociaż możesz się nim bawić i polubić go nawet po śmierci. Masakrycznie to brzmiało, ale w dniu Wszystkich Świętych wszystko uchodziło. 
"Chcesz go zapytała cioteczka?" Tak bardzo dziękuję – ucałowałam ją. 
Gdy poszłam wiele lat później do cioci Todźki lisek był w tej torbie bez powietrza na półce ciocinej szafy. Gdy się od niej wyprowadziłam liska zabrałam i trafił w końcu do dębowej szafy w garażu, cały czas bez powietrza. Wiecie, co odpakowałam tę torbę po blisko 50 latach wyglądał strasznie, ale mole go nie jadły. Powiesiłam na sznurku w garażu a gdy tam zajrzałam po 2 dniach myślałam, że padnę – wyglądał jak nowy.

Życie ciągle nas zaskakuje – po tylu latach i tak fajnie wygląda. Wiem, wiem, że to niehumanitarne traktowanie zwierząt - ale nigdy go nie wyrzucę, bo to jest mój prezent z dzieciństwa.
Jadę na rower jak wrócę dopiszę dalszy ciąg.
Ćd
 Smutno mi – PADA i z roweru nici, nie dobrze, bo coś ostatnio mam za wysoki cukier. 
Wczoraj wieczorem byłam w szoku, co prawda po grzeszyłam, no, ale w końcu życie nie może być monotonne i 5 ptasich mleczek to nie aż taki grzech przecież.
O matko, jakie to nie sprawiedliwe, ale wymyśliłam, że będę się traktowała elektro ukłuciami, co ponoć zmniejsza ilość cukru. Chciałam też kupić morwę białą w tabletkach może to obniży mi cukier dodatkowo. 
Moje tabletki chyba znudziły się mojemu organizmowi i po prostu chyba przestały działać. Chciałam dzisiaj też pojeździć wysiłek ma zmniejszać cukier. Aż się boję go zmierzyć. No 154 jak cię mogę wczoraj wieczorem było więcej niż 2 x tyle.
………………………..
Wrócę do liska i cioci Wikty, bo wpisuje się w moje 9 Istnienie. Latem byłyśmy z babcią zaproszone na weekend na Kały, gdzie cioteczka Wikta miała małą murowaną chatkę na ogromnej działce przypominającej sad. 
Wujka Leszka, czyli syna cioci znałam już od dawna pojawiał się i znikał w czasie moich wizyt u cioci. Był już żonaty. Miał 2 córki. Córki i żonę poznałam później, bo ciocia Wikta jakoś nie przepadała za Lucynką, żoną Leszka. Pamiętam, że wujek Leszek przywiózł mnie na Kały swoim samochodem z ogromną ilością jedzenia, które było poukładane na mnie, bo było go tyle. Babcia miała szczęście i komfort, bo jechała na przednim siedzeniu. Wujek Leszek miał jakiś dziwny ten samochód, pamiętam, że był to pierwszy samochód z otwieranym dachem, jaki widziałam. Choć wtedy wujek nie chciał go otworzyć, bo mówił, że mu zakupy wyfruną. 
Wujek był zabójczy, miał niesamowite poczucie humoru – zawsze jak pamiętam się w nim kochałam, choć był prawie w wieku mojego ojca. 
Jak można było się w nim nie kochać, był taki przystojny. 
Wysoki, zgrabniutki, zawsze uśmiechnięty, czasami zamyślał się i mówił – Jurek byłby taki szczęśliwy jakby mógł Cię teraz widzieć. 
W jego oczach zawsze wtedy był taki smutek, jakby krył w nich najczarniejszą tajemnicę śmierci swojego najlepszego przyjaciela. Tylko wtedy był smutny, gdy go pytałam o ojca - czasami opowiedział jakąś wesołą historyjkę 2 młodych jeszcze chłopaków – znali się od zawsze. 
Ciocia kochała syna bez pamięci, pod warunkiem, że nikt przy niej nie zaczynał mówić o jego żonie. 
Jedyny raz widziałam we wczesnym dzieciństwie żonę wujka na cmentarzu. Wujek, gdy ja poszłam do liceum został prezesem ŁKS, – u, ale to już było troszkę później.

Wtedy na Kałach było super ogromny sad mnóstwo śliwek i winogron, bo lato było późne. 
Gdy wróciłyśmy do domu, dowiedziałyśmy się, że ciocia Wikta poparzyła się wrzątkiem, który wylała sobie na brzuch. W 2 tygodnie po tym umarła - pamiętam, że strasznie wtedy płakałam. 
To była bardzo smutna wiadomość. Pamiętam, że zadzwoniła do nas Lucynka, żona Leszka. To niesamowite kilkanaście lat później Lucynka poparzyła się nie wiem nawet, czym i dostała po tym raka krwi – umarła po niecałym roku. 
Dziwne prawda. 

Będę tu dopisywała ćd więc zaglądaj.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga