Istnienie 9
Wszelkie
podobieństwa do osób,
zdarzeń, miejsc,
które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 4
17 listopada.
Ćd
Wrócę jeszcze do cioci Wikty, tej damy z Łodzi,
u której ściągnęłam sobie na buzię rozgrzaną maszynkę z gotującym mlekiem.
Widzicie jak to jest przy takich traumach zapominamy o sympatycznych momentach,
które zdarzają nam się w tych samych miejscach.
Ciocia Wikta, która jak pisałam
już chyba, że jeśli faktycznie była moją bardzo daleką cioteczką a nie tylko mamą
wujka Leszka przyjaciela mojego taty od kart, więc ona jak teraz sądzę miała
jakieś wyrzuty sumienia od czasu tego nieszczęsnego mleka, które mnie poparzyło
i starała się zawsze jakoś mi wynagrodzić cierpienie tamtego dnia.
Już rok po
tym zdarzeniu podarowała mi najmniejszego słonika z kolekcji na pianinie, bo
widziała, jak na te słoniki patrzę.
Następnego roku dostałam od niej cudną
lalkę śpiącą, która zdobiła jej kanapę w salonie.
Później dała mojej mamie
cudny materiał na sukienkę dla mnie. Został z jej sukienki i miałyśmy dzięki temu takie
same sukienki. Pierwszego roku, gdy mama później wyjechała i przyjechałyśmy do
cioci Wikty z babcią po cmentarzu dostałam od niej mój pierwszy złoty
pierścionek.
Pamiętam go dobrze, choć chyba w 3 klasie jedna z moich koleżanek
wyłudziła go ode mnie. Niby na jeden dzień, później powiedziała, że jej zginął
i straciłam go na wieki. A na klasowym zdjęciu wygląda na takie niewiniątko –
fotografia dzieci, często jest złudna.
Już
nie pamiętam dalszych prezentów, ale wierzcie mi każdego roku coś od cioci
dostawałam i zawsze były to cenne prezenty.
Na komunię dostałam cudny łańcuszek
z matką boską z kryształu. Jednak to, co mi przypomniało ciocię Wiktę to ten
lis na jej wybujałym biuście.
Ze 3 dni temu miałam taki sen, że ciocia dała mi
tego lisa. Obudziłam się i zaczęłam się zastanawiać jak to było?
Tak, tak. Dała mi lisa i
ja go chyba gdzieś mam jak go mole nie zjadły.
Pamiętam, że jak szłam do cioci
to babcia mi go zapakowała w taką torbę foliową, co się z niej rurką wyciskało
powietrze i ten lisek wyglądał po tej operacji bardzo biednie.
Natomiast teraz przypomniało mi
się jak to było z tym liskiem. Przyjechałyśmy do cioci, gdy byłam w trzeciej
klasie a ona cała w skowronkach już od drzwi uśmiechnięta zaczęła mnie całować,
gdzie popadło i mówiła – mam cudny prezent dla ciebie. Kazałam go zrobić mojemu
kuśnierzowi – teraz będziesz Bajeczko prawdziwą damą. Wręczyła mi małego liska –
był mnie więcej o połowę mniejszy od tego jej, ale był taki cudny, że się
popłakałam.
"Czemu płaczesz zapytała?" Tak mi go żal. No, co ty on i tak nie żyje
a teraz, chociaż możesz się nim bawić i polubić go nawet po śmierci.
Masakrycznie to brzmiało, ale w dniu Wszystkich Świętych wszystko uchodziło.
"Chcesz go zapytała cioteczka?" Tak bardzo dziękuję – ucałowałam ją.
Gdy poszłam wiele lat później do cioci Todźki lisek był w tej torbie bez powietrza na półce ciocinej szafy.
Gdy się od niej wyprowadziłam liska zabrałam i trafił w końcu do dębowej szafy
w garażu, cały czas bez powietrza. Wiecie, co odpakowałam tę torbę po blisko 50
latach wyglądał strasznie, ale mole go nie jadły. Powiesiłam na sznurku w
garażu a gdy tam zajrzałam po 2 dniach myślałam, że padnę – wyglądał jak nowy.
Życie
ciągle nas zaskakuje – po tylu latach i tak fajnie wygląda. Wiem, wiem, że to niehumanitarne traktowanie zwierząt - ale nigdy go nie wyrzucę, bo to jest mój prezent z dzieciństwa.
Jadę na rower jak
wrócę dopiszę dalszy ciąg.
Ćd
Smutno mi – PADA i z roweru nici, nie dobrze,
bo coś ostatnio mam za wysoki cukier.
Wczoraj wieczorem byłam w szoku, co
prawda po grzeszyłam, no, ale w końcu życie nie może być monotonne i 5 ptasich
mleczek to nie aż taki grzech przecież.
O matko,
jakie to nie sprawiedliwe, ale wymyśliłam, że będę się traktowała elektro ukłuciami,
co ponoć zmniejsza ilość cukru. Chciałam też kupić morwę białą w tabletkach
może to obniży mi cukier dodatkowo.
Moje tabletki chyba znudziły się mojemu
organizmowi i po prostu chyba przestały działać. Chciałam dzisiaj też pojeździć
wysiłek ma zmniejszać cukier. Aż się boję go zmierzyć. No 154 jak cię mogę
wczoraj wieczorem było więcej niż 2 x tyle.
………………………..
Wrócę
do liska i cioci Wikty, bo wpisuje się w moje 9 Istnienie. Latem byłyśmy z
babcią zaproszone na weekend na Kały, gdzie cioteczka Wikta miała małą murowaną
chatkę na ogromnej działce przypominającej sad.
Wujka Leszka, czyli syna cioci
znałam już od dawna pojawiał się i znikał w czasie moich wizyt u cioci. Był już
żonaty. Miał 2 córki. Córki i żonę poznałam później, bo ciocia Wikta jakoś nie
przepadała za Lucynką, żoną Leszka. Pamiętam, że wujek Leszek
przywiózł mnie na Kały swoim samochodem z ogromną ilością jedzenia, które było
poukładane na mnie, bo było go tyle. Babcia miała szczęście i komfort, bo
jechała na przednim siedzeniu. Wujek Leszek miał jakiś dziwny ten samochód,
pamiętam, że był to pierwszy samochód z otwieranym dachem, jaki widziałam. Choć
wtedy wujek nie chciał go otworzyć, bo mówił, że mu zakupy wyfruną.
Wujek był
zabójczy, miał niesamowite poczucie humoru – zawsze jak pamiętam się w nim
kochałam, choć był prawie w wieku mojego ojca.
Jak można było się w nim nie
kochać, był taki przystojny.
Wysoki, zgrabniutki, zawsze uśmiechnięty, czasami
zamyślał się i mówił – Jurek byłby taki szczęśliwy jakby mógł Cię teraz
widzieć.
W jego oczach zawsze wtedy był taki smutek, jakby krył w nich
najczarniejszą tajemnicę śmierci swojego najlepszego przyjaciela. Tylko wtedy
był smutny, gdy go pytałam o ojca - czasami opowiedział jakąś wesołą historyjkę 2
młodych jeszcze chłopaków – znali się od zawsze.
Ciocia kochała syna bez
pamięci, pod warunkiem, że nikt przy niej nie zaczynał mówić o jego żonie.
Jedyny raz widziałam we wczesnym dzieciństwie żonę wujka na cmentarzu. Wujek,
gdy ja poszłam do liceum został prezesem ŁKS, – u, ale to już było troszkę
później.
Wtedy
na Kałach było super ogromny sad mnóstwo śliwek i winogron, bo lato było późne.
Gdy wróciłyśmy do domu, dowiedziałyśmy się, że ciocia Wikta poparzyła się
wrzątkiem, który wylała sobie na brzuch. W 2 tygodnie po tym umarła - pamiętam, że strasznie wtedy płakałam.
To była
bardzo smutna wiadomość. Pamiętam, że zadzwoniła do nas Lucynka, żona Leszka.
To niesamowite kilkanaście lat później Lucynka poparzyła się nie wiem nawet,
czym i dostała po tym raka krwi – umarła po niecałym roku.
Dziwne prawda.
Będę tu
dopisywała ćd więc zaglądaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam