Istnienie 9
Wszelkie
podobieństwa do osób,
zdarzeń, miejsc,
które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 4
27 listopada.
Ćd
Smutno
mi – PADA i z roweru nici, nie dobrze, bo coś ostatnio mam za wysoki cukier.
Wczoraj
wieczorem byłam w szoku, co prawda pogrzeszyłam, no, ale w końcu życie nie może
być platynowe - zimne i szare a 5 ptasich mleczek to nie aż taki grzech jak na
całe miesiące rygorów i wyrzeczeń.
Gdybyś,
choć usta miał słodkie Ty, za którym tęsknię od tej nocy listopadowej, gdy
deszczu krople zastygły milcząco na parapecie. Troszkę szeleściły jak
próbowałam zważyć czy mam prawo i zamilkły na zawsze, gdy uznałam, że go nie mam.
Nigdy
nie miałam prawa do niczego.
Nawet wtedy, gdy dostawałam prezent – taki „na
zawsze", czułam gdzieś podskórnie, że był podarowany mi z litości a nie z
miłości.
~~~~~~~
Pomyśl czy dostałeś w życiu cokolwiek z miłości?
Ciekawe
pytanie trzeba by poszperać we wspomnieniach a przecież najczęściej wracają te
bolesne, bo ból był pod spodem każdej radości.
Nawet
wtedy, gdy wiedziałam, że zapracowałam/celowo unikam słowa zasłużyłam/na wyróżnienie, nagrodę,
pochwałę, czy wysoką ocenę zawsze mimo zadowolenia był ból, bo nie było, z kim
podzielić się tym sukcesem.
Nie
miałam nigdy nikogo, kogo by to obchodziło, kto umiałby ze mną zaśmiać się, lub
choćby zadumać.
To był zwykle taki chłód jak Królowej Śniegu intencje
humanitarne, ale nie czułam w nich okruchu serca.
Zimy
zawsze były chłodne i smutne wtedy, gdy miałam 9 lat też.
Robiło
się smutno z pierwszymi jesiennymi deszczami.
Nie
można było wchodzić na kosztelę, gdzie liście otulały spokojem i ciszą, nawet zamocowana
dykta udająca dach nie wytrzymywała deszczu.
Worki
od ziemniaków, trochę chroniły przy mżawce, ale zimno się robiło ręce grabiały
i nawet książek nie dało się czytać.
W
przedszkolu tak naprawdę było nie do wytrzymania dzieciaki wrzeszczały,
śpiewały, hałasowały a ja lubiłam spokój.
Trzeba
było się zaszywać w najczarniejszy kąt, żeby odciąć się od tego zgiełku.
To
zabawne właściwie ja zawsze zimą byłam taka wycofana, ukryta – zawsze – nawet
później u cioci. Nawet jeszcze później we własnym domu – zimy zawsze były
ciężkie i takie są do dzisiaj.
Lato
pozwalało na kontakt z przyrodą, którą zawsze kochałam – zima ograniczała te możliwości.
~~~~~~~
Przysyłasz
mi raz na miesiąc sms’a, zawsze jakieś życzenia, albo lakoniczną informację.
Ostatni
„<3 od zakochanego Jacka”.
Zastanawiam
się, co Ty sobie wtedy myślisz, może masz jakiś grafik, że np. 26 wysyłasz do
mnie a w inne dni do innych.
Jeśli
to nie sprawi kłopotu – przysyłaj mi 27 – może uda Ci się zahaczyć o moje
urodziny.
Byłoby miło, bo na urodziny już nikt wierszy do mnie nie pisze.
Choć
ja kiedyś pisałam z serca. - Jak to było?
…………………..
„Na
urodziny wierszy się nie pisze
One są
w naszych sercach
i
naszych marzeniach,
a gdy
jesteśmy bardzo starzy,
to się
nam wtedy tylko zdaje,
że
świat posmutniał i poszarzał
i że
poezji nie ma wcale
w
naszych duszach.”
~~~~~~~
Zimą
gra smętna muzyka w płatkach śniegu, co kraczą za oknem i gdy drewno trzaska
iskrami w kominku żałośnie swój ostatni senny koncert. A myśl się tłucze jak
ćma po nocy, gdzie dziś są te kochane oczy, gdzie serce bije smutne lodowate,
gdzie wiatr przygina do ziemi tę chatę, która już stara spróchniała i licha?
Gdzie jesteś ojcze tych samotnych dzieci, którym dziś gwiazda już żadna nie
świeci.
…………………
Przewędrowałeś
świata szmat,
przybyło
znowu parę lat.
Włosy
szronem się pokryły,
buty
się dziwnie skoślawiły.
Pragnąłeś
ognia pod kominkiem,
chrupiącej
kromki chleba z kminkiem.
Powiedz
mi, co dziś z tego masz?
Jakieś
marzenia utracone
nadzieje
całkiem zagubione.
Swój
własny świat w jakimś M3,
Szare,
wyblakłe niczyje sny.
Tych
kilka wspomnień z młodych lat.
Strudzoną
zatroskaną twarz.
……………………….
Powiedź
mi, kiedy ostatni raz,
poczułeś wątły miłości smak?
Kiedy
sprawiłeś, że czyjeś oczy,
Rozbłysły
jak brylanty gwiazd w nocy?
A Twoja
WOLNOŚĆ zdradź kochany,
W
jakie ją dziś oprawiasz ramy.
Co
jest Ci wolno, a co nie?
Wiesz
jeszcze, co się szczęściem zwie?
Wiesz,
czym jest miłość, gdy pamięć wraca?
Wiesz,
komu służy Twoja praca?
……………..
Smutny
jest znowu ten mój wiersz,
może
takiego właśnie chcesz?
................
Spróbuj
odnaleźć
pośród
wspomnień - takie
co śmiechem
twarz wyzłoci
i
rozpromieni szare oczy.
A
później wróć do swego życia
i licz
dokładnie chwile te,
w
których nie będzie Ci już źle.
Cóż Ci
poradzę na Twą biedę,
może
po prostu,
znów kochaj
siebie.
~~~~~~~
Jakie
to proste – proste jak sztuka samotności, gdy takie masz, życie, że miłość nie
jest Tobie przeznaczona i nikomu się nie chce Ciebie kochać, musisz kochać
siebie samego i ja to już wtedy wiedziałam, wtedy, gdy miałam dziewięć lat.
Wtedy jednak
była jeszcze wątła nadzieja, że może przyjdzie do mnie niespodziewanie jakiegoś
pięknego dnia, przycupnie obok i pozwoli się do siebie przytulić, pocałuje we
włosy.
Wiara
w to pozwalała przetrwać nie jedną koszmarną zawieruchę.
~~~~~~~
Dzieci
zwykle przeżywają o wiele silniej każdą porażkę, gdy nie mają nikogo, kto by tę
ich rozpacz utulił. Muszą się trzymać, nie dają poznać po sobie jak bardzo je
boli psychiczna samotność, bo boją się, że nawet Ci, którzy mają dla nich
odrobinę sympatii, mogą przestać je lubić i już wtedy nawet pies z łysą nogą
się za nimi nie obejrzy, gdy się gdzieś potkną, czy ktoś rzuci w nie kamieniem –
nikt nie poda im przyjaznej dłoni.
Będą całkowicie sami skazani tylko na
siebie.
Psychiczna samotność jest bardzo okrutna, wiedzą to Ci, których
dotykała swym lodowatym ramieniem.
~~~~~~~
Ni
stąd ni zowąd spadł z kredensu krucyfiks Jezusa na krzyżu.
Obie z babcią
siedziałyśmy w pokoju. Światło było zgaszone, bo babcia tak lubiła wypoczywać i
właśnie wtedy spadł.
Ręce
oderwały się od krzyża i zawisł nogami do góry.
Wtedy
babcia powiedziała – chyba ktoś umarł.
~~~~~~~
Nie
dość, że byłam sierotą - mama gdzieś w świecie a ona mi tu z taką wyrocznią –
przeraziłam się.
Dopiero,
co niedawno byłyśmy na pogrzebie cioci Wikty a tu babcia takie rzeczy mówi.
Babcia
jak coś takiego powiedziała należało się bać.
Ona wyczuwała takie rzeczy.
Faktycznie 2 dni później dowiedziałyśmy się, że ciocia Kobuska tak wszyscy na
nią mówili umarła.
Lubiłam
ją, bo zawsze jak przychodziła przynosiła mi jakieś słodycze. Tego roku ciągle
ktoś znajomy umierał, jakiś trefny rok to był.
Babcia
miała taką bardzo inteligentną i zadzierającą nosa rodzinę Poleskich, ze strony
jej zamordowanego w Oświęcimiu męża a mojego dziadka, którego nie dane było mi
poznać.
Mieszkali w pięknej kamienicy na rogu Poniatowskiego i Armii Czerwonej
– wtedy – wiadomo później zmieniono ją na Zamkową. Pamiętam, bo raz do roku
chodziłyśmy tam do kogoś na imieniny. Babcia wtedy ubierała i mnie i siebie
bardzo odświętnie.
Kupowała kwiaty i jakiś prezent. Byli tam chłopcy – jeden w
moim wieku drugi starszy.
Obaj chodzili na prywatne lekcje muzyki i zawsze
grali Szopena na ogromnym fortepianie stojącym na środku wielkiego salonu.
Ze mną
nigdy tam nikt nie rozmawiał, traktowano mnie jak ubogą krewną. Najczęściej siedziałam jak trusia obok babci. Czasami
dostawałam jakiś pyszny kawałek ciasta na talerzyku – słuchałam dorosłych a w
rozmowach i wyczuwałam jakiś gigantyczny szpan rozmówców. Tylko babcię, to nie brało ona zawsze była sobą.
Mnie było to jednak kompletnie obojętne, bo w tym domu była nie wiem ciotka chłopców,
– czyli może siostra taty Poleskiego.
Chyba to on miał takie największe
aspiracje artystyczne.
Ta
ciotka miała na imię Renia i gdy ją pierwszy raz zobaczyłam mogła mieć ok 18/20
lat maksymalnie.
Miała okropnie skrzywioną twarz, nigdy wtedy ani nigdy później
nie widziałam nikogo z taką twarzą.
Nie
było na niej śladów jakiegoś wypadku.
Wyglądało jakby była tylko na twarzy
bardzo sparaliżowana, choć mówiła trochę nosowo, jak ludzie z zajęczą wargą,
ale mrugała, uśmiechała się normalnie. Patrzyłam na nią i bardzo jej współczułam.
Była jedynym człowiekiem, który mógł według mnie być człowiekiem bardziej ode
mnie nieszczęśliwym.
Wtedy,
jako dziecko myślałam, że pewnie nie pożyje za długo, bo psychicznie tej swojej
szpetoty nie wytrzyma.
Myliłam
się jednak, żyła bardzo długo czasami wiele lat później spotykałam ją w mieście.
Udawała, że mnie nie zna nigdy nawet nie uśmiechnęła się do mnie. Była bardzo
posępna.
Była
tam też śliczna dziewczyna z bardzo kontrowersyjną urodą, bo miała wyjątkowo
długi nos, ale reszta była tip, top.
Wysoka, szczupła, długie kasztanowe włosy,
piwne oczy – studiowała w ASP i jak każda studentka tej uczelni była kompletnie
szalona. Później gdzieś wyjechała, może zmieniła nazwisko – nie mam pojęcia.
Piszę o tej rodzinie, bo zupełnie dzisiaj nie pamiętam twarzy pana domu, nawet
nie wiem czy on wtedy żył jeszcze czy nie.
Chłopców pamiętam - szare garniturki, białe koszulki, wełniane pulowerki w kratę. Ojca nie.
Któregoś dnia w tej właśnie 3 klasie
babcia powiedziała mi, że idziemy do Poleskich na pogrzeb. Chyba zapytałam, kto
umarł. Chodziłam z babcią na pogrzeby rodziny, póki, co tej dalszej, więc nie
byłam zaskoczona. Śmierć była mi znana teoretycznie. Tego dnia, gdy weszłyśmy
do domu Poleskich panował już na klatce schodowej jakiś dziwny zaduch. Pierwszy
raz byłam na tzw. wyprowadzeniu zwłok z domu. Trzymałam babcię kurczowo za
rękę, żeby się nie zawieruszyć, bo ludzie stali już na schodach na pierwsze
piętro. Babcia przepchnęła się przez czekający tłum i weszła ze mną do mieszkania.
W życiu nie sądziłam, że poprowadzi mnie do otwartej trumny tego nieboszczyka.
Pamiętam jego bladą martwą twarz z taką kompletnie obojętną miną. To był moment,
gdy z zaskoczenia niechcący skierowałam wzrok na tę trumnę i jego twarz
znalazła się może pół metra ode mnie. Nic więcej z tego pogrzebu nie pamiętam,
nawet nie wiem czy byłyśmy na nim.
Straciłam
przytomność i chyba długo mnie cucili i uspokajali, bo dostałam jakiejś histerii
i nie mogłam się uspokoić.
Gorzej
ten człowiek śnił mi się po nocach przez wiele lat.
Jak mi się śnił zawsze
budziłam się z bólem kującym serca. Długo nikomu o tym nie mówiłam. Jednak
któregoś dnia serce zaczęło mnie kłuć w ciągu dnia i to kłucie było tak silne,
że nie mogłam aż oddychać.
Położyłam się na pianinie w przedszkolnej bawialni,
bo myślałam, że za chwilę umrę. Oczywiście znalazła mnie pani Maria z talerzem
zupy. Bajeczko, czemu tak leżysz na pianinie? Z trudem wydukałam, że serce mnie
boli i nie mogę nic jeść, bo mnie mdli.
Pani Maria zabrała mnie do kuchni, dała
mi „złotych kropli” na serce i musiała powiedzieć babci, bo ta zabrała mnie do
doktora Pieszaka, który mieszkał niedaleko przedszkola na Partyzanckiej – tego samego,
który odbierał poród mojego brata i mnie w Łodzi u dziadków. Tego, któremu mój
ojciec zagroził, że jak „zmarnuje mu 2 dziecko, żywy z tego porodu nie wyjdzie”.
Ponoć siedział pod drzwiami pokoju, w którym mama mnie rodziła z naładowanym
pistoletem. Doktor Pieszak przebadał mnie, osłuchał stetoskopem i stwierdził,
że chyba mam nerwicę serca, dał mi skierowanie na dalsze badania w szpitalu.
Babcia codziennie pytała mnie czy serce mnie jeszcze kłuje, mimo tabletek,
jakie jadłam a ja byłam przekonana, że w tym szpitalu nic mi nie pomogą.
Kłamałam babci, że mi przeszło całkiem, choć nie całkiem mi przeszło, ból
zelżał i rzadziej się zdarzał, ale szczególnie, gdy miałam jakieś traumatyczne przeżycia
wracał i często się nasilał przez kilka dni.
Trzeba było sobie jakoś z tym radzić,/robiłam to również jak już byłam wiele starsza/
zamykałam
oczy i wyobrażałam sobie galopujące konie, to było cudowne uczucie i po chwili
zwykle ból przechodził.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za notkę i pozdrawiam