piątek, 27 listopada 2015

Psychiczna samotność. Nad otwartą trumną

Istnienie 9
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Rozdział 4
27 listopada.
Ćd
Smutno mi – PADA i z roweru nici, nie dobrze, bo coś ostatnio mam za wysoki cukier.
Wczoraj wieczorem byłam w szoku, co prawda pogrzeszyłam, no, ale w końcu życie nie może być platynowe - zimne i szare a 5 ptasich mleczek to nie aż taki grzech jak na całe miesiące rygorów i wyrzeczeń.
Gdybyś, choć usta miał słodkie Ty, za którym tęsknię od tej nocy listopadowej, gdy deszczu krople zastygły milcząco na parapecie. Troszkę szeleściły jak próbowałam zważyć czy mam prawo i zamilkły na zawsze, gdy uznałam, że go nie mam.
Nigdy nie miałam prawa do niczego. 
Nawet wtedy, gdy dostawałam prezent – taki na zawsze", czułam gdzieś podskórnie, że był podarowany mi z litości a nie z miłości.
~~~~~~~
 Pomyśl czy dostałeś w życiu cokolwiek z miłości?
Ciekawe pytanie trzeba by poszperać we wspomnieniach a przecież najczęściej wracają te bolesne, bo ból był pod spodem każdej radości.
Nawet wtedy, gdy wiedziałam, że zapracowałam/celowo unikam słowa zasłużyłam/na wyróżnienie, nagrodę, pochwałę, czy wysoką ocenę zawsze mimo zadowolenia był ból, bo nie było, z kim podzielić się tym sukcesem.
Nie miałam nigdy nikogo, kogo by to obchodziło, kto umiałby ze mną zaśmiać się, lub choćby zadumać. 
To był zwykle taki chłód jak Królowej Śniegu intencje humanitarne, ale nie czułam w nich okruchu serca.
Zimy zawsze były chłodne i smutne wtedy, gdy miałam 9 lat też.
Robiło się smutno z pierwszymi jesiennymi deszczami.
Nie można było wchodzić na kosztelę, gdzie liście otulały spokojem i ciszą, nawet zamocowana dykta udająca dach nie wytrzymywała deszczu.
Worki od ziemniaków, trochę chroniły przy mżawce, ale zimno się robiło ręce grabiały i nawet książek nie dało się czytać.
W przedszkolu tak naprawdę było nie do wytrzymania dzieciaki wrzeszczały, śpiewały, hałasowały a ja lubiłam spokój.
Trzeba było się zaszywać w najczarniejszy kąt, żeby odciąć się od tego zgiełku.
To zabawne właściwie ja zawsze zimą byłam taka wycofana, ukryta – zawsze – nawet później u cioci. Nawet jeszcze później we własnym domu – zimy zawsze były ciężkie i takie są do dzisiaj.
Lato pozwalało na kontakt z przyrodą, którą zawsze kochałam – zima ograniczała te możliwości.
~~~~~~~
Przysyłasz mi raz na miesiąc sms’a, zawsze jakieś życzenia, albo lakoniczną informację.
Ostatni „<3 od zakochanego Jacka”.
Zastanawiam się, co Ty sobie wtedy myślisz, może masz jakiś grafik, że np. 26 wysyłasz do mnie a w inne dni do innych.
Jeśli to nie sprawi kłopotu – przysyłaj mi 27 – może uda Ci się zahaczyć o moje urodziny. 
Byłoby miło, bo na urodziny już nikt wierszy do mnie nie pisze.
Choć ja kiedyś pisałam z serca. - Jak to było?
…………………..
„Na urodziny wierszy się nie pisze
One są w naszych sercach
i naszych marzeniach,
a gdy jesteśmy bardzo starzy,
to się nam wtedy tylko zdaje,
że świat posmutniał i poszarzał
i że poezji nie ma wcale
w naszych duszach.”
~~~~~~~
Zimą gra smętna muzyka w płatkach śniegu, co kraczą za oknem i gdy drewno trzaska iskrami w kominku żałośnie swój ostatni senny koncert. A myśl się tłucze jak ćma po nocy, gdzie dziś są te kochane oczy, gdzie serce bije smutne lodowate, gdzie wiatr przygina do ziemi tę chatę, która już stara spróchniała i licha? Gdzie jesteś ojcze tych samotnych dzieci, którym dziś gwiazda już żadna nie świeci.
…………………
Przewędrowałeś świata szmat,
przybyło znowu parę lat.
Włosy szronem się pokryły,
buty się dziwnie skoślawiły.
Pragnąłeś ognia pod kominkiem,
chrupiącej kromki chleba z kminkiem.
Powiedz mi, co dziś z tego masz?
Jakieś marzenia utracone
nadzieje całkiem zagubione.
Swój własny świat w jakimś M3,
Szare, wyblakłe niczyje sny.
Tych kilka wspomnień z młodych lat.
Strudzoną zatroskaną twarz.
……………………….
Powiedź mi, kiedy ostatni raz,
 poczułeś wątły miłości smak?
Kiedy sprawiłeś, że czyjeś oczy,
Rozbłysły jak brylanty gwiazd w nocy?
A Twoja WOLNOŚĆ zdradź kochany,
W jakie ją dziś oprawiasz ramy.
Co jest Ci wolno, a co nie?
Wiesz jeszcze, co się szczęściem zwie?
Wiesz, czym jest miłość, gdy pamięć wraca?
Wiesz, komu służy Twoja praca?
……………..
Smutny jest znowu ten mój wiersz,
może takiego właśnie chcesz?
................
Spróbuj odnaleźć
pośród wspomnień - takie
co śmiechem twarz wyzłoci
i rozpromieni szare oczy.
A później wróć do swego życia
i licz dokładnie chwile te,
w których nie będzie Ci już źle.
Cóż Ci poradzę na Twą biedę,
może po prostu,
znów kochaj siebie.
~~~~~~~
Jakie to proste – proste jak sztuka samotności, gdy takie masz, życie, że miłość nie jest Tobie przeznaczona i nikomu się nie chce Ciebie kochać, musisz kochać siebie samego i ja to już wtedy wiedziałam, wtedy, gdy miałam dziewięć lat.
Wtedy jednak była jeszcze wątła nadzieja, że może przyjdzie do mnie niespodziewanie jakiegoś pięknego dnia, przycupnie obok i pozwoli się do siebie przytulić, pocałuje we włosy.
Wiara w to pozwalała przetrwać nie jedną koszmarną zawieruchę.
~~~~~~~
Dzieci zwykle przeżywają o wiele silniej każdą porażkę, gdy nie mają nikogo, kto by tę ich rozpacz utulił. Muszą się trzymać, nie dają poznać po sobie jak bardzo je boli psychiczna samotność, bo boją się, że nawet Ci, którzy mają dla nich odrobinę sympatii, mogą przestać je lubić i już wtedy nawet pies z łysą nogą się za nimi nie obejrzy, gdy się gdzieś potkną, czy ktoś rzuci w nie kamieniem – nikt nie poda im przyjaznej dłoni. 
Będą całkowicie sami skazani tylko na siebie. 
Psychiczna samotność jest bardzo okrutna, wiedzą to Ci, których dotykała swym lodowatym ramieniem.
~~~~~~~
Ni stąd ni zowąd spadł z kredensu krucyfiks Jezusa na krzyżu. 
Obie z babcią siedziałyśmy w pokoju. Światło było zgaszone, bo babcia tak lubiła wypoczywać i właśnie wtedy spadł.
Ręce oderwały się od krzyża i zawisł nogami do góry.
Wtedy babcia powiedziała – chyba ktoś umarł.
~~~~~~~
Nie dość, że byłam sierotą - mama gdzieś w świecie a ona mi tu z taką wyrocznią – przeraziłam się.
Dopiero, co niedawno byłyśmy na pogrzebie cioci Wikty a tu babcia takie rzeczy mówi.
Babcia jak coś takiego powiedziała należało się bać. 
Ona wyczuwała takie rzeczy. Faktycznie 2 dni później dowiedziałyśmy się, że ciocia Kobuska tak wszyscy na nią mówili umarła.
Lubiłam ją, bo zawsze jak przychodziła przynosiła mi jakieś słodycze. Tego roku ciągle ktoś znajomy umierał, jakiś trefny rok to był.
Babcia miała taką bardzo inteligentną i zadzierającą nosa rodzinę Poleskich, ze strony jej zamordowanego w Oświęcimiu męża a mojego dziadka, którego nie dane było mi poznać. 
Mieszkali w pięknej kamienicy na rogu Poniatowskiego i Armii Czerwonej – wtedy – wiadomo później zmieniono ją na Zamkową. Pamiętam, bo raz do roku chodziłyśmy tam do kogoś na imieniny. Babcia wtedy ubierała i mnie i siebie bardzo odświętnie. 
Kupowała kwiaty i jakiś prezent. Byli tam chłopcy – jeden w moim wieku drugi starszy. 
Obaj chodzili na prywatne lekcje muzyki i zawsze grali Szopena na ogromnym fortepianie stojącym na środku wielkiego salonu. 
Ze mną nigdy tam nikt nie rozmawiał, traktowano mnie jak ubogą krewną. Najczęściej siedziałam jak trusia obok babci. Czasami dostawałam jakiś pyszny kawałek ciasta na talerzyku – słuchałam dorosłych a w rozmowach i wyczuwałam jakiś gigantyczny szpan rozmówców. Tylko babcię, to nie brało ona zawsze była sobą.
Mnie było to jednak kompletnie obojętne, bo w tym domu była nie wiem ciotka chłopców, – czyli może siostra taty Poleskiego. 
Chyba to on miał takie największe aspiracje artystyczne.
Ta ciotka miała na imię Renia i gdy ją pierwszy raz zobaczyłam mogła mieć ok 18/20 lat maksymalnie. 
Miała okropnie skrzywioną twarz, nigdy wtedy ani nigdy później nie widziałam nikogo z taką twarzą.
Nie było na niej śladów jakiegoś wypadku. 
Wyglądało jakby była tylko na twarzy bardzo sparaliżowana, choć mówiła trochę nosowo, jak ludzie z zajęczą wargą, ale mrugała, uśmiechała się normalnie. Patrzyłam na nią i bardzo jej współczułam. 
Była jedynym człowiekiem, który mógł według mnie być człowiekiem bardziej ode mnie nieszczęśliwym.
Wtedy, jako dziecko myślałam, że pewnie nie pożyje za długo, bo psychicznie tej swojej szpetoty nie wytrzyma.
Myliłam się jednak, żyła bardzo długo czasami wiele lat później spotykałam ją w mieście. Udawała, że mnie nie zna nigdy nawet nie uśmiechnęła się do mnie. Była bardzo posępna.
Była tam też śliczna dziewczyna z bardzo kontrowersyjną urodą, bo miała wyjątkowo długi nos, ale reszta była tip, top. 
Wysoka, szczupła, długie kasztanowe włosy, piwne oczy – studiowała w ASP i jak każda studentka tej uczelni była kompletnie szalona. Później gdzieś wyjechała, może zmieniła nazwisko – nie mam pojęcia. 
Piszę o tej rodzinie, bo zupełnie dzisiaj nie pamiętam twarzy pana domu, nawet nie wiem czy on wtedy żył jeszcze czy nie. 
Chłopców pamiętam - szare garniturki, białe koszulki, wełniane pulowerki w kratę. Ojca nie. 
Któregoś dnia w tej właśnie 3 klasie babcia powiedziała mi, że idziemy do Poleskich na pogrzeb. Chyba zapytałam, kto umarł. Chodziłam z babcią na pogrzeby rodziny, póki, co tej dalszej, więc nie byłam zaskoczona. Śmierć była mi znana teoretycznie. Tego dnia, gdy weszłyśmy do domu Poleskich panował już na klatce schodowej jakiś dziwny zaduch. Pierwszy raz byłam na tzw. wyprowadzeniu zwłok z domu. Trzymałam babcię kurczowo za rękę, żeby się nie zawieruszyć, bo ludzie stali już na schodach na pierwsze piętro. Babcia przepchnęła się przez czekający tłum i weszła ze mną do mieszkania. W życiu nie sądziłam, że poprowadzi mnie do otwartej trumny tego nieboszczyka. Pamiętam jego bladą martwą twarz z taką kompletnie obojętną miną. To był moment, gdy z zaskoczenia niechcący skierowałam wzrok na tę trumnę i jego twarz znalazła się może pół metra ode mnie. Nic więcej z tego pogrzebu nie pamiętam, nawet nie wiem czy byłyśmy na nim.
Straciłam przytomność i chyba długo mnie cucili i uspokajali, bo dostałam jakiejś histerii i nie mogłam się uspokoić.
Gorzej ten człowiek śnił mi się po nocach przez wiele lat. 
Jak mi się śnił zawsze budziłam się z bólem kującym serca. Długo nikomu o tym nie mówiłam. Jednak któregoś dnia serce zaczęło mnie kłuć w ciągu dnia i to kłucie było tak silne, że nie mogłam aż oddychać. 
Położyłam się na pianinie w przedszkolnej bawialni, bo myślałam, że za chwilę umrę. Oczywiście znalazła mnie pani Maria z talerzem zupy. Bajeczko, czemu tak leżysz na pianinie? Z trudem wydukałam, że serce mnie boli i nie mogę nic jeść, bo mnie mdli. 
Pani Maria zabrała mnie do kuchni, dała mi „złotych kropli” na serce i musiała powiedzieć babci, bo ta zabrała mnie do doktora Pieszaka, który mieszkał niedaleko przedszkola na Partyzanckiej – tego samego, który odbierał poród mojego brata i mnie w Łodzi u dziadków. Tego, któremu mój ojciec zagroził, że jak „zmarnuje mu 2 dziecko, żywy z tego porodu nie wyjdzie”. Ponoć siedział pod drzwiami pokoju, w którym mama mnie rodziła z naładowanym pistoletem. Doktor Pieszak przebadał mnie, osłuchał stetoskopem i stwierdził, że chyba mam nerwicę serca, dał mi skierowanie na dalsze badania w szpitalu. Babcia codziennie pytała mnie czy serce mnie jeszcze kłuje, mimo tabletek, jakie jadłam a ja byłam przekonana, że w tym szpitalu nic mi nie pomogą. Kłamałam babci, że mi przeszło całkiem, choć nie całkiem mi przeszło, ból zelżał i rzadziej się zdarzał, ale szczególnie, gdy miałam jakieś traumatyczne przeżycia wracał i często się nasilał przez kilka dni.
 Trzeba było sobie jakoś z tym radzić,/robiłam to również jak już byłam wiele starsza/ 
zamykałam oczy i wyobrażałam sobie galopujące konie, to było cudowne uczucie i po chwili zwykle ból przechodził.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga