piątek, 20 maja 2022

POŻEGNANIE cd.

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Ściąganie pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści - jest zabronione – objęte prawem autorskim.

20 maja 2022

 „non omnis moriar”- Horacy

Ktoś mógłby spytać, czemu nie zmieniłam pracy skoro miałam tak złe mniemanie o kolegach.

Powiem tak; może to smutne, ale ja tak to odbieram.

W tym środowisku są różni ludzie, tylko czasami do zawodu przychodzą ludzie z tzw. powołania.

Wiadomo pensje tu były zawsze kiepskie w porównaniu z innymi zawodami ludzi po studiach.

Jeśli zatem ktoś trafiał do szkolnictwa, to albo z chęci pracy z młodzieżą, albo z tzw. wygodnictwa.

Faktycznych godzin pracy było niewiele, można, zatem było dorobić w wolnym czasie na różne sposoby.

Powszechna opinia o nauczycielach była taka, że do tego zawodu, czyli na studia idzie, że tak powiem wybrakowany element.

Łatwiej było dostać się na kierunki pedagogiczne a i same studia były mniej absorbujące i co tu ukrywać chyba łatwiejsze. Zatem już na wstępie, że tak to określę materiał jest wyselekcjonowany w nie najlepszym tego słowa znaczeniu. 

Nauczyciel mówię tu ogólnie, nie cieszył się najwyższym autorytetem, ani wśród uczniów ani rodziców ani też środowiska.

Czasami wstyd było się przyznać, że się jest nauczycielem.

To słynne określenie BELFER dużo mówi, /potocznie lekceważąco lub żartobliwie – nauczyciel/.

W ratingu popularności szczególnie kobiety z tego zawodu były na szarym końcu, – jako te, które prawią kazania i są często bezpodstawnie przemądrzałe. 

Tak czy inaczej od nauczycieli należało stronić a nauczycielki omijać dużym łukiem.

Jakie zatem plusy były z pracy w tym zawodzie.

Dla mnie pierwszy i zasadniczy to stały kontakt z młodzieżą, młodzieżą nie dziećmi.

Szczególnie taką inteligentną młodzieżą, która przychodziła do Liceum Ogólnokształcącego.

W technikach i zawodówkach było gorzej. 

Tamtejsza młodzież, jeśli na początku nie była zmanierowana, to z czasem nabierała tego prostackiego szlifu naśladując bardziej przebojowych kolegów.

Wiem, bo szczególnie w czasie zawodów sportowych miałam z nią do czynienia.

Oczywiście to są uogólnienia.

Jednak, jeśli mamy klasyfikować młodzież o wiele przyjemniej pracowało się z tą z liceów.

Jasne, ale czemu szkoła i szkolnictwo.

Już, jako młoda dziewczyna miałam szerokie zainteresowania i marzyły mi się inne studia i inny zawód.

Chciałam iść do Akademii Sztuk Pięknych, miałam zacięcie do rysunku i malowania. Robiłam różne rzeźby. Kochałam fotografię. Miałam duszę artysty, ale….., sama nie mogłam wtedy decydować.

Moja opiekunka - ciotka sprzeciwiła się temu pomysłowi. Twierdząc, że w ASP się zmarnuję/alkohol, narkotyki i takie tam/ „Nie po to mnie wychowywała, bym poszła na zatracenie mówiła”.

No cóż rodzina była pedagogiczna i uważano, że i dla mnie będzie to najlepsze.

W sumie nie miałam nic do powiedzenia.

Wybrano za mnie. Poszłam i skończyłam studia pedagogiczne, 

choć jako specjalizację wybrałam turystykę.

Tu właśnie moja droga życiowa i zawodowa w sposób naturalny połączyła się z moim profesorem i kolegą Tadeuszem Piekarkiem.

Żeby zaliczono mi specjalizację, musiałam samodzielnie poprowadzić obóz wędrowny.

Wtedy Tadeusz zgodził się, żebym w pierwszym roku pracy była jego szefem na tym obozie. Oczywiście pilotował wszystko złościł się, że w rozliczeniach finansowych wciąż wyskakiwało 49 groszy. Nie był zachwycony moim luzackim podejściem do uczestników obozu.

Złościł się, gdy grałam z nimi po nocach w brydża.

Ówczesna brydżowa ekipa to byli; Mariusz Cierpisz, A. Woźniak, Mariola Wagner i ja.

Zrywał nas o 4 rano na dalsze wędrówki, ale miał przy tym sarmackie poczucie humoru, to był życzliwy dobroduszny człowiek obdarzony dużym optymizmem, ogromną wiedzą turystyczną, poczuciem odpowiedzialności i nigdy nie podważał mojego autorytetu, co w nim bardzo ceniłam. 

Wcześniej jeszcze, jako uczennica byłam z nim na rajdzie w Górach Świętokrzyskich. 

Z trudem wybłagałam u ciotki pozwolenie na uczestniczenie w tym rajdzie. To był mój pierwszy raz, gdy nie miała kontroli nade mną. Pracowała w naszym liceum i jestem pewna, że Tadeusz dostał szczegółowe instrukcje jak się mną opiekować.

Zastępcą jego na tym rajdzie była germanistka, jego późniejsza żona.

Wtedy byli tylko kolegami, może sympatiami tak to się wówczas nazywało. Pamiętam bardzo wiele zdarzeń z tego rajdu.

I to, że byłam nieodpowiednio ubrana w leginsy w kolorze ostrego chabru i biały sweter w czerwone pasy, przez co wyróżniałam się za bardzo i podpadałam, co rusz różnym ludziom. Miałam wtedy świeży prezent takie mini jak na ówczesne czasy radyjko „Kolibra”. Ciągle go słuchałam a w Parku Narodowym było to zakazane.

Podpadłam i dostałam skałki do plecaka.

Dźwiganie ich było karą za tego typu wybryki.

Jednak na tym rajdzie wywinęłam lepszy numer, do którego przyznałam się dopiero po latach już, jako nauczycielka.

Miałam super humor, bo na śmietniku za chałupą jak wyrzucałam śmieci znalazłam 50 zł, co wówczas dla licealistki było niezłą gratką. Zastanawiałam się, co z tą kasą zrobić słuchałam muzyczki w radiu i w jej rytmie bujałam się przy płocie. Na drugim końcu tego dość długiego płotu ze sztachet profesor golił swoją zabójczą bródkę, co wymagało nie lada precyzji. W sumie ani on na mnie nie zwracał uwagi ani ja na niego do momentu, gdy rozległ się przerażający krzyk Marylki germanistki. Profesor cały ekwipunek do golenia miał powieszony i poustawiany na płocie. Marylka obok, na turystycznej kuchence smażyła jajecznicę ze z trudem zdobytych na wsi jaj.

Wtedy wioski w Świętokrzyskim były bardzo biedne.

My spaliśmy w chacie, która nie miała podłogi tylko wyścielone słomą klepisko.

Samotna kobiecina była mocno spracowana, nie miała męża/zabili go bandyci/ a jedyny syn siedział w więzieniu.

W obejściu była bieda aż piszczało. Żeby zdobyć te jajka Marylka przeszła pół wsi jak później opowiadała.

Co się stało?

Ja bujałam się w rytmie muzyki na drugim końcu drewnianego ze sztachet płotu, rozbujałam tak ten płot, że kubek z mydlinami od golenia profesora wylądował w jajecznicy Marylki. Oczywiście całą burę dostał Bogu ducha winny profesor.

Ja zaś dałam uszy po sobie i robiłam za niewiniątko. W ramach pokuty sama zdecydowałam te 50 zł podarować gospodyni, u której spędziliśmy noc. Bardzo mnie wtedy wyściskała, nie mogłam wyrwać się z jej objęć. Miała łzy w oczach. Tak teraz sobie myślę, że te rajdy oprócz walorów krajobrazowych, były niezwykłe wychowawczo. Uczyły nas szacunku dla ciężko pracujących ludzi. 

Szukam i nie mogę znaleźć zdjęć z tego rajdu – jak znajdę to później wstawię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga