niedziela, 25 czerwca 2017

Hmmm...podpalacz był na usługach?

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
~~~~~~~~~~~~~~
25 czerwca 2017
Historia
W nocy 9/10.03.1988 r. w budynku szkoły wybuchł groźny pożar wywołany przez młodego podpalacza. Poważnie ucierpiały: kancelaria, zaplecze pracowni biologicznej i fizycznej oraz Izba Pamięci Narodowej. 

Jak zwykle obudziłam się w środku nocy na tabletkę i nie mogąc zasnąć zajrzałam na FB.
Trafiłam na wpis mojego kolegi i ucznia o spotkaniu absolwentów
„Wczorajszy mecz absolwentów Śniadeckiego był wspaniałym spotkaniem po latach, w którym miałem wielką przyjemność uczestniczyć. Więcej zdjęć autorstwa uczestników tego wydarzenia na szkolnej website:”
~~~~~~~~~~~~~~
 Wiadomo pracowałam tam 36 lat a wcześniej 4 lata byłam uczennicą, jeszcze zaś wcześniej, jako mały 6 letni szkrab wywijałam koziołki, na materiałowych - brudnych materacach, w starym budynku, szkoły a właściwie w szkole sąsiedniej.
Dawny budynek Liceum na Partyzanckiej nie miał sali gimnastycznej.
Ciocia często, jako jeszcze przedszkolaka zabierała mnie wystrojoną w białe rajstopy i taką samą kokardę na czubku głowy do swojej pracy. Pamiętam jak mieszkała w tamtym okresie u nas – znaczy ze mną i babcię, bo od nas miała bliżej do Liceum, gdzie uczyła wf a do tego chyba ścięły się z bratową i ciocia wyprowadziła się ze swojego domu.
 Chodziłam z nią na lekcje zaś ciocia do babci/swojej siostry/ mówiła „trzeba w niej zaszczepić gen sportu”
Nie za bardzo rozumiałam, co to jest gen.

Nie ważne z Liceum byłam związana kupę lat.
I nie ukrywam, że robi mi się bardzo smutno, że moi uczniowie i koledzy nie zapraszają mnie na takie imprezy.
Niestety od początku jak poszłam na emeryturę, jestem nie mile tam widziana, zresztą nie tylko ja. Emerytów traktuje się jak….szkoda gadać powiem tyle.
Natomiast doskonale pamiętam pewne zdarzenia, których nie sposób zapomnieć.
W Liceum znaczy wtedy, gdy pracowałam było różnie.
Kochałam pracę z młodzieżą i może nie zawsze dawałam jej 100% swoich umiejętności sportowych, ale uczyłam młodzież wielu innych rzeczy, których nie nauczyłby ich nikt inny – choćby fotografowania czy filmowania.
To z mojej inicjatywy powstały video kroniki szkoły.
Sama młodzież dawała mi bardzo dużo, choć pewnie nie była tego świadoma. W pewien sposób uczyłam się od niej, jak się ubierać, jak zachowywać, żeby być na luzie.
Uczyłam się tolerancji. Nie zapomnę, jak Aga przyniosła mi kiedyś film video do zmontowania z 18 tki jej kolegi syna bardzo znanego w mieście lekarza.
Towarzystwo na tym filmie było tak „nawalone” i robiło z biednym „ dziewicem R” takie rzeczy, że normalnie szczęka mi opadła. Innym razem dostałam chyba od Agi koleżanki film z jakiejś imprezy, która odbywała się na działkach – do zmontowania.
Ja byłam wtedy wychowawcą I klasy licealnej i na tym filmie widziałam, w jakim stanie po alkoholu była moja uczennica z I kl. Liceum. Filmy zmontowałam gratisowo oczywiście.
Żaden rodzic ani nauczyciel nie dowiedział się wtedy, co na imprezach się działo.
Uznałam, że są młodzi i mimo tych ekscesów wyrosną na ludzi i nie pomyliłam się. Oczywiście nie wszyscy uczniowie mnie rozumieli – wiadomo nauczyciele dla młodych to zwykle wapniaki, tak się wtedy mówiło.
Warto jednak powiedzieć, o czym innym. O moich kolegach nauczycielach i dyrektorach, których przetrzymałam chyba 7 jak się nie mylę.
Tu niestety o swoich opiniach wolę nie pisać, może krótko – towarzystwo w dużej większości było bardzo zawistne. Wkręcało się dyrektorom bez mydła.
Dla dobrych układów z dyrekcją gotowe było zrobić wiele świństw innym.
Piszę, że nie wszyscy tacy byli.
Wielu porządnych ludzi uciekło do innych szkół, albo zupełnie zmieniło zawód.
Ja niestety nie mogąc integrować się z ludźmi moim zdaniem obłudnymi, trzymałam się z boku i nie wchodziłam w żadne towarzyskie układy.
Kilka razy uczestniczyłam w prywatnych imprezach, ale zapraszano mnie tylko dla tego, że miałam kamerę filmowałam i umiałam zmontować filmy a do tego robiłam to za friko. Czasami też zapraszano mnie z tego powodu, bym filmowała ważne uroczystości rodzinne, szczególnie Ci, którym szkoda było kasy na zatrudnienie obcego kamerzysty.
W tamtych czasach filmowanie było drogie.
Piszę o tym, bo jak kiedyś potrzebowałam grzeczności od kolegów. Zwyczajnie odmówili mi i to nie w oczy.
W oczy powiedzieli, że mogą mi pomóc chodziło o podżyrowanie pożyczki, ale jak pojechałam do domu, wszyscy/oprócz jednego/, którzy publicznie przy innych zgodzili się – wycofali się z tego.
Byłam już emerytem, – więc nie czuli moralnej potrzeby pomocy mi. Tacy byli moi koledzy.
Wróćmy jednak do sedna, czyli do tego, co działo się tuż przed tym zdarzeniem.
Może to, co napiszę jest zwykłym przypadkiem, ale wtedy wydawało mi się, że to nie był przypadek.
W nocy 9/10.03.1988 r. w budynku szkoły wybuchł groźny pożar
 To był rok a właściwie 2 dekada 1987, gdy ja z innymi nauczycielami, byłam wyznaczona do tzw. okresowej oceny pracy, przez dyrekcję szkoły.
Problem polegał na tym, że ten 87 rok był dla mnie najgorszym rokiem w życiu.
Rozchorowałam się bardzo na wrzody żołądka i ciągle byłam na zwolnieniach w sumie oczywiście we fragmentach przepracowałam tylko 57 dni przez cały 1977 rok.
Oczywistą sprawą było, że ówczesnej dyrekcji nie łatwo było skontrolować moją pracę. Żeby zaś ocenić nauczyciela trzeba mieć udokumentowane sprawdzenie dokumentacji nauczyciela, czyli plany nauczania, notatki wychowawcy, wpisy w dziennikach tyczące np. spotkań z rodzicami i w końcu trzeba obejrzeć choćby jedną lekcję.
Oczywiście dyrektor miał przez moją chorobę utrudnione bardzo zadanie.
Zrozumiałabym, gdyby zrezygnował z oceniania mnie i wystąpił do kuratorium o przełożenie tego zaszczytnego zadania na przyszły rok.
Jednak dyrektor poszedł na łatwiznę, po co mu było pisać pisma do kuratora. Wystawił mi ocenę „dobrą” w 5 stopniowej skali i uznał, że powinnam się cieszyć.
Niestety nie pomyślał jak mądrze udokumentować tę ocenę. Szlag mnie trafił, nie chodziło o ocenę, choć dotąd miałam zawsze bardzo dobrą, ale o to, że dyrektor popełnił machloje dla własnej wygody.
Napisałam 2 pisma jedno do dyrektora a drugie do Kuratorium, ale złożyłam w pracy drogą urzędową „o udokumentowanie mi tej oceny”, bo twierdzę, że nie byłam kontrolowana ani ja ani moja dokumentacja.
Tu niestety dyrektor popełnił niewybaczalny błąd.
Nim jednak odpowiedział mi na piśmie. Zostałam wezwana do gabinetu i w obecności całej śmietanki z zastępcą i 2 sekretarzami PZPR zaczęto prowadzić ze mną indoktrynację, czyli pranie mózgu, żeby pokazać mi jak sama wpędzę się w kłopoty. Teatr, jaki się tam wtedy rozegrał pamiętają zaledwie 4 osoby i ja a szkoda. Bardzo żałuję, że tego nie dało się nagrać, jak dyrektor raz płakał raz mnie przeklinał, krótko mówiąc szopka na kółkach.
Najtragiczniejsze dla dyrektora było to, że motywacją dostarczoną mi tam na piśmie wystawienia mi tej oceny było to, „że chorowałam” I to już była d….blada, bo nie wolno było dyrektorowi tak tego umotywować. Cała sprawa ciągnęła się w czasie.
Ja czekałam na odpowiedź z kuratorium.
W końcu W nocy 9/10.03.1988 r. w budynku szkoły wybuchł groźny pożar wywołany przez młodego podpalacza.
Poważnie ucierpiały: kancelaria, zaplecze pracowni biologicznej i fizycznej oraz Izba Pamięci Narodowej. 
Bardzo dziwne wydało mi się, że ogień podłożono dokładnie pod kasą pancerną, gdzie znajdowały się między innymi teczki z ocenami nauczycieli.
Jednak jeszcze dziwniejsze wydało mi się, że ponoć moja teczka spaliła się doszczętnie, gdy inne były zaledwie z zewnątrz nadpalone.
Ten pożar zamknął całą sprawę, mojej „dobrej oceny” pracy. Dyrektor oświadczył mi, że zostanę oceniona ponownie i……tak też się stało oceniono mnie na bardzo dobry.
Dziś sobie myślę a może to moje konfabulacje, kto to wie?
Ten podpalacz według mnie miał określone zadanie do wykonania a tak na marginesie ciekawe czy policja kiedykolwiek odkryła, kto to zrobił, musiał przecież zostawić jakieś ślady.
~~~~~~~~~~~~~~
Dziś jestem zaproszona na obiad, więc przerwa w diecie i może coś krzepiącego.
Trochę się sprawa obiadu skomplikowała, bo jeden mój znajomy się rozchorował, ale jak to w życiu bywa zadzwonił inny i o dziwo zaprosił mnie do siebie na kaczkę ze śliwkami i jeszcze coś co jest tajemnicą. 
Zatem i tak odpuszczam dietę a ten przyjaciel już wielokrotnie mnie zapraszał. Były różne propozycje ze wspólnymi wakacjami włącznie. Zawsze odmawiałam, bo nie lubię układów nie fair - ale teraz czuję się zwolniona ze wszystkich zobowiązań, więc kto wie? 
Na kaczkę idę a właściwie jadę bo mam gwarancje zawiezienia i przywiezienia, gdy tylko zechcę wrócić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga