środa, 22 sierpnia 2012

Mary z Hitacao

BAJSZA

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* *
Czasem jak dziś budzę się w środku nocy, bo śni mi się coś i albo sen jest tak realny, że wstaję, bo myślę, że mam coś do zrobienia albo tak fantastyczny, że budzę się, bo nie wierzę, że to możliwe.
Ostatnio śniła mi się córka, sny urywały się jak filmy w starym projektorze zawsze w jakimś dramatycznym momencie, a gdy się budziłam prawie nic nie pamiętałam tylko jakieś urywki, o tym, że była tu i że miała jakieś kłopoty.
Ciągle martwię się o nią jakby była jeszcze małym dzieckiem.
Dziś zaś śniła mi się pewna rodzina, która przyjechała do mnie w odwiedziny.
To było takie jakby rewanżowe spotkanie, po obietnicy innego, którego zaproszenie było nieszczerą kurtuazją wiele lat temu.
Coś we mnie jest, że przecież często wyczuwam nieszczerość, czy wręcz kłamstwo.
Ostatnio napisał do mnie jeden pan bardzo miły liścik, ale zerknęłam w informacje o nim, bo lubię wiedzieć, kto do mnie pisze i początkowo troszkę zgłupiałam.
Mieszka w Hitacao Region: Bumthang Dzongkhag
Kraj: Bhutan. Już mi to jakimś marnym żartem się zdawało, więc odpisałam mu „Taaak witam - mówisz, że mieszkasz w Bhutanie, bo uciekłeś z Tybetu i masz
trzecie oko, bo Ci je wybili jak uprawiałeś digor. Tylko jak to możliwe, że
pijesz koniak - ja niestety nie piję nic, dlatego wiem, że Hitacao nie istnieje w
Bhutanie ani chyba nigdzie, ale może chodzi Ci o to Hitako w Białymstoku na Owsianej i nie rozumiem
czemu nie masz na sobie gho.
Życzę powodzenia w nabijaniu w butelkę naiwnych no i
kolorowych snów. B”
Nie zacytuję tu jego odpowiedzi, ale okazało się, że jestem pierwszą osobą, która odkryła jego oszustwo i uśmiał się setnie z mojego listu.
* *
A sen, sen był miły póki czułam ciepło jednej osoby z tej rodziny.
Reszta niestety chętnie utopiłaby mnie w rosole.
Nawet w snach przyzwyczaiłam się, że jestem osobą kontrowersyjną i nie wszyscy mnie lubią.
Jestem czasami szczera aż do bólu a ludzie lubią, żeby im raczej słodzić.
Mogłabym czasem posłodzić w ramach kokieterii, albo „Dnia klaustrofobika”, ale przecież nie mogę  zawsze.
Lubię mieć szacunek do własnych zasad.
Pamiętam jak przekomarzałam się listownie z Michałem L.
Był to zabawny intelektualny dialog, który wnosił powiew wiatru do mojego dość nudnego życia.
Dziś Michał jest motylem na jazzowych łąkach i gra może z Carlem Bley – Utviklingssang, czy
Michaelem Blake – Mekong,
Michaelem Franksem - Abandoned Garden, This must be paradise, Hourglass
Jonem Hasselem - Amsterdam blue lub Chris Jones - No sanctuary here. A może po prostu uwodzi jakąś motylicę.

Tak sobie pomyślałam właśnie, że tam już nie ma żadnej kontroli, żadnej cenzury, nie da się nikogo przywiązać do siebie, każdy robi to, na co ma ochotę.
Oj jakież to musi być smutne, dla tych despotów, którzy uważają, że wszystko musi być tak jak oni chcą.
No właśnie a co z nimi tam?
Totalna szczęśliwość panować nie może, bo jakże, by to było gdyby tam dalej despotka pastwiła się nad swoją ofiarą, biedna …..- ciekawe, co tam robią despoci, mordercy i inni wyzuci z uczuć?
Snują się może po cudzych snach jak pokutnicy i spać nie dają? 

niedziela, 19 sierpnia 2012

Kilka kwiatków

BAJSZA

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* *

Dzisiaj cały dzień wojowaliśmy z malinówką, połowę mniej więcej ścięliśmy.


Była to trudna operacja bo gałęzie są ogromne a pod drzewem rosną roślinki i trzeba było uważać, żeby ich nie uszkodzić.


Nie mam cierpliwości wstawiać tych kwiatków, coś trzeba innego wymyśleć.












   
                                                        




                           

                                                                                    

piątek, 17 sierpnia 2012

Zniewolę Cię sosem ;)

BAJSZA

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* *
Zastanawiam się nad naszym stosunkiem do innych.
Jest oczywiste, że gdy poznajemy kogoś nowego, próbujemy szybko jakoś go ocenić na podstawie naszych doświadczeń wynikających z tego, co lubimy u innych a co nas drażni. 
Pamiętajmy przy tym, że ta ocena odbywa się zawsze jakby przez lustro, którym jesteśmy my sami i każdy człowiek znajdujący się w naszym otoczeniu jest jakby obrazem z lustra odbiciem poprzez nasze możliwości percepcji.
Często też na naszą ocenę ma wpływ nasz nastrój, – bo jeśli mamy zły humor, to najczęściej nie chce nam się nikogo poznawać, bo to wiąże się ze wzmożonym wysiłkiem intelektualnym i emocjonalnym.
Musimy się jakoś zaprezentować, – więc o takim popularnym „tumiwisizmie” mowy być nie może, chyba…,hi, hi, że „mamy taką naturę, że nie wysilamy się nawet przy spotkaniu z turem” 

Powiedzmy, że zależy nam na naszym image i mimo nie najlepszego nastroju mobilizujemy się, żeby poznać kogoś nowego i zrobić dobre wrażenie może nawet stworzyć jakiś niepowtarzalny klimat tego spotkania.
Na co wtedy zwracamy uwagę, co ma zadecydować o tym czy będziemy w ogóle próbowali nawiązać znajomość.
Tu od razu przypominam o tych naszych cechach charakteru, które nabyliśmy dzięki zdarzeniom i ludziom a wynikającym z oceny różnych sytuacji ogólnie przede wszystkim pod względem przydatności/nowej znajomości/.
Coś opłaca się nam robić lub nie opłaca/pisałam o tym przy infantylizmie/.
Może jest to spore uproszczenie ale jak to dokładniej przeanalizować wszystko się do tego sprowadza.
Może nie zawsze świadomie o tym myślimy lecz podświadomość zawsze tak to rejestruje.
To OPŁACA ma też wiele wymiarów, ale pomińmy te szczegóły.
Jak się nam nie opłaca to wiadomo/też pewne uproszczenie lecz niezbyt dalekie od prawdy/. prawie 85% populacji tzw. dojrzałej – kładzie lachę na sprawę albo zwyczajnie odpuszcza, bo jest leniwa i woli pobawić się pilotem telewizora sącząc miarowo piwko siedząc sobie w ulubionym fotelu.
„No dobra poświęcę się” - mówi mąż do żony i próbuje uruchomić szare komórki na kontakt z innym osobnikiem.
Najważniejsze dla większości jest czy lubi piwo?
Albo jeszcze lepiej wódeczkę no i jak jest hojny znaczy czy trzeba mu postawić czy sam stawia.
Ja tu jestem na przegranej pozycji, bo alkohol odpada, więc już na wejściu mam przechlapane.
Piwem ani naleweczką nikt mnie nie kupi, a Ci, co lubią sobie coś chlapnąć w rozmowie są już wnerwieni, że będę się pewnie w skrytości ducha naśmiewała z ich opilstwa, plączącego się języka, spowolnienia, drażliwości, różowych polików i zbyt wylewnej gestykulacji.
Może, dlatego w sumie wolę samotność, unikając zawierania niepotrzebnych znajomości.
Tak się zastanawiam ile osób w moim nie krótkim przecież życiu poznałam, które do dziś uważam, że są lub były cudowne i przebywanie z nimi było ucztą duchową a co najważniejsze do końca trzymały fason.
Mogłabym policzyć chyba na palcach.
Zdzisław K.,
niebywały intelektualista mający niesamowite poczucie humoru.
Cudownie potrafił organizować czas.
Może miał szczęście a może potrafił wynajdywać tak fantastyczne miejsca, że dech zapierało.
Bajarz, który godzinami do tego bardzo dowcipnie i interesująco potrafił opowiadać tworząc przy tym fantastyczny klimat o własnych przeżyciach, podróżach, zdarzeniach, o których słyszał, lub, których był światkiem.
Może to jedyna okazja przyznać się, że chciałam mu pomóc podsyłając przepis na ekskluzywną potrawę z 2 jajek, mąki i koniaku/bo nic więcej w domu nie miał/.
Niestety okazało się, że potrawę wzięłam z książki Kuchnia egzotyczna i nie dało się jej zjeść przez zapach, jaki rozsiewała/nie wiem czy to przepis czy któreś jajko nie było świeże/. Przez co do poniedziałku, czyli jeden wieczór był głodny, na szczęście został mu chyba jeszcze koniak.
W tym okresie pełnił jedno z najwyższych stanowisk w kraju miał kilka tytułów naukowych i mógłby z tego powodu być zarozumiały czy pyszałkowaty a nie był.
W każdym razie gdybym dzisiaj ponownie miała podjąć decyzję czy odpowiedzieć na sympatyczną zaczepkę, na stromej leśnej ścieżce – odpowiedziałabym równie sympatycznie, bo nigdy przez trzy lata naszych wakacyjnych kontaktów nie nudziłam się nawet przez chwilę.
Teraz przyszła mi do głowy taka myśl;
„Są tacy ludzie, z którymi milczy się o wiele przyjemniej niż z innymi rozmawia”.
Ze  Zdzisławem można było i milczeć i rozmawiać.
* * * *
Kiedyś popełniłam też taki wiersz, w podróży pociągiem „Przyjaźni” z Kijowa mówiący o znaczeniu słów a właściwie o mierności tych znaczeń.
SŁOWA
Piękne słowa, wariat wiatr.
Noc za oknem, w trawie kwiat.
Sennych liści smutny taniec.
Noc za oknem, wiatru granie.
Puste słowa, tyle słów.
Lepiej nie mów, milczmy tu.
Senną lampą wiatr kołysze.
Słucham, tęsknię, nic nie słyszę.
Srebrną mgiełkę pająk tka.
Z słów utkana, nocna mgła.
.......................................
Kiedy mówisz cichnie wiatr,
słucham jego, wierniej łka.
Senne liście, szara mgła.
Składne słowa - śmieszna gra.
Co wybieram?
Tak! - milczenie,
zasłuchanie, zapomnienie.
Skąd to ciepło?
Komin grzeje!
A za oknem wiatr szaleje.
..........................
Po co słowa tyle słów.
Milcząc marzyć można znów,
no a słowa zapomnimy,
pogubimy, roztrwonimy.
Marzyć, tulić, dawać, brać,
przecież milczą noc i kwiat,
księżyc w chmurach,
tysiąc gwiazd,
każdy listek, zwiewna mgła.
.............................
Czułe dłonie…, granat nieba,
tylko tego mi potrzeba.
* * * *
Wiersz był jakby wyprzedzeniem tego, co miało nastąpić po moim powrocie.
Pytania, tysiące pytań a ja chciałam ich uniknąć i mieć czas, żeby to wszystko sobie poukładać w głowie.
Ten wyjazd do Kijowa, był nie pierwszą moją próbą przepłynięcia oceanu wpław.
Oczywiście, to przenośnia,
jak nie masz już, dokąd uciec, bo tak Cię wszystko przytłacza wybierasz rozwiązania ekstremalne.
Takim właśnie rozwiązaniem był ten wyjazd na ponad 3 tygodnie do Kijowa.
Pomijam fakt, że była to fucha, jaka 2 razy się nie zdarza.
Fucha, która przytrafiła mi się w momencie, gdy najbardziej potrzebowałam czasu na przemyślenie własnego życia.
Niestety tam zbyt wiele się działo, żebym miała na to czas i ochotę.
Stąd ten wiersz, który stał się w pewien sposób uniwersalny, czyli nadaje się do wielu innych sytuacji życiowych.
* * * *
              Wróćmy jednak, do tych ludzi, 
których nie żałuję, że poznałam.
Jerzy Cz.
Nie intelektualista pierwszej wody, raczej drugiej, ale zdecydowanie nie trzeciej.
Szałaput zabawny, wesoły lubiący nieustannie tańczyć, robić niespodzianki, zaskakiwać i pięknie wyglądać - jak to lew.
Nie było jednej chwili, żebym się z nim nudziła, nie musiałam się o nic martwić on wszystko załatwiał, nim pomyślałam. 
Potrafił mnie oczarować – spełniać moje marzenia.
Te najskrytsze też.
Mieliśmy z sobą kontakt przez wiele lat, później dał się ponownie usidlić swojej byłej żonie, /co mu zresztą już wcześniej przepowiedziałam/ i ślad po nim zaginął, ale, że był serdecznym przyjacielem pożegnał się jak gentleman i powiedział, że gdybym kiedykolwiek potrzebowała jego pomocy zawsze mogę zadzwonić. 
Raz pomógł mi zdobyć lek dla mojej uczennicy, który uratował jej życie.
Ta znajomość miała jeszcze jedną zupełnie niewymierną zaletę ze względu na bardzo wysokie stanowisko i koligacje był dla mnie tarczą ochronną przed moim exem, który zwyczajnie bał się go, przez co ja miałam większe poczucie bezpieczeństwa.
Sylwek N – był młodszy o….Osz!!!
Spotkaliśmy się w miejscowości Trebic na Morawach.
Nasza znajomość była jak podmuch wiatru, niosła letnią bryzę górskich łąk Moraw.
Napisałam wtedy wiersz, który jest tu;
Pod tytułem 
Wyznanie.
To był niesamowicie szalony czas w moim życiu.
Na Morawy pojechałam z łódzkimi studentami, jako opiekun i tzw. K.O – czyli kulturalno – oświatowa - animatorka zajęć hi, hi kulturalnych w czasie, gdy moi chłopcy nie wylewali cementu na stropy.
Cement wylewali od rana do 18 a później ja się za nich brałam i organizowałam im rozrywki, żeby nie bzykali wszystkiego, co się w Trebic ruszało, nie pili i nie rozrabiali.
Sylwek był z podobną grupą, ale dziewczyn nieco młodszych.
Moi chłopcy wyczaili te dziewczyny i zaciągnęli mnie do hotelu oddalonego od nas o jakieś 3 km w celach zadzierzgnięcia męsko damskich znajomości.
Wiadomo, o czym myślą 20 letni chłopcy, nie było rady musiałam im to ułatwić i tak poszliby beze mnie a tak miałam na wszystko oko.
Oni oczywiście z dziewczynami się integrowali w świetlicy a mnie wysłali do wychowawców – tam było ich dwoje Sylwek i pani nieco starsza ode mnie – Eleonora na marginesie imię miała też straszne.
Mieszkali w jednym pokoju i jak się praktycznie od razu dowiedziałam tworzyli od lat wakacyjną parę.
Nie jestem pruderyjna nic mnie nie dziwi.
Wtedy jednak zdziwiło mnie, że młody 20 kilkuletni mężczyzna tworzy wakacyjny duet z panią brzydką jak przysłowiowy grzech i starszą od niego o ponad 20 lat, ale pomyślałam, że miłość przecież jest ślepa.
Trzeba przyznać, że Sylwek był bardzo przystojnym mężczyzną wielkim prawie 194 cm wzrostu zbudowanym bardzo dobrze wysportowanym z ładną blond czupryną i piękną oliwkową opalenizną.
Podobał mi się fizycznie, ale dla mnie to za mało, żebym zainteresowała się nim poważnie, i ta różnica wieku mnie odstraszała.
Młodzież się spiknęła i zaczęliśmy chodzić razem na dyskoteki.
Z moimi chłopakami czułam się bezpieczna, bo gdy tylko jakiś tamtejszy galant z sali startował do mnie, żeby mnie poprosić do tańca zrywało się trzech moich i żaden nawet nie mógł się do mnie zbliżyć – taką miałam obstawę.
Kiedy zjawił się Sylwek, to on mnie adorował.
Lekceważyłam to wiedząc, że jest związany wakacyjnie z Eleonorą.
Prawdopodobnie przeczytał mój wiersz/Wyznanie/, kiedyś, gdy młodzież zorganizowała czyjeś urodziny w naszej świetlicy – był w moim pokoju na kawie i wtedy chyba zajrzał do mojego kajecika z wierszami.
Pewnie myślał, że ten wiersz napisałam pod wpływem naszej znajomości i bardzo się starał, żeby mnie zaintrygować.
Powiem tak - było to urocze, że taki potężny, piękny jak Apollo mężczyzna zabiegał o moje względy w sposób niesamowity.
Polubiłam go i gdy spędzaliśmy sporo czasu razem odkryłam w nim wiele wartościowych cech, choć zawsze wiedziałam, że nie będzie to poważna znajomość jego młodzieńcza naiwność mnie rozbrajała. 
Skończyła się też jak powiew wiatru wyciskając łzy Sylwkowi w momencie naszego powrotu do domu.
* * * *
Wracam, zatem do tego, jakie cechy charakteru dla mnie wykluczają całkowicie inną osobę, jako kandydata na znajomego, krótko, mówiąc, co mnie w ludziach wkurza, gdyż cechy pożądane są jakby na 2 miejscu.
Nie lubię, mierności, fałszu, obłudy, pychy, agresji, sztuczności, egzaltacji, apatyczności, bezczelności, chamstwa, chciwości, skąpstwa, despotyzmu, niezdrowej kłótliwości, perfidii, drobiazgowości, bezmyślności, samolubstwa, cynizmu, fanatyzmu, hipokryzji, konformizmu, pesymizmu, pruderii, sceptycyzmu.
To cechy odstraszające mnie od nowo poznanej osoby.
Niestety, nie od razu jesteśmy w stanie je wykryć, ale przy pewnym doświadczeniu i odpowiednio prowadzonej rozmowie, wiele z nich odkrywamy już na pierwszym spotkaniu.
Oczywiście, że są mistrzowie kamuflażu, których tak naprawdę poznajemy, dopiero, gdy postanawiamy się z nimi rozstać.
Wtedy dopiero wyłazi szydło z worka.
Popatrz na te cechy i zastanów się czy w dzisiejszym świecie można poznać w ogóle człowieka, który tych cech wcale nie posiada lub jeśli już - to w śladowych ilościach?
Ja tu nie piszę o profesorach z licznymi fakultetami, których znałam osobiście i którzy, czasami uczyli mnie czegoś, jednak często okazywało się później, że cena, jaką przyszło mi płacić za tę naukę była zbyt wysoka, bo oprócz oczywistych wartości intelektualnych, czy merytorycznych ukrywali fałsz, obłudę, zakłamanie oraz inne wredne przywary.
Ludzie często mają dobre intencje, gdy poznają nowego człowieka, chcą być lepsi niż są w rzeczywistości, ale później coś nie pójdzie po ich myśli i stają się okropni.
Dałam tu przykład 3 mężczyzn, którzy umieli zachować się do końca, ale tak naprawdę było ich więcej i nie tylko mężczyźni, bo płeć nie wielkie ma tu znaczenie.
* * * *
Jestem samotnikiem
- jeden człowiek musiałby być rewelacyjny, żeby mnie nie przytłaczał, żeby zawsze był dla mnie atrakcyjny, żeby chciał się mną opiekować, bo mam trochę naturę dziecka, żeby mnie akceptował taką, jaka jestem i żeby umiał się śmiać ze mną i smucić, gdy jest mi źle.
Dotąd takiego człowieka, nie spotkałam, który szedłby ze mną przez krzaczory, nie wiedząc, co jest za nimi i żeby cieszył się, że przeszedł tę drogę właśnie ze mną.
Czasami chce mi się śmiać, bo spotykam mężczyzn, którzy są na takim poziomie intelektualno – emocjonalnym, że przyprawia to mnie o szarą rozpacz.
I to właśnie oni sądzą, że mają przywilej wyboru takiej kobiety jak ja tylko, dlatego, że noszą spodnie i zdaje im się, że otarli się o prawdziwego macho.
Sorry Rysiu, Wojtku, Sylwku, Maćku i inni mili moi znajomi prawa jest taka, że zdecydowana większość mężczyzn jest kompletnie bezkrytyczna.
Męskość/wyświechtany zwrot/ - dla mnie nie jest argumentem w żadnych negocjacjach.
Potrafię jednak robić takie dania, które zniewolą największego twardziela.
Bolero - Rawela/Marek i Wacek/
 KARCZEK W ZNIEWALAJĄCYM SOSIE GREJPFRUTOWYM.

Karczek wczoraj upiekłam w piecyku w dużym kawałku - przyprawiony jak dziczyzna;
Marynata
1 szkl. czerwonego wytrawnego wina,
10 ml octu winnego,
3 ząbki czosnku zmiażdżonego
Płaska łyżeczka brązowego cukru,
sok z połowy czerwonego grejpfruta/tu dodam, że wyciskam najpierw sok a później jeszcze łyżką wyskrobuję miąższ/,
 starta skórka z cytryny,
kilka goździków,
1/2 łyżeczki rozgniecionych ziaren jałowca,
1/2 łyżeczki kolendry,
2 liście laurowe,
3 listki świeżej bazylii;
2 rozmarynu,
Kilka ziaren czarnuszki + jedna łodyżka
2 listki szałwii,
2 spore liście lubczyku,
2 listki mięty.
Wszystkie listki drobię, bez użycia noża – po prostu rwę na małe kawałki. 
Jest to ważne, bo wiele ziół traci swój aromat i wartość w kontakcie z metalem.
4 ziarna ziela angielskiego,
1 łyżeczka świeżego czarnego pieprzu (grubo mielony lub roztarty w moździerzu),
1/8 l wody
1/4 maślanki.
Marynatę z wodą bez maślanki podgrzewam/nie zagotować/, po czym dodaję maślankę i tym zalewam karczek w żaroodpornym naczyniu wkładam na noc do lodówki.
Następnego dnia obsmażam samo mięso ze wszystkich stron na patelni, żeby zatkać pory, po czym przekładam do garnka z marynatą i piekę w piecyku na średnim ogniu, czyli ok 200st C przez godzinę podlewając, co jakiś czas sosem, żeby mięso nie wysychało kładę, co jakiś czas łyżeczkę dobrego masła.
Sos z pieczeni jest rewelacyjny do różnych dań, dlatego wlewam go, gdy ostygnie do małych plastikowych pojemniczków, np. po lodach i zamrażam na później.
Mięsko przeszło korzennym zapachem i udaje np. sarninę. 
Teraz czas na
Zniewalający sos.
Dla mnie ten sos jest afrodyzjakiem, mogłabym go hi, hi zlizywać z partnera w czasie erotycznych igraszek.
1 czerwony grejpfrut – wybrać z niego wszystko, co jadalne
Czyli sok i miąższ.
2 duże ząbki czosnku, wyciskam tylko sok.
2 łyżeczki startej mozzarelli di bufala campana - najlepiej, ale jak nie ma może być każda inna lub nawet inny ser, który jest lekko ciągnący po stopieniu.
Kupuję gotowe już tarte do przyprawiania potraw.
1 łyżka stołowa śmietany 30 tki
I olej najlepiej Carotino – to jest taki pomarańczowy w kolorze olej/3 łyżki/.
Całość delikatnie mieszamy i wlewamy na patelnię układając z boku pokrojony już w plastry karczek.
Na wolnym ogniu dochodzi przez ok. 10 min.
Sałatkę 
komponujemy dowolnie u mnie były listki kędzierzawej sałaty, pomidorki koktajlowe, ogórek lekko małosolny, czosnek kiszony z ogórkiem, gotowy sos czosnkowy i świeży koperek.
W tym zestawie koperek jest praktycznie wszędzie, na sosie do mięsa samym mięsie i ziemniakach, on jakby krystalizuje smaki.
Nadaje im to zniewalające uwielbienie.
* * * *
Zwróć uwagę, że miałam gotowy sos spod mięsa mimo to poszłam w improwizacyjne grejpfrutowe szaleństwo, jak sądzisz, dlaczego?
Nie cierpię w życiu rutyny, miernoty i bylejakości.
Uważam, że jak się coś kocha, to trzeba się zatracać tak często jak tylko jest to możliwe.
Trzeba zawsze iść na całość,
nie można Jacku kochać kogoś tak samo jak kogoś innego, bo znaczy to, że nie kocha się nikogo.
Gorzej znaczy to, że nie zaznało się w życiu miłości i kompletnie nie rozumie się jej istoty.

środa, 15 sierpnia 2012

Dla infantylnych

BAJSZA

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń i miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe!!! Hi, hi
http://bajszafotokul.blog.onet.pl/  mój blog ze zdjęciami
„Balansować na linie wysoko ponad spojrzeniem Twych oczu”
* *
KLOWN
 Życie,
jak kiepskie Eldorado z kiczowatej ryciny.
Ja jak smutny klown, bez zapasu min,
na różne okazje przybieranych.
Bez odpowiednich uśmiechów,
bez gestów oszukanych,
Bez czapki,
która w pokłonach by schlebiała,
bez duszy pokornej
i bez giętkiego ciała,
które jak pęd bambusa
lekko się przygina,
zależnie od nastroju
jakiegoś większego mima.
Bez psiej wierności w oczach,
bez chęci oddania
swej ekscentrycznej duszy
na pożarcie filistrom.
Bez odpowiedniej pokory
dla władców tego świata.
Pyskata, zbyt często pyskata.
…………
Ech! To życie, jak kiepskie Eldorado,
z klownem,
którego infantylność tylko nie jest blagą.
Ten wiersz powstał dzięki jednemu z moich licznych dyrektorów, który sądził, że każdy musi tańczyć tak jak on mu zagra.
* * * *
Pod Budą - Ciężkie czasy
To jest pieśń dla infantylnych.
Dla tych, którzy nie chcą całkiem dojrzeć, nie chcą wydorośleć, bo ani wyrafinowana dorosłość ani dojrzałość im się nie podoba.
I choć zwrot INFANTYLNY niby określa kogoś, kto jest - niedojrzały lub dziecinny: taki, który przejawia cechy właściwe znacznie wcześniejszym etapom rozwoju psychicznego niż aktualny etap jego życia.
Np. infantylny staruszek taki, którego cechuje myślenie, zachowanie się – niedojrzałe, trochę naiwne, trochę dziecięce; którego postępowanie, Z PUNKTU WIDZENIA INNYCH, jest nieodpowiednie w stosunku do jego wieku i pozycji.
Widać jak bardzo pejoratywne jest to określenie INFANTYLNY.
A przecież infantylność świadczy o naiwności, czyli szczerych intencjach, o braku cwaniactwa, wyrafinowania, kombinowania, oszukiwania, udawania itd.
Nie doceniamy tu jakby okresu wczesnego dzieciństwa, kiedy naiwny dzieciaczek jeszcze nie kalkuluje nie kombinuje, – co się opłaca a co nie.
Okresu starczego ludzi, dla których tak naprawdę ważne jest, że żyją a nie, jaki samochód mają w garażu, jeśli jest on jeszcze przez nich w ogóle używany.
INFANTYLIZM UCZUCIOWY ktoś sądzi, że jest to;(NIEDOJRZAŁOŚĆ EMOCJONALNA), ale czy tak faktycznie jest? 
Infantylny człowiek posiada wysokie EQ, czyli inteligencję emocjonalną jemu potrzebną, do kreowania własnej wrażliwości i nie jest to do końca prawdą, że jest ona charakterystyczna tylko dla dzieci młodszych.
Niektórzy twierdzą, że infantylni mają „nienasyconą” potrzebę uznania i bycia w centrum uwagi. Nie zgadzam się z tym – to ogół, który nie akceptuje ludzi infantylnych tłumaczy sobie ich zachowania w ten właśnie sposób.
Nie sposób zrozumieć przecież, że mogą istnieć ludzie, którzy zachwycają się aksamitem płatków, róż a nie podnieca ich milion dolarów.
Zwróć uwagę, że antonimem zwrotu infantylność jest: cynizm, wyrachowanie ..., no i tu następuje problem, czy wolisz, być określany, jako człowiek cyniczny, wyrachowany czy infantylny?
A może wolisz, być jak ta szara mysz kościelna, niedostrzegana przez nikogo, taka, co to nawet sama siebie w lustrze nie widzi.
Jakie uczucia, wyzwala w Tobie naiwność?
Współczucie?
Chęć niesienia pomocy, czy może chęć wprowadzenia w zakłamane życie a może pogardę, bo uważasz, że delikwent był nie dość pilny uczniem i teraz wręcz należą u się kopniaki od życia.
Zwróć uwagę na to Z PUNKTU WIDZENIA INNYCH.
Czemu, - bo ktoś, kto jest infantylny, Z PUNKTU WIDZENIA INNYCH jest niedostosowany do brudnego świata.
Będzie cierpiał więcej niż inni, – ale czy DOSTOSOWANIE SIĘ DO INNYCH  jest OBOWIĄZKOWE? 
Czy każdy musi taplać się w tym cywilizacyjnym błocie, może przynajmniej część tego bagna uda mu się ominąć.
Zapytaj siebie, kim jesteś w tym momencie?
Zdasz sobie sprawę, że nie jesteś swoim myśleniem, nie jesteś swoimi emocjami, jesteś ponad nimi, skąd je obserwujesz.
W momencie, w którym to zrozumiesz, będziesz w innym stanie świadomości.
Nie będziesz myślicielem, będziesz obserwatorem.” -
- Eckhart Tolle.
Powiem więcej jak się zastanowisz, dlaczego w tym momencie jesteś taki, jaki jesteś a nie inny,
zrozumiesz zapewne, że na to, jakim człowiekiem jesteś - miały wpływ niewiarygodnie liczne zdarzenia, które Cię ukształtowały w obecnego człowieka i wielu ludzi, którzy narzucali Ci swoje normy.
Myślałeś, kombinowałeś - najczęściej, co Ci się bardziej opłaca. 
Czy być pokornym i jak przysłowiowe ciele ssać dwie matki, czy być zbuntowanym i stwarzać wokół siebie aurę „Ojca Chrzestnego”, który ma moc i nikt mu nie podskoczy.
Jedno i drugie stanowisko może zdawać Ci się przydatne.
A stanowisko takie – wolę iść na łąkę, bo tam są motyle.
Jestem trochę infantylna i jestem z tego dumna.
Świat mnie nie zmanierował, nie muszę kombinować, bo choć często mi czegoś brakuje, to nie czuję potrzeby zdobycia tego za wszelką cenę.
Czy można na mnie polegać, znaczy czy jestem odpowiedzialna – tak, choć czasami mam głęboką potrzebę, szaleństwa wyrwania się z klatki norm akceptowalnych. 
Potrafię jednak ocenić czy moje normy pozwalają mi poszaleć czy szaleństwo byłoby nieetyczne czy naruszałoby MOJE poczucie odpowiedzialności i uczciwości.
Pomyślałam sobie, że można swoją infantylność, okazywać w różny sposób hi, hi niech inni z tym PRZYJĘTYM PUNKTEM WIDZENIA przez większość stukają się w łeb.
Karczek w sosie infantylnym ;)
½ kg karczku
Przyprawa Prymat kebab – gyros
1/4 l maślanki
Ząbek czosnku
Olej do podsmażenia 2 łyżki kujawskiego 1 łyżka oleju all’aroma di tartufo extra vergine trufle, /czyli jest to taki olej, który ponoć przeleciał  czarną truflę/.
Umyty karczek grubo nacieram przyprawą Prymat zmieszaną z drobno posiekanym czosnkiem i wszystko zalewam maślanką, odstawiam na godzinę.
Po godzinie podgrzewam oba oleje zmieszane i nim zaczną dymić wrzucam na nie karczek lekko podsmażając/przewracając na wszystkie strony/, żeby zakryły się pory w mięsie i aby nabrało złocistego koloru. Kiedy już jest lekko złociste ze wszystkich stron do marynaty maślankowej dolewam trochę wody i zalewam nią karczek przykrywając garnek pokrywką.
Teraz potrzebuję jeszcze;
Pieczarki 4 średnie,
½ sporej papryki czerwonej
½ cebuli sporej
1 marchew
Duży pęczek naci z selera/ok 6 liści/
1 jabłko kwaskowe
1 brzoskwinię
Do sosu jeszcze dodałam 10 wiśni czarnych prosto z drzewa i 10 suszonych borówek dla równowagi.
Pieprz.
Pychota!!!
Pieczarki, paprykę, cebulę, marchew leciutko po kolei na oddzielnej patelni podsmażam na 1 łyżce oleju kujawskiego z odrobiną wspomnianego oleju all’aroma di tartufo extra vergine trufle i wrzucam do karczku, resztę produktów, czyli seler – szatkuję, jabłka i brzoskwinię obieram – tnę w małe kawałeczki i wszystko ląduje w sosie. 
Prużę na małym ogniu. Po godzinie prużenia sprawdzam czy nie trzeba dolać maślanki.
Na koniec pieprzę hi, hi wszystko do smaku.
Smak sosu jest rewelacyjny a mięso okaże się jak już będzie gotowe. Mięsko było fantastyczne.
Do tego ziemniaczki i bardzo małosolny ogórek, taki 3 dniowy polany sosikiem czosnkowym/gotowym/.
Zapraszam wszystkie infantylne głodomory – to będzie uczta, którą tylko
Wy potraficie docenić.

Archiwum bloga