niedziela, 22 września 2013

Rozdział 17. Dryfowanie na bananie

Gdy odlatują motyle
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Ściąganie, pobieranie, udostępnianie zdjęć i treści – jest nie możliwe – objęte prawem autorskim.
Rozdział 17
Dryfowanie na bananie
Oprócz bzykania ostatniego obolałego komara dociera jakiś potok słów życia z telewizora. Strzępy obijają się nam o uszy, zabrzęczą jak komar chwilę, zaskrzypią i nikną gdzieś w natłoku medialnego bełkotu. Patrzymy sobie z Szabajem w oczy i żadne z nas nie wie, co powiedzieć, bo najczęściej milczymy rozumiejąc się bez słów.
Zerkam na telefon, który bzyknął jak komar.
Jasiek zadzwonił a to ci dopiero, jak spałam i teraz pobrzękuje przypominajka, że nie odebrano.
Jasiek, który za grosz nie jest intelektualistą i napisał kiedyś „ bul” a ja myślałam, że boli go bardziej, wtedy, gdy to „Ó” się pierniczy w „U” i traktuje te wygibasy, jak kalekie leki na jego gruźlicę i bezsenność.
Dla Janka piszę tę pieśń, któremu nic nie brakuje, prócz zdrowych płuc i polotu.
Niemoc ma wyłupiaste oczy, bo kryje to zdziwienie; że jednak nie „dam rady” a dawniej „udawało się dać radę”
Zdziwienie ludzi bez polotu przeraża, bo co oni niby mogą?
Strach paraliżuje im trzewia.
Co…, tam trzewia nogi stają się wiotkie i nawet uciekać nie potrafią.
Jasiek bardzo chciałby być ciachem intelektualnym, no, bo kto by nie chciał?
Każdy by chciał być ciachem – przynajmniej intelektualnym z braku odpowiedniej postury i umięśnienia to – choćby intelektualnym myśli sobie niejeden.
To jest jak takie lekkie kalectwo na przykład „koślawy palec”. Nie widać za bardzo, nie dyskredytuje, choć uniemożliwia praktycznie bieganie maratonów.
Co tam maraton skoro można całkiem dobrze grać w golfa.
Teoretycznie elitarność golfa nie wymaga od golfisty idealnych kształtów palucha wielkiego – cokolwiek teraz mam na myśli.
Zrobiłam sama pachnąca kawę i nie mam ambicji bycia ciachem, choć intelekt u mnie w porównaniu z tym Jaśka jest jak Czomolungma przy Babiej Górze.
„Nie kcem być CIACHEM mówi Szabaj, bo jakiś matoł, by mnie zżarł jak parówkę”.
O masz – męska logika!
Nic gorszego, nie może się człowiekowi przytrafić jak stać się /końcowym/produktem czyjejś przemiany materii.
Fee… takie skojarzenia i na co komu intelekt?
Żeby psuć sobie smak wieczornej kawy.
Wieczorna kawa taka z okruszkiem jak ja mówię jest doceniana jak najbardziej przeze mnie, szkoda, że sama ją robię.
Kawa jest prezentem za…, no właśnie znów wszystko, co dobrze się zapowiadało popierniczyło się.
Kawa z Wiednia, – niesmak chyba obudził się, gdy powiedziałam mojej nowo zadzierzgniętej przyjaźni, że kiedyś pisał do mnie taki pan, co siedział na żaglówce i coś z Wiedniem miał chyba wspólnego.
A kiedy to było? No jakiś czas temu, kto by pamiętał, kiedy, różni piszą.
Tego zapamiętałam dzięki tej żaglówce i dzięki temu, że przysyłał mi jakieś sympatyczności jak sobie o mnie przypomniał. Nic poważnego.
Bania okazało się, że ów żeglarz wtedy właśnie szykował grota na foczkę mojej kumpeli i do tego moje pagaje dopieszczał, – co prawda sporadycznie, ale jednak.
Wżarło się to w mózg i sprawiło, że kumpela stawała się coraz bardziej agresywna wobec mnie.
Wymyślała mi jakieś swoje przepisy na życie traktowała mnie jak niemotę, moje zdanie zupełnie się nie liczyło a na koniec stwierdziła, że jest wysoce prawdopodobne, że roznoszę zarazki,/bo głupia zwierzyłam się, że jakieś bakterie mam w siuskach i dostałam na nie lek/.
Powiedziała, że nie życzy sobie w swoim domu żadnych bakterii. Zatkało mnie, bo nie było to nic, czym mógłby się ktokolwiek zarazić, to nie to, co prątki Jaśka, a przecież byłam u niego i chyba gruźlicy nie chwyciłam.
Nic tak nie smakuje, jak wieczorna dobra kawa z Wiednia, która była rewanżem za bezprzewodową myszkę i sesję zdjęciową, którą kumpeli zrobiłam, by miała fotki do biura dla zagranicznych kandydatów na męża.
Wszystko było ok., póki byłam potrzebna – cholera skąd ja to znam!!!
A Ty, po co tu przychodzisz mój drogi?
Są miejsca niedopowiedzeń, miejsca gdzie jest jeszcze ten margines na własną inwencję, na polot, na wyszarpanie czegoś od kogoś, tu zostały już tylko moje pikantne kotlety z selerem i niesmak po nieudanej znajomości.
Szukasz inspiracji?
Brawo inspiracja, bywa tak potrzebna do życia jak dobra wieczorna kawa nawet nie koniecznie z Wiednia.
Bez inspiracji – więcej bez uświadomienia sobie potrzeby jej posiadania życie staje się jałowe, bezpłodne a seks przypomina dryfowanie na bananie.
Przecież nie można żyć tylko po to, by zarobić pieniądze na byt – lepszy czy gorszy.
Człowiek, który zapomina, po co zarabia pieniądze, jest jak maszyna.
Wystarczy go naoliwić i uważać, żeby śrubki z niego nie powypadały.
Dla pracodawcy to ideał, nie myśli nie kombinuje robi swoje i odbiera papierki, które pracownik wyda na byle, co.
Jeszcze lepiej jak żona albo jakaś inna kutwa mu zabierze, te papierki, prawda Jacku, nie trzeba wtedy myśleć nawet jak to dzielić, czy w ogóle dzielić.
Nie trzeba ustalać priorytetów.
Ona zarządzi, bo taką rolę przyjęła wtedy, gdy Cię wzięła nieboraka w jednych przetartych w kroku jeansach.
Tylko czy wtedy były jeansy u nas no, bo w Ameryce to wiadomo.
Jak sobie myślę, że u nas wtedy mogło jeszcze nie być jeansów, to od razu widzę długą brodę dziadka Marksa i to wcale nie tego od Spencera.
Za bardzo się zagłębiłam w te niuanse, pójdę chyba zobaczyć ile pomidorów na kolację dojrzało.
Z tym ciachem intelektualnym to jest tak.
Jak chcesz powiesić tak wysoko poprzeczkę, żeby nie można było jej przeskoczyć – to wystarczy coś takiego wymyśleć/jak ciacho intelektualne/ i sprawa jest załatwiona.
Wiem dobrze, bo kiedyś skakałam w wzwyż.
Nawet - wygrywałam.
Ileż to razy wygrywałam w tym czy czymś innym – tyle samo pewnie, co przegrywałam.
Taka równowaga jest potrzebna do życia, do umiejętności oceniania sytuacji do balansowania na linie, do szaleństwa skojarzeń i ewaluowania wyobrażeń.
ŻYCIE? Hi, hi a później i tak kogoś przecenisz.
Masz ten dzień i to, co z nim zrobisz zależy „praktycznie” tylko od Ciebie.
PRAKTYCZNIE, jakie to nie adekwatne do zamysłu.
Sam możesz zdecydować prawie o wszystkim, co nie koliduje z prawem i innymi nakazami i zakazami.
W sumie możesz nawet i je złamać, czyli FAKTYCZNIE – to Ty decydujesz o wszystkim, no chyba, że byłeś kiedyś nieborakiem w jednych jeansach i do dziś spłacasz ten dług zdesperowanej panience, która swe niewątpliwe dziewictwo położyła w swej bezgranicznej desperacji na szali robiąc tym samym iście żydowski interes.
Jeśli tak i dalej czujesz się winny tego, że żyjesz to nie możesz nic – tylko czekać aż czyjaś śmierć zakończy tę koszmarną farsę.
Jeśli zaś nie masz takich dozgonnych zobowiązań – możesz wszystko.
I teraz wieczorem spróbuj sam sobie odpowiedzieć na pytanie.
Co zrobiłem w tym fragmencie życia – DZIŚ.
Co takiego, z czego jestem zadowolony, może nawet dumny, co takiego, czym mógłbym się pochwalić komuś, – kto choćby dla mnie jest ważny.
Czy moje życie jest owocne? Czy daję komuś radość – czy sobie daję radość?
Tysiące takich pytań miej do siebie w ten jeden jedyny wieczór po to, by nie wpaść w tryby tej machiny komercjalizacji, która już pożera Twoje ego.
Hi, hi i nie mów, że można żyć bez niego.
JA jestem ważna dziś tylko teraz i moje życie powinno barwami tęczy malować mój świat.
A może w B&W – to ma być TWOJA decyzja.
I może czasami unikaj, takich cwaniaczków, którzy kombinują jak za jedną kawę wystawić Cię sprytnie do wiatru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga