wtorek, 29 grudnia 2020

Bystre oko sprzed 60 lat

Bajsza

Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi

Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora

„non omnis moriar”- Horacy

~~~~~~~~~~~~~~  

29 grudnia 2020 r

Mija kolejny rok. 

Zawsze sądziłam, że wszystko w końcu się jakoś poukłada. 

Uważałam, że trzeba się cieszyć tym, co mam, bo przecież mam wiele.

Już od dziecka byłam świadoma tego, że mimo wszystko mam więcej niż inni.

Bardzo brakowało mi początkowo ojca.

Byłam przekonana, że kiedyś dowiem się, czemu nie było go ze mną, gdy go najbardziej potrzebowałam. 

Pamiętam z dzieciństwa takie obrazki.

Pierwszy; Miałam 2 a właściwe 3 koleżanki. 

Sabinę i Marylę Rą….skie siostry. Pochodziły z wielodzietnej rodziny. Oprócz nich była jeszcze najstarsza Nina i 3 braci Bronek, Daniel i 3 nie pamiętam jak miał na imię Robert, albo Rysiek.

Ich mama umarła na gruźlicę, gdy z Sabką byłyśmy chyba w 2 klasie a może nawet wcześniej. 

Często bywałam u nich jak mi się już nudziło samej w babcinym przedszkolu. Mieszkały w 4 domu od naszego. Na tej samej ulicy. 

Pamiętam, że jakoś pod koniec choroby ich mamy, przyjechała do nich ze wsi babcia. 

Nie wiem, czy była mamą ojca, czy tej bardzo chorej mamy. Zapamiętałam jednak, że przywiozła ze sobą taki niesamowity kufer, który był zamknięty na kłódkę. 

Często na nim siedziała i to mnie bardzo intrygowało. 

Dla mnie to było dziwne, że w domu cokolwiek zamyka się na kłódkę. U nich to było normalne. 

Pamiętam, że zamknięte były na kłódkę szafki z jedzeniem. 

U babci jak byłam głodna, mogłam jeść, na co miałam ochotę, choć zwykle jadłam w przedszkolu. 

Byłam niejadkiem i trzeba było mnie do jedzenia namawiać. 

Moje koleżanki odnosiłam wrażenie, że były ciągle głodne. 

Ich babcię pamiętam jak obierała ogromny gar ziemniaków i do niego zwykle gotowała jakąś zupę np. kapuśniak. 

Obiad był wtedy, gdy ich ojciec wracał z pracy. 

Był stolarzem w fabryce mebli, jak dobrze pamiętam. 

Było w ich domu dla mnie coś fantastycznego a mianowicie taki strych, na który wchodziło się po spuszczanych schodkach. 

Był on nad kuchnią i można się tam było ukryć. 

Ojciec nie pozwalał kolegom, czy koleżankom przychodzić do ich domu. 

Sądziłam, że martwił się, iż będą ich objadać z owoców, czy warzyw, które rosły w ogrodzie. 

Babcia Sabiny czasami wyciągała z kufra książkę np. Ogniem i mieczem i nam czytała. 

Czasami też opowiadała o swojej młodości. 

Gdy zbliżała się pora obiadu i powrotu ich ojca z pracy musiałam się od nich wynieść, żeby się nie wkurzał. 

Kilka razy jednak zastał mnie u nich w domu. 

Wtedy mówił wracaj do babci, bo my mamy już obiad. 

Nigdy nie poczęstował mnie niczym. 

Dziewczyny uważały mnie za naiwniaczkę. 

Prawda jest taka, że byłam bardzo naiwna. 

W tamtych czasach wymyślało się różne zabawy, np. w Bystre Oko.

Miałyśmy pod fartuchem przyszyte takie kieszonki z narysowanym na płótnie okiem i w nich nosiłyśmy szyfr do szyfrowania wiadomości oraz różne drobne skarby. 

Dziewczyny powiedziały mi o tej organizacji, która z nich wymyśliła szyfr nie pamiętam, ale oprócz naszej czwórki nikt o tym nie mógł się dowiedzieć. To było ściśle tajne.

Oprócz 2 sióstr, do paczki należała jeszcze Hanka Kl…k, której ojciec był szewcem i jak sobie wypił a robił to codziennie z byle powodu lał Hankę szewskim pasem. 

Wtedy właśnie myślałam sobie, że może dobrze, że nie mam ojca.

 Obie moje koleżanki są w środku zdjęcia. Maryla była rok od nas starsza i była w innej klasie.

Przynależność do Bystrego Oka wiązała się ze zdobywaniem różnych sprawności - podobnie jak w Harcerstwie. 

Zdobycie np. sprawności „spryciula”, polegało na tym, by coś ukraść ze sklepu spożywczego. 

Wszystko jedno, co byle Cię nie złapali. Nigdy nie musiałam kraść, więc nie bardzo kwapiłam się do zdobycia tej sprawności. Wszystkie dziewczyny miały już kradzież za sobą, tylko ja niczego. Podchodziłam do zdobycia swojego sklepowego trofeum kilka razy, ale niczego nie umiałam ukraść.

Straciłam przez to babci złoty maleńki pierścionek, bo kazały mi go za karę oddać na rzecz organizacji z obietnicą, że jak już coś ukradnę, to pierścionek mi oddadzą. 

W końcu się odważyłam, bałam się, że babcia zorientuje się, że go nie noszę. 

Dała mi go, bo na nią zrobił się za mały, miał złote półcentymetrowe kwadratowe oczko z babci inicjałami. Sądziłam, że w końcu mi go oddadzą, bo był łatwy do zidentyfikowania. 

Zawiązały mi oczy bym nie widziała, która zdejmuje mi go z palca. 

Takie były zasady organizacji wszystko miało być tajne. 

Zaczęły coś przebąkiwać, że mamy iść na Pliszkę/pola za miastem/, gdzie ponoć grasował pedofil nauczyciel z II LO, który za materiał na sukienkę obmacywał dziewczyny. 

Okropnie się bałam, co one jeszcze wymyślą. 

Bałam się, że może im coś odpalić i wymyślą kolejną sprawność, której nie będę mogła zaliczyć. 

Nie miałam innych koleżanek, martwiłam się, że one postawią się przeciwko mnie, będą mi dokuczać a co gorsza rozpowiedzą innym o tych sprawnościach, które co prawda nie były jakieś karalne, ale były wręcz na granicy, prawa.

Byłam wtedy w 4 albo 5 klasie i nie myślałam o konsekwencjach tego, co może się zdarzyć. 

Poszłam w końcu do sklepu i ukradłam 3 szprotki wędzone z ogromnej tacy leżącej na ladzie. 

Byłam przekonana, że sprzedawczyni widziała, ale udała, że nie widzi. 

Następnego dnia dziewczyny nie oddały mi pierścionka, jak obiecywały. 

Za to wieczorem do babci domu przyszła jej siostra. 

Ciotka Todzia, bardzo rzadko przychodziła do babci wieczorami. 

Zwykle przychodziła wtedy, gdy pokłóciła się z żoną jej brata/mieszkali w jednym domu/ i wtedy przez kilka dni nocowała u nas. 

Wtedy jednak od samego początku czułam, że coś się święci. 

Babcia zrobiła herbatę i usiadłyśmy w dużym pokoju przy okrągłym stole. 

Było już późno pamiętam do dzisiaj jak ogromny księżyc zaglądał przez okno do pokoju. 

Ciotka zaczęła ze mną rozmawiać na temat moich koleżanek, kazała mi przynieść fartuch i wytłumaczyć, co znaczy ta kieszonka z szyfrem i to oko. 

Gdy wróciłam z sypialni, gdzie wisiał fartuch na szafie. 

Ciotka, uderzyła mnie w tyłek dyscypliną nóżką sarnią z 4 skórzanymi troczkami, która od 5 roku mojego życia wisiała, jako prezent od wujka Rabiegi na drzwiach kuchni. Chodziło o to, żebym pamiętała, iż człowiek musi być uczciwy i zdyscyplinowany. 

Nikt nigdy z tych drzwi jej nie zdjął i nigdy mnie nią nie uderzył. 

Choć zdarzało się, że babcia czasem mi ją pokazywała. 

Wiedziałam jednak, że ma za dobre serce i nigdy, by mnie nie uderzyła.

Ciotka zaś była megierą. 

Dawała mi prezenty, ale była surowa i wszyscy się jej bali, nie tylko z powodu zeza. 

Chciała mnie bardziej zlać, ale szybko wskoczyłam pod babcine łóżka, a były to 2 połączone dębowe łóżka i trudno było się tam do mnie dostać. 

W końcu obiecały mi, że jak wyjdę nie uderzą mnie, ale mam przysiąc na krucyfiks, że nigdy więcej nie będę z "NIMI /znaczy z dziewczynami/, się ZADAWAŁA. 

Ciotka zawsze uważała, że ludzie są lepsi i gorsi i że „te dziewuchy to nie jest towarzystwo dla mnie”. 

Musiałam przysiąc na krucyfiks, o nic więcej mnie nie pytały, miałam całkowity zakaz spotykania się z nimi po szkole. 

O pierścionku się nigdy nie dowiedziały, powiedziałam, że go zgubiłam i babcia mi uwierzyła.

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga