poniedziałek, 23 kwietnia 2018

Babcia Apolonia....

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
23 kwietnia 2018 r 
Byłam u babci na cmentarzu, zawiozłam jej kwiaty zapaliłam znicze. 
Odkryłam, że młodsza siostra na nagrobku kazała wpisać jako datę urodzenia rok 1900. Co te kobiety mają ze swoim wiekiem - odmładzają się nawet po śmierci.
~~~~~~~~~~~~~
Babcia
To chyba najstarsze zdjęcie z babcią, podejrzewam, ze jeszcze sprzed wojny, babcia w mundurku z kołnierzem marynarskim, pewnie była jeszcze panienką. 
Musiało to być, gdy miała jakieś 19, 20 lat czyli 2 lata po I wojnie tak przypuszczam, może ktoś pozna tu swoich bliskich.

Postanowiłam spisać wszystko, co pamiętam z okresu dzieciństwa i czasu, gdy mieszkałam z babcią.
Babcia Apolonia Szymańska mieszkała na piętrze poniemieckiej kamienicy na ulicy Żelaznej, gdy nasze drogi złączyły się na wiele lat.
Mieszkanie było najładniejsze w całej kamienicy.
Miało sypialnię, pokój dzienny i kuchnię.
Niestety, oprócz zlewu nie było w nim innych urządzeń sanitarnych, takie to były czasy.
Mimo to sąsiedzi zazdrościli babci tego mieszkania, bo ona mieszkała tam tylko z córką a oni w swoich z całymi rodzinami. Babcia straciła męża w niemieckim koncentracyjnym obozie zagłady.
Już nie pamiętam czy to był Oświęcim czy Majdanek, czy jakiś inny.
W każdym razie jak opowiadała babcia, mógł spokojnie przeżyć obóz, bo był rzeźnikiem, ale postawił się Niemcowi na apelu. Dokładnie nie było wiadomo, o co poszło, a może babcia nie chciała mi powiedzieć, bo byłam za mała. 
Poznała przyczynę jego śmierci, bo był z nim jego kuzyn, który wrócił po wyzwoleniu i wszystko babci opowiedział. 
Dziadek zginął od strzału w głowę na porannym apelu.

Nie było mnie wtedy na świecie a historię znam tylko z opowieści babci. 
Babcia według jej siostry popełniła małżeński mezalians. 
Miała wykształcenie pedagogiczne a związała się z rzeźnikiem. 
Cala rodzina była na nią z tego powodu obrażona. Były też inne powody, skończyła kurs pierwszej pomocy i zawsze po bombardowaniach, biegała opatrywać rany poszkodowanym. 
Babcia urodziła się w 23 kwietnia 1897 r. 

Umarła w lipcu 1969 r. 
Dzisiaj mija 121 rocznica jej urodzin, to niesamowite, że właśnie teraz zdecydowałam się trochę więcej o niej napisać, gdyż nie pamiętałam daty jej urodzin.
Zatem w czasie wybuchu wojny miała już 42 lata, była dojrzałą kobietą z 15 letnią córką. 
Czuła, że trzeba ratować rannych i nie było siły by ktoś ją powstrzymał.

Jednak rodzina, jej matka siostra i bracia uważali, że naraża rodzinę na reperkusje niemieckie.
Ich oburzenie było tym większe, że w czasie rozpoczęcia wojny jej córka a moja mama miała zaledwie 15 lat.
Rodzina bała się, że moja mama też będzie z babcią biegała na tereny zbombardowane.
Wiadomo w czasie wojny była bieda, babcia jeździła też na wieś i szmuglowała pod ubraniem jedzenie.
Wszyscy wtedy mieszkali w rodzinnym drewnianym domu na Reymonta.
Niemcy często robili naloty na ich rodzinny dom poszukując zdrowych osób do pracy w Niemczech, prawdopodobnie kierowani donosami szczególnie z powodu nadaktywności babci. 
Wujek brat babci wykopał pod kanapą dziurę, gdzie w czasie tych wizyt, miała chować się ciocia, najmłodsza z sióstr.
Moja mama, jako młoda sprawna „koza” – tak o niej mówili - śmigała zwykle z pierwszego piętra na podwórko równoległej ulicy, a że ta część domu była od tyłu i osłonięta komórkami, Niemcy nie mogli się tam szybko dostać i mama zaszywała się w domach swoich koleżanek.
Bracia babci szczególną troską otaczali najmłodszą siostrę Julię, która ponoć była bardzo chorowita, miała kłopoty z wątrobą i oczami.
W każdym razie do pracy w Niemczech się zdecydowanie nie nadawała.
To są historie opowiadane przez moją babcię, gdy jeszcze byłam dzieckiem.
Siostry Julia i babcia Apolonia nie za bardzo się lubiły. 
Szczególnie Julia nie bardzo lubiła moją babcię. 
Z perspektywy lat zauważyłam, że była między nimi duża konkurencja zawodowa. Ciocia chyba, tak ja to odbierałam zazdrościła babci właściwie wszystkiego i bardzo chciała jej udowodnić, że babci osiągnięcia zawodowe są zdobywane zbyt dużym kosztem osobistym.
Trudno to ocenić patrząc z boku. Ciocia Julia wymuskana – na wykształcenie i właściwie wszystko pracowali jej bracia i babcia, która zaraz po wojnie odsunęła się od rodziny. 
Powiedziała mi, że rodzina zawsze torpedowała wszystkie jej działania.
Babcia miała naturę społecznika, była świetnym organizatorem, umiała rozmawiać z każdym - woźnym, węglarzem i dyrektorem. Ludzie Ci, którzy jej nie zazdrościli, bo byli i tacy – szanowali ją i chętnie pomagali jej w każdym projekcie.
Zaraz po wojnie zorganizowała przedszkole przy Domu Parafialnym kościoła NMP. 
Wiem, że gdy miałam jakieś 3, 4 lata chodziłam z babcinego przedszkola do księży na cukierki. 
Takich rzeczy się nie zapomina. Zakładałam przedszkolny fartuszek taki z największymi kieszonkami i szłam na plebanię. 
Wchodziłam z jednego pokoju do drugiego a że byłam rezolutna pytałam księży o różne rzeczy a Ci dobrze wiedzieli, że chodzi mi o cukierki. 
Mieli je na stolikach w takich szklanych szkatułkach z garbowanego szkła ozdobionych kolorowymi wstążkami.
Nigdy później takich pięknych szkatułek nie widziałam – a ich zawartość była po prostu magiczna. Wiem, że inne dzieci nawet pomarzyć nie mogły o takich czekoladowych cukierkach. 
Wracałam do przedszkola z wypchanymi cukierkami kieszonkami, część chowałam w tajnej skrytce - worku na kapcie w babcinej szafie. 
Częścią dzieliłam się z dziećmi z przedszkola, organizując im konkursy z nagrodami.
Wiem, że to nie było zbyt ok., bo niektóre dzieci nie miały szansy nigdy wygrać cukierka, ale przynajmniej mogły sobie pomarzyć jak ja teraz, gdy raz w roku wysyłam totolotka i marzę, że wygram i w końcu będę mogła mieszkać jak człowiek.
Cdn.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga