wtorek, 24 kwietnia 2018

Babcia Apolonia - cd

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
24 kwietnia 2018 r
~~~~~~~~~~~~~
Babcia
Zamieszkałam z mamą u babci, gdy miałam 4 miesiące. Wcześniej urodziłam się i mieszkałam w Łodzi u rodziców mojego ojca na Al. Tadeusza Kościuszki 37, ten adres początkowo znałam tylko z rewersu tego zdjęcia,
 które mój ojciec podstemplował swoją pieczątką już, jako dorosły przedsiębiorca.
 
Sądzę, tak twierdziła babcia Apolonia, że jest to zdjęcie mojego ojca, gdy był niemowlakiem.
Przyjechałyśmy z mamą do babci ponoć, dlatego, że byłam chorowitym dzieckiem a Łódź była miastem mocno uprzemysłowionym z różnymi zanieczyszczeniami w powietrzu.
Sądzę jednak, że to był ciężki czas zarówno dla dziadków, jak i dla mojego ojca, ponieważ upaństwowiono ich rodzinną fabrykę, która była źródłem utrzymania dla całej wieloosobowej rodziny.
Ojciec, co prawda we własnej już upaństwowionej fabryce dostał posadę prezesa, ale nie bardzo było wiadomo, z czego będzie utrzymywała się reszta rodziny, dziadek babcia, brat ojca i 3 siostry z rodzinami. 
Atmosfera w rodzinnym domu dziadków, musiała być mocno napięta. 
Do tego panowie przyzwyczajeni do luksusowego życia, by koić swe troski niewątpliwie zaglądali do kieliszka, w tle przemykały się kobiety chętne ukoić złamane serca popadających w ruinę fabrykantów.
Nie wiem, jaki dokładnie był powód naszej przeprowadzki do babci, ale widać rodzice uznali, że tak będzie lepiej dla wszystkich a w szczególności dla mnie.

Babcia chętnie nas przyjęła u siebie, ojciec przyjeżdżał z Łodzi na weekendy, jednak ja nie bardzo pamiętam tamten czas.
Nie pamiętam wcale ojca.
Znam go tylko ze zdjęć.
Mama wtedy studiowała w Studium Nauczycielskim, ojciec kończył Wyższą Szkołę Handlową
Umarł, gdy miałam pół roku.
 Na akcie zgonu napisano, że 29 letni mężczyzna, /który przeżył niemiecki obóz zagłady/ umarł na zawał serca. 
Wiem, bo wiele lat temu wyciągnęłam ten akt zgonu.

Mama twierdziła, że bardzo bolało go upaństwowienie ich rodzinnej firmy i jego serce tego nie wytrzymało.
Ja też w dzieciństwie miałam nerwicę serca.
Jak to możliwe nie wiem, bo nerwica mi przeszła w wieku pokwitania.

Babcia Apolonia w tym czasie organizowała przedszkole przy parafii NMP. 
Zdjęcie użytkownika Barbara Kruszyńska.
Z księżmi miała poprawne relacje, ale nigdy nie popadała w dewotyzm.

Bardzo ją później za to ceniłam, że nie dała się zaprząc do żadnego wozu.
Była kompletnie niezależna.
Grożono jej, że jak nie zapisze się do partii, to pozbawią ją stanowiska szefowej.
Nie ustąpiła i nigdzie się nie zapisała.
Pierwsze 5 lat w antraktach między własnymi rozrywkami wychowywała mnie mama, wtedy, gdy nie podrzucała mnie babci do przedszkola.
To zdarzało się dość często, bo w sumie ok. 50% moich wspomnień dotyczy przedszkola, reszta to różne powiedzmy imprezki domowe, spacery do parku. Wycieczki po mieście, lub zabawy na podwórku.
To zdjęcie z moim kumplem Januszkiem i jego mamą. 
Januszku! Gdzie jesteś?

Gdy ojciec jeszcze żył przywiózł mi z Łodzi owczarka niemieckiego Dianę.
To ona miała mnie pilnować, by nie porwali mnie cyganie.
Nie wiem czy była do tego jakoś szkolona, ale do domu wpuszczała np. listonosza, jednak, gdy chciał wyjść rzucała mu się na klatkę piersiową i nie mógł się ruszyć. 
Mama musiała założyć jej kaganiec i na smyczy odciągnąć ją od delikwenta.
Gdy byłam mała pamiętam jak leżała przy moim łóżeczku.
Gdy podrosłam, znaczy, gdy miałam jakieś 3 lata wchodziła ze mną pod kozetkę w kuchni i tam ukrywałyśmy się przed mamą.
Babcia wracała zwykle późno do domu, kompletnie wypompowana z energii a Diana przynosiła jej kapcie i warowała również przy niej z wzrokiem utkwionym raz na babcię, raz na mnie.

Rodzice moi wiedli dość beztroskie życie nim się urodziłam, co widać na zdjęciach. 
Mieli pieniądze i nie wiele trosk. Mama stroiła się. 


Wtedy jeszcze dziadek prowadził firmę – ojciec tylko czasami mu pomagał wdrażał się na przyszłego szefa. 

Schody zaczęły się, gdy dziadek przekazał mu w 1948 roku fabrykę.

Babcia Apolonia w tym czasie organizowała różne uroczystości, 
teatr, święta, jasełki, prowadziła z dziećmi 
kolonie i półkolonie. 
Żyła całkowicie pochłonięta pracą zawodową. 
Trzeba powiedzieć, że nie bardzo miała kontakt ze swoją rodziną spotykała się z nimi na imieninach rodzeństwa i w Wigilię, która tradycyjnie zawsze była na Reymonta. 
No i na ślubach rodzeństwa. Tu ślub Adasia. 
Patrzę na babci stopy i nogi na zdjęciach, też miała cukrzycę, ale chyba bardzo źle leczoną. 
Nogi zawsze miała mocno opuchnięte i obolałe, pamiętam jak wieczorami moczyła je w jakimś kwasie. 
Zawsze bardzo ją kochałam i było mi jej żal, że cierpiała a mimo to w sumie nie narzekała. Cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga