wtorek, 1 września 2020

jak z magicznego snu.

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora
„non omnis moriar”- Horacy
~~~~~~~~~~~~~~
1 września 2020 r
           ❤               
Magia i zioła?
Miałam napisać, co można z ruty zrobić jak ją wykorzystać, ale widzę po ilości osób, które to przeczytały - że zainteresowanie tematem jest małe.
Nie kręci Was ta tematyka a ja nikogo na siłę nie zamierzam tematem zajmować.
Czasami tak bywa, że jak coś się nam raptownie przytrafi a żadne znaki na ziemi i niebie tego nie zapowiadały, myślimy sobie zwyczajnie pech. 
Mieliśmy pecha. 
Kto wcześniej myślał o koronawirusie. 
No, kto?
Byłam w Mediolanie na święta u dzieci.
Oni oboje bardzo się pochorowali pod koniec mojego pobytu u nich.
Mieli wysoką temperaturę i byli kompletnie rozbici. 
Mnie nic nie było.
Popadłam tylko w nostalgię nawet im o tym powiedziałam, że czuję się jakby to miało być nasze ostatnie spotkanie.
Nawet nie mogłam ich wyściskać jak należy, bo oni się bali bym tej grypy od nich nie złapała. 
Pożegnaliśmy się nie tak jak pragnęłam i ruszyłam w podróż powrotną do domu.
❤ 
Na lotnisku w Warszawie, musiałam czekać 3 godziny na busa do Łodzi.
Przystanek busa był daleko od hali głównej na zewnątrz.
Telepałam się z walizką, wiatr hulał, chciał mi łeb urwać a nie noszę nawet zimą zwykle czapek.
Miałam, co prawda piękny szalik wełniany – prezent gwiazdkowy od dzieci i się nim opatuliłam.
Kiedy dotarłam na miejsce /jakieś minimum 700 m/. Na sama myśl powrotu do hali głównej, by w cieple wypić, kawę i zjeść frytki przerażała mnie, ale znowu przeszłam tę samą trasę.
Normalnie samo to telepanie w szalejącym wietrze powinno, być powodem przeziębienia.
Jednak nie czułam żadnej słabości i nie odchorowałam tego.
 
Kto by wtedy pomyślał, że już na świecie czaił się COVID-19.
Może, że Chińczycy właśnie wypuścili go z laboratorium.
Przed wczoraj Ania dała mi linka do filmu o Maxie Spiers'ie.
Mam dość szerokie zainteresowania, ale nie miałam bladego pojęcia, kim był Max Spiers.
Słuchałam tego, co mówił, i nie wiedziałam czy on opowiada jakieś filmy, czy książkę.
Nagle zaczął mówić o zamku w Edynburgu i przypomniało mi się niesamowite związane z tym zamkiem wydarzenie.
Dość znany pisarz zaproponował mi 5 lat temu, bym pojechała z nim samochodem na konferencję do Edynburga.
Chodziło mu o to bym zabrała aparaty i kamerę, bo miał zamiar zrobić fajne ilustracje do książki, którą właśnie pisał.
Że jestem lekko narwana, jeśli chodzi o takie przygody zgodziłam się natychmiast.
Jednak ów pisarz zażądał, żebym miała aktualny paszport, bo w takiej podróży wszystko może się zdarzyć a Anglicy już zaczęli przebąkiwać o brexitcie.
Sam zamek w Edynburgu mnie podniecał, sporo wtedy o nim czytałam „Prace wykopaliskowe na szczycie góry zamkowej prowadzone w końcu XX wieku przyniosły szereg dowodów na to, iż jeszcze w epoce brązu istniało w tym miejscu małe grodzisko. О twierdzy Dion Eidyn wzniesionej przez plemiona celtyckie opowiada brytyjski epos, którego powstanie datowane jest na wiek VII. W latach 630-tych na ziemiach południowo - wschodniej Szkocji zaczęli się osiedlać mieszkańcy anglosaskiego królestwa Nortumbrii, których władcą był król Edwin Święty.
Od tamtych do naszych czasów przetrwała jedynie nazwa Edwinburg - Twierdza Edwina, którą z czasem przemianowano na Edynburg.”
Dla fotografa trafić do takiego miejsca, to nie lada gratka.
Jeśli do tego nie musi za to płacić i jest wożony do różnych niesamowitych i tajemniczych miejsc, to prawie jak wygranie 6 w totka.
Okazało się jednak, że mój paszport stracił ważność a do wyjazdu były 3 tygodnie. Musiałam się sprężyć tym bardziej, że jeśli nie ja - miał szukać kogoś innego.
Następnego dnia wsiadłam w tramwaj i pojechałam do Łodzi, gdzie jest biuro paszportowe.
Popatrzcie z Pabianickiego 41, miałam przesiąść się w „6”.
 Właśnie, gdy wsiadałam do tej 6 tki.
Stałam jedną nogą na stopniu a drugą jeszcze na jezdni, wskoczył na ten sam stopień młody chłopak.
Poślizgnął się, bo było po deszczu.
Poślizgnął się i zepchnął mnie ze stopnia tak fatalnie, że upadłam na pupę a obie moje nogi znalazły się pod tramwajem praktycznie obok koła.
Jacyś ludzie wyciągnęli mnie spod tramwaju.
Byłam w szoku. Tramwaj zaczynał ruszać i gdyby nie Ci ludzie obcięłoby mi obie nogi.
Musieli być to ludzie z tramwaju, bo posadzili mnie na miejscu dla inwalidy, jeden z nich coś mówił, że powinnam wezwać policję i spisać tego chłopaka. Przecież mógł panią okaleczyć.
Te wszystkie słowa docierały do mnie jakby ktoś mówił z księżyca.
Nie ogarniałam niczego wisiałam w jakiejś próżni pod sufitem, w każdym razie tak to czułam.
Mówili, że muszę dojść do siebie.
Jakiś pan ocierał mi jeansy chusteczką, bo zaczęła przez nie przesiąkać krew.
Dokąd pani jedzie?
Do biura paszportowego.
O!!! to już tu, pomogę pani wysiąść.
Wyprowadził mnie na chodnik, a ja czułam, że jak nie usiądę, to się przewrócę.
Musiałam dojść do ławki jakieś 10 m.
Udało się. 
Nogi mi się uginały. Siedziałam tam i czułam, że nic więcej nie zrobię.
Nie wiem ile to trwało, ale uświadomiłam sobie, że zamkną mi to biuro. 
Oba kolana miałam rozbite. Prawe bardziej, bo widocznie zsuwając się pod tramwaj ściągnęło mi ze 4 na 3 cm skóry, tak bardzo, że miejsce było całe we krwi. Weszłam do urzędu, ktoś dał mi bandaż i coś do dezynfekcji, zrobiłam sobie opatrunek.
Wyglądałam jak półtora nieszczęścia.
Podarte i brudne spodnie, otarte dłonie, prawa ręka aż do łokcia. Chcieli wezwać karetkę, ale powiedziałam, że nic mi nie jest.
Powierzchowne obrażenia.
 
Niestety, okazało się, że nie mam odpowiednich zdjęć i w tym dniu dokumentów na paszport mi nie przyjmą.
Musiałam wrócić do domu. 
Udało się, bo jestem twarda, choć z Chocianowic zadzwoniłam po taksówkę.
Tak naprawdę oprzytomniałam w domu i nie wiem czy uwierzycie, ale, mimo, że byłam bardzo napalona na ten wyjazd – doszłam do wniosku, że to było ostrzeżenie i że nie powinnam tam jechać. Zadzwoniłam do pisarza i zrezygnowałam.
„6”, wypadek – jestem przesądna i czasami słucham własnej intuicji.
Później w tym filmie Max Spiers mówi o 5 m pająkach. 
Nie boję się pająków, nawet je lubię.
 Jak jakiś jest czasami paskudny wielki i włochaty/mój sąsiad hodował je dla węży i chyba mu pouciekały. Ja te większe łapię pod szklankę i wynoszę do ogrodu./.
Moja mama kiedyś tak się spłoszyła w czasie, gdy pilnowała mojego mieszkania, bo zobaczyła na ścianie cień ogromnego pająka, że uciekła do siebie i powiedziała, że już nigdy u mnie nie będzie sama w domu.
5 m nigdy nawet sobie nie wyobrażałam, ale ostatnio powtarza mi się taki sen, /śnił mi się już ze 3 razy, że jakiś owad stawia mi między piersiami takie ogromne odnóże.
Nie żeby mnie wystraszyć, czy zgnieść, ale tak bardzo delikatnie, żeby sprawdzić czy żyję?
Zatem jak Max Spierser mówił o tych ogromnych pająkach miałam dosyć.
Wyłączyłam film.
Później o tym myślałam, przypadek to zdarzenie z Edynburgiem
 i paszportem, czy ten sen o ogromnym pająku?
Może przypadek, ale dziwnie, że to wszystko łączy się z opowieścią Maxa Spiersa.
Nie wszystko w naszym życiu jest oczywiste.
Bywają zdarzenia, które trudno przewidzieć. Zdarzenia jak z magicznego snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga