wtorek, 11 lutego 2020

ostatni dzwonek

Bajsza
Wszelkie podobieństwa do osób, zdarzeń, miejsc, które mogą zaistnieć są zupełnie przypadkowe. Hi, hi Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie za zgodą autora
„non omnis moriar”- Horacy
~~~~~~~~~~~~~~
11 lutego 2020 r
Praktycznie przeżyłam swe życie i gdyby mnie ktoś zapytał, czego żałuję.
To oczywiście odpowiedziałabym, że tak mało w życiu widziałam.
Świat jest taki cudny, tyle niesamowitych zwierząt na nim żyje a ja nie mam o tym pojęcia.
Jest to smutniejsze, dlatego, że zawsze biologia, jako taka mnie interesowała.
Wybrałam ją, jako przedmiot dodatkowy i dostałam z niej na maturze piątkę/wtedy szóstek/ nie było.
Przypomniały mi się przy tej okazji 2 fakty.
W klasie tzw. sportowej, w której byłam wychowawczynią, matematyczka późniejsza dyrektorka, postawiła z matematyki 13 dwój na koniec roku. 
Poszłam do niej przed Radą Pedagogiczną i używając różnych argumentów broniłam indywidualnie każdego ucznia. 
To była ciężka batalia, wyszłam przed Radą Pedagogiczną wykończona, ale obroniłam wszystkich dwójkowiczów.
Na Radzie matematyczka jak mnie zobaczyła powiedziała „zabierzcie stąd ją, albo ja - albo ona tu dziś będzie”. 
Oczywiście zostałyśmy obie, bałam się wtedy jej nawet podziękować, żeby się nie rozmyśliła. 
Następnego dnia, oceny były już zatwierdzone, gdy tylko przyszłam do szkoły koleżanki uprzejmie doniosły mi. „Widzisz, tak bronisz swoją klasę a dzisiaj nie ma w szkole 15 osób.”. 
Myślałam, że szlag mnie trafi. Ty ich bronisz a oni Cię kompletnie lekceważą. 
W efekcie okazało się po jakimś czasie, że inna koleżanka rusycystka, bardzo mądra, empatyczna, odważna i serdeczna koleżanka wysłała moich uczniów na jakąś pracę społeczną - tak to się wtedy nazywało i nikomu o tym nie powiedziała w każdym razie nie uzgodniła tego ze mną, bo dyrektor pewnie o tym wiedział. 
Gdy rozmawiałam z tymi z klasy, którzy zostali, pamiętam Ela G. Powiedziała – „no, co się takiego stało?”. 
Ona nie wiedziała, jaką batalię poprzedniego dnia stoczyłam z matematyczką.
Nikt z klasy nie wiedział.
Wszyscy myśleli, że matematyczka pewnie wycofała się z tych dwój sama. 
Pierwszy raz w karierze zawodowej nie wytrzymałam psychiczne, wyszłam z klasy, żeby się przy nich nie popłakać tak mnie wkurzyli, nikt nawet mi nie powiedział, że ich zwolniono ze szkoły tego dnia.
Druga historia też dotyczyła dwój w mojej innej klasie. Zachorowałam, uważam, że moje choroby były wynikiem silnego stresu, żyłam bardzo aktywnie. 
Oprócz normalnej pracy, różne działania społeczne, typu akcje w Domu Dziecka w Porszewicach, zawody sportowe, obozy narciarskie, video kronika szkolna, dom, dziecko wszystko trzeba było dopiąć na przysłowiowy ostatni guzik.
A więc zachorowałam na wrzody żołądka a konsekwencją leczenia farmakologicznego tychże okazał się agresywnie powiększać guz na śliniance przyusznej. 
Trafiłam na bardzo mądrego i kompetentnego chirurga dr. Piotrowskiego, który powiedział mi. „Trzeba go usunąć - już natychmiast, póki jeszcze jak mniemam nie zajął nerwu twarzowego. Jak go zajmie konsekwencją może być trwały paraliż twarzy”. 
Nie wiadomo też było czy guz nie jest złośliwy, gdyby był wiadomo chemia itd.
Tak to mogło wyglądać.
Moja klasa była miesiąc przed dopuszczeniem do matury.
To była zdolna klasa angielska, ale jak w każdej zdolnej klasie są tzw. miglance, które liczą wyłącznie na szczęście.
Nie miałam wyjścia, musiałam iść na tę operację, początkowo nawet rodzinie nie powiedziałam.
Dr. Piotrowski uprzedził mnie, że nawet, jeśli guz okaże się niezłośliwy, najlepszemu chirurgowi może nie udać się tak wypreparować nerwu twarzowego, żeby go nie naruszyć.
Guz był na śliniance przyusznej a przez środek ślinianki przechodzi nerw twarzowy. Wyglądało to wtedy prawie tak.
Był troszkę mniejszy ale rósł dość szybko. 
Wymyśliłam sobie, że jak mnie oszpecą zamknę się gdzieś w jakiejś pustelni lub klasztorze i nikt mnie już nie zobaczy.
Tego roku 9 osób nie zdało matury.
Gdybym była nie w szpitalu a w szkole nie dopuściłabym do tego.
Do dzisiaj pamiętam tę sytuację jak i to, że ten jeden raz nie miał, kto moich uczniów bronić.
 
Wraz z guzem usunięto mi pół ślinianki. 
Takie podprogowe przesłanie, postre dla kumatych, kto ma wiedzieć ten wie. 
Wychowawca załatwiał wiele spraw, o których mało kto wiedział, ale, gdy go zabrakło drzazgi się sypały i uczniom było przykro, że w tym najważniejszym momencie nie miał kto za nimi się wstawić. 
Na szczęście operacja się udała a guz nie okazał się w tym momencie złośliwy. 
Może to był ostatni dzwonek, by go usunąć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za notkę i pozdrawiam

Archiwum bloga